Zolojka/Kułak mówi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Zolojka
Druk Księgarnia św. Wojciecha.
Miejsce wyd. Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kułak mówi.

— Jak Boga kocham, Tomek Buszyński! Ty, nie ty? Daj pyska, stary druhu! Poznajesz mnie? Poznajesz starego kolegę? Co ty tu robisz? Czego tu szukasz? Poco się tu pchasz? A niech cię jasny piorun! E, bracie, to my się teraz gorzały napijemy! Mariczka, dwie czyste, większe! Poznajesz, nie? No, jak ja się nazywam?
— Józef Kułak — rzekł pan Tomasz śmiejąc się.
— I to prawdziwy Kułak, który jak co raz chwyci, to już nie wypuści! — chwalił się nowo przybyły, serdecznie ściskając panu Tomaszowi rękę.
Chłop był olbrzymi, o dużej głowie, mocnej, kościstej twarzy i potwornie szerokich barach; łapy miał jak łopaty. Kędzierzawa, nieco przerzedzona czupryna wyglądała niby namydlona, z pod wysokiego, guzowatego czoła wesoło patrzyły siwe oczy, pełne energji i radości życia.
— Wiedziałem, że się tu z tobą spotkam! — mówił pan Tomasz. — Wspomniano mi, że tu handlujesz, skórę z rybaków zdzierasz.
— Trudna rada! — zaśmiał się Kułak. — Jak ja ich nie zedrę, to oni zedrą mnie, a z czegoś przecie człowiek musi żyć. No, pijmy! Na zdrowie! Kiedyż to my się ostatni raz widzieli? Dwadzieścia siedem lat temu, jak Boga kocham! Spotkaliśmy się przypadkiem, wstąpiliśmy do szynku, wypiliśmy budlę, pogwarzyli my se troche o szkolnych latach i rozeszliśmy się. A teraz tu nad morzem! No, jeszcze po jednym, jo? Smaruj, czlowiecze, nie zaszkodzi, to pierwszy dzień mego pobytu! Co tu robisz?
— Nic, przyjechałem tak sobie, odpocząć trochę. A ty?
— Ja? Ja tu już siódmy rok siedzę i borykam się z tem polskiem morzem. Czlowiecze, żebyś ty wiedział, co to za choroba — pojęcia nie masz! — Szlag człowieka nieraz trafia, trzasnąćby chciał ze złości! Sam tu jesteś? Żonaty?
— Nie.
— To sobie nieraz o morzu pogadamy, bo ja przy babach gadać nie mogę. Pysk mam niewyparzony, a jak się rozpalę, na nic nie zważam.
— Ale co właściwie tu robisz?
— Cuda rozmaite. Handluję rybami, kopcę je, marynuję! Nic nie mam, prócz czegoś tam odłożonego na czarną godzinę, żeby rodzinie nie być ciężarem, nie jestem ani radcą, ani dyrektorem, ani doktorem — jestem tylko pionierem przemysłu na polskiem wybrzeżu.
— Bardzo pięknie! — pochwalił nieśmiało pan Buszyński.
— Niema w tem nic pięknego i wogóle ja tego słowa nie uznaję! — zawołał impetycznie Kułak. — Piękne są tylko pieniądze, bo one dają moc, panowanie nad ludźmi, potęgę, wolność! Tak, pieniądze! Jo! Pozatem niema na świecie nic pięknego!
— Dużo rzeczy!
— Nie znam! Naprzykład?
— Choćby to morze!
— To morze? Złe, kapryśne, gwałtowne, groźne i biedne! Co ty wiesz o tem morzu! W lecie, choroba ciężka, ono się letnikom do nóg łasi, takie kolorowe, psiakrew, mieniące się, a fałszywe — jak dusza rybacka!
— Dajże spokój! — żachnął się pan Tomasz. — Przecie to prości, poczciwi, dobroduszni ludzie.
— Nie znasz ich! — grzmiał Kułak swym tubalnym głosem, zapalając się. — Ja nie mówię, że oni są źli, przeciwnie, twierdzę, że zasadniczo są dobrzy. Ale nie wyobrażaj sobie, że są prości. Ich psychologja jest nadzwyczaj zawiła. Bo, mówmy poprostu, rzeczowo, rybakami nazywamy ludzi utrzymujących się wyłącznie z rybołówstwa, to jest z połowów ryb, które sprzedają i z uzyskanych w ten sposób pieniędzy żyją. To sobie, szczurze lądowy, zapamiętaj, jeśli chcesz mówić o morzu i o rybakach. Roli oni nie mają, tu jest trochę pastwisk, więc jest tych kilka krów i półtora szkapy, ale zresztą niema nic, prócz lasu, którego eksploatować nie można. Więc ten człowiek tutejszy musi, jak jaki bogacz, żyć z gotówki, o którą mu bardzo trudno. Ryb właściwie niema, zależą od wiatru, którego następstwa kolejne rybak musi obserwować. Już przez to samo robi się chytry. Zawsze spekuluje na wiatr. Ceny ryb są zmienne, ustanawia je giełda rybna, codzień inaczej. Im większa podaż, tem niższa cena i naodwrót, ale gdy cena jest wysoka, to ryb niema, więc z czego żyć?
— To istotnie problem.
— Ale człowiecze! Wy tam na lądzie nic o morzu nie wiecie, nikt się niem nie interesuje, nikt nic nie wie i prawdę mówiąc — nawet nie chce wiedzieć! Nikt nic nie robi!
— No, za pozwoleniem! Port w Gdyni, w Jastarni, kolej —
— Człowieku, przestań, bo się wścieknę! — zahuczał Kułak, uderzając się z pasją w ciemię. — To wszystko ma znaczenie strategiczne, to nie jest życie morza ani praca na morzu! Zresztą odbiegamy od tematu. Jesteś chłop inteligentny, zatem sam możesz sobie wyobrazić psychologię człowieka, który zmuszony żyć wyłącznie z gotówki, nigdy nie jest pewny, czy ją będzie miał. Dla takiego człowieka pieniądz jest bóstwem. Tu hasłem całego życia jest: — Za darmaka nikt nie skaka! — Wszystko inne to fałsz, kłamstwo, hipokryzja lub ciemnota! Gdybyś miał co do świata i życia jakiekolwiek iluzje, to posiedziawszy wśród rybaków, wyzbyłbyś się ich w zupełności.
— Jesteś kupcem — odezwał się pan Tomasz. — Jesteś stroną interesowaną.
— Otóż właśnie dlatego, że jestem kupcem i stroną zainteresowaną, znam ich dokładnie i wiem co mówię. Nie biorę im niczego za złe, niczemu się nie dziwię. Patrzę na nich od tylu lat! Z początku, jak warjat, jeździłem z nimi wciąż po morzu, polowałem razem z nimi, topiłem się... Dziś, gdybyś mi dawał dwadzieścia złotych za to, żebym wyjechał na morze, to ja ci dam drugie dwadzieścia, żeby nie jechać. Przez czas mego pobytu dziewczęta powychodziły zamąż i są już matkami, chłopcy wyrośli na mężczyzn, wielu poumierało, a wraz z nimi odeszło to, co już nigdy nie wróci, czego już nikt nie wypowie. Niema tu jednego człowieka, któregobym nie znał. Nie chcę ich robić lepszymi, nie mówię, że są źli, ale zrozumiej, że to wyspiarze, ludzie morza, o psychologji zupełnie odmiennej od naszej.
— To zrozumiałe.
— Dla informacji: sytuacja zmieniła się o tyle, że dziś podstawą utrzymania rybaków są letnicy. Oni dają detki, z któremi, według zapatrywań rybaków, nie liczą się. Rybak ma z rybołówstwa przeciętnie pięćset złotych rocznie, sto złotych dla niego jest szaloną sumą, więc pomyśl: Cztery pokoje po sto złotych miesięcznie i jeszcze jakieś inne dochody. Więc trzeba, skoro można, wyłudzić jak najwięcej grosza. To samo było w Zakopanem. To już nie rybacy, ale hotelarze. Ach, gdybyś ty wiedział! Nie kłamię, upon my honour, tu psy nawet stają się grzeczniejsze, gdy letnicy zaczynają się zjeżdżać! Na własne oczy widziałem! Taka Sznela, która w zimie zajadle obszczekuje każdego przechodnia, łasi się do letników, spodziewając się jakiegoś dobrego kąska. Powiadam ci — ryczałem ze śmiechu, patrząc na fałszywie uśmiechnięty, podlizujący się pysk tego psa! Co za chytrość! I to właśnie jest morze — cudowne, bajeczne morze!
— Tak. Cudowne! — potwierdził ze swego punktu widzenia pan Tomasz, niezbyt zresztą zachwycony wykładem kolegi.
— Ech, co morze w lecie! — lekceważąco rzucił Kułak. — To jest nic — olejwa! Teraz tu niema żadnego życia!
— Sezon się skończył! — przyznał pan Tomasz. — Dużo letników już wyjechało, ale gdybyś był przyjechał choćby przed kilku dniami jeszcze, zobaczyłbyś, jaki tu ruch!
— Letnicy, to nie morze, to plaża! — rzucił lekceważąco Kułak. — Prawdziwe życie zaczyna się tu dopiero, kiedy letnicy wyjeżdżają. Żebyś zobaczył w zimie, kiedy norda zacznie wyć, gdy plaża zmieni się w strąd, a rybacy chodzą w zydwestkach, eltynach, podwójnych rękawicach... Jak ci się chłop w to wszystko ubierze, wygląda jak Eskimos, nie poznałbyś go nawet.. A czasem góry lodowe przypływają, łabędzie śpiewają...
— Łabędzie tu są? — ożywił się pan Tomasz.
— Całą zimę! A potem na wiosnę, kiedy słonko zacznie przygrzewać, znowu łososie... Powiadam ci — cuda, cuda, prawdziwa poezja, poezja życia! Mariczko, dajno jeszcze dwie czyste! A wiesz ty, co to jest wiatr? Ja przez siedem lat wiernie i uczciwie notowałem sobie następstwo wiatrów, mam już kilka grubych tomów — i nie wiem nic! Wciąż coś nowego, nieobliczalnego! Żeby choć jakieś prawo — nic! — Raz tak, drugi raz znów inaczej. —
Huczał jak grom.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.