<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Kto by był w tych dniach widział hrabinę Maryę, nie w salonie, do którego miała twarz osobną, ale w jej gabinecie gdy sama jedna, rozmyślała nad sobą, rodziną i położeniem, nie poznałby może w zasępionem obliczu, tej piękności tak jeszcze świetnej, takim otoczonej urokiem, tak cudownie świeżo zachowanej. Znikał ów uśmiech wiekuisty, łagodny, miły, zrezygnowany, czoło jasne powlekało się chmurami, nawet kibić smukła i prosta, uginała się jak pod ciężarem trosk i myśli. Siedziała godzinami całemi studyując swe położenie, obrachowując wszelkie ewentualności, szukając drogi wyjścia bezpiecznej.
Szło jej nadewszystko o zachowanie w całym niepokalanym blasku tej sławy domu, tego rozgłosu jaki on zyskał, licząc się do najdostojniejszych w okolicy. Dla tej purpury zwierzchniej, gotową była poświęcić samą istotę tak jak pewnego rodzaju elegantki obchodzą się bez koszuli, aby mieć świeże rękawiczki i pióro u kapelusika.
Zadanie dla niej ograniczało się zachowaniem stanowiska, wybiciem się na wyższe. Emila należało ożenić bogato i świetnie... Julię poświęcając dla niego.
Nie łudziła się tem hrabina, że kochany Milek nie posiadał nadzwyczajnych zdolności, że natura nie wyposażyła go zbyt bogato, ale w tym świecie, o który chodziło — nie wymaga się nic oprócz bardzo wykwintnych pozorów i ogłady, która przy miernych bardzo zdolnościach, wprawą, obyciem się nabywa. Emil miał z ks. Maryanem odbyć podróż dla otarcia się — nie wątpiła hrabina, iż go ona dostatecznie do świata wykształcić miała... Aż do ożenienia Emila, ochronić majątek od ruiny, osłonić szczerby w tym budynku, podpieranym starannie — było drugiem zadaniem. Do tego potrzebnym był Wilski.
Wyjść za niego! byłoby arcydziełem kunsztu niewieściego, lecz dziś okazywało się to utrudnionem, tem właśnie, co zdawało się najnaturalniej prowadzić do celu. Dawne stosunki zawadzały raczej niż służyły.
Hrabina z urokiem jaki miała, byłaby wdowca pochwyciła w swe sieci, gdyby ten urok nie został wprzódy nieopatrznie wyszafowany. Wzdychała myśląc o tem. Ale któż mógł przewidzieć zgon pani Wilskiej?
W czasie rozmowy ostatniej z nim, hrabina miała się na ostrożności, nie poruszyła wcale struny uczuciowej, zostawując ją — jemu. Mówiła o swoich interesach, położeniu, troskach, znużeniu i t. p. — unikając wszelkiego upominania się o jakieś prawa, jakkolwiek czuła że je miała.
Wilski także z wielką zręcznością cały się osłonił swą żałobą, wspomnieniem „najlepszej żony,“ obowiązkami dla dzieci. Manewr ten jego, który nic rzeczywiście nie orzekał stanowczo i był tylko przejściem z jednego tonu do drugiego, jakkolwiek łagodny — strwożył nieco hrabinę. Uczuła, zrozumiała w nim chęć wycofania się jakąś.
Musiała jednak nie dać bynajmniej poznać po sobie, że się czegoś podobnego domyślała. Wchodziło w rachubę nie wierzyć do końca w zmianę, ufać ślepo, być niewiastą słabą, nie posądzającą nawet, nie umiejącą przypuścić, aby ją zdradzono. Zachowała więc dawny ton najczulszy dla przyjaciela i opiekuna, więcej się nim zajmując niż sobą, pocieszając jego a poświęcając siebie. Wilski widocznie był jak na mękach — hrabina czytała to z niego, ale przypisywała to zawsze niby stracie żony... i t. d. Że Wilski mógł, winnym się czując względem nieboszczki, cierpieć przez wyrzuty sumienia, to było naturalnem. Nie szczędzono mu pociech. W rozmowie żadna struna draźliwa, z obu stron nie była poruszaną, obserwowano się nawzajem... bacznie... zimno, grając wielkie sentymenta.
Wymęczyli się tak oboje — i skutkiem bytności Wilskiego, dla niego było wyniesione ztąd przekonanie, iż musiał nader zręcznie stopniować wycofanie się, które zamierzał; dla niej, iż powinna była z wielką umiejętnością zarzucić pęta na człowieka, który już o zerwaniu ich zamyślał.
