Zolojka/Pieśń na zatoce
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zolojka |
Druk | Księgarnia św. Wojciecha. |
Miejsce wyd. | Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Księżyc świeci tak jasno i mocno, że powierzchnia zatoki, leciutkim powiewem drobno sfałdowana, przesłonięta jest srebrnym, drgającym odblaskiem.
Przez to wrzenie srebra w powietrzu nie widać nic, prócz równych, białych błysków oksywskiej latarni morskiej i księżycowo-błękitnego brzegu „po drugiej stronie”.
W górze ciemno — szafirowe niebo, księżyc i rój gwiazd, trzęsących się jak łzy na rzęsach.
Tylko tam, gdzie na zatokę wprost padają promienie księżyca, widnieje falujący drobno wielki, świetlisty krąg, niby arena na wodzie.
Rozrzucone na wybrzeżu Małego Morza niskie, barczyste, białe wędzarnie śpią. Wyglądają jak opuszczone, nikomu niepotrzebne rudery.
Może być, że patrząc na ową srebrzystą arenę na wodzie, ktoś wymarzyłby sobie jakieś nieziemskie na niej widowisko, choć nikt już nie wierzy dziś w korowody syren i trytonów ani w czarodziejską muzykę, „miłą i słodką jak szmer fal, rozbijających się o białe, krągłe kolanka rusałek” — według wyrażenia abbé Wielanda.
Wędzarnie śpią i wyciągnięte na torfiasty brzeg czarne, pękate łodzie rybackie także śpią. Napatrzyły się cudom morza dość, teraz odpoczywają.
Po przeciwnej stronie wioski gra muzyka. Czasem słychać skrzypce lub donioślejszy, pełniejszy akord harmonji ręcznej, czasem klekocąc zadzwoni ksylofon, lecz najczęściej słychać pomruk kontrabasu i głuche pulsowanie bębna.
Tam, po drugiej stronie wioski, na oświetlonej, oszklonej werandzie tańczą bardzo piękne i śliczne, strojne panie.
Mają wielkie, lśniące oczy, krótkie, lecz bujne, falujące czuprynki, malutkie nóżki i białe pulchne rączki, migocące ogniami pierścionków. Ich uśmiech jest jasny i rozkoszny, jak błysk ząbków z poza czerwonych, rozchylonych usteczek, a suknie ich za najmniejszym ruchem roztaczają dokoła mocną woń.
To jest tam, po drugiej stronie wioski.
Ale nad księżycową zatoką — olśniewający blask i cisza.
A naraz, w głębi tak drgającej mgły srebrnej zrodziła się pieśń.
Dwa młode głosy kobiece, dwa męskie. Poniosły się nad cichemi wodami zatoki czarowne hieroglify słodkich, zachwytem nabrzmiałych akordów. Głosy radowały się wolnem, niczem nieskrępowanem życiem w srogiej dyscyplinie nieubłaganej i nielitościwej harmonji. Młode głosy, dźwięczne, przepełnione dziękczynieniem za cud miłości i szczęścia.
W tę ciepłą, piękną noc wielu ludzi, mimo późnej pory, przechadzało się nadbrzeżnym gościńcem. Niektórzy siedzieli na wydmach koło starego, napół już spłókanego przez morze cmentarza, inni szukali samotności pod lasem sosnowym, jeszcze inni pili piwo na oświetlonej różnobarwnemi lampionami werandzie oberży „U Ciszy”, zaś marzyciele snuli się po wybrzeżu, a ponieważ przez szacunek dla cudnej nocy mówili cicho, wszyscy pieśń na zatoce słyszeli.
Widać tam było daleko od brzegu płynącą powoli łódź żaglową, widmowo białą w blaskach księżycowych. Była to niby samogrająca wielka gęśl, pływająca po morzu.
— Pięknie śpiewają! — myślał każdy, kto pieśń tę słyszał.
Słodycz akordów stała się tak przejmująca, że wielu łzy miało w oczach.
— Podobno to są dwie pary narzeczonych! — szepnął cichy głosik pod lasem.
— Tak mówią! — odpowiedział drugi głos, również szeptem. — Kochają się bardzo, więc dusze ich śpiewają — ten sam hymn, którym i nasze serca są przepełnione... bo ja cię kocham... jedyna.
Rozśpiewana łódź wjechała na srebrzystą arenę i pojawiła się na niej cała biała z wysoko podniesionem srebrnem skrzydłem.
— Mówią, że łódź cała przybrana kwiatami! — opowiadała swemu przyjacielowi panienka, wymizerowana biuralistka wielkomiejska. — Imieniny obu panienek...
Przyjaciel jej stał pod oknem, a ona rozmawiała z nim wychylona tak, że księżyc oświetlał jej wychudłą twarzyczkę.
— Chciałabym bardzo przejechać się kiedy po morzu łodzią, ubraną w kwiaty...
On wzruszył ramionami i odpowiedział pokornie, bez cienia goryczy w głosie:
— Niektórzy ludzie mogą naprawdę żyć bardzo pięknie. Ale niewszyscy.
Śpiew na łodzi umilkł.
Rozmawiano:
— Ależ tam, w głębi zatoki, gdzie ten księżycowo-niebieski pas! Widać wyraźnie!
— Tak! Smuga światła!
— Istotnie! Teraz i ja już widzę!
— Co to może być?
— Pociąg z Pucka!
— A prawda! Wygląda jak naszyjnik z ognistych paciorków.
— Szafirowa zatoka w złotym naszyjniku...
— Ale jak te róże cudnie pachną...
— Świat jest piękny...
— Ach, życie, życie!
Zabrzmiała znowu pieśń.
Srebrna arena skończyła się, łódź wbiegła w mgłę i poszarzała.
Ale pieśń trwała wciąż.