Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niechludow opowiedział generałowi, że osoba, którą się interesuje, jest kobietą, niewinnie skazaną, że podano prośbę o nią na Najwyższe Imię.
— Tak... No, dobrze i co dalej? — pytał generał.
— Obiecali mi w Petersburgu, że rezolucya o losie tej kobiety będzie mi przysłaną najdalej za miesiąc tutaj...
Nie spuszczając oczu z Niechludowa, wyciągnął generał rękę z krótkiemi palcami do stołu, zadzwonił i dalej słuchał w milczeniu, paląc papierosa i szczególnie głośno kaszląc.
— Prosiłbym zatem, jeżeli można, o zatrzymanie tej kobiety tutaj, dopóki nie nadejdzie odpowiedź z Petersburga na podaną prośbę.
Wszedł lokaj, deńszczyk ubrany po wojskowemu.
— Dowiedz się, czy Anna Wasiliewna wstała? — powiedział generał — przynieś jeszcze herbaty. Co dalej321? — zwrócił się do Niechludowa.
— Drugą prośbą mam o politycznego aresztanta, będącego w tej partyi.
— Tak... — powiedział generał, kiwając wymownie głową.
— Ciężko chory człowiek, umierający. Niewątpliwie zostawią go tu w szpitalu. Jedna kobieta z politycznych skazanych pragnęłaby z nim zostać.
— Obca, czy krewna? Może żona?
— Nie, ale gotowa jest wyjść za niego, jeżeli to da jej możność pozostania z nim razem.
Generał uporczywie patrzył swemi błyszczącemi oczyma i milczał, widocznie pragnąc zaniepokoić swego towarzysza spojrzeniem, i wciąż palił.
Kiedy Niechludow skończył, wziął książkę ze stołu i prędko przebierając palcami, przerzucał kartki, znalazł artykuł prawa, małżeństwa dotyczący, i przeczytał go.
— Na co jest ona skazana? — spytał, podnosząc oczy na Niechludowa.
— Do ciężkich robót.
— Małżeństwo nie może polepszyć położenia skazanego.
— Ale przecież?
— Przepraszam pana. Gdyby się z nią ożenił człowiek wolny, ona musiałaby jednak przecierpieć swoją karę. Pytanie główne: kto jest skazany na surowszą karę: ona, czy on?
— Oboje są skazani do ciężkich robót.
— A więc, kwita — rzekł, śmiejąc się generał. — Co jemu, to i jej. Jego z powodu choroby można zostawić i, ma się rozumieć, będzie wszystko zrobione, aby położenie jego złagodzić. Lecz ona, gdyby nawet za niego wyszła, zostać się tu nie może.
— Generałowa pije kawę — oznajmił lokaj — Zresztą, pomyślę jeszcze. A nazwiska ich? Racz pan zapisać.
Niechludow zapisał.
— I tego zrobić nie mogę — powiedział generał Niechludowowi, skoro go prosił jeszcze o pozwolenie odwiedzenia chorego. — Ja, ma się rozumieć, nie podejrzywam pana, ale interesujesz się pan wogóle więźniami, masz pan pieniądze. U nas tu wszystko łapownicy. Gdzież ja dopilnuję człowieka o 5,000 wiorst? On tam królik u siebie. Taki sam, jak ja tutaj — i zaśmiał się wesoło. — Widywałeś się pan zapewne z politycznymi przestępcami, dawałeś pan pieniądze i wpuszczano pana? — zapytał, uśmiechając się. — Wszak prawda?
— Prawda.
— Pojmuję, że musisz pan tak postępować. Chcesz pan widzieć politycznego przestępcę. Litujesz się pan nad nim. A dozorca albo konwojowy weźmie, bo ma dwadzieścia kopiejek pensyi i rodzinę, i on nie może nie wziąć. I na jego i na pańskiem miejscu postąpiłbym tak, jak pan i on. Ale na swojem miejscu nie pozwalam sobie odstępować od prawem przepisanych prawideł dlatego właśnie, że ja jestem człowiekiem i mogę uledz uczuciu litości. A mam daną sobie władzę wykonawczą, rząd mi zaufał pod pewnemi warunkami, więc muszę temu zaufaniu czynić zadosyć. Więc inaczej postąpić nie mogę. A teraz, powiedz mi pan, co tam słychać w stolicy?
I generał zaczął wypytywać i opowiadać, chcąc widocznie jednocześnie i dowiedzieć się nowin i pokazać swoje znaczenie i zarazem poglądy humanitarne.