Zwyczajne życie/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie, tak bardzo nie udało się znowu. Dajmy spokój poecie i pal go djabli, ale było jeszcze coś ogromnie niewinnego i nieszkodliwego, czego się nigdy nie pozbyłem i nawet pozbyć nie próbowałem. Tkwiło to we mnie nadługo przed odezwaniem się poety, właściwie już od dni dzieciństwa, tkwiło to sobie już w tym ogródku z patyczków. I nic osobliwego, tylko takie rozmarzenie, taka romantyczność, czar fikcyj, czy jak to nazwać.
Głupstwo zresztą, bo u dziecka takie rzeczy są całkiem naturalne. Dziwniejsze to, iż było to równie naturalne u mężczyzny dojrzałego i poważnego. Dziecko ma swój groszek, w którym widzi skarby, kurki i wszystko, co tylko zechce. Wierzy, że tatuś jest bohaterem i że w rzece jest coś dzikiego i strasznego, czego trzeba się bać. Ale popatrzcie na pana zawiadowcę: chodzi krokami energicznemi, trochę opieszałemi, rozgląda się po peronie, jakby zważał, czy wszystko jest w należytym porządku, a tymczasem myśli, coby to było, gdyby się w nim od pierwszego spojrzenia rozkochała młoda księżniczka w myśliwskim kostjumie, która właśnie przyjechała na łowy. Pan zawiadowca ma wprawdzie dobrą żonę, którą szczerze kocha, ale w tej chwili wcale mu to nie przeszkadza. W tej chwili miło mu rozmawiać z księżniczką, zachowywać pełną szacunku rezerwę i dręczyć się potrosze udręką jej miłości. Albo myśli, jakby to było, gdyby się zderzyły dwa kurjery. Coby robił, jakby postąpił, jakiemi władczemi i jasnemi rozkazami opanowałby ten zamęt i zgrozę. Tutaj, prędzej tutaj! Tu śród rumowisk jest kobieta! I sam, na czele wszystkich, zaczyna wywalać ściany wagonu, aż dziw, skąd bierze się w nim taka nadludzka siła. Cudzoziemka dziękuje swemu wybawcy i chce go pocałować w rękę, ale on, co znowu, to przecie tylko mój obowiązek, madame, i dalej prowadzi akcję ratunkową niby kapitan wielkiego statku. Albo marzy, że odbywa wielkie podróże, jest żołnierzem i gdzieś koło toru kolejowego znajduje zmięty papierek z dwoma słowami: — Ratujcie mnie! — Sam nawet nie wie, jak to się stało i już tkwi po uszy w przygodzie, dokonywa wielkich czynów i przeżywa niezwykłe zdarzenia. Dopiero gdy trzeba oderwać się od tych marzeń, coś w nim łupnie i szarpnie się niemal boleśnie i jest mu tak, jakby skądś spadł. Bywa potem zmęczony i rozstrojony i wstydzi się potrosze.
I patrzcie, na te głupstwa pan zawiadowca nie macha ręką i nie stara się wcale wyrwać się im. Nie traktuje tego poważnie, rzecz prosta, i naprzykład żonie swojej nie przyznałby się do swoich rojeń za nic w świecie, ale już naprzód cieszy się z samej możliwości takich marzeń. Można rzec, że od czasu gdy był zakochany, codzień prześni jakieś wydarzenie własnego życia. Do niektórych z tych marzeń powraca ze specjalnem upodobaniem, rozwałkowując je do najdrobniejszych szczegółów i przeżywa je w dalszych ciągach.
Ma więc cały szereg ubocznych i fikcyjnych żywotów, przeważnie miłosnych, heroicznych i awanturniczych, w których on sam jest nieodmiennie młody, mocny i rycerski. Czasem umiera, ale zawsze jako ofiarny bohater. Odznaczywszy się w jakiś sposób, cofa się i znika wszystkim z oczu, sam wzruszony nad wyraz swojem szlachetnem i altruistycznem postępowaniem. Pomimo skromności swojej nie lubi budzić się dla tego innego, rzeczywistego życia, w którem nie ma sposobności do odznaczania się, ale nie ma też powodów do szlachetnej i ofiarnej rezygnacji.
Oczywiście, romantyzm. Ale dlatego właśnie tak bardzo lubiłem koleje żelazne, że we mnie tkwił taki romantyk. Pociągał mnie ten osobliwy, poniekąd egzotyczny opar kolei żelaznych i ten nastrój dali, a wreszcie codzienne przygody przyjazdów i odjazdów. Tak jest, to było coś dla mnie, to była najwłaściwsza rama dla moich nieskończonych marzeń. To drugie, to rzeczywiste życie, było tylko mniej lub więcej rutyną i dobrze chodzącym mechanizmem. Im lepiej funkcjonował, tem mniej przeszkadzał mi w moich codziennych przygodach. Słyszysz, co mówię, ty głosie przekorny? Dlatego, jedynie dlatego, urządziłem sobie taką wzorową i nienagannie funkcjonującą stację, aby przy dzwonieniu sygnałów i tykotaniu aparatów Morse‘a, między przyjazdami i odjazdami różnych ludzi snuć fikcję swego życia. Człek patrzy na szyny biegnące w dal, trochę go one fascynują i sam nawet nie spostrzega jak rusza w świat nieskończenie długą drogą przygód, wiecznie tych samych, a jednak coraz innych.
Ja wiem, ja wiem, żona wyczuwała, że odwracam się od niej, że tam na stacji śród szyn żyję jakiemś własnem życiem, w którem niema dla niej miejsca i które przed nią ukrywam. Czyliż mogłem jej mówić o księżniczkach w kostjumach łowieckich, o pięknych cudzoziemkach i przygodach z niemi? Oczywiście, nie mogłem. Cóż robić, droga żono, oto masz moje ciało, byś mogła troszczyć się o nie, ale myśl moja jest indziej. Wyszłaś za zawiadowcę stacji, ale nie za romantyka; romantyka nigdy nie oswoisz.
Wiem i to, że ten romantyk we mnie to mamusia. Mamusia śpiewała, mamusia zapatrzyła się czasem w nic, miała jakieś swoje własne utajone i nieznane życie. A jakaż piękna była wtedy, gdy dragonowi podawała szklankę wody! Taka stała się piękna, że mnie, dziecku, serce zamierało na jej widok. Mawiano zawsze, że wdałem się w nią. Wtedy chciałem być podobny do ojca, duży jak on, mocny i niezawodzący. Nie udałem się pewno. Nie wdał się w niego ten poeta, ten romantyk i Bóg wie co tam jeszcze.