<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.
Wyznanie.

Tymczasem Frank szamotał się na werandzie z Joasią pokojową pani Jascher, która uczepiwszy się kurczowo jego rąk, nie przestawała wydawać strasznych krzyków. — Wrzaski te przeszły za chwilę w atak histeryczny, którego nie można było żadną miarą uspokoić.
— Zbóje! mordercy! — krzyczała jak opętana. — Oto znów jeden — zawołała nagle — odchodząc od przytomności.
Istotnie ciemna jakaś sylwetka ukazała się z za węgła domu.
— Pst! jesteś tu Random? — zawołał cicho Hope — gdyby nie ta przeklęta mgła, byłbym go schwytał.
— Kogo?
— Mordercę pani Jascher.
— Co mówisz, pani Jascher zamordowana!?
— Tak jest, leży zabita w swoim salonie.
Usłyszawszy te słowa Joasia, zaczęła wyć nieludzkim głosem.
— Kogo tam masz? — spytał Hope.
— To służąca pani Jascher, Joasia. Oszalała widocznie.
Uwolnił się od niej z trudnością, dziewczyna upadła na podłogę nie przestając jęczeć. Zniecierpliwiony Random podniósł ją szorstko.
— Dość tego, nie pora na krzyki, trzeba ratować twoją panią. Idź do kuchni i przynieś lampę.
Gdy dziewczyna spełniła to zlecenie, Hope i Random, którzy tymczasem powrócili do salonu ogarnęli wzrokiem obraz dzikiego spustoszenia, jaki przedstawiał ten pokój zwykle tak zaciszny. Wyglądał jak po przejściu rozjuszonego bawołu. Meble podruzgotane, kandelabry, lustra potłuczone, firanki wyrwane wraz z karniszami, szyby wytłuczone wskazywały drogę, którą musiał uciekać morderca. Nieszczęśliwa kobieta miała głęboką ranę w piersi, zadaną widocznie ostrem narzędziem. Na ten widok Joasia poczęła znowu płakać i krzyczeć.
— Zaprzestań raz, a biegnij po doktora — oburknął ją Random, który ukląkł tymczasem przy zamordowanej i przekonał się, że serce jeszcze bije.
— Po doktora ja pójdę — oświadczył Hope — i zaalarmuję jednocześnie żołnierzy w forcie. Może uda się im schwytać zbrodniarza.
— A czy potrafisz dać jego rysopis?
— Niestety nie, w ciemności dojrzałem tylko jego sylwetkę, gdy wyskakiwał oknem.
Skoczyłem natychmiast za nim, ale mgła była tak gęsta, że go straciłem z oczu.
Tymczasem na rozkaz Franka, Joasia przyniosła ciepłej wody i prześcieradła na bandaże. Random zatamował szybko krew i obandażował ranę, podczas kiedy Joasia wpuszczała kropla po kropli wódkę w usta omdlałej. Po upływie kwandransa, pani Jascher zaczęła dawać słabe oznaki życia. Otworzyła oczy, ale wydawszy głuchy jęk, popadła znowu w omdlenie. Na szczęście nadszedł Hope w towarzystwie doktora, a za nim przybył wkrótce Painter, sędzia pokoju.
— Jak pan myśli? czy będzie żyć? — spytał Random doktora.
— Na razie nie mogę powiedzieć nic pewnego — odparł doktor. — Jak się to stało?
— To już do pana nie należy — przerwał mu sędzia. — Zajmij się pan chorą, a ja przesłucham tych panów i sługę.
Joasia, którą tytułowano zwykłe panienką, obruszyła się na te słowa.
— U pana nie służę — odparła zuchwale, zapominając o urzędowym charakterze pytającego.
Po niejakim czasie jednak dała się nakłonić do złożenia potrzebnych zeznań, poczem pozwolono jej odejść do sypialni dla pielęgnowania swej pani. Następnie Random i Hope, udali się wraz z urzędnikiem do saloniku, aby obejrzeć dokładnie miejsce zbrodni. Obaczywszy rozbite okno Painter zawołał:
— Aha! więc to tędy wyszedł morderca, ale którędy wszedł?
— Prawdopodobnie drzwiami — odparł sucho Random.
— Niewiadomo panie — odrzekł sędzia — służąca utrzymuje, że nie słyszała aby ktoś dzwonił
— Pani Jascher mogła go wpuścić sama — rzekł Random.
— Jakiż cel mogła mieć w tem?
— Tego ja panu nie wyjaśnię. Mogłaby to zrobić jedynie pani Jascher, ale ona zdaje się już kona.
— Musi to mieć jakiś związek z przysłanym szmaragdem — zauważył Random, zwracając się do Archibalda — a także z morderstwem Boltona.
— Czy sądzisz, że to ten sam człowiek?
— Jestem tego pewny. W takim razie może to pani Jascher przysłała mi szmaragd, a człowiek ów dowiedziawszy się o tem, zabił ją przez zemstę,
— A skądże dowiedział się o wysłaniu szmaragdu?
— Bóg to raczy wiedzieć, może była jego wspólniczką.
Archibald zmarszczył brwi.
— Kim może być ta zagadkowa osobistość?
— Miejmy nadzieję, że teraz wyjdzie to na jaw.
Poszedł wraz z Frankiem do sali jadalnej — podczas kiedy Painter zdejmował plan saloniku, zabezpieczywszy się od zimna parawanikiem, którym zakrył rozbite okno. Mgła dokoła domu była tak gęsta, że podług wyrażenia ludowego możnaby ją krajać nożem. Około czwartej zrana Hope, który był usnął w swoim fotelu, został nagle zbudzony cichem wołaniem. — Był to Frank, który stał nad nim dotykając jego ramienia. W jednej chwili Hope zerwał się pytając.
— Co to jest? Co się stało?
— Painter nas woła.
Poszli obaj do saloniku, gdzie sędzia spędzał noc, ale nie zastali go tam. Pokój był pusty, parawan obalony, dopiero wychyliwszy się przez okno, dojrzeli barczystą postać urzędnika, który wypatrywał coś w ciemnościach.
— Cóż się tu dzieje? — pytał Frank — wołałeś nas pan, zdawało mi się przynajmniej, że słyszę pański głos.
Painter powrócił do salonu.
— Wołałem panów w istocie, bo zdrzemnąwszy chwilę w krześle, zbudziłem się nagle i widziałem wyraźnie twarz jakąś, patrzącą na mnie z za parawanu. Zerwałem się wówczas wołając panów, przewróciłem parawan i wyskoczyłem przez okno.
— I co? — pytał Archie?
— I nic. Nie było nikogo — a przecież przysiągłbym, że widziałem tę twarz i oczy śledzące mnie z za parawanu.
Random i Hope udali się natychmiast do ogrodu i przeszukali go bez skutku. Mgła była zawsze równie gęsta, o dwa kroki już nie można było nic dojrzeć. Powrócili więc do jadalni i zasiedli przy kominku, obiecując sobie czuwać już bez przerwy do rana.
— Jak myślisz? — spytał Hope — czy Painter widział rzeczywiście kogo, czy mu się to poprostu przyśniło?
— Jestem przekonany, że morderca powrócił — odparł zimno Random.
— Narażając się na schwytanie.
— Tak, jest tu widocznie coś, czego koniecznie potrzebuje, a co musiało być przyczyną zamordowania pani Jascher. Przyjście nasze stanęło mu na przeszkodzie, uciekł więc chwilowo, ale korzystając z ciemności i mgły krąży w okolicach domu, aby się tu znowu zakraść i zabrać ową rzecz.
— Cóż to może być?
— Prawdopodobnie drugi szmaragd.
W tej chwili weszła służąca pani Jascher, mówiąc:
— Moja pani oprzytomniała. Doktór prosi żeby panowie przyszli.
Usłuchali tego wezwania, weszli na palcach do pokoju konającej. Doktor siedział przy łóżku, trzymając ją za rękę.
— Kto to? — spytała słabym głosem.
— Pan Hope i pan Random, którzy przyszli wczoraj w samą porę, aby panią ocalić.
— Tak, w samą porę, aby patrzeć na moją śmierć — rzekła wdowa. — Ja żyć nie będę, ale przed śmiercią chcę jeszcze powiedzieć prawdę. Cieszę się, że Random tu jest, to dobry chłopiec, lubiłam go zawsze. Och! pić dajcie, pić...
Doktor wlał jej do ust parę łyżeczek koniaku.
— Odpocznij pani, musisz zebrać wszystkie siły abyś mogła mówić.
— Nie, nie, wystarczy mi ich na to co mam powiedzieć — mówiła nieszczęśliwa, usiłując się podnieść. — Panie Frank! Panie Random!
Głos jej chrypiał i rwał się co chwila.
— Jestem tu — rzekł Random, zbliżając się do łóżka.
Pani Jascher schwyciła go za rękę.
— Tak! panu powiem wszystko, dostałeś szmaragd?
— Więc to pani?
— Tak, to ja posłałam ci go, byłam ciężko obrażona, bałam się ja... ja... Tchu jej zabrakło, zaczęła się dusić.
— Proszę nie mówić — rzekł żywo doktór — niech panowie wyjdą.
— Nie, nie, niech zostaną, ja i tak umrę. — Pić doktorze, daj mi jeszcze pić.
Doktor przysunął jej do ust kieliszek z koniakiem. Piła chciwie, alkohol przywracał jej siły. — Nadludzkim wysiłkiem usiadła na łóżku.
— Hope, Random! chodźcie tutaj — rzekła niezwykle mocnym głosem. — Słuchajcie! to ja rzuciłam szmaragd do budki żołnierza — sama go tam zaniosłam. — Cieszę się, że go dałam Frankowi.
— A skąd go pani dostała?
— O! to długa historya — nie starczy mi już czasu na opowiedzenie jej — ale spisałam wszystko. Moje wyznanie leży na biurku. — Weźcie je. Napisałam je umyślnie, aby się oczyścić.
— Więc pani nie jesteś winną śmierci Boltona?
— Nie, ale znam zabójcę. Pisałam właśnie o nim, gdy zastukał do okna, otworzyłam mu sama i wpuściłam go. Powiedziałam, że piszę o tem.
— Komu to pani powiedziała? — pytał Random. — Ale pani Jascher już go nie słyszała. Głos jej rwał się co chwila. — Tam na biurku... — mówiła. — Moje wyznanie, luźne kartki. Chciałam je pozbierać, ale on wszedł — żądał szmaragdu, powiedziałam mu, że odesłałam go Frankowi. — On wpadł w straszny gniew. Rzucił się na mnie ze swoim okropnym nożem. — Przewrócił lampę, świecę. — Uderzył mnie — wołałam o pomoc, a on uderzał wciąż. Och! ciemno... krew...
— Na miłość Boga! kto był ten człowiek? — pytał Random.
Ale pani Jascher osunęła się zemdlona na poduszki. — Doktór próbował ją trzeźwić.
— Idźcie panowie stąd. Inaczej nie ręczę za jej życie.
— Muszę raz wiedzieć prawdę — odparł stanowczo Random. Ty Hope idź do salonu i staraj się znaleźć to wyznanie. Inaczej morderca gotów je zabrać. Po to widocznie wracał. Idź spiesz się.
Archie nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Sam czuł ważność tego dokumentu. — Mimo, że starał się wysunąć jak najciszej, pani Jascher usłyszała jego kroki.
— Nie odchodź Random — szepnęła, otwierając oczy. — Tyle rzeczy chciałabym ci jeszcze powiedzieć. — Przeczytaj to co napisałam. Gdybym żyła spaliłabym to zapewne. — Tak spaliłabym gdyby nie ten przypadek.
— Przypadek! — zawołał Random — pani to nazywasz przypadkiem? Ależ to zbrodnia!
— Zbrodnia! — krzyknęła kobieta zmienionym głosem, jakby teraz dopiero zrozumiała znaczenie tego co zaszło. — Tak zbrodnia!... Zabił Sidneja, żeby mieć szmaragdy — a mnie zabił abym milczała.
— Kto? kto panią zabił? mów pani na Boga!
— On! on jeden winien jest śmierci Boltona i mojej. — Ten potwór — Kakatoes.

Tu głos jej złamał się nagle. Osunęła się blada na łóżko. Już nie żyła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.