Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W takiem usposobieniu znajdował się Niechludow, idąc z sali sądowej do izby przysięgłych. Siedział przy oknie, przysłuchując się prowadzonym naokoło niego rozmowom, i palił bez przestanku papierosy.
Kupiec podzielał z całej duszy postępowanie kolegi Smielkowa. — No, nasz brat hulał zdrowo po Sybiraku. Gęba nie od proporcyi, dziewczynę miał, jak grosz.
Starosta miarkował, że sprawa zależy głównie od ekspertyzy.
Piotr Harasimowicz żartował z subiektem żydem i śmieli się głośno. Niechludow odpowiadał półgębkiem na zapytania i pragnął, aby mu dano pokój.
Skoro komisarz sądowy, boczkiem chodzący, zawezwał ponownie przysięgłych do sali po siedzeń, Niechludow doznał takiego uczucia, jakby nie on szedł sądzić, ale że jego sądzić miano.
W głębi duszy był przekonany, że jest nicponiem, że nie wart uczciwym ludziom spojrzeć w oczy, ale, wedle zwyczaju, z pewnością siebie w ruchach, wszedł na estradę i siadł na drągiem z kolei miejscu obok starszyny i zaczął się bawić pince-nez.
Oskarżonych także gdzieś usunięto i dopiero teraz przyprowadzono z powrotem.
W sali znajdowali się nowi świadkowie. Niechludow zauważył, jak Masłowa kilkakrotnie spoglądała na bardzo strojną w jedwabiach i aksamicie otyłą panią, w wysokim kapeluszu, z wielką kokardą i eleganckim woreczkiem, zawieszonym na obnażonej do łokcia ręce. Dama ta siedziała w pierwszym rzędzie, tuż za balustradą i, jak się później okazało, była dawną gospodynią Masłowej i była zawezwaną w charakterze świadczącej.
Rozpoczęło się badanie świadków: nazwisko, wyznanie i t. d. Zapytano następnie strony, jak życzą aby badani byli świadkowie: pod przysięgą, czy bez przysięgi.
Znów z trudem, suwając nogami, przyszedł tenże sam stary pop, i znów, poprawiając złoty krzyż na jedwabnej rasie, z takim samym spokojem i przeświadczeniem odebrał przysięgę od świadków i eksperta. Po ukończeniu przysięgi, wyprowadzono z sali świadków, a pozostała tylko Kitajewa, gospodyni Masłowej.
Zapytano ją, co wie o tej sprawie, ona zaś z obłudnym uśmiechem, za każdem zdaniem chowając w kapelusz głowę, opowiadała szczegółowo i składnie.
— Najpierw przyjechał znany jej numerowy, Szymon, po Łubkę. Po niejakim czasie Łubka powróciła z kupcem. Kupiec już był poprostu zachwyconym — mówiła, uśmiechając się Kitajewa — fetował się i pił w dalszym porządku, a ponieważ zabrakło mu pieniędzy, więc posłał do swego numeru tęż samą Łubkę, dla której szczególną powziął skłonność — dodała, patrząc na podsądną.
Niechludowowi zdawało się, że w tej chwili Masłowa uśmiechnęła ale, co znalazł wysoce wstrętnem. Przykre, nieokreślone uczucie brzydoty, zmieszane z pożałowaniem, owładnęło nim całkowicie.
— A co pani sądzi o Masłowej? — czerwieniejąc się, zapytał naznaczony z urzędu młody obrońca podsądnej.
— Bardzo dobrze — odpowiedziała Kitajewa. — Dziewczyna szykowna i wykształcona, wychowała się w porządnym domu, czytała po francusku. Czasem pijała trocha za dużo, ale nigdy nie zapomninała się. Całkiem porządna dziewczynka.
Kasia patrzyła na gospodynię, ale wnet skierowała spojrzenie na przysięgłych i zatrzymała je na Niechludowie. Twarz jej spoważniała, a nawet wydawała się surową. Jedno oko zaczęło zezować. Dosyć długo te dwoje ócz, dziwnie patrzących, zwrócone były na Niechludowa, i choć chwytała go trwoga, nie mógł oderwać swego wzroku od tych dwojga skośnych oczu z jaskrawej białości białkami.
Przypomniał sobie tę noc straszną, z trzaskiem pękającego lodu, z gęstą mgłą i z tym niby obszarpanym, przekręconym księżycem, który zeszedł przed rankiem, oświetlając jakąś bezdeń czarną i straszną.
— Poznała mnie — pomyślał.
I Niechladow skurczył się, jakby oczekując ciosu. Ale ona nie poznała. Odetchnęła spokojnie i znów patrzyła na przewodniczącego. Niechludow także odetchnął.
— Ach, aby tylko prędzej — myślał.
Miał teraz dobijać rannego ptaka. I przykro, i wstrętnie, i żal, a przecież pragnie się prędzej dobić i zapomnieć o tem.
Takich różnorodnych, pomięszanych doznawał wrażeń, słuchając badania świadków.