Zwyczajne życie/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez trzy tygodnie nie pisałem. Opadły mnie znowu te dolegliwości sercowe, gdy siedziałem przy biurku i to akurat w środku słowa. Już nawet nie pamiętam, co chciałem napisać: zamiar, zadanie? Wtedy wezwano do mnie lekarza. Powiedział niewiele: że są jakieś zmiany w arterjach, więc trzeba używać to i to, a przedewszystkiem spokój, proszę pana, spokój. Leżę więc i rozmyślam, chociaż wątpię, czy to jest taki spokój jakiego trzeba, ale doprawdy nie wiem, co miałbym robić. Jest mi już trochę lepiej i dlatego pragnę dokończyć pisanie tego, co zacząłem. Pozostaje już niewiele, a ja zresztą nigdy nie zostawiałem po sobie zaległości. Pióro wypadło mi z ręki akurat w chwili, gdy chciałem napisać wielkie kłamstwo. Dobrze mi tak, że dostałem tego ataku, bo przecie nie mam komu kłamać.
Prawda, że lubiłem koleje, ale przestałem je lubić, gdy zostały zapaskudzone przez wojnę, przestałem je lubić, gdy sam organizowałem na nich sabotaż, a już najbardziej mi się zmierziły, gdy przeszedłem do ministerstwa. Z całego serca nie lubiłem roboty papierowej i naogół zbędnej, którą nazywano reorganizacją naszych kolei. Popierwsze doskonale znałem źródła wszelkich nieporządków u góry i u dołu, które przerażały moje sumienie biurokratyczne, podrugie przeczuwałem coś nieuniknionego, jakąś tragedję komunikacji kolejowej, którą spotka los woźniców i omnibusów. Trudna rada, ale wielkie czasy kolei żelaznych minęły bezpowrotnie.
Jednem słowem, tego rodzaju praca cieszyć mnie nie mogła. Cieszyło mnie tylko to, że jestem dość wysokim urzędnikiem, że mam jakiś tytuł i że wielu ludziom mogę okazywać swoje znaczenie. W gruncie rzeczy bowiem to jest jedynym i prawdziwym celem życia: zajść możliwie wysoko i cieszyć się ze swego stanowiska i swoich honorów. Trudna rada, ale to jest szczera prawda.
∗
∗ ∗ |
Napisałem to i teraz przyglądam się temu trochę zaskoczony. Jakto, to miałaby być cała prawda?
No tak, cała prawda, o ile chodzi o to, co nazywamy dokonaniem życia. Nie, siedzenie w urzędzie nie było żadną uciechą. To dawało tylko zadowolenie, że jednak człek się czegoś dochrapał, ale zarazem budziła się wściekła zazdrość, że sprytniejsi i bardziej otrzaskani w polityce dotarli jeszcze wyżej. I to jest cała historja zwyczajnego życia.
Zaraz, zaraz, to nie jest cała historja. (Kłócą się we mnie dwa głosy, rozróżniam je całkiem wyraźnie. Ten głos, który przemawia w tej chwili wygląda tak, jakby się bronił). Mnie przecie nigdy w życiu nie chodziło o jakieś awansy i rzeczy podobne.
Nie chodziło ci o nie?
Nie chodziło. Ja byłem człowiekiem zbyt zwyczajnym, żeby mieć jakieś ambicje. Nigdy nie chciałem wybijać się nad innych. Żyłem własnem życiem i wykonywałem własną pracę...
Naco?
A nato, że chciałem wykonywać ją porządnie. Pogłaskać palcami po wierzchu i od spodu, powiedzieć, że dobrze zrobione. Takie jest prawdziwe życie zwyczajne.
Aha, i dlatego siedzieliśmy w końcu w tym urzędzie, żeby już nie troszczyć się o nic, prócz swego stanowiska.
E, nie, tu chodziło o co innego. To stanowisko nie należało już do tego, co było przedtem. Człowiek zmienia się ku starości.
Albo zdarza mu się wygadać?
Nonsens! Już dawno byłoby się musiało pokazać, że się pcham naprzód.
No dobrze, a co zacz był ten smyk, który się martwił, że nie góruje nad swoimi kolegami? Któż to tak mocno i gwałtownie nienawidził malarczyka za to jedynie, że był mocniejszy i śmielszy? Pamiętasz jeszcze?
