Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po pierwszej przerwie Niechludow wstał i wyszedł na korytarz z zamiarem, aby już więcej do sądu nie wrócić.
— Niech z nim robią, co chcą, już w tej farsie dalej udziału brać nie chcę.
Dowiedziawszy się, gdzie gabinet prokuratora, Niechludow poszedł do niego. Woźny nie chciał puszczać, mówiąc, że prokurator obecnie zajęty, ale Niechludow wszedł i spotkawszy urzędnika, prosił, aby zameldował prokuratorowi, że przysięgły chce z nim pomówić w bardzo ważnej sprawie. Tytuł książęcy i ubranie wytworne zrobiły swoje. Urzędnik zawiadomił prokuratora i Niechludowa przyjęto.
Prokurator był jednak niezadowolony stanowczością, z jaką Niechludow domagał się widzenia z nim.
— Co pan sobie życzy? — zapytał groźnie.
— Jestem przysięgły. Nazywam się Niechludow i chciałbym koniecznie widzieć się z podsądną Masłową.
Prokurator był małego wzrostu, śniady, z krótko ostrzyżonemi siwemi włosami. Oczy bystre i broda krótko strzyżona na wydatnej, dolnej szczęce.
— Masłowa? A wiem. Oskarżona o otrucie — rzekł spokojnie prokurator. — Pocóż pan pragnie się z nią zobaczyć? Ja nie mogę dać panu pozwolenia, nie wiedząc, na co to panu potrzebne.
— To mi potrzebne w moim osobistym, ważnym interesie — ostro przemówił książę.
— Tak — rzekł prokurator i popatrzył uważnie na Niechludowa. — Sprawa była już sądzona, czy nie?
— Wczoraj była sprawa i skazano ją na cztery lata ciężkich robót. Ale to niesłusznie. Ona niewinna.
— Tak... Jeśli ona osądzona wczoraj — ciągnął prokurator, nie zwracając uwagi na to, co mówił Niechludow — to do czasu ogłoszenia wyroku w ostatecznej formie winna pozostawać w więzieniu tymczasowem. Tam odwiedzanie więźniów dozwala się tylko w pewne oznaczone dnie. Niech się pan tam zwróci.
— Ale ja muszę się z nią widzieć jak najprędzej — rzekł Niechludow, któremu zaczęła drżeć ze wzruszenia broda, jakby w przeczuciu, że zbliża się chwila stanowcza.
— Cóż to za konieczna potrzeba? — podnosząc niespokojnie brwi, rzekł prokurator.
— Bo ona jest niewinną, a skazana na katorgę. Zaś winowajcą jestem ja — mówił Niechludow głosem drżącym, czując jednak, że mówi to, co powiedzieć trzeba.
— Jakimże to sposobem? — zapytał prokurator.
— Ponieważ uwiodłem ją i doprowadziłem do położenia, w jakiem się obecnie znajduje. Jeśliby ona nie stała się tem, do czego ją doprowadziłem, nie byłaby w ten sposób oskarżoną.
— Ale ja nie widzę w tem żadnego związku z odwiedzinami.
— Chcę towarzyszyć jej na Sybir i ożenić się z nią — rzekł Niechludow.
I łzy stanęły mu w oczach.
— Tak... To rzeczywiście wypadek wyjątkowy. Pan, zdaje się, jest członkiem ziemstwa w Krosnopiersku? — spytał prokurator, jakby przypominając sobie, że słyszał kiedyś o tyra Niechludowie, przedstawiającym mu obecnie tak dziwne postanowienie.
— Przepraszam pana, ale to chyba niema żadnego związku z prośbą moją — rzekł ostro Niechludow.
— Rozumie się, że nie — odparł spokojnie prokurator z ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Ale pańskie żądanie jest tak niezwykłe i tak różne od normalnego porządku rzeczy.
— Więc da mi pan pozwolenie?
— I owszem. Natychmiast napiszę. Racz pan usiąść.
Podszedł do stołu, usiadł i zaczął pisać.
— Proszę, niech pan siada.
Niechludow stał ciągle.
Napisawszy przepustkę, prokurator podał ją Niechludowowi, spoglądając na niego ciekawie.
— Mam również honor oświadczyć panu, że nie będę brał dłużej udziału w sesyach sądowych.
— Trzeba złożyć sądowi dostateczne do tego powody.
— Powody są takie, że uważam każdy sąd za bezpożyteczny, a nawet za niemoralny.
— Taak — rzekł prokurator z uśmiechem, który wyrażał, że już niejednokrotnie słyszał takie humorystyczne poglądy. — Taak... Pan zgodzi się, że ja, jako prokurator, muszę być innego zdania. Radzę przeto zwrócić się do sądu, a sąd, rozważywszy pańskie powody, przyjmie je lub odrzuci. W tym ostatnim wypadku zapłacisz pan karę pieniężną. Zwróć się pan do sądu.
— Zawiadomiłam pana o tem i nigdzie’więcej nie pójdę — odparł gniewnie Niechludow.
— Żegnam pana — rzekł prokurator, pragnąc pozbyć się jak najprędzej oryginalnego interesanta.
— Kto to był? — zagadnął członek sądu, który, wchodząc do prokuratora, minął się w drzwiach z Niechludowem.
— Niechludow. Ten, co w zarządzie ziemskim w Krasnopiersku ongi takie dziwne wygadywał rzeczy. Zasiada obecnie jako sędzia przysięgły. I wyobraź pan sobie, że w liczbie podsądnych znalazła się jakaś kobieta, czy dziewczyna, skazana na ciężkie roboty, dziewczyna, którą jak powiada, niegdyś uwiódł, a obecnie chce się z nią żenić.
— Nie może być!
— Tak mi powiedział. Jakiś dziwnie wzburzony.
— Mówię zawsze, że jest coś anormalnego w umysłach młodzieży dzisiejszej.
— Nie jest on tak bardzo młodym.
— A wasz słynny Iwaszenko! Jedzie na całego. Gada i gada bez końca.
— Trzeba takim odbierać głos, to przecież typowi obstrukcyoniści.