Zolojka/Zolojka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zolojka |
Druk | Księgarnia św. Wojciecha. |
Miejsce wyd. | Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zwrócona jedną połową twarzy ku miesięcznej zatoce, drugą ku złotemu, barwnemu zmierzchowi werandy oberży, stała przy drodze dziewczyna. Oparłszy się o płot i trochę naprzód pochylona, zapatrzona przed siebie, bez ruchu, zdawała się w niemem zachwyceniu słuchać pieśni na zatoce. W świetle różnobarwnych lampionów było widać jej jasną twarz, ogniście błyszczącą gęstwę włosów, ujętą w siatkę i zielony sweater.
Obok ktoś mówił stłumionym głosem:
— Zbudowali tę przystań tak, że statki wprost do niej przykładają i letnicy suchą nogą mogą się dostać na ląd. A dawniej było inaczej. Dawniej alaliśma letników ze statku na plecach i płacili nam za to nieraz więcej, niż cały bilet kosztował. I zabawa była, bialki krzyczeli... Dobrodzieje! Dla naszego dobra przystań zbudowali, a myśmy zarobek przez to stracili... Bardzo nas kochają, ale rybak zawsze przyjdzie przez nich do szkody...
Gościńcem szła pani Łucja ze swym towarzyszem. Przechodząc koło werandy zauważyła dziewczynę i jej bladą, chmurną twarz.
— Dobry wieczór, Zolojko! — odezwała się dama. — Cóż ty tu robisz taka zamyślona, zadumana?
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na damę nieprzytomnemi oczami.
— Co ci? — mówiła pani Łucja, podchodząc do niej. — Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
Dziewczyna żachnęła się niegrzecznie i bez słowa odeszła.
— Obraziła się, a przecież nic złego jej nie powiedziałam — zdziwiła się pani Łucja. — Jaka dziwna!
— Dzika! — rzucił mężczyzna. — Może wstąpimy na to „psiwko”?
Zolojka szła ku zatoce. Nie wiedziała, co się z nią nagle stało, nie mogła pojąć, dlaczego zachowała się niegrzecznie wobec tej pani, która zawsze była dla niej dobra. Nie miała zamiaru obrażać jej, ale jak tylko ujrzała przed sobą jej uśmiechniętą, piękną twarz i uczuła mocny zapach perfum, szarpnęła nią złość. Szła teraz z głową zwieszoną, osamotniona, niezadowolona, podrażniona. Znowu usłyszała śpiew dolatujący z zatoki i natychmiast uczuła ten sam ostry zapach perfum.
Podniosła głowę.
Zatoka lśniła od księżyca, a tam, gdzie niedawno temu na biało zielonym lodzie szczekały i skowytały psy morskie, pływa dziś łódź ubrana w tyle róż, ile ich nigdy na całym półwyspie nie było. Dlaczego to morze jest takie złe i nielitościwe dla rybaków, a tak się śmieje do ludzi z lądu?
Dlaczego wszyscy ludzie z lądu są zawsze szczęśliwi?
Czy ten ląd jest rajem, czarownym ogrodem?
Z nieokreślonego wzburzenia rodzi się odwieczna tęsknota człowieka morskiego do lądu. Tam tyle ziemi, tłustej, urodzajnej, tyle zieleni, kwiatów, różnych zwierząt wesołych, wielkich miast, tyle cudów, tyle pieniędzy. Z tego, co jeden letnik wyda za miesiąc — cała rodzina rybacka może żyć przez rok.
Syczy żmija zawiści w biednem, młodem sercu.
Ale to nietylko zawiść, to gniew.
Gniew i trwoga. Trwoga przed czemś, co dzieje się bardzo daleko, a musi przyjść tu i już się ogłasza. Morze słucha wiatru, i rewy głośno grają, zanim burza przyjdzie. Czyżby serce słuchało czegoś innego, przewidywało burzę? Czyżby również grało i warczało groźnie, zanim ona przyjdzie?
Taki spokój w przyrodzie, taka cisza, taka jasność księżycowa... Dziewczyna słucha — nie słychać nic — świat śpi, tylko ludzie jeszcze się bawią — a jednak w myśli jej błysnęło, a wargi wyszeptały:
— Norda idzie!
Spadnie na morze straszna, wyjąca, runie na wyspę swą ciężką, zimną piersią, zacznie gryźć, pazurami szarpać las...
Z poza wędzarni wymknął się jakiś kobiecy cień i zaczął uciekać ku wiosce.
— Czemu ona ucieka? — myśli Zolojka. — Kto to?
Ktoś zapalił pod ścianą wędzarni papierosa.
Poznała brata.
— Co ty tu robisz, Józk? Czemu nie idziesz do domu?
Józk wzruszył ramionami, dmuchnął jej dymem w twarz i mruknął:
— I, głupia jesteś! Poco za mną łazisz? Czemu się włóczysz po nocy?
Chciała mu odpowiedzieć, ale nagle zahuczało jej w skroniach, przejmujący ból obręczą ścisnął jej czoło.
— Norda idzie! — jęknęła.
— To bioj pod pierzynę, a nie łaź nad wodą.
Jeszcze coś mruknął niewyraźnie, poprawił muckę na głowie i wsadziwszy ręce w kieszenie spodni, poszedł zły.