Zwyczajne życie/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I Bóg wie, co tam jeszcze? E, chyba sam wiesz, co tam jeszcze. Czy nie?
Nie, już nic nie wiem, glosie przekorny! Nie wiem już o niczem, co należałoby powiedzieć.
Dlatego, że wiedzieć nie chcesz, prawda?
Nie, nie chcę wiedzieć. Już i tego aż nadto jak na takie zwyczajne i proste życie. Przecie tego romantyka dałem ci na przykładkę, czy nie? Pomyśl tylko, miała to sobie być całkiem zwyczajna historja, zdarzenia zwyczajnego i szczęśliwego człowieka, a teraz uważaj, ile się ich tu napchało: zwyczajny człowiek, ten drugi z mocnemi łokciami, hipochondryk, romantyk, były poeta i Bóg raczy wiedzieć, kto tam jeszcze! Jest ich już cała kupa, a każdy z nich twierdzi, że to ja. Małoż ci jeszcze? Na małoż kawałków rozbiłem życie swoje już choćby tem, że zacząłem się mu przyglądać?
Poczekaj-no, tu i owdzie opuściłeś coś-niecoś.
Nic nie opuściłem!
Opuściłeś. Mam-że ci przypominać pewne rzeczy?
Nie, nie trzeba. To takie sobie drobiazgi bez znaczenia. Nie są cząstkami całości i brak im związku. O, właśnie: związku! Życie człowieka musi mieć przecie pewien związek, musi tworzyć całość logiczną.
I dlatego należy z niego wyrzucić to i owo, prawda?
Akurat tak, jak się wyrzuca muchę ze szklanki wody. Czyliż mogłem nakazać, żeby mi na tacy podali inne życie? Coś-niecoś wpadnie w życie, co do niego nie należy. Wyrzuci się taki drobiazg i po kłopocie!
Albo przynajmniej nie mówi się o tem.
A tak, albo się o tem nie mówi. Proszę cię, czego właściwie chcesz i kto ty jesteś?
To wszystko jedno. Ja jestem zawsze tym drugim, tym, na kogo się irytujesz. Nie wiesz, kiedy to się zaczęło?
Co i kiedy się miało zacząć?
To, o czem się nie mówi.
Nie wiem.
Musiało się to stać już dawno temu, prawda?
— — — Czy ja wiem?
Strasznie dawno. Aż dziw, jakie doświadczenie zdobywa czasem dziecko.
Dajże spokój!
Mogę dać spokój. Przypomniałem sobie tylko tę czarną dziewczynkę. Była trochę starsza od ciebie, nieprawdaż? Czy pamiętasz jeszcze, jak siedziała na skrzyni i czesała włosy? Na grzebieniu zabijała wszy z taką gorliwością, że aż wysuwała języczek. Ty smyku trochę się brzydziłeś, ale z drugiej strony, nie, to nie było uczucie wstrętu, ale raczej pragnienie mieć także wszy, czy co? Pragnąć mieć wszy, czy to nie dziwne? Dajże spokój, przyjacielu, bywają takie pragnienia!
Czego się nie zachciewa dzieciakowi!
Ja nie mówię o dzieciństwie. Pamiętasz, jak przyglądaliście się pewnego razu temu, co nadzorca robił z tą kumą z kantyny? Myślałeś, że on ją dusi, gdy oboje tak się miotali. Chciałeś krzyczeć ze zgrozy, ale dziewczynka dała ci sujkę w bok, a oczy jej płonęły. Pamiętasz? Skuliliście się za płotem i wstrzymywaliście oddech, a tobie oczy wyłaziły nawierzch. To była taka straszna baba, piersi opadały jej aż na brzuch i co rusz pyskowała, ale wtedy była cicho i tylko sapała.
No, będzie tego dobrego.
Ja nic nie mówię. Pamiętam tylko jak to pewnej niedzieli poszedłeś odwiedzić dziewczynkę. Było tam, jak po wymarciu, bo wszyscy albo siedzieli w kantynie, albo chrapali w drewnianych budach. W baraku nie było ani żywego ducha, tylko śmierdział jak psia buda. Potem ozwały się kroki, a ty ukryłeś się za skrzynią. Po chwili weszła dziewczynka, a za nią mężczyzna, który zamknął drzwi na zaworę.
To był jej ojciec.
Ja wiem. Śliczny ojczulek, trzeba mu to przyznać. Zamknął drzwi i zrobiło się ciemno. Nic nie było widać, ale słychać, człowiecze, słychać było, jak dziewczynka jęczy i jak męski głos uspakaja ją i krzyczy na nią. Nie pojmowałeś o co tam chodzi i pięścią zatykałeś usta, żeby nie krzyczeć z rozpaczy i zgrozy. Potem ów mężczyzna wstał i wyszedł, ty zaś długo jeszcze siedziałeś za ową skrzynką, a serce biło ci strasznie mocno. Pocichu zbliżyłeś się do dziewczynki, która leżała na szmatach i popłakiwała. Ogarniał cię lęk, chciałeś być duży, mieć wszy i wiedzieć, co to wszystko znaczy. Po chwili bawiliście się przed barakiem zatyczkami do bielizny, ale to doświadczenie, człowiecze, to doświadczenie było ogromne. Nie rozumiem, jak mogłeś przemilczeć je w swojem życiu.
Tak. Nie. Nie mogę.
Ja wiem, że nie możesz. Bo też później zabawy wasze nie bywały już takie niewinne, przypomnij sobie. I wtedy nie miałeś jeszcze ośmiu lat nawet.
Akurat osiem.
Ona mogła mieć dziewięć, ale zepsuta była jak wszyscy djabli. Cyganka jakaś, czy co. Takie doświadczenie dzieciństwa, to, przyjacielu, zostaje w człowieku nazawsze.
A tak, zostaje.
Jakże ciekawie przyglądałeś się potem mamusi, czy też jest taka. Taka, jak ta baba z kantyny, czy też ta dziewczynka cygańska. I czy tatuś też bywa taki dziwny i wstrętny. Zacząłeś obserwować oboje, żeby wymiarkować co i jak — — — Słuchaj, między nimi nie wszystko było w porządku.
Mamusia była — — — czy ja wiem? Nieszczęśliwa jakaś zdaje się.
A tatuś był słabeusz, żałosny słabeusz. Czasem się rozzłościł, ale pozatem nie do wiary, ile matka pozwalała sobie wobec niego! Bóg raczy wiedzieć czem tak zawinił, że jej pozwałał tak się dręczyć i poniżać. Ciebie ona lubiła, ale jego — — — człowieku, jak ona go nienawidziła! Czasem zaczęli się sprzeczać o głupstwo, a ciebie wyrzucali za drzwi, idź się bawić. I potem matka coś mówiła, a późno ojciec wybiegał z domu zaczerwieniony, trzaskał drzwiami, brał się do roboty jak potępieniec i tylko sapał.
Zaś mamusia płakała w domu zwycięsko i rozpaczliwie, jak ktoś, kto wszystko zniszczył i zrobił koniec. Ale końca nie było.
To było piekło.
Tak, to było piekło! Tatuś był poczciwiec, ale coś miał na sumieniu. Mamusiała miała rację, ale była zła. A chłopczyk wiedział o tem. Strach poprostu, ile takie dziecko wie. Nie rozumie jednak o co tam chodzi, więc rozgląda się tylko w zakłopotaniu, że dzieje się coś dziwnego, co ci dorośli przed nim ukrywają. Najgorzej było chyba wtedy, gdy chłopczyk zadawał się z cyganeczką. Siedzi się przy stole, tatuś nic nie mówi i je; nagle ruchy mamusi stają się ogromnie żywe i bezładne, trzaska talerzami, i głosem zduszonym powiada: — Idź, chłopczyku, na dwór, pobaw się!
I dwoje tych ludzi zaczyna rozprawiać się z sobą, Bóg raczy wiedzieć poraz już który, z ciężką, niezmniejszoną nienawiścią. A chłopczyk, opuszczony i bezradny, ze łzami w oczach wędruje za rzekę, gdzie jest ta dziewczynka cygańska. Będą się bawić w brudnym baraku, rozpalonym w słońcu i śmierdzącym, jak psia buda. Podczas zabawy zamkną drzwi na zaworę, nastanie mrok i dzieci zaczną się bawić niezwykle i dziwacznie. Już nie jest tak ciemno, jak było przed chwilą, słońce wdziera się szparami śród desek i dobrze widać, jak tym dzieciom płoną oczy.
W tej chwili właśnie w domu tatuś zabiera się do roboty jak potępieniec, a mamusi płyną z oczu zwycięskie i rozpaczliwe łzy. A chłopczyk doznaje niemal ulgi: aha, teraz i ja mam swój sekret, coś dziwnego i złego, co trzeba zatajać. Już go to nie dręczy, że ci dorośli mają jakieś tajemnice i że go wyrzucają za drzwi, gdy o tem mówią. Teraz on sam ma coś sekretnego, o czem znowu nie wiedzą oni. Teraz się z nimi wyrównał i w jakiś sposób zemścił się na nich. Wtedy poraz pierwszy — — —
Co?
Poraz pierwszy poznałeś rozkosz zła. Potem włóczyłeś się za tą cyganeczką jak opętany. Czasem biła cię i targała za włosy, czasem cię gryzła w uszy jak piesek, aż ci po plecach spływał dreszczyk rozkoszy. Zepsuła cię do gruntu, ośmioletniego smyka i od tego czasu to zepsucie pozostało w tobie.
Tak jest.
Czy długo?
Przez całe życie.