Zgon Marka królewicza

<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Zgon Marka królewicza
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teofil Lenartowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II. Zgon Marka królewicza.

I wyjedzie raz królewicz Marko
Przede wschodem słońca, w dzień niedzielny,
Wpodłuż morza do Urbina góry.
Kiedy Marko na Urbinie stanie,
Pod nim rumak zacznie sobie biadać,
Biada sobie i łzy grube sączy;
Wielce ciężka rzecz dla królewicza.
Stąd też Marko do rumaka rzecze:
Dalej wierny, dalej mój mileńki,
Już ci latek sześćdziesiąt dobiega,
Odkąd służysz mi za towarzysza,
A nigdyś mi aż dotąd nie chromał,
I dziś pierwszy raz poczynasz chromieć,
I chromiejesz i łzy ciężkie sączysz.
Bóg wie, jeśli co dobrego będzie,
Na jednego z nas coś przyjdzie głowę,
Na twą może, a może na moją.
Tak królewicz do rumaka prawi.
Aż tu Wila od Urbina góry
Krzyczy, woła: królewiczu Marku,
Hej braciszku, królewiczu Marku,
Wieszli, czem’ rumak twój chromieje?
Ciebie, Marku, płacze swego pana;
Jako rychło przyjdzie wam się rozstać.
Ale Marko Wili odpowiada:
„Bodajś, biała Wilo, ochrzypiała!
Jak mnie z moim rozstać się rumakiem,
Co ja nim zjeździłem góry, miasta,
Ode wschodu do zachodu słońca,
A lepszego nadeń mi nie znaleźć,
Ni nademnie woja mocniejszego;
Ani się z nim rozłączyć nie mogę,
Pokąd głowa na karku mi siedzi“.
Ale biała Wila odpowiada:
Hej braciszku, królewiczu Marku,
Nikt ci konia twego nie odbierze;
Ani zginąć możesz, królewiczu,
Od ramienia, od miecza ostrego,
Ni od kopii, ani od maczugi;
Ale musisz nędzny umrzeć, Marku,
Z przedwiecznego ręki zabijacza;
A jeżeli wierzyć ci się nie zda,
Kiedy będziesz na góry wierzchołku,
Od prawego spojrzyj do lewego,
A zobaczysz dwie sosny wysokie,
Co prześcigły góry i pagórki
Zielonemi konary silnemi.
Wpośród sosen źródło wody tryska;
Tam zatrzymaj rumaka twojego
U czystego źródła urbińskiego.
Z konia zsiędziesz, do sosny przywiążesz,
Jak przywiążesz, do źródła postąpisz,
Przejrzysz lice w wód czystej krynicy,
A zobaczysz, że ci czas ze świata.
Pójdzie Marek, Wili się posłucha;
A gdy stanie na góry wierzchołku,
Od prawego spojrzy do lewego,
Ażci ujrzy dwie sosny wysokie,
Co prześcigły góry i pagórki
Wysokiemi wierzchy iglastemi,
Toż królewicz rumaka zadzierży;
Potem pójdzie do źródła czystego,
Do czystego źródła urbińskiego,
I w krynicy zobaczy swe lice.
Gdy w krynicy lice swe zobaczy,
Wnet rozpozna, że mu umrzeć trzeba;
Łzy poleje, zapłakawszy rzecze:
Złudny świecie, mój wesoły kwiecie,
Byłeś ci mi wesoły na mało,
Aj na mało na te trzysta latek,
Czas przychodzi, trza ze światu schodzić!
Potem zwlecze piękne z siebie szaty,
Co najpierwej długi miecz odpasze,
Do wiernego rumaka postąpi,
Ostrym mieczem głowę mu odsiecze,
Żeby w ręce tureckie nie popadł,
Ani w służbie tureckiej nie chadzał,
Ani wody nie dźwigał ni wiader.
Zrąbanego pogrzebie rumaka,
Chętniej konia, jak brata Andrzeja.
Miecz ostrzony połamie na czworo,
Żeby w ręce Turków się nie dostał,
Żeby się nim Turcy nie chwalili,
Że to zdobycz na Marku zabrana,

By mu klątwa braci nie ciężyła.
Kiedy Marko ostry miecz połamie,
Ciężką kopiję w siedmioro zdruzgota,
Na sosnowe zarzuci konary,
Weźmie Marko buzdygan oprawny,
W prawą rękę buzdygan uchwyci
I rzuci nim od Urbina góry
Aż na morze, na burzliwe morze,
Poczem do swej ozwie się maczugi:
Gdy wypłyniesz z morza głębokiego,
Wtedy taki drugi się urodzi.
Kiedy Marko jasną broń odrzuci,
Wydobędzie kałamarz z za pasa
I papieru niezapisanego.
Poczem pisze list królewicz Marko:
Ktobądź przyjdzie na Urbina górę,
Między sosny do źródła chłodnego,
A zobaczy Marka królewicza,
Przy nim znajdzie trzy ze złotem trzosy:
Jeden temu człeku za nagrodę,
Który ciało to grzeszne pogrzebie;
Drugi odda na święte kościoły,
Trzeci złota trzos na ślepe dziady,
Żeby ślepcy po świecie chadzali,
Królewicza Marka wspominali.
Kiedy Marko skończy swe pisanie,
Na gałęziach sosny list położy
Od tej strony, kędy idzie droga,
Zwlecze z siebie suty płaszcz zielony,
Złoty rzuci we źródło kałamarz,
Pod sosnami suty płaszcz rozpostrze,
Czapkę z pióry na oczy naciśnie,
Potem spocznie, i już nie powstanie;
Leży Marko zmarły koło wody,
Jeden, drugi dzień, siedm dni całe;
Kto przechodzi po górzystej drodze,
A zobaczy królewicza Marka,
Każdy myśli, że sobie zasypia,
I obchodzi cicho, cichuteńko
Od bojaźni, by z snu go nie zbudził.
Kędy szczęście, zaraz i nieszczęście,
Gdzie nieszczęście, aż ci wnet i szczęście,
Ot i szczęście wreszcie sprowadziło
Ihumena z świętej góry Wasa,
Ode cerkwi białej Wilindora,
Z dyakonem przyszedł Izajaszem.
Gdy Ihumen zmarłego zobaczył,
Prawą ręką dyakona trącił:
Cicho synku, żebyś go nie zbudził;
Marko bowiem coś drzemie strudzony,
A zbudzony mógłby nam zaszkodzić.
Przygląda się, Marko wciąż zasypia,
A nad Markiem list w górze się bieli,
Toż zapłacze Ihumen rycerza,
Ręką sięgnie, z gałęzi list ściągnie;
Aż tu widzi, co w nim napisane,
Białe zwłoki na konia przełoży,
I na łodzi żeglownej przeprawi
Het daleko, aż za górę Atos;
Przeprawiwszy w kościele pogrzebie,
Ani słówka na grób nie położy.
Stad niewiada, kędy grób Markowy,
A za niego nieprzyjaciel mści się.

(Teofil Lenartowicz).

Zobacz też edytuj


 
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: anonimowy i tłumacza: Teofil Lenartowicz.