Zwyczajne życie/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I ciągle jest tak, jakbym słyszał dwa głosy wiodące z sobą spór. Jakby się dwaj ludzie kłócili o przeszłość moją, a każdy z nich chciałby urwać tej przeszłości jak najwięcej dla siebie.
A lata gimnazjalne pamiętasz jeszcze?
Owszem, i mogę ci z nich zrobić prezent. Niewiele były warte. Ciągła niedojrzałość i bolesne poczucie zmniejszonej wartości, a zarazem bezustanne okuwanie się prowincjonalnego sztubaka — — — Dajmy temu spokój!
No-no, nie gadaj! Jakby cię nie obchodziło zbieranie szkolnych wawrzynów! Co za rozkosz być pierwszym w klasie, mieć zawsze wszystkie zadania zrobione i wszystko umieć. Przynajmniej w czemś przewyższać tych wszystkich innych, żywszych i odważniejszych. I dla takich sukcesów siedzieć aż do późnego wieczora z pięściami na uszach i kuć i kuć — — — Przecie na to poszło całych osiem lat!
Całych osiem? Nie gadaj! Były także inne rzeczy — głębsze.
Naprzykład?
Naprzykład przyjaźń z tym biedakiem kolegą.
Ach ten? Już wiem, ten niezdolny, ociężały chłopak. Co za wspaniała okazja czuć nad kimś swoją olbrzymią przewagę i wiedzieć, że ta przewaga jest w całej pełni uznawana. To nie była przyjaźń, człowieku, to była gorąca i namiętna wdzięczność za to, że ktoś jednak uznaje twoją wyższość nad innymi.
Nie, to nieprawda! A miłość dla tej płochliwej, krótkowzrocznej dziewczynki?
E, takie głupstwo! Poprostu pokwitanie!
To było nietylko pokwitanie!
A prócz tego brak odwagi. Inni potrafili inaczej dawać sobie radę z dziewczętami i sam zazdrościłeś im nieraz ich odwagi! A ty? Cóż ty mogłeś robić innego, prócz ogródka z patyków i swego odrębnego świata? Bo w tym świecie wspólnym i publicznym nie byłbyś sobie dał rady. Ani śród dziewcząt, ani śród chłopców. I tak dokoła Wojtek! Wiecznie to zawiedzione dziecko, które ma swój własny świat i w zachwycie szepcze: Cip-cip, cip-cip!
Przestań!
∗
∗ ∗ |
No to mi się wytłumacz z twego pierwszego roku w Pradze, z tego zmarnowanego i idjotycznego roku praskiego! To był rok, gdy wałęsałeś się z paczką pijanego poety, pisałeś wiersze i gwizdałeś na wszystko.
— Czy ja wiem? Ten rok jakoś nie trzyma mi się kupy.
I mnie także.
Zaraz. To i owo da się jednak wytłumaczyć. Mamy oto pracowitego, gorliwego młodzika. Otrzymał maturę i wydaje się mu, że teraz cały świat do niego należy. W domu byłby już panem i byłby się czuł ważnym i wielkim. Ale wnetże przy pierwszym kroku w świat — Boże miłosierny! Wpadł aż po uszy w tę swoją zmniejszoną wartość, w bezradność, w poniżenie i czy ja wiem w co tam jeszcze? Gdyby był miał czas, żeby sobie zrobić idyliczny ogródek z patyczków, byłby się w nim mógł schować — —
Ale, niestety, zaopiekował się nim poeta.
A tak. Ale przypomnij sobie, jak to było. Przecie i to był taki odgrodzony kącik. Te knajpki, to kółko, składające się z pięciu, czy ilu tam ludzi... Człowieku, to było djabelnie malutkie, mniejsze, niż stolarskie podwórko. A gwizdanie na wszystko, to znowu iluzja przewyższania wszystkiego.
No, a pisanie wierszy?
Były kiepskie. Pisał wiersze, żeby móc zadzierać nosa. Była to jedynie maska jego zranionego i nieukojonego samopoczucia. Powinien był uczyć się porządnie i byłoby mu dobrze. Byłby z powodzeniem składał egzaminy i czuł by się świetnie, jak młody bóg.
Uważaj-no, ale w takim razie nie byłby się dostał na kolej. Musiałem przecie w jakiś sposób wymknąć się z uniwersytetu, żeby móc szukać miejsca na kolei, nie?
