Zielona mumia/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielona mumia |
Wydawca | Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co. |
Data wyd. | ok. 1908 |
Druk | Kraków: W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Nowy Jork |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Green Mummy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Mimo wielkiej systemateczności swojej i zamiłowania do pracy, profesor wydalał się niekiedy na dni kilka, dla stykania się z innymi archeologami, którzy byli mu pomocni w rozjaśnianiu niektórych wątpliwości. Nie zdziwiła się też Łucya, gdy dnia jednego ojczym zapowiedział jej wyjazd swój do Londynu.
— Kiedy powrócisz ojcze? — poważyła się zapytać.
— Nie wiem, nie wiem, wiesz dobrze, jak nienawidzę podobnych pytań, za tydzień, a może za miesiąc. Nie myślę krępować się żadnym terminem. Jeśli potrzeba ci opieki, to zaproś tu sobie swoją panią Jascher.
Łucya przyjęła z chęcią ten układ. W gruncie uszczęśliwiona była z tego wyjazdu; w nieobecności profesora czuła się znacznie swobodniejszą. Archibald korzystał z tego również, spędzając dnie całe w towarzystwie narzeczonej.
Jesień była tego roku bardzo piękną, młoda para odbywała dalekie spacery, przyczem Archibald brał z sobą pendzle i stalugi i szkicował od czasu do czasu drobne studya pejzażowe. Gdy się raz tak znaleźli we czworo, bo i pani Jascher towarzyszyła im chętnie wraz z Frankiem Random, ten ostatni wymówił nazwisko Don Pedra di Gajangos.
— Któż to jest? — spytała Łucya, udając niewiadomość.
— Jeden z przyjaciół moich, którego poznałem w Genui. Przybyć tu ma dziś właśnie wraz z córką.
— Więc i córka przyjeżdża z nim? — spytała pani Jascher.
— Tak jest — odpowiedział młody baron, rumieniąc się — zamówiłem właśnie dla nich najlepsze dwa pokoje w gospodzie »Pod rycerzem«. Jak pani myśli, czy będzie im tam wygodnie?
— A czy umieją ci peruwiańczycy po angielsku?
— Mówią oboje bardzo płynnie naszym językiem.
— To bardzo szczęśliwie dla mnie, bo nie umiem ani słówka po hiszpańsku — rzekł Archibald.
— Cóż sprowadza tych cudzoziemców do naszego zapadłego kątka? — pytała pani Jascher.
— Zdawało mi się, że wspomniałem już państwu, że Don Pedro przybywa do Europy w celu odszukania zielonej mumii.
— Próżno się będzie trudził — rzucił nawiasowo Hope.
Random chciał mu właśnie coś odpowiedzieć, gdy uwagę jego zwróciły trzy osoby, ukazujące się na drodze.
Byli to właśnie Don Pedro z córką, których prowadził jakiś chłopak, ukazując im ręką grupę zgromadzoną przy stalugach Archibalda. Random poznał ich odrazu.
— Don Pedro! — zawołał z radością, spiesząc na ich spotkanie.
Hope przeciwnie był bardzo niezadowolony z tej niespodzianej dywersyi.
— I po co u dyabła Random prowadzi ich tutaj? Będę musiał zaprzestać malowania. — To mówiąc, składał stalugi, chowając farby i pendzle.
Widziany z blizka Don Pedro podobny był zupełnie do słynnego Don Kiszota Gustawa Doré. Wysoki, chudy, musiał mieć w żyłach krew indyjską, co było widoczne w jego czarnych jak węgiel oczach i równie czarnych, prostych i twardych włosach.
Instynktowe upodobanie do jaskrawych kolorów zdradzał ponsowy krawat i szkarłatna fularowa chustka, obwiązana niedbale dokoła kapelusza. Mimo tych cech egzotycznych Don Pedro był od stóp do głów doskonałym typem hiszpańskiego hidalga.
Random przedstawił nowoprzybyłych Łucyi i pani Jascher, które poddały szczegółowej rewizyi urodę młodej peruwianki. Donna Inez była piękną i majestatyczną, a przytem cała jej postać miała to samo piętno oryginalności, które cechowało jej ojca. Widok jej przywodził na pamięć owe wizerunki indyjskich księżniczek, ubranych w długie szaty oszyte drogimi kamieniami. A Łucya patrząc na nią, porównała ją w myśli z dziewicami słońca, o których opowiadał jej nieraz Bradock.
— Anglia musi się pani wydawać bardzo ponura po słonecznym klimacie Limy — zaczęła mówić Łucya.
Donna Inez zadrzała lekko, obrzucając wzrokiem szaro-mglisty krajobraz, blado oświecony przedzierającymi się z trudnością promieniami słońca.
— Wolę oczywiście klimat podzwrotnikowy — odrzekła śpiewnie — ale ojciec musi zabawić jakiś czas w Anglii, aż do załatwienia swoich interesów.
— Chciałbym jaknajprędzej powrócić do Limy, przybyłem też tu wcześniej, niż miałem zamiar, aby rozmówić się z profesorem Bradock.
— Żałuję bardzo, że ojczym mój właśnie teraz wyjechał — mówiła uprzejmie Łucya.
— Zaczekamy na jego powrót. Och! jakżebym chciał, aby się ta mumia znalazła — westchnął.
— Prawdopodobnie nie znajdzie się wcale — zauważył Hope.
— Musi się znaleźć — rzekł poważnie Don Pedro. — Po to jedynie przyjechałem umyślnie z Limy.
Gdybyście państwo znali historyę mumii, nie dziwilibyście się wcale, że pragnę ją odzyskać.
— Odzyskać!? — zawołali równocześnie Random i Hope.