Hrabina nie rozpaczała, że go utrzymać może. Wzgląd, który zrazu ją uderzył, iż ożenienie z nią Wilskiego dawne posądzenia mogło potwierdzić — trzeba było usunąć, bo bez niego... ruina stawała się nieuchronną. Pewne ignorowanie opinii stawało się koniecznością... Wilskiego pochwycić musiała... Czy serce miało w tem udział jaki? osądzić było trudno. W wieku do którego doszła hrabina, nawet uczucia biorą się pod ręce z rachubami, i same nie chodzą.
Całe dnie teraz spędzała nad planami, jak Wilskiego utrzymać, jak go przyciągnąć, jak mu nie dopuścić wyswobodzenia się. Zdawało się jej że chłód, zimna krew, pozorna ufność, a postępowanie powolne bardzo, nie dające zręczności do zerwania, do katastrofy, były najlepszą ze strategii. Wszystko co do tego mogło służyć i pomagać, wydawało się dobrem. Hrabina która nie lubiła Olesia, a znała słabość Wilskiego dla niego, gotową była trochę się zbliżyć do nieznośnego szydercy, aby go sobie pozyskać. W rachubę wchodziło także częste posyłanie Emila do opiekuna i narzucanie mu go nawet na pobyt dłuższy, pod różnemi pozorami.
Wszystkie szczegóły tej przyszłej walki zostały tak przewidziane i obmyślone, jak Moltkego plan kampanii przeciwko Francyi, czasu niczem nie zamąconego pokoju, i najlepszych z nią stosunków.
Nieraz w tych długich rozmyślaniach, które ją napadały nawet w salonie, rozważała hrabina, czyby kogo sobie dobrać do pomocy, zwierzyć się komuś nie mogła, lecz czuła zawsze wstręt do odkrywania się zupełnego i zdawania na łaskę sprzymierzeńca. Wolała więc bezwiedne narzędzia.
Jedyny wyjątek stanowiła osoba, którą hrabina rzadko widywać mogła, zamieszkała w Warszawie, z którą ją najściślejsze łączyły stosunki. Była to przyjaciółka niemal przymusowa, z tych lat, w których się nie ma sekretów. Przez wyłom w sercu zrobiony, gdy się lat miało osiemnaście, weszły później tajemnice lat późniejszych.
Gdy piękna jak anioł Marya, kochała się jeszcze w biednym muzyku, w sąsiedniej wsi, o pół mili tylko, mieszkała wdowa pani Kolembrodzka z córką Ireną... na resztach fortuny znacznej bardzo... Dom pani podczaszyny Kolembrodzkiej świetnością swą i elegancyą, nęcił naówczas i Maryę i jej ojca. Dwie panienki były jednego wieku, — panna Irena mniej daleko piękna, ale żywszego temperamentu, swobodniejsza u matki, która sama do wielkiej nawykła była swobody, pierwsza wtajemniczyła w życie przyjaciółkę Maryę. Ona ją wciągnęła niemal, pobudziła — zajmując się tem wielce — do romansu z Zellerem.
Między dziewczętami nie było tajemnic. Z nieopatrznością wiekowi właściwą, dzieliły się wszystkiem co czuły i myślały. Panna Irena była świadkiem katastrofy, pocieszycielką, doradczynią — i, lżej daleko biorąc sercowe dzieje od przyjaciółki — skłoniła ją do przezwyciężenia bólu, do zapomnienia, do zrzucenia winy własnej na współwinowajcę. W oczach tej przyjaciółki poczęło się staranie hrabiego, odbyło z nim wesele...
Prawie współwłaściwie panna Irena, bardzo praktyczna wyszła za niemłodego już pułkownika, który wkrótce został jenerałem, osierocił ją, i zapisał jej co miał, chociaż związek ten potomstwem pobłogosławiony nie został. Jenerałowa pojechała mieszkać w Warszawie, latem czyniąc do wód wycieczki. Chociaż młoda i bardzo zalotna, ale nadewszystko miłując swobodę, nie wyszła już za mąż... i — po swojemu była, jak mówiła, bardzo szczęśliwą. Jenerałowa miała po rodzicach wieś o dwie mile od rezydencyi hrabiny, zjeżdżała do niej zwykle na wiosnę, czasem jesienią. Naówczas dwie panie nierozłączne z sobą były.
Najczęściej hrabina jechała do Uznowa, i tam po kilka dni przemieszkiwała, później jenerałowa goniła za nią i osiadała u niej. Stosunki serdeczne z Wilskim, majątkowe, wszystko przyjaciółce wiadome było.