Niekoniecznie.
E, tam! Przecie to śmieszne. Cóż innego mogłem był robić?
Byle co. Człowiek mający mocne łokcie, dopcha się wszędzie.
Czemu w takim razie szukałem miejsca akurat na kolei?
Nie wiem. Może to rzecz przypadku.
W takim razie ja ci powiem: z upodobania. Dlatego, że budowa kolei żelaznej była największem wydarzeniem w mojem dzieciństwie.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedym był w gimnazjum, najmilszym dla mnie spacerem wieczorowym była droga na wiadukt, prowadzący ponad stacją na drugą stronę. Tam lubiłem stać i spoglądać na czerwone i zielone światła, na szyny i lokomotywy — — —
Ja wiem. Po tym wiadukcie włóczyła się stara obrzydliwa prostytutka i zawsze otarła się o ciebie, gdy cię mijała.
To do rzeczy nie należy.
Tak, to do rzeczy należeć nie powinno.
∗
∗ ∗ |
Słowo honoru: to była droga predestynowana. Koleje lubiłem i dlatego wszystko wypadło tak, a nie inaczej. Dlatego stałem się kolejarzem.
A może dlatego, że ktoś w Pradze na dworcu kolejowym przeżył takie wielkie upokorzenie. Pamiętasz jeszcze? Zraniona miłość własna, moiściewy, to siła straszna, osobliwie, jak nam wiadomo, gdy chodzi o takich człowieczków ambitnych i gorliwych.
Nie, to nie tak! Ja wiem, ja wiem, że to było z miłości dla sprawy. Czyliż inaczej byłbym w zawodzie swoim mógł czuć się taki szczęśliwy?
— — — O jakiemś specjalnem szczęściu nic mi nie wiadomo.
Proszę cię, coś ty właściwie zacz?
Ja jestem przecie ten z mocnemi łokciami.
∗
∗ ∗ |
No więc, czy było tak, czy owak, zgódź się, że w pracy swojej odnalazłem samego siebie i swoje życie prawdziwe.
Może tak jest.
Więc widzisz.
Tylko, że to nie takie proste, przyjacielu. Co było naprzód? Wiersze i dziewczyny i całe to upojenie życiem, czy jak mu tam, prawda? W gruncie rzeczy pijatyka i poezja, świństwo i megalomanja, bunt przeciwko djabli wiedzą czemu, że w nas wre coś straszliwie wielkiego i rozpętanego. Przypomnij sobie dobrze.
Owszem. Ja wiem.
I to jest cała przyczyna. W tem jest wszystko, żebyś wiedział.
Zaraz. Co znowu za wszystko?
Chyba jasne, czy nie? Ty przecie czułeś sam, że wiersze twoje nic nie warte i że przy pomocy wierszy wybić się nie zdołasz. Że brak ci na to i talentu i wybitnej indywidualności. Że nie dorównasz swoim kompanom w pijatykach, w cynizmie, w igraszkach z dziewczynami, w niczem. Oni byli mocniejsi od ciebie i śmielsi, a ty? Ty próbowałeś najwyżej naśladować ich. Wiem ja, ile cię to kosztowało, ty strachajło! Oczywiście, robiłeś, co tylko mogłeś, ale pchała cię jedynie ambicja: patrzcie i ja jestem taki przeklęty poeta razem z tem wszystkiem, co do takich rzeczy należy. Ale równocześnie odzywał się w tobie taki trzeźwy, małoduszny i ostrzegawczy głosik: baczność, nie dasz rady! I wtedy kurczyła się w tobie samolubna miłość własna, twoja zawiedziona ambicja, żeby się stać kimś. To była porażka, człowieku! Potem nie pozostawało już nic, tylko szukać drogi ratunku. No, chwała Bogu, znalazło się miejscuszko na kolei i otrzeźwiały poeta był strasznie kontent, że może się odwrócić od swej krótkiej wprawdzie, ale ostatecznie przegranej przeszłości cygańskiej.
Nieprawda! Dostać się na kolej było moją wewnętrzną koniecznością.
