Znamię czterech/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Znamię czterech
Wydawca Dodatek do „Słowa”
Data wyd. 1898
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Eugenia Żmijewska
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
ROZDZIAŁ XVI.
Zakończenie.

Gdy Small skończył, zapanowało krótkie milczenie.
— Ciekawą opowiedziałeś nam historyę — rzekł wreszcie Sherlock Holmes. — Trudno o stosowniejsze ramy do takiego obrazu. Z ostatniej jednak części pańskiego opowiadania nie dowiedziałem się nic nowego, chyba to tylko, żeś sam sznur przyniósł. Ale prawda, sądziłem, że Tonga wypuścił już wszystkie swoje strzały, tymczasem miał jeszcze jedną i godził nią w nasz statek.
— Wistocie zgubił wszystkie strzały, oprócz tej jednej, bo miał ją w łuku.
— Panie Holmes — rzekł Athelney Jones — potrafisz pan nakazać dla siebie posłuch; oddaję sprawiedliwość pańskim zasługom i talentowi, ale obowiązek obowiązkiem. Już i tak zadługo folgowałem pańskim życzeniom i póty nie będę miał spokoju, dopóki ten nasz bajarz nie zostanie zamknięty na trzy spusty. Dorożka czeka przy bramie, dwóch agentów na dole. Dziękuję wam, panowie, za wasz łaskawy współudział; ma się rozumieć, będziecie musieli stawać, jako świadkowie. Tymczasem dobrej nocy.
— Dobranoc panom — rzekł Jonatan Small z najlepszą miną.
— Proszę naprzód — zawołał na niego Jones — nie chcę się zapoznać z twoją drewnianą nogą, jak ów nieszczęśnik, któregoś tak pięknie urządził na wyspach Andamańskich.
Pozostaliśmy sami. Długi czas panowało milczenie. Przerwałem je pierwszy.
— No i cóż — rzekłem — czwarty akt naszego dramatu już się rozegrał, zdaje mi się jednak, że to ostatnia sprawa, w której panu dopomagam i mam sposobność poznawać rzutkość i niesłychaną bystrość pańskiego umysłu. Będziemy musieli się rozstać, drogi przyjacielu, gdyż miss Horston zaszczyciła mnie swoją rączką.
Holmes mruknął, jak niedźwiedź.
— Tego się właśnie obawiałem — rzekł — to też wcale panu nie winszuję.
— Czy pan może cokolwiek zarzucić mojemu wyborowi? — spytałem.
— Nic zgoła — odparł niechętnie. — I owszem miss Morston jest jedną z najmilszych panienek, jakie zdarzyło mi się spotkać, jest poprostu czarująca; mogłaby też oddać znaczne usługi w sprawach podobnych do tej, którąśmy rozplątali przed chwilą. Widziałeś pan, jak starannie przechowała plan Agry, znaleziony pomiędzy papierami swego ojca. Ale miłość jest uczuciem, a każde uczucie sprzeciwia się zdrowemu rozumowi, stanowiącemu, według mnie, jedyną dźwignię w tem życiu. Ja nigdy się nie ożenię, nigdy, chybabym zupełnie stracił głowę.
— Mam nadzieję, że moja taką próbę wytrzyma — odparłem wesoło. — Ale pan jesteś widocznie zmęczony — dodałem.
— Istotnie, zaczyna się reakcya — rzekł — przez tydzień, a może i dłużej, będę do niczego.
— To dziwne — zauważyłem — wrodzone lenistwo przeplatane bywa u pana wybuchami niezwykłej, bajecznej niemal energii i pracowitości.
— O, tak — przyznał — jest we mnie materyał na skończonego leniucha, a jednocześnie na człowieka czynu i pracy. Przypominają mi się słowa Goethego:
„Szkoda wielka, że natura zrobiła z ciebie jedno indywiduum, albowiem można było wykroić z ciebie dwóch ludzi: uczciwego człowieka i łotra.“
— Ale à propos owej sprawy w Norwood, przekonałeś się, że mieli szpiega w domu. Odrazu to mówiłem. Jest to niewątpliwie kamerdyner Lal Rao. Jones może się poszczycić, że złapał choć jedną rybę w ogromny niewód, który zapuścił.
— Bądź co bądź — rzekłem — jedynym tryumfatorem w tej sprawie powinieneś być pan, a pan jeden nic na niej nie zyskałeś. Ja znalazłem w niej szczęście, Jones — sławę. A cóż panu pozostanie w udziale?
— Mnie — odparł Sherlock Holmes — pozostanie zawsze — kokaina.
I mówiąc to, wyciągnął rękę po flakon.


KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Eugenia Żmijewska.