Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po kolacyi i wspólnej herbacie pragnął Niechludow rozmówić się, jak zwykle na osobności, z Kasią. Tymczasem siedział obok Krylcewa i gawędził z nim. Opowiedział mu postępek Makara i historyę jego zbrodni. Krylcew słuchał uważnie z utkwionemi w Niechludowa błyszczącemi oczyma.
— Tak, odezwał się nagle. — Myślę często, że oto idziemy razem, obok siebie, razem z kim? z nimi — tymi samymi ludźmi, za których idziemy. A tymczasem nietylko nie znamy ich, ale nie chcemy ich poznać. A oni gorzej jeszcze, nienawidzą nas, uważają nas za swoich wrogów. To okropne.
— Niema w tem nic okropnego — wtrącił Nowodworow — przysłuchujący się rozmowie. Masy są zawsze brutalne i nierozwinięte — ciągnął swym drżącym głosem.
W tej samej chwili w przyległej izbie rozległy się krzyki, wrzaski, walenie w ścianę, brzęk kajdan. Bili kogoś i ten ktoś krzyczał: karauł!
— Otóż macie ich, te bydlęta. Jakież mogą być stosunki między nimi a nami — powiedział spokojnie Nowodworow.
— Nazywasz ich bydłem. A wiesz o jakim czynie opowiadał przed chwilą Niechludow — mówił Krylcew z rozdrażnieniem i opowiedział czyn Makarego, narażającego życie w sprawie rodaka. To nie bydle — to bohater.
— Sentymentalizm — ironicznie odezwał się Nowodworow. — My uczuć tych ludzi, pobudek ich czynów zrozumieć nie możemy. Ty w danym wypadku widzisz wspaniałomyślność, a może to tylko zawiść względem owego katorżnika.
— Że ty też nigdy nie chcesz widzieć nic dobrego w drugich — zawołała, nagle ożywiając się, Marya Pawłowna. — Mówiąc nawiasem, miała zwyczaj wszystkich przez „ty” traktować.
— Niepodobna widzieć tego, czego niema.
— Niema? Jak to? Jeżeli człowiek naraża się na straszną śmierć.
— Uważam — mówił Nowodworow — że dla przeprowadzenia naszej sprawy, pierwszym powinno być warunkiem (Kondratiew, który czytał przy lampie, położył książkę i uważnie słuchał słów mistrza) nie bujać po obłokach, lecz patrzeć na rzeczy przez pryzmat rzeczywistości. Robić wszystko dla mas ludu, a od nich, nie spodziewać się niczego. Tłum jest przedmiotem naszej działalności, lecz nie może zostać naszym współpracownikiem, dopóki jest inercyjnym, jak obecnie — mówił Nowodworow tonem profesorskim. — I dlatego też złudzeniem jest spodziewać się pomocy tłumu, zanim nie będzie faktem dokonanym proces rozwoju, tego rozwoju, do którego my go przysposabiamy.
— Jaki proces rozwoju? — zaczął Krylcew z gorączkowym rumieńcem na twarzy. — Głosimy, żeśmy wrogami samowoli, a czyż to nie najstraszniejsza samowola?
— Gwałtu tu nie ma najmniejszego — spokojnie odpowiedział Nowodworow. — Ja mówię tylko, że znam drogę, po której stąpać powinien lud, i mogę mu wskazać tę drogę.
— ha jakiejże to zasadzie opierasz przekonanie, że droga, przez ciebie wskazana, jest prawdziwą? Czyż to nie ten sam despotyzm, który zrodził inkwizycyę i mordy wielkiej rewolucyi. Wszak i tamci poznali na zasadzie badań wiedzy jedyną prawdziwą drogę.
— Że oni się mylili, nie racya, ażebym i ja się mylił. A potem, wielka zachodzi różnica pomiędzy bajaniem, a danemi ścisłej nauki ekonomiki społecznej.
Głos Nowodworowa rozbrzmiewał w całej izbie. On jeden mówił, wszyscy milczeli.
— Zawsze się sprzeczają — odezwała się Marya Pawłowna, gdy Nowodworow na chwilę umilkł.
— A pani zdanie jakie? — zagadnął Niechludow Maryę Pawłownę.
— Sądzę, że racyę ma Anatol. Niema się prawa narzucać ludowi naszych poglądów.
— Dziwne pojęcie o naszych celach — powiedział Nowodworow, umilkł i z gniewem zapalił papierosa.
— Nie mogę z nimi mówić — wyszeptał Krylcew i zamilkł.
— I daleko lepiej nie mówić — powiedział Niechludow.