Zielona mumia/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zielona mumia |
Wydawca | Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co. |
Data wyd. | ok. 1908 |
Druk | Kraków: W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów, Nowy Jork |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Green Mummy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Ze wszystkich zagadek, wiążących się z tragiczną sprawą zielonej mumii, była to z pewnością najdziwaczniejsza. Szmaragdy były niezawodnie przyczyną zabójstwa Boltona, aż oto jeden z tych królewskich klejnotów wpadał niespodzianie w ręce Franka Random, który mógł go zwrócić Don Pedrowi.
Pomimo całego zdumienia, Frank nie mógł wstrzymać się od uśmiechu na myśl, jaką minę zrobi Bradock, widząc w ręku Don Pedra ten kosztowny zabytek. Zamknął w szufladce biurka drogocenny klejnot, a sam usiadłszy przy ogniu, gubił się w domysłach, kto mógł mu przysłać ten królewski podarek.
Pomyślał o pani Jascher, ale byłoby to mało prawdopodobne wobec jej kłopotów pieniężnych. Wolałaby niezawodnie spożytkować owe klejnoty na własną korzyść.
Pismo na kopercie musiało być zmienione, nie naprowadzało więc na żadne ślady. Pozostawał Hervey, ale samo to przypuszczenie wydawało się tak komiczne młodemu oficerowi, że na myśl o niem wybuchnął śmiechem. Widząc, że łamałby sobie głowę napróżno, Random zaniechał dalszych dociekań i posłał przez ordynansa swego kartkę do Archibalda, prosząc go aby przybył natychmiast. Zjadłszy obiad w Piramidach Hope pośpieszył do przyjaciela.
— Cóż robi profesor? — spytał Random.
— Klnie na czem świat stoi, twierdząc, że pani Jascher go okradła, tymczasem zaś posłał do portu Kakatoesa, polecając mu śledzić Herveya.
— I po co? Hervey wyjeżdża jutro, nic się z niego nie dobędzie.
— Mówiłem to samo profesorowi. Opowiedziałem mu także, że Hervey dał Don Pedrowi dokument na piśmie zawierający opis kradzieży dokonanej przed trzydziestu laty w Limie, co ma służyć jako dowód praw Don Gajangosa. Profesor jednak upewniał, że zachowa dla siebie ciało Inki Kaksasa i upomni się o szmaragdy, o ileby się znalazły.
Wtedy Random otworzył szufladę biurka.
— A przecież profesor utracił już podobno jeden ze szmaragdów. Patrz, co przesłano mi dziś bezimiennie.
To mówiąc, pokazał Archibaldowi pod światło lampy niezrównany klejnot, promieniejący migotliwymi snopami olśniewających zielonych ogni.
— Cóż to? Cóż to jest? — wołał zdziwiony Archie.
— Właśnie sprowadziłem cię umyślnie aby ci to pokazać. Wystaw sobie, znalazł to dziś mój żołnierz, w budce wojskowej przy której trzymał straż.
— Chyba żart?
— Bynajmniej — zaadresowane było do mnie. Powiedz, co myślisz o tem? Kto mi mógł to przysłać?
— Hervey może — rzekł zamyślony Hope.
— Co? Ten szajlok amerykański, miałby zwrócić rzecz skradzioną przez siebie, chociażby jako podarek ślubny?
— Jakto podarek ślubny?
— Obacz napis na kopercie, w której mieścił się szmaragd.
Tu Random pokazał Archibaldowi wspomniany papier.
— Cóż powiesz o tem wszystkiem? — rzekł.
— Cóż mam powiedzieć? Przyjdzie chyba do reszty stracić głowę z całą tą gmatwaniną. Ja człowiek spokojny, artysta z zamiłowania, nie czuję w sobie wcale zdolności na śledczego agenta. Bardzo to ładnie wygląda w romansach ale nie w życiu. Cóż zrobisz teraz ze szmaragdem?
— Oddam go naturalnie Don Pedrowi.