Ależ tak, bo ta porażka była także wewnętrzną koniecznością. I jak pysznił się ten poeta, że wreszcie stał się całym i dojrzałym człowiekiem! Z jakiej wyżyny i jak zarozumiale zaczyna nagle spoglądać na swoich wczorajszych kompanów, na tych żółtodziobych pyskaczy, którzy jeszcze nie wiedzą, co to jest prawdziwe i rzeczywiste życie! Już nawet nie zachodzi między nich i uchyla się do poczciwych drobnomieszczańskich knajpek, gdzie zacni ojcowie rodzin opowiadają sobie o swoich kłopotach i troskach. I nagle stara się upodobnić do tych malutkich, roztropnych człowieczków. Oczywiście, z porażki robi zwycięstwo i cnotę. Niema już megalomanji, ale chodzi jeszcze o to, żeby się chełpić swoją gorzką, jadowitą rezygnacją. Są to już resztki czegoś co było, ale z czasem znikną i one. Od owej chwili nie spojrzał ani na jeden wiersz. Gardzi niemi i nienawidzi je poprostu, bo uważa wiersze za coś niegodnego mężów dojrzałych i życiowo wyrobionych.
Nienawidzi? Chyba tak źle nie jest.
No to powiedzmy, że odczuwa dla nich wstręt. Przypominają mu bowiem jego porażkę.
∗
∗ ∗ |
I tu już koniec. Dalej było już to prawdziwe, skromne i rzeczywiste życie, zwyczajne i dobre.
Z wyjątkiem chyba tej ostatniej na świecie stacji.
To była rekonwalescencja, to się wiązało z chorobą płuc. Dajże spokój, człowiek nie dojrzewa tak szybko. Ale tam, a następnie na stacji starszego pana dostałem się na prawdziwą drogę życia.
Słuchaj-no, dlaczego właściwie ożeniłeś się z córką zawiadowcy?
Dlatego, że ją kochałem.
Ja wiem, ale ja (ja jestem ten drugi, uważasz?) ożeniłem się z nią dlatego, że była córką zawiadowcy. To się nazywa karjerą per vaginam, prawda? Ożenić się z dziewczyną bogatą, albo z córką przełożonego, czy nie tak? Starać się potrosze „zalecać do królewny“, czy nie? W taki sposób podnosimy przecie własną wartość.
To kłamstwo! O czemś podobnem nie pomyślałem nawet we śnie!
Ale ja! I to nie we śnie, ale nawet bardzo na jawie. Starszego pana wszyscy bardzo lubią, więc będzie mógł zięciowi pomagać wydatnie. Niezła to rzecz wżenić się do takiej rodziny.
Nieprawda! Nie wiesz, człowieku, jak bardzo ją kochałem. Była to kobieta doskonała, dobra, rozsądna i kochająca. Z żadną inną nie byłbym mógł być szczęśliwszy.
Ależ tak! Rozsądna kobieta, która żywo interesowała się awansem swego męża. Naprawdę bardzo się interesowała. Żywo wyczuwała jego ambicję i jego służbistość, trzeba jej to przyznać. I pomagała mu, gdzie się tylko dało. Sam tak ładnie, niewinnie, wypisałeś to o sobie, mówiąc o swoim pierwszym kroczku naprzód: „Być może, iż postarał się o to starszy pan“. I przy drugiej sposobności: „Niezawodnie i teść pomógł mi potrosze, chociaż napewno tego nie wiem“. Ale ja o tem wiem całkiem napewno, kochanie. Starszy pan wiedział, na co się u niego liczy.
Niech sobie będzie. Był to wielki poczciwiec i kochał mnie jak własnego syna. Ale między mną, a żoną nie było nic takiego: tylko miłość i zaufanie, tylko takie mocne i dobre uczucie wierności. Nie, nie, małżeństwa nie dotykaj!
Co tu dużo gadać, małżeństwo było dobre, bo w niem łączyło się już dwoje ludzi w usiłowaniu, żeby się do czegoś dochrapać. Ledwo się człek ożenił i nagle odkrył w sobie „ogromne upodobanie w własności“; strasznie się cieszy, że ma po temu dobry i przyzwoity pretekst: „to dla nas“, nieprawdaż? I w urzędzie natychmiast zaczyna „przepychać się łokciami“, pcha się naprzód ze wszystkich sił, jednych stara się za wszelką cenę prześcignąć, zaś innym, tym wyższym od siebie, jak najgorliwiej pragnie się przypodobać. Bo i czemuby nie, przecie to wszystko robi się „dla nas“ i dlatego wszystko jest w najlepszym porządku. Dlatego czuje się taki szczęśliwy, że może folgować swoim naturalnym skłonnościom i nie potrzebuje wstydzić się za nie. Małżeństwo to dobra instytucja.
