Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzieje aresztantki Masłowej — to zwykłe dzieje. Była córką niezamężnej dziewki dworskiej, mieszkającej przy matce, jako pastuszka wiejska, u panien właścicielek wioski. Dziewczyna ta miewała co rok dziecko, a jakto zwykle po wsiach bywa, dziecko chrzcono, a następnie matka nie karmiła niepożądanego, nieoczekiwanego i przeszkadzającego w robocie niemowlęcia, i niemowlę wkrótce umierało z głodu.
W ten sposób zmarło pięcioro dzieci. Wszystkie chrzcono, potem głodzono i dzieci marły. Szósty dzieciak, owoc miłości z przejezdnym Cyganem, był dziewczynką. I nie uniknąłby zwykłego losu, ale traf zdarzył, że do obory przyszła jedna ze starych panien właścicielek, aby wyłajać dziewki za śmietankę, cuchnącą krowieńciem.
W oborze leżała położnica ze ślicznem i zdrowem dziecięciem. Stara panna wyłajała za śmietankę, wyłajała i za to, iż puszczono rodzącą do obory, i miała już iść precz, gdy ujrzawszy dzieciątko, rozradowała się niem i zapragnęła być chrzestną matką. Ochrzciła tedy dziewczyninę, a potem, litując się nad swoją chrześniaczką, dawała mleko i pieniądze matce, i dziewczynka wychowała się. Stara panna nazwała ją „ocaloną.” Dziewczynka miała trzy lata, gdy matka jej zachorowała i umarła. Babka pastuszyna nie mogła dać sobie rady z wnuczką, wtedy stara panna wzięła dziewczynę do siebie. Czarnooka dziewczyna była nadzwyczaj żywą i miłą, a stare panny nie mogły się nią nacieszyć.
Jak to mówiliśmy, dwie były stare panny. Młodsza Zofia lepsza, i ona to właśnie trzymała do chrztu dziewczynę, starsza, Marya, surowa. Zofia stroiła dziewczynę, uczyła czytać i chciała uczynić z niej swoją wychowanicę. Marya utrzymywała, że z dziewczyny należy zrobić służebną dobrą pokojówkę. Była przeto wymagającą, karała, a nawet czasami biła dziewczynę, zwłaszcza w chwilach złego humoru.
Wynikiem tego podwójnego wpływu było, że dziewczyna wyrosła pół na pokojówkę, a pół na wychowankę. Więc i zwano ją także nieokreślonem imieniem, nie Kasią, nie Kasieńką, lecz Kachną.
Umiała szyć, sprzątała pokoje, czyściła kredą obrazy, paliła, mełła i podawała kawę, a czasami siedziała z pannami i czytała im głośno.
Starano się o nią, ale nie chciała iść za nikogo, czując, że życie z tymi ludźmi pracy, którzy pragnęli ją poślubić, byłoby trudnem dla niej, zepsutej wygodami pańskiego życia.
Tak przeszło lat szesnaście. A kiedy szesnaście lat już minęło, do panien dziedziczek przyjechał krewny, bogaty student, i Kasia, nie śmiejąc tego ani jemu, ani sobie powiedzieć, zakochała się w paniczu.
W dwa lata później znów tenże sam krewny przyjechał do ciotek, idąc na wojnę, zabawił cztery dni, otumanił i uwiódł kochankę, a wsunąwszy jej ostatniego dnia w garść storublówkę, odjechał.
Od tej pory wszystko jej zbrzydło. Myślala tylko o tem, jakby uniknąć wstydu, który ją czekał. Zaczęła leniwie i źle obsługiwać panny, i sama nie wiedząc dlaczego, jak to mówią „poniosło ją.” Pannom nagadała impertynencyj, czego następnie bardzo żałowała, i zażądała uwolnienia ze służby.
I panny, bardzo z niej niezadowolone, odprawiły ją.
Zgodziła się za pokojówkę do „stanowego.“ Ale przebyło na tej służbie tylko trzy miesiące, bo stanowy, 50-cioletni siwosz, zaczął się do niej zalecać, i pewnego razu, gdy te zalecanki stały się natarczywe, uniosła się, nazwała go durniem i starym dyabłem, i odepchnęła tak silnie, że się przewrócił. Wygonili ją przeto za hardość.
Iść do służby nie było po co — czas rozwiązania nadchodził, więc zamieszkała u wiejskiej babki, handlującej wódką.
Poród odbył się pomyślnie. Ale babka, odbierając przedtem dziecko u chorej kobiety na wsi, zaraziła Kasię gorączką połogową, a chłopca odesłała do domu wychowawczego, gdzie dziecko, wedle opowiadania starej baby, co je woziła, zaraz po przyjeździe umarło.
Zamieszkawszy u babki wiejskiej, Kachna miała pieniędzy 127 rubli: dwadzieścia siedem zarobionych, a setkę otrzymaną od uwodziciela. Kiedy zaś opuszczała dom akuszerki, posiadała tylko 6 rubli. Nie umiała szczędzić grosza, wydawała dużo na siebie. Babka za posiedzialne, jadło, herbatę porachowała za dwa miesiące 40 rubli, 25 rubli poszło na wysłanie dziecka. Babka wyprosiła 40 rubli pożyczki na krowę, 20 rubli poszło na ubranie i podarunki, słowem, skoro Kachna wyzdrowiała, nie miała grosza przy duszy, i trzeba było postarać się o służbę. Miejsce trafiło się u leśniczego. Leśniczy był człowiekiem żonatym, ale również, jak i stanowy, od pierwszego dnia zaczął się zalecać. Zona pomiarkowała się i zastawszy raz męża sam na sam z Kachną w pokoju, rzuciła się na nią, chcąc bić. Kachna stawiła opór, przyszło do bitki, wskutek czego wygnano ją z domu, nie zapłaciwszy należnych zasług. Wtedy Kasia pojechała do miasta i zamieszkała u ciotki. Mąż ciotki był introligatorem; przedtem miał się dobrze, następnie stracił całą klientelę i pił, przepijając wszystko, co tylko dostał do ręki.
Ciotka utrzymywała niewielką pralnię i z tej pralni żyła z dziećmi i wspomagała pijaka męża. Zaproponowała Masłowej, aby została u niej praczką. Ale Masłowa, widząc ciężką dolę pracujących u ciotki praczek, zwlekała z postanowieniem, szukając w kantorach miejsca służącej.
I znalazło się miejsce u pani, mającej dwóch synów, uczniów gimnazyalnych. Po tygodniu służby starszy syn, wąsaty szóstoklasista, przestał się uczyć i Masłowej pokoju nie dawał. Matka winę przypisywała Masłowej i oddaliła ją. Nowego miejsca nie było, ale tak się zdarzyło, że Maslowa, przyszedłszy do kantoru stręczeń, zastała tam panią w pierścionkach i bransoletach na opuchłych, nagich rękach. Pani ta, dowiedziawszy się o położeniu Masłowej, szukającej miejsca, dala jej swój adres i zaprosiła do siebie. Masłowa poszła. Pani przyjęła ją uprzejmie, poczęstowała ciastkami i słodkiem winem, i posłała swoją pokojówkę do kogoś z kartką.
Wieczorem do pokoju wszedł wysoki mężczyzna z długiemi, siwemi włosami i siwą brodą i natychmiast przysiadł się do Masłowej i żartować z nią zaczął. Gospodyni wyszła z nim do drugiego pokoju i Masłowa słyszała, jak mówiła: „świeżutka, ze wsi.“ Potem gospodyni zawołała Masłową, powiedziała jej, że to literat, mający dużo pieniędzy, i że on niczego nie pożałuje, jeżeli tylko mu się będzie podobała. Podobała się Masłowa i literat dał jej 25 rubli, obiecując często się z nią widywać. Pieniądze rozeszły się szybko na zapłatę za utrzymanie ciotce, na nową suknię, kapelusz i wstążki. W kilka dni literat przysłał po nią po raz drugi. Poszła. Znów dał jej 25 rubli i zaproponował przeprowadzkę do osobnego mieszkania.