Zaraz. Było troszeczkę inaczej. Przecie ten smyk, o którym tu mowa, bawił się prawie zawsze sam. Stworzył sobie swój malutki światek, swój ogródek z patyków i miał swój kącik śród desek. To mu wystarczało i tam zapominał o wszystkiem. Chyba wiem o tem.
A czemu bawił się sam?
Bo już taki był. Przez całe życie miewał swój własny i odrębny świat. Miał zawsze kącik dla swojej samotności i dla swego zwyczajnego szczęścia. Swoje ogrodzenie z patyków, swoją stacyjkę, swój dom. Sam przecie widzisz, że taki już był.
Więc trzeba ogrodzić swoje życie, czy tak?
A tak, trzeba mieć swój własny świat.
Więc już wiesz, dlaczego miał własne ogrodzenie z patyków? Dlatego, że nie mógł się wyróżniać między rówieśnikami. To był upór, to była ucieczka smyka, który nie miał ani sił, ani śmiałości, aby mierzyć się z innymi. Budował sobie świat ze słabości i smutku. Czuł, że w świecie większym, w świecie publicznym nie będzie nigdy niczem wielkiem i śmiałem, czem byłby chciał być. Ambitne strachajło, oto i wszystko. Przeczytaj-że uważnie, co sam o nim napisałeś!
Tam niema nic podobnego.
Jest, i nawet dużo, tyle tylko, że poukrywałeś wszystko między wierszami i w dodatku poukrywałeś przed samym sobą. Naprzykład ten grzeczny i pilny uczniak szkoły powszechnej. Nie może się zespolić ze swoją klasą, bo jest nieśmiały i wylękły. Jest grzeczny, bo mu bywa smutno i pragnie się wyróżnić. I co za pycha rozsadza tego grzecznego chłopczyka, gdy go pochwali pan nauczyciel, czy ksiądz proboszcz! Łzy rzucają się mu do oczu, „łzy szczęścia dotychczas nieznanego”. Później da sobie radę i bez łez, ale z jaką dumą otwierać będzie dekrety nominacyjne! Pamiętasz z jaką pychą nosiłeś do domu świadectwa z piątkami?
To tylko dlatego, że nieboszczyk ojciec tak bardzo cieszył się z tego.
No, dobrze, niech będzie nieboszczyk ojciec. Przyjrzyjmy się tedy temu ojcu. Był taki mocny i wielki, najmocniejszy spośród wszystkich, prawda? Ale „szanował panów”. Mówiąc wyraźniej, kłaniał im się grzecznie, tak bardzo grzecznie, że nawet ten chłopczyk rumienił się z tego powodu. I ciągle ze wzruszeniem perorował, żeby z ciebie, chłopcze, coś było. Jedynym sensem życia jest stać się czemś. Człowiek musi harować, zbierać mamonę i bogacić się, żeby go inni szanowali i żeby stał się czemś. Bogiem a prawdą, miał ów chłopczyk wzór do naśladowania w domu. Wszystko to jest spadkiem po tatusiu.
Tatusiowi daj spokój! Tatuś był przykładem, ale całkiem innym, pokazywał, jak trzeba być mocnym i żyć w świecie swej pracy...
A tak. A w niedzielę ustalać na podstawie książeczek oszczędności, do czego się już dochrapaliśmy. Kiedyś ten chłopczyk będzie siedział w urzędzie i samego siebie będzie mierzył dostojeństwem, do którego się dochrapał. Dopierożby się biedak ojczulek ze mnie cieszył. Teraz jestem czemś więcej, niż notarjusz i cała reszta miejskiej elity. Nareszcie doczekał się smyczek, że jest czemś. Nareszcie znalazł samego siebie i wypełniło się wielkie i nowe doświadczenie jego dzieciństwa, że mianowicie są dwa światy, jeden wyższy, do którego należą panowie, a następnie ten korny świat ludzi zwyczajnych. Nareszcie więc jesteśmy czemś jakoby panem. Ale wtedy pokazuje się, że nad nami są jeszcze więksi panowie, zasiadający przy stołach jeszcze wyższych i że my znowu jesteśmy tylko z tych małych zwyczajnych ludzi, którym nie jest dane wybić się. Trudna rada, jest to porażka i to porażka ostateczna i nienaprawiona.