Jenerałowa Irena nie będąc nigdy piękną, miała jedną z tych twarzyczek szczęśliwie ukształtowanych, które wytrzymują najlepiej lat próbę. Para oczów czarnych, stanowiła całą ozdobę jej. Usta nieco szerokie ściągała umiejętnie, a gdy się otworzyły, mogła pokazać jeszcze rząd tak pięknych, białych ząbków, że się o rozmiarach tego co je przysłaniać miało — zapominało. Nie wielkiego wzrostu, pulchna i tłuściuchna, dosyć biała, żywa i zręczna, mimo wieku, grała rolę młodszej niż była. Przy hrabinie, która miała więcej blasku młodego i świeżości, nieledwie za młodszą od niej uchodzić mogła.
Charakter to był — nadewszystko niewieści; nieopatrzny na oko, a zawsze, tak ostrożny, że lecąc na oślep, nigdy dalej nie zaszedł, niż mu było potrzeba dla własnego bezpieczeństwa. Jenerałowa trzpiotała się całe życie, nie kompromitując nigdy na seryo. Kochano się w niej, przyjmowała hołdy, dopuszczała do poufałości, a mimo to, ci co byli pewni że im rękę odda, poodchodzili z koszami.
Umysł był rozbudzony, żywy, wesoły, — pragnienie życia wielkie... dużo egoizmu przyzwoitego, dobroci wiele, a w towarzystwie przymioty rzadko chodzące w parze, najlepszego wychowania, form nieposzlakowanych i — pewnej oryginalności.
W tym roku jenerałowa nie przybyła do Uznowa, spodziewać się kazała siebie ku jesieni, po powrocie z Karlsbadu. Hrabina wyglądała jej z najżywszą niecierpliwością, rachując na to, że w niej znajdzie podporę, pomoc, radę, nawet pośredniczkę potrzebną. Wilski był z nią bardzo dobrze.
Jenerałowa kłóciła się z nim grzecznie, kokietowała go niewinnie i służyła umiejętnie w jej stosunkach przyjaciółce. Nigdy przybycie jej pożądańszem być nie mogło.
Nadzwyczajna więc była radość hrabiny, gdy wśród tych rozmyślań smutnych, odebrała bilecik umyślnym posłem wyprawiony, oznajmujący, że na nią czekano w Uznowie. Kazano natychmiast konie zaprzęgać. St. Flour zbiegła po rozkazy, hrabina oświadczyła że wyjedzie na dni kilka zapewne. Każde oddalenie się jej było tu witane z nadzwyczajną radością.
St. Flour mogła swobodnie zabawiać się rozmową z ks. Maryanem, w niedostatku świeckiego adoratora. Emil latał konno do leśnikowej i — gdzie mu się zamarzyło. Julia robiła co chciała. Wszyscy byli szczęśliwi aż do rządcy, który w takie dnie przyjmował gości na folwarku — aż do starego kamerdynera, który, jeśli pani nie towarzyszył, mógł się ulubionemu oddawać polowaniu i szedł w las z psami.
W kilka godzin konie stały przed gankiem, żegnano się czule bardzo, a w kilka potem jeszcze, hrabina padała w objęcia jenerałowej.
Uznów puszczony był dzierżawą, ubogiej szlachcie, która dziedziczce winna była byt swój cały. Jenerałowa miała ekscypowany stary dwór rodziców i piękny przy nim ogród, który lubiła. Wszystko to, choć trochę puste i niezamieszkałe, starannie było utrzymywane.
Dzierżawca i jego kobiety były na usługi dobrej pani. Jenerałowa mogła kiedy chciała spaść niespodzianie na wieś, pewną będąc, że znajdzie wszystko co do życia wygodnego potrzebowała.
Tym razem, zaraz na wstępie oświadczyła hrabinie całując ją.
— Moja droga, nie gorsz się i nie posądzaj — straciłam wzrok; w drodze sobie dać nie mogę rady, musiałam wziąść sekretarza. Dobry, skromny, ubogi chłopak — zobaczysz...
Spojrzały sobie w oczy, hrabina z lekka ramionami ruszyła.
— Ale, nie imaginuj że sobie nic. Jestem stara i obchodzę się z nim jak z dzieckiem. Honni soit qui mal y pense. Tyle tylko że siada do stołu, bo dość dobrze wychowany chłopak.
