Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor John William Draper
Tytuł Dzieje stosunku wiary do rozumu
Podtytuł Spór o wiek ziemi.
Wydawca Drukarnia Narodowa w Krakowie
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Aleksander Karłowicz
Tytuł orygin. History of the Conflict Between Religion and Science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Spór o wiek ziemi.
Podanie biblijne o tem, że ziemia ma tylko sześć tysięcy lat i że stworzona była w ciągu tygodnia. — Chronologia Ojców kościoła oparta na długości życia patryarchów. — Trudności powstałe z różnych obrachowań w rozmaitych przekładach biblii.
Podanie o potopie. — Zaludnienie ziemi na nowo. — Wieża babilońska; pomięszanie języków. — Mowa pierwotna.
Gassini odkrywa spłaszczenie planety Jowisza. — Newton odkrywa spłaszczenie ziemi. — Wniosek, że się utworzyła ona z przyczyn mechanicznych. Stwierdzenie takowego odkrycia geologicznemi, dotyczącemi skał wodnych; dowody ze szczątków organicznych. — Konieczność przypuszczania niezmiernie długich okresów. — Zamiana teoryi stworzenia teoryą rozwoju. — Odkrycia dotyczące starożytności człowieka.
Skala czasu i skala przestrzeni świata są nieskończone. — Umiarkowanie, z jakiem prowadzono rozprawy o wieku świata.

Prawdziwe położenie ziemi dało się oznaczyć dopiero po długim i ciężkim zatargu. Kościół wszystkie siły natężał, nie pomijając prześladowań, aby swój pogląd utrzymać. Było to jednak daremnem. Dowody przemawiające za teoryą Kopernika okazały się niezbitymi. Powszechnie zgodzono się nareszcie, że słońce jest głównem, środkowem ciałem naszego świata, a że ziemia jest jedną i to wcale nie największą z rzędu planet krążących około niego.
Nauczony losem tego sporu, gdy się nasunęło pod rozbiór pytanie o wieku ziemi, kościół nie stawił tak czynnego oporu, jak w zajściu poprzedniem. Chociaż tradycye jego i tu na szwank wystawione były, zdawało mu się jednak, iż na ten raz nie chodziło o tak żywotną sprawę. Strącenie ziemi z jej panującego stanowiska, tak oświadczała władza duchowna, było podkopaniem samej podstawy wiary objawionej; ale na rozprawy o czasie stworzenia można było do pewnego stopnia pozwolić. Stopień ten jednak wkrótce przekroczono, a spór stał się równie niebezpiecznym, jak poprzedni.
Niepodobieństwem było pójść za radą, podaną przez Platona w „Tymeuszu“, gdzie, mówiąc o tym przedmiocie, to jest o początku świata, powiada: „Stosownie będzie gdy i ja, który mówię, i wy, którzy sądzicie, przypomnimy sobie, żeśmy ludzie tylko, że zatem, przyjmując podobne do prawdy podanie mitologiczne, powstrzymamy się od dalszego dociekania“. Gdy bowiem od czasu ś. Augustyna uczyniono pismo święte najwyższą i ostateczną powagą we wszystkich rzeczach nauki, teologowie wyprowadzili z niego swoje wnioski chronologiczne, które okazały się z czasem kamieniami obrazy dla postępu istotnej wiedzy.
Dosyć tu będzie napomknąć o niektórych ważniejszych rysach tych wniosków; drobniejsze same przez się na jaw wyjdą. Tak więc, ponieważ powiedziano, że jeden dzień jest jako tysiąc lat u Boga, a że stworzenie świata trwało sześć dni, po których nastąpił dzień sabatu, czyli odpoczynku, wyrozumowano z tego, że świat istnieć będzie sześć tysięcy lat w cierpieniach, a potem dostanie jeszcze tysiąc lat, czyli millenium wypoczynku. Przypuszczano powszechnie, że ziemia miała cztery tysiące lat przy narodzeniu Chrystusa; Europa zaś tak niedbale się obchodziła ze swoją przeszłością, że nie pierwej jak od r. 527 po Chr. własną chronologię dostała. Wtenczas dopiero opat rzymski Dyonizy Exiguus, czyli Mały, ustalił erę naszą i obdarzył Europę obecną chronologią chrześciańską.
Dla dojścia najdawniejszych dat chronologicznych używano dawniej obliczeń opartych głównie na długości wieku patryarchów. Wiele było trudności do przezwyciężenia w pogodzeniu liczb rozmaitych. Jeżeli nawet Mojżesz istotnie był autorem ksiąg jemu przypisywanych, o czem nie wątpiono w owej dobie tak niekrytycznej, to nie dosyć uwzględniano tę okoliczność, że opowiadał wypadki, z których wiele zajść miało przeszło na dwa tysiące lat przed jego urodzeniem. Zdawałoby się, że nie było konieczności uważania Pięcioksięgu za całkowicie natchniony, gdyż nie widać było żadnych środków przedsięwziętych w celu uwiecznienia poprawności jego tekstu. Różne odpisy, które uszły zniszczenia, bardzo były z sobą niezgodne; tak np. kodeks samarytański liczył 1307 lat od stworzenia świata do potopu, hebrajski 1656, a septuaginta 2263. Ta ostatnia podawała półtora tysiąca lat więcej od stworzenia świata do Abrahama, niż tekst hebrajski. Wogóle jednak skłaniano się powszechnie do mniemania, że potop odbył się mniej więcej we dwa tysiące lat po stworzeniu, po czem znowu we dwa tysiące lat Chrystus się urodził. Ludzie, którzy pilnie tę rzecz zbadali, twierdzili, że było nie mniej jak sto trzydzieści dwa różne zdania co do roku przyjścia Mesyasza, że zatem niestosowną było rzeczą brać zbyt ściśle liczby biblijne, widocznem było bowiem z wielkich różnic w rozmaitych tekstach, że nie było tu wdania się Opatrzności celem uwiecznienia poprawności tekstu, ani też widać nie było żadnych znamion, któreby ludziom wskazywały jeden najpewniejszy kodeks. Te z nich nawet, które w największym miano szacunku, zawierały niezawodne pomyłki; tak np. septuaginta kazała Matuzalowi żyć i po potopie.
Mniemano niegdyś, że w okresie przedpotopowym rok składał się z trzystu sześćdziesięciu dni. Niektórzy nawet utrzymywali, że to było powodem podziału koła na 360 stopni. Wielu teologów twierdziło, że podczas potopu bieg słońca się zmienił i rok stał się dłuższym o pięć dni i sześć godzin. Powszechnie nawet myślano, że niesłychany ten wypadek zdarzył się 2 listopada r. 1656 od stworzenia świata. Ale Dr. Whiston, lubiący wielką ścisłość, był za przeniesieniem tej daty na 28 listopada. Niektórzy sądzili, że tęcza po raz pierwszy się ukazała po potopie; inni z większą oczywiście słusznością przypuszczali, że wtenczas dopiero tylko jako znak przymierza ustanowiona została. Pozwolenie na spożywanie mięsa ludzie dostali nie wcześniej, jak wychodząc z arki, a dawniej byli trawożernymi! Zdaje się, że potop nie sprawił żadnych szczególnych zmian geograficznych, bo Noe opierając się na swych wiadomościach przedpotopowych, odbył podział ziemi pomiędzy trzech synów, oddając Europę Jafetowi, Azyę Semowi, a Afrykę Chamowi; Ameryką zaś nie rozporządził, bo nic nie wiedział o jej istnieniu. Patryarchowie ci, niezrażeni okropnością pustyń, do których dążyli, puścili się przez niedostępne bagna i nieprzebyte lasy ku swym dzielnicom i rozpoczęli zaludnianie kontynentów.
W ciągu lat siedmdziesięciu rodzina azyatycka do kilkuset dusz wzrosła. Członkowie jej skierowali się później ku równinom Mezopotamii i z powodów, których nie możemy się domyśleć, zaczęli budować wieżę, „którejby wierzch dosięgał do nieba“. Euzebiusz zawiadamia nas, że robota ciągnęła się lat czterdzieści; przerwało ją cudowne pomieszanie języków, które rozproszyło ludzi po ziemi. Ś. Ambroży dowodzi, że tego pomieszania ludzieby dokonać nie mogli, a Orygenes mniema, że sami nawet aniołowie tegoby nie dokazali.
Pomieszanie języków dało powód teologom do różnych ciekawych poglądów o początku mowy. Niektórzy myśleli, że język Adama składał się z samych tylko rzeczowników, że te były jednozgłoskowe i że pomieszanie nastąpiło skutkiem wprowadzenia wyrazów wielozgłoskowych. Ale ci uczeni mężowie oczywiście przypomnieli owe liczne rozmowy, powtórzone w Księdze Rodzajów pomiędzy Bogiem a Adamem, pomiędzy wężem a Ewą i t. d. W tych konwersacyach napotykają się wszystkie części mowy. Powszechnie jednak zgadzano się, że językiem pierwotnym był hebrajski: z ogólnego poglądu ojców kościoła tak właśnie wypadało.
Greccy pisarze kościelni twierdzili, że podczas rozejścia się ludów utworzyło się ich siedmdziesiąt dwa, na co się i ś. Augustyn zgadza. Zdaje się jednak, że w tem obrachowaniu zaszły pewne niedokładności; jakoż uczony dr. Shuckford, który bardzo starannie zgłębił wszystkie wymienione okoliczności w wybornem swem dziele „O związku świętych i świeckich dziejów świata“ (On the Sacred and Profane History of the World connected) dowodzi, że nie mogło być więcej nad dwadzieścia dwoje lub troje mężczyzn, kobiet i dzieci w każdym z owych narodów.
Bardzo ważną okoliczność w tym sposobie urządzania chronologii, opartym na długości życia patryarchów, stanowił niezmiernie długi wiek, do jakiego dochodzili czcigodni ci mężowie. W ogóle mniemano, że przed potopem „było ciągłe porównanie dnia z nocą“ i nie zachodziło żadnych zmian w przyrodzeniu. Lecz po tym przewrocie średni wiek zmniejszył się o połowę, a za czasów psalmisty spadł na siedmdziesiąt lat i tak został na zawsze. Co się tyczy surowości klimatów, to te przypisywano zruszeniu się osi ziemskiej podczas potopu, a z tego brzydkiego przypadku ziemi wyciągano również szkodliwe skutki, ponieważ „gdy się powierzchnia ziemi obróciła w olbrzymie błoto, powstało ztąd burzenie się krwi i osłabienie włókien“.
Dla uniknienia trudności, wynikających z niezmiernie długiego życia patryarchów, niektórzy teologowie podsuwali myśl, że lata autorów pisma świętego nie były zwyczajne, ale księżycowe. Takie tłómaczenie, jakkolwiek sprowadzało długość życia owych zacnych mężów do miary dzisiejszej, ale rodziło nową nieprzebytą trudność, wypadało bowiem, że miewali dzieci w piątym lub szóstym roku życia.
Wiedza duchowna, według tłómaczenia ojców kościoła, dowodziła następnych rzeczy: 1. Że czas stworzenia świata jest stosunkowo niedawny, wynoszący cztery czy pięć tysięcy lat przed Chrystusem; 2. Że akt stworzenia zajął sześć dni zwyczajnych; 3. Że potop był powszechny, a zwierzęta, które go przeżyły, przechowane były w arce; 4. Że Adam stworzony został doskonałym moralnie i umysłowo, że potem upadł, a potomkowie jego doświadczają skutków jego grzechu i upadku.
Pomiędzy temi twierdzeniami a innemi, którebyśmy mogli przytoczyć, były dwa, których władza kościelna czuła się w obowiązku najgorliwiej bronić, mianowicie: 1. Niedawność stworzenia; ponieważ im odleglejsząby była chwila, temby większa była konieczność uniewinniania sprawiedliwości boskiej, która widocznie nie troszczyła się o większość rodu naszego, zachowując zbawienie dla niewielu tych, co żyli w ostatnich czasach istnienia świata; 2. Doskonałość Adama przy stworzeniu, albowiem niezbędną ona była do nauki o upadku i zbawieniu.
Musiała przeto władza duchowna niechętnie patrzeć na wszelkie usiłowanie posunięcia w dalszą nieokreśloną starożytność początku ziemi, a także na mahometańską teoryę rozwoju człowieka z niższych form, czyli stopniowego dojścia jego do stanu obecnego przez długi przeciąg czasu.
Płytkość, niedorzeczność i sprzeczności tez powyższych okazują, jak dalece niedostateczną była owa tak zwana wiedza duchowna. Najstosowniej nam będzie przyłączyć się do zdania wyżej pomienionego dra Shuckforda, który po mozolnych i daremnych usiłowaniach pogodzenia różnych jej poglądów, zmuszony jest wyznać, że „co do pisarzy kościelnych pierwszych wieków chrześciaństwa, byli to ludzie zacni, ale nie wszechstronnej nauki“.
Kosmogonia kościelna uważa utworzenie i uformowanie ziemi za bezpośredni czyn Boga; odrzucając współdziałanie przyczyn drugorzędnych.
Kosmogonia zaś umiejętna rachuje swe istnienie od odkrycia za pomocą teleskopu przez Cassiniego (był to astronom włoski, którego opiece Ludwik XIV powierzył obserwatoryum paryzkie), że planeta Jowisz nie jest kulą, lecz sferoidą, spłaszczoną na biegunach. Filozofia mechaniki dowiodła, że taki kształt niezbędnym jest skutkiem obracania się podatnej masy około osi, oraz, że im szybszy jest ten obrót, tem większe bywa spłaszczenie, czyli, co na jedno wychodzi, tem większa jest wypukłość na równiku.
Ze względów czysto mechanicznej natury, Newton domyślał się, że podobnegoż kształtu, choć mniej wydatnie zarysowanego, musi być i ziemia. Od tej wypukłości pochodzi właśnie poprzedzanie punktów równonocnych, które potrzebuje 25.868 lat na dopełnienie obiegu, a także nutacya czyli kołysanie się osi ziemskiej, odkryte przez Bradleya. Mieliśmy już sposobność zauważyć, że równikowa średnica ziemi przewyższa biegunową o sześć blisko mil.
Dwie okoliczności dają się wywnioskować ze spłaszczenia ziemi: 1. że dawniej była ona w stanie miękkim; 2. że uformowała się skutkiem mechanicznej, a więc drugorzędnej przyczyny.
Ale wpływ tego rodzaju przyczyn okazuje się nietylko na powierzchownej postaci kuli ziemskiej, jako sferoidy, ukształtowanej przez obracanie się, ale również jasno wynika z zastanowienia się nad istotą jej składu.
Badając skały wodne, znajdujemy, że masy ich przechodzą milę grubości; a jednak narastały one powoli. Materyał, z którego się składają, powstawał z rozsypywania się dawniejszych lądów; dostawał on się do wodnych potoków, a te na nowo go roznosiły. Wypadki tego rodzaju, zachodzące w naszych oczach, potrzebują bardzo znacznego czasu, aby się stać widocznemi; taki osad wodny może np. dojść kilku cali grubości zaledwie w ciągu stulecia; cóż dopiero powiedzieć o przeciągu czasu, potrzebnym na utworzenie pokładu, mającego kilka tysięcy łokci w przecięciu.
Stan brzegów Egiptu znany jest od dwóch przeszło tysięcy lat. W ciągu tego czasu, skutkiem osadu składanego przez Nil, ląd wyraźnie zajął część morza. Cały nawet Egipt dolny powstał w ten sposób. Wybrzeża morskie w pobliżu ujścia Mississipi znane są dopiero od lat trzechset, a przez ten czas prawie się nie posunęły ku zatoce meksykańskiej; ale był czas, kiedy delta tej rzeki znajdowała się po St. Louis, czyli o półtorasta przeszło mil od teraźniejszej. Tak w Egipcie jak w Ameryce, a właściwie wszędzie, rzeki ciągle i stopniowo posuwały ląd w głąb morza; powolność tego działania i ogrom jego rozmiarów przekonywają nas, że do tego potrzeba było niezmiernie długich okresów czasu.
Do tegoż wniosku dochodzimy, rozważając napełnienie jezior, pokłady trawertynu, obnażenie pagórków, podmywanie skał i wdzieranie się morza w brzegi, wietrzenie skał pod działaniem wody atmosferycznej i kwasu węglowego.
Pokłady napływowe musiały pierwotnie osiadać na płaszczyznach prawie poziomych. Lecz wielka ich ilość, skutkiem wstrząśnień peryodycznych, czy też ruchu stopniowego, zmuszona była stanąć pod rozmaitymi kątami pochylenia. Jakimkolwiek sposobem tłómaczylibyśmy niezliczone i ogromne te krzywości i złomy, zawsze na dokonanie ich przyznać musimy upływ niesłychanie długiego czasu.
Pokłady węgla kamiennego w Walii, obniżając się stopniowo, dosięgły grubości 12.000 stóp, a w Nowej Szkocyi 14.570. Zanurzanie się ich było tak powolne i stałe, że w różnych głębokościach drzewa stoją prosto jedne nad drugiemi; w przecięciu na 4515 stóp, naliczyć można takich warstw siedmnaście. Wiek drzew widać z ich grubości: niektóre mierzą cztery stopy średnicy. Naokoło ich, podczas gdy się stopniowo osuwały wraz z osiadającą ziemią, wyrastały kalamity czyli trzciny, warstwami jedna nad drugą. W kopalni węgla pod Sydney leży pięćdziesiąt dziewięć warstw lasów piątrowo ułożonych. Muszle morskie, znajdowane na szczytach gór w głębi lądów stałych, uchodziły w oczach pisarzy teologicznych za niezbity dowód potopu. Ale gdy pilniejsze badania geologiczne przekonały, że w skorupie ziemskiej ogromne utwory słodkiej wody wielokrotnie są przekładane obszernemi morskiemi formacyami, niby stronnice książki, wówczas się okazało, iż żaden przewrót pojedynczy nie wystarczał na wyjaśnienie podobnych skutków; że ta sama okolica, skutkiem stopniowych zmian poziomu oraz warunków otaczających, bywała to suchym lądem, to pod słodką lub morską wodą. Oczywistą też stało się rzeczą, iż dla dokonania tych przeobrażeń, dziesiątków tysięcy lat potrzeba było.
Do tego dowodu starożytności ziemi, wynikającego z rozległości rozpostarcia ogromnej grubości i rozmaitości natury pokładów, przyłączyło się ważne świadectwo, oparte na szczątkach kopalnych. Gdy oznaczono stosunkową dawność różnych utworów, okazało się, że zachodził postęp fizyologiczny jestestw organicznych, tak roślinnych, jak zwierzęcych, od najdawniejszych do najświeższych; że te, które obecnie zamieszkują ziemię, są drobną cząstką niezliczonego mnóstwa dawniej żyjących; że na każdy rodzaj istniejących dzisiaj przypadają tysiące wygasłych. Chociaż każdy utwór geologiczny tak doskonale się znamionuje jakimkolwiek przeważającym typem, że słusznie daje się nazywać wiekiem miękczaków, wiekiem płazów, albo wiekiem ssących, to jednak pojawienie się istot nowoprzybywających nie następowało raptownie, niby mocą nagłego tworzenia. Owszem, postępowały one stopniowo w poprzednim okresie, dochodziły szczytu w tym, który cechują, a później zwolna wymierały w dalszym. Zgoła bowiem niema nagłego tworzenia się, niema dziwnego jakiegoś raptownego wynurzania się, ale jest powolne przeobrażanie się i powolny rozwój z form dawniejszych. Tutaj więc znowu napotykamy konieczność długich okresów czasu wobec takich skutków. W zakresie dziejów nie znajdujemy ani jednego wybitniejszego, a pewnego przykładu takiego rozwoju, z wahaniem więc mówimy o wątpliwych przykładach wygaśnięcia. Ale w czasach geologicznych odbywały się miliony wytworzeń i wymierań.
Ponieważ tedy za pamięci ludzkiej nie zauważano żadnego przykładu przeobrażenia lub rozwoju, przeto niektórzy skłaniali się do zupełnego zaprzeczenia ich możebności, dowodząc, że wszystkie a wszystkie gatunki zawdzięczają swe istnienie pojedyńczym aktom twórczym. Lecz z pewnością mniej jest niefilozoficznem przypuszczenie, że każdy gatunek rozwinął się z jakiegoś poprzedzającego wskutek częściowego przeistoczenia, aniżeli, że nagle począł istnieć z niczego. Nie wiele też ma wagi zarzut, że nikt nigdy nie był świadkiem podobnego przeobrażenia. Przypomnijmy sobie także, że nikt również nie był świadkiem aktu stworzenia, lub raptownego ukazania się jakiegokolwiek jestestwa organicznego, bez jakichkolwiek rodziców.
Dorywcze, samowolne, bezpośrednie akta twórcze mogą służyć do pokazania mocy boskiej; ale ów ciągły, nieprzerwany łańcuch organizmów, ciągnący się od postaci paleozoicznych aż do najświeższych; łańcuch, którego każde ogniwo łączy się z poprzedniem, podtrzymując następne, dowodzi nam nie tylko, że powstawanie istot żyjących podlega prawom, ale że i te prawa nie doznały żadnej zmiany. W działaniu ich przez ciąg milionów wieków nie zaszło żadnego zboczenia ani powstrzymania.
Poprzednie stronnice służyć mogą za wskazówkę natury niektórych dowodów, mających nam posługiwać przy rozbiorze zagadnienia o biegu ziemi. Niezmordowana praca geologów nagromadziła tak wielką ich liczbę, że same ich szczegóły zapełniłyby kilka tomów. Dowody te zaczerpnięte są ze zjawisk, dostrzeganych na skałach wszelkiego rodzaju, wodnych, ogniowych i metamorficznych. W skałach wodnych nauka zastanawia się nad ich grubością, pochyłością i bezładnem zwaleniem jednych na drugie; nad przemieszaniem pochodzących z wody słodkiej z morskiemi; nad pytaniem, jak wielkie masy usunięte zostały powolnem działaniem przyczyn obnażających i jak rozległe przestrzenie uległy przeistoczeniu; jakim sposobem stałe lądy podlegały wznoszeniu się i obniżaniu, a brzegi ich pogrążały się w ocean, albo jak brzegi i skały morskie wsuwały się daleko w lądy. Rozpatruje ona dane zoologiczne i botaniczne, faunę i florę szeregu wieków, oraz bada, jaką drogