Zwyczajne życie/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I cóż dalej?
Dalej już nic. Potem byłem zahukanym, nieśmiałym sztubakiem, który okuwał się z rękoma na uszach. Wtedy nie było już nic, ale to zgoła nic.
Wieczorami wychodziłeś z domu.
Na wiadukt, na taki wiadukt, prowadzący ponad stacją.
Naco?
Ponieważ włóczyła się tam pewna kobieta. Prostytutka. Była stara i głowę miała jak śmierć.
Bałeś się jej?
Strasznie. Spoglądałem wdół przez barjerę, a ona ocierała się o mnie sukienką. Gdy się odwracałem i gdy spostrzegała, że jestem jeszcze młodym chłopcem, szła dalej.
I dlatego tam chodziłeś?
Tak. Dlatego, że się jej bałem. I dlatego, że ciągle wyczekiwałem, żeby się o mnie otarła sukienką.
Hm. To niewiele.
Może i wiele. Mówię przecie, że była straszna!
A co to było z tym twoim kolegą?
Nic. To nie było nic osobliwego. Słowo honoru.
Ja wiem. Ale czemu odbierałeś mu wiarę w Boga, skoro miał zostać księdzem?
Ponieważ — — — ponieważ chciałem go uchronić od tego.
Uchronić! Jakże miał się uczyć, skoro odebrałeś mu wiarę? Jego matka poświęciła go Bogu, a tyś mu wykazywał, że niema żadnego Boga. Bardzo ładnie, co? Biedak, zwarjował z tego. I cóż dziwnego, że potem nie mógł wydostać z siebie ani słowa, gdy bywał wywoływany przez nauczyciela! Oczywiście, pomagałeś koledze jak mogłeś: powiesił się w szesnastym roku żywota swojego — — —
Dajże spokój!
Mogę nie wspominać. A co to było z tem krótkowzrocznem dziewczęciem?
Sam wiesz. To było takie idealne uczucie, aż do głupoty czyste, aż chyba nadzmysłowe czy nadziemskie.
Ale chodziło się do niej taką wąską uliczką, przed której domami wystawały dziewczyny publiczne i szeptały: — Do mnie, śliczny młodzieńcze, do mnie!
To obojętne! To z tamtem nie miało nic wspólnego.
Także nie? Przecie mogłeś chodzić inną drogą, czy nie? I nawet bliższą, ale ty się wałęsałeś uliczką dziewek publicznych z sercem bijącem okropnie —
I cóż z tego? Nigdy do żadnej z nich nie poszedłem.
Nie, na to się nie zdobyłeś. Ale miałeś taką dziwną, przeklętą rozkosz: ta idealna miłość z jednej strony i tani, brudny występek z drugiej. Chciało ci się obnosić swoje anielskie serce aleją k...., oto i w szystko. To były owe fosforescencje i żarzenia, ja wiem. Dajże spokój, wyglądały te rzeczy bądź co bądź dziwnie.
— — — Tak jest, tak się rzeczy miały.
No widzisz. A potem staliśmy się poetą, prawda? I w tym rozdziale jest coś takiego, o czem się nie mówi.
— — — A tak.
Nie powiesz co to było?
Cóż miało być? Dziewczyny. Taka kelnerka z zielonemi oczami i dziewczyna chora na suchoty. Zawsze się tak jakoś załamała z tkliwości i szczękała zębami. To było straszne.
Dalej! Dalej!
No i taka jedna, jakże to jej było, co przechodziła z rąk do rąk — — —
Dalej!
Chcesz słyszeć o tej opętanej przez djabła?
Nie. Wiesz, co mnie dziwi? Ten tłusty poeta był wytrzymały bądź co bądź: świnia i cynik, jakich mało. Czy nie wiesz, czemu niekiedy przyglądał ci się ze zgrozą?
Nie zaciekawiało go to, co robiłem!
Nie, jego interesowało to, co było w tobie. Czy pamiętasz, jak razu pewnego dygocąc z obrzydzenia, wołał: — Ty zwierzę, gdybyś nie był takim poetą, to utopiłbym cię w kanale!
To było — — — Byłem pijany i coś takiego mówiłem.
Tak, ale coś takiego, co miałeś w sobie. Tak, mój drogi: wszystko najgorsze i najpodlejsze pozostało w tobie. Musiało to być coś arcypaskudnego, co już nawet nie odważyło się wydostać na światło dzienne. Kto wie, kto wie, co byłoby się stało, gdybyś nie zawrócił — — — Ale ty sam tak się przeraziłeś, że „na łeb, na szyję uciekłeś przed tem, co było w tobie“. Nakryłeś to wiekiem. Ale tu nie o palmy kokosowe chodziło, lecz o rzeczy gorsze. Może był i anioł skrzydlaty, ale było też piekło, przyjacielu. Było i piekło.
Ale to już wszystko.
Oczywiście, na tem się do pewnego stopnia wszystko kończyło. Potem myślałeś już tylko o tem, jak się ratować. Szczęście twoje, że dostałeś tego krwotoku. Wspaniała okazja do rozpoczęcia nowego życia, prawda? Przylgnąć do życia, oglądać plwocinę i łowić pstrągi. Spoglądać z łagodnem i zmądrzałem zainteresowaniem jak młodzi leśnicy grają w kręgle, a przy tej sposobności zatruwać ich potrosze tem, co było w tobie. Głównie ten wszechświat robił ci dobrze. Wobec wszechświata wyparuje wszelkie zło, jakie bywa w człowieku. Wszechświat to doskonała instytucja.