Mieszkając w lokalu najętym przez literata, Masłowie podobał się wesoły subiekt, mieszkający w tem samem podwórzu. Więc sama uprzedziła o tem literata i przeprowadziła się do małej oddzielnej stancyjki. Dysponent, obiecujący żenić się, nie powiedziawszy ani słowa, porzucił ją i wyjechał do Nowogrodu. Masłowa została samą.
Chciała mieszkać osobno, ale jej nie pozwolono. Wtedy powróciła do ciotki. Ciotka, widząc ją w sukni modnej, zarzutce i kapeluszu, przyjęła ją z honorami i nie śmiała proponować miejsca praczki osobie, zajmującej wyższy szczebel w hierarchii społecznej.
Zresztą Masłowa ani myślała teraz o tem. Patrzyła ze współczuciem na to życie katorżne, jakie wiodły blade z wychudłemi rękoma praczki, piorąc i prasując w atmosferze do 30-tu stopni nagrzanej mydlanej pary, przy otwartych zimą i latem oknach. I wzdrygała się na samą myśl, że i ona mogła wprządz się do takiego maneżu. Masłowa paliła już papierosy oddawna, obecnie przyzwyczajała się coraz więcej do picia. Wódka ciągnęła ją nie tylko dlatego, że była smaczna, ale więcej dla tego, że niosła jej zapomnienie tych ciężkich chwil, jakie przeżyła, że dawała pewność i przeświadczenie o jej znaczeniu, czego nie miała bez wódki. Bez wódki obco jej jakoś było, wstyd ją gnębił. Masłowa miała do wyboru: albo służbę, gdzie czeka ją prześladowanie mężczyzn, albo stanowisko pewne, spokojne i uprawnione. Prócz tego, myślała zapłacić tem uwodzicielowi swemu, i subjektowi handlowemu, i tym wszystkim ludziom, którzy jej zło czynili.
Przytem skłaniała ją, a nawet spowodowała ostateczne postanowienie ta okoliczność, że mogła zamawiać sobie suknie, jakie zapragnęła. Aksamitne, jedwabne, balowe, z wycięciem, jak się podoba. A kiedy pomyślała sobie, jak będzie wyglądała w żółtej jedwabnej sukni, ubranej czarnym aksamitem, poprostu wytrzymać nie mogła. I od tej chwili rozpoczęło się dla niej to życie, jakie wiodą setki i tysiące kobiet, życie, co dla dziewięciu dziesiątych z całej liczby kończy się chorobą męczącą, przedwczesną zgrzybiałością i śmiercią.
Po nocnej orgii ciężki sen rankiem i we dnie. Około godziny trzeciej lub czwartej po południu leniwe wstawanie z brudnej pościeli, selcerska woda po przepiciu, kawa, wałęsanie się po pokojach w peniuarach, kaftanach, szlafrokach, patrzenie w okna, sprzeczki. Następnie perfumowanie ciała i włosów, przymierzanie sukien, kłótnie o nie z gospodynią, przeglądanie się w zwierciadle, malowanie twarzy i brwi, słodka i tłusta strawa. Dalej strojenie się w jasną jedwabną suknię, wyjście do malowanego, jasno oświetlonego salonu, przybycie gości, muzyka, tańce, cukry, wino, papierosy...
Tak przeżyła Masłowa siedem lat. W ósmym roku, kiedy liczyła 26 lat wieku, wydarzyło jej się to właśnie, za co zamknięto ją w więzieniu, a teraz prowadzono do sądowej sali, po sześciu miesiącach pobytu w kryminale razem z mordercami i złodziejkami.