— A potem?
— Potem nie wiem.
— Zapytaj pani Jascher.
— Nie warto — rzekł Frank, skinąwszy przecząco głową — ja sam myślałem z początku, że to ona, ale to nie możliwe. Przedewszystkiem jest sama w kłopotach pieniężnych, nie rozstawałaby się więc z przedmiotem takiej wartości, a przytem zdaje mi się, że istotnie nic nie wie... A czy profesor był u niej?
— Tak jest, kłócili się podobno i łajali wzajemnie, nic jednak z niej nie wydobył. — Ale, ale radziłbym ci przedewszystkiem schować szmaragd, bo wygląda tak ponętnie, że i mnie może zdjąć pokusa przywłaszczenia go sobie, kto wie, czy nie byłbym zdolny udusić cię z jego powodu, jak ów nieznany złoczyńca nieboszczyka Boltona.
Random roześmiał się, ale schował istotnie klejnot i zamknął go starannie na dwa spusty, poczem schował klucz do kieszeni.
— Cóż teraz zrobimy?
— Chodźmy do pani Jascher, musimy w każdym razie widzieć ją dziś wieczorem.
— I owszem, pójdę chętnie z tobą — mówił Hope, pomagając przyjacielowi we włożeniu ciężkiego wojskowego płaszcza. — Chyba nie potrzebujemy brać z sobą rewolwerów — dodał żartem.
— Zdaje się — rzekł Random — że pani Jascher nie jest tak niebezpieczna, byśmy się mieli zbroić przeciwko niej. Wydobędziemy z niej jak najwięcej szczegółów, a potem obmyślę, co by można dla niej zrobić, bo jednak zdaje mi się, że nie jest to kobieta całkiem zepsuta. Następnie powrócimy do naszych pań.
Zrobiwszy sobie taki plan wieczoru, młodzi ludzie wyszli w najlepszych humorach. Noc była bardzo ciemna, a drobny deszcz mżył nieustannie. Mimo to Archie, który znał doskonale okolicę szedł śmiało naprzód, prowadząc za sobą przyjaciela.
Wyszedłszy z obrębu fortu, postępowali jakiś czas gościńcem, potem skręcili na lewo wązką ścieżką, wijącą się wśród trzęsawiska. Ścieżka ta doprowadzić ich miała bezpośrednio do willi pani Jascher. Pominąwszy ciemności nocne, tak gęsta mgła podnosiła się z rzeki, że o parę kroków już nie można było odróżnić przedmiotów. Nie zdziwiło też wcale obu mężczyzn, że mimo iż dotarli wreszcie do rezydencji wdowy, nie widzieli światła w jej oknach. Widocznie nie mogło się przedrzeć przez opary.
Frank popchnął już drewnianą furtkę, gdy naraz przeraźliwy krzyk kobiecy doszedł do ich uszu. Stanęli obaj niepewni.
— Co to ma znaczyć? — szepnął Hope.
— Trzeba zobaczyć — odparł Random, i spiesznie pobiegł do mieszkania wdowy.
W chwili, gdy wpadał na werandę, natknął się na krzyczącą w niebogłosy kobietę. — Poznał w niej pokojowę pani Jascher.
— Co się dzieje? — spytał, chwytając ją za ramię.
Dziewczyna przeraziła się jeszcze bardziej, a krzyki jej zdwoiły się.
— Mordercy! zabójcy! — wrzeszczała bez przytomności — zabijają!!
— Gdzie? kogo?
— Moją panią! — wyjąkała wreszcie poznawszy Franka.
Tymczasem Archie wpadł do saloniku, który był pogrążony w ciemnościach. — Zapalił szybko zapałkę i podniósł ją do góry. Okropny widok przedstawił się jego oczom: Pani Jascher leżała zamordowana na podłodze. Struga czarnej krwi sączyła się obok, wsiąkając szybko w dywan.
Zdawało mu się też, że jakaś czarna postać wyskoczyła oknem.