Więc żona moja była — — — też taka?
— — — Była to małżonka doskonała.
∗
∗ ∗ |
Powiesz mi wreszcie, że tę stację swoją, to swe dzieło artystyczne tak uporządkowałem także tylko dla — — — dla czego właściwie? Dla karjery? Żeby się przypodobać swoim przełożonym? Gdyby nie wojna, to byłbym tam pozostał do samej śmierci.
Poczęści robiłeś to i owo dla tych jaśnie państwa.
Dla jakich jaśnie państwa?
Dla tych hrabiów w zielonych kapeluszach. Wyprostować się przed takimi i pokazać im, że my nie jacy tacy. Małoż to się pan zawiadowca naczekał, żeby ci dostojni państwo zauważyli wreszcie, jaka to wzorowa stacja powstała pod jego nadzorem? I patrzcież, wreszcie dostrzegli! Wreszcie książę taki a taki raczył podać rękę, hrabia ten a ten porozmawiał. Oczywiście, to nie było uczucie przykre, chociaż pan zawiadowca udawał przed samym sobą, że mu na tem wcale nie zależy. Bo proszę: hrabiowie i Bóg wie, kto tam jeszcze. Bądź co bądź, wyższy to świat, o jakim u nas w domu nikt nawet nie zamarzył. I to proszę państwa, nie żadną protekcją, ale własnym wysiłkiem i własną pracą dochrapał się pan zawiadowca tego wszystkiego. Teraz praca jego jest mu już czemś więcej, niż żona, bo ona już mu pomagać nie może i już nie jest potrzebna. Dał jej to odczuć i dlatego w domu zaczęło być chłodno.
Nieprawda!
Jakto, nieprawda? Przecie sam to sobie wypisałeś! Przeczytaj-że to uważnie: „Mam poczucie czegoś głęboko własnego, piękne i mocne poczucie własnego ja... Żona czuje, że się od niej odrywam... Trudna rada, coś niecoś z tego co było naszem, zostało ofiarowane temu, co jest tylko moje“. I dalej: „Jest między nami coś, jakby pustka“.
Tu już mężczyzna pilnuje tylko swego, już się oderwał od żony i bywa mu nawet nieprzyjemnie, że ona chce go mieć wyłącznie dla siebie. Na szczęście jest to kobieta rozsądna. Nie robi żadnych scen i nawet popłakuje sobie suchemi oczami. W reszcie „przywyknie i pogodzi się z wszystkiem“, to znaczy, podporządkuje się i zacznie służyć swemu mężowi.
Sama tego chciała!
Ja wiem, ale cóż innego jej pozostawało? Albo byliby musieli rozejść się, albo się nienawidzieć, jak nienawidzą się tylko małżonkowie: nienawiścią stłumioną i nieprzejednaną. Albo też ona przystanie na jego przepisy gry i na to, aby on był panem i aby wszystko kręciło się dokoła niego. Gdy nie pociąga go już niczem z tego, czem pociągała go ongi, stara się utrzymać męża przy sobie przynajmniej tem, co jest jego wygodą, nawykami i potrzebami. Teraz jest już tylko on i niema nic prócz niego: dom, porządek życiowy i miłość małżeńska, wszystko służy tylko jego wygodzie i wielkości. Jest panemi stacji i domu. Prawda, że to malutki i zamknięty świat, ale to jest jego świat, który mu ulega. Wtedy więc była to najszczęśliwsza doba jego życia i dlatego gdy później wspominać będzie nieboszczkę żonę, będzie to wspominanie tej właśnie doby, która tak „mocno i dobrze“ zaspakajała jego ambicję.
∗
∗ ∗ |
A to, co było później — — —
Podczas wojny?
Tak. Czy i to także robiłem dla zaspokojenia ambicji?
Trudno odpowiedzieć. Możliwe, że tak. Oczywiście, można było liczyć się z tem, że najjaśniejszy pan przegra, ale było w tem bardzo wielkie ryzyko. Jakoś mi to nie pasuje do całości naszego przypadku. Do dziejów twego życia także nie pasuje.
Dlaczego nie?
Uważaj dobrze: ten sielankowy pan zawiadowca to przecież nie żaden bohater. To nie jego linja, ale mogę ci powiedzieć dlaczego musiała zostać napisana ta historja twego życia. Właśnie dla tego epizodu wojennego. Może to sobie ktoś przeczyta i powie: patrzajcież, był więc taki zawiadowca stacji, który postępował tak a tak. Narażał nawet życie dla swego narodu. Taki skromny bohater. Tylko tak ot, mimochodem i jakby półgębkiem przypomnieć zasługę swoją, bo pamiętniki pisze się na to, czy nie?
Kłamiesz! Kłamiesz! Pisałem pamiętnik zwyczajnego człowieka.
A to bohaterstwo?
To właśnie cząstka zwyczajnego życia.
Dobrze powiedziane. Szkoda, że to nie twoje ostatnie słowo. Ten, co następnie siedział w ministerstwie nie był już żadnym bohaterem. Tam siedziałem ja, przyjacielu. Tam siedziało takie gorliwe, samolubne i służbiste ja, które pragnęło dochrapać się czegoś. Było to takie malutkie ja, które chciało być większem, niż było naprawdę.
Dajże spokój, bo i tam byłem dobrym i sumiennym pracownikiem.
Głupstwo. Robił, co tylko mógł, aby zasłużyć na szacunek i dostać się o jeszcze jeden szczebelek wyżej. Przez całe życie myślał tylko o sobie, zawsze tylko o sobie. Ileż się z tego powodu naharowałem, Chryste Panie! Wzorowy uczeń, wzorowy urzędnik, cóż to była za ciężka orka! Przecież za to zapłaciłem całem życiem, temu ofiarowałem wszystko i w końcu musiałem patrzeć na takich spryciarzy, co dotarli jeszcze wyżej. I dlaczego? Dlatego jedynie, że byli mocniejsi i śmielsi od ciebie! Nie przesiedzieli spodni na służbie, nie zaharowywali się, i patrz, jakie porobili karjery! Gdy później wchodzą do biura, trzeba grzecznie wstawać na ich powitanie. Cóż więc mam z tego, że już w szkole powszechnej stawiano mnie innym za przykład, a później chwalili mnie jako urzędnika, a stację moją pokazywali jedni drugim? Naco mi się to zdało? Świat jest dla mocniejszych i śmielszych, a ja grę przegrałem. I żebyś wiedział, takie było dokonanie tego całego życia: patrzeć na własną porażkę. Aby ją widzieć, trzeba się dostać nieco wyżej.
I teraz mścisz się za to?
Tak, teraz się za to mszczę. Teraz widzę, że wszystko było napróżno, że wszystkie dążenia były małe, nędzne i poniżające. Ba, tobie jest dobrze: ty potrafisz bawić się bukiecikami, ogródkiem z patyczków, własnym światkiem. Ty, bawiąc się, potrafisz zapomnieć o sobie, ale ja nie, ja nie! Ja jestem ten, co został pobity, i to jest mojem życiem zwyczajnem. Tak, mszczę się, ale czy nie mam powodu ku temu? Czyliż nie musiałem ustąpić niemal ze wstydem? Chryste Panie, przecież przeciwko mnie wdrożyli śledztwo. Wiedziałem oczywiście, że tam są straszne nieporządki — w dostawach i tam dalej. Lecz takie rzeczy robili inni, ci odważniejsi. Ja o tem wiedziałem, ale milczałem. Mam was w ręku, bratkowie, i gdy zajdzie potrzeba, to najaw powychodzą ładne sprawy! Tymczasem rzecz się wydała i śledztwo skierowano przeciwko mnie, tak jest, przeciwko mnie, urzędnikowi sumiennemu i nienagannemu! Oczywiście, musieli mi to przyznać, ale trzeba było pójść na emeryturę. Porażka, i jaka jeszcze! Więc jakże się nie mścić! Nato właśnie piszę ten pamiętnik — — —
Tylko nato?
Tak. Żeby było wiadomo, że jestem niewinny. Należało to zrobić szczegółowo i porządnie, a nie ciągle jakieś tam zwyczajne życie, sielanki i inne głupstwa. Przecie chodziło tylko o to jedno: o tę straszną, niezasłużoną porażkę. To nie było życie szczęśliwe, ale zgroza! Czyliż nie widzisz? Zgroza!