I pociągnęła przyjaciółkę do środka. Podano zaraz herbatę, do której w istocie stawił się przystojny, słuszny, wyprostowany, bojaźliwej miny, skromny pan Witalis Bończa. Hrabina zmierzyła go tylko oczyma. Gospodyni posługiwała się nim nieustannie, gderała na niego, śmiała się, a chłopak latał jak oparzony. Służył niemal za zabawkę. Odprawiono go po herbacie, a przyjaciółki poszły do ogrodu, dla wyspowiadania się wzajemnego. Jenerałowa nie miała nic tak dalece ciekawego do opowiadania — za to Marya, raz rozpocząwszy swe dzieje, skończyć ich nie mogła.
Słuchała ich przyjaciółka z wielką i spokojną uwagą... zamyślona...
Gdy przyszło do rady i wynurzenia zdania — nadzwyczaj okazała się powściągliwą i małomówną. Nie było to w jej charakterze i zaniepokoiło Maryę.
— Dziś, nic ci powiedzieć nie umiem — odezwała się jenerałowa — potrzebuję namysłu... położenie ani łatwe, ani miłe nie jest. Ufam tylko, że ty, przy twoim takcie, potrafisz wyjść z niego zwycięzko. Co do Wilskiego — dodała — nic ci się nie dziwuję — ja dla niego miałam zawsze słabość także. Z niego byłby mąż najlepszy w świecie, gdyby się umieć wziąć tylko... Człowiek miły — de la tenue; rozsądny.
Zamyśliła się głęboko jenerałowa... Wieczerza przerwała nieskończone zwierzenia — pokazał się znowu przy niej pan Bończa, i dowiódł że umie prowadzić zajmującą rozmowę, choć hrabina z pewną wyższością i zimno go traktowała.
Rozmowa trwała potem do północy, a jenerałowa starannie bardzo dopytywała o szczegóły rozmowy, znalezienie się Wilskiego, ostatnie... i nie wiele umiała pociechy wlać w serce przyjaciółki.
Nazajutrz rano, do śniadania, nie przyszedł pan Witalis.
— Cóżeś z sekretarzem zrobiła? — spytała hrabina.
— Rozmyśliłam się wczoraj — rzekła jenerałowa; — na prowincyi, ils sont prudes aż do śmieszności... Choćby chłopak mógłby być prawie moim synem, posądzanoby mnie złośliwie... Wyprawiłam go dziś rano do Warszawy. Chłopcu się strasznie jechać nie chciało, bo myślał sobie polować i latać swobodnie — ale... musiał. Żal mi go! Co chcesz? My biedne kobieciska bacznie na siebie uważać musiemy...
Hrabina przyznała słuszność przyjaciółce. Cały ten dzień znowu mówiły najwięcej o Wilskim.
— Ja pojadę do ciebie na dni kilka — odezwała się Irena — będziesz miała, przyjmując mnie, wyborny pretekst do zaproszenia jego. Ja z nim pomówię, wybadam go. Potrafię się mu zaprosić do jego domu... wciągniemy go, zobaczysz...
To mówiąc, serdecznie się uściskały.
Niezmiernie zdziwioną była jenerałowa, dowiadując się o powołaniu zakonnem panny Julii. Znała ją od dziecka i nigdy w niej skłonności tej nie postrzegała.
Hrabina, nawet przed przyjaciółką, nie mogła się wydać z rachubą, starała się wmówić w nią, że powołanie było rzeczywiste, że się jej serce krajało, ale oprzeć mu się nie dozwalało sumienie.
Krócej więc niż zamierzała, zabawiwszy w Uznowie, hrabina posłała oznajmić o swoim powrocie i o jenerałowej pani St. Flour, i obie przybyły trzeciego dnia wieczorem, zmęczone jedna opowiadaniem, druga cierpliwem wysłuchiwaniem dziejów serca i planów przyszłości.
W ganku oczekiwali już na przybycie ks. Maryan, hrabia Emil, hrabianka, St. Flour i cale nie spodziewany Oleś, który trafił się tu — przypadkiem.
W tych dniach jakoś pan Aleksander, ciągle przypadkiem, kręcił się tak po okolicy, iż go niemal codzień za parkiem widywano przejeżdżającego. Panna Julia malowała tam widok z natury, a sama grzeczność nakazywała w przejeździe zatrzymać się, przemówić słów kilka i podziwiać prawdziwy talent, z jakim młoda artystka charakter krajobrazu naszego chwycić umiała, i nie idealizując go, samą prawdą uczynić idealnym. Nie wszystkim się to nawet artystom udaje — cóż dopiero dillettantom? Hrabianka Julia malowała naiwnie — jak widziała, nie miała odwagi poprawiać natury, zaczesywać drzew, zamiatać dróg, elegantować chat, — i jakoś to mówiło do serca, niezmierną prostotą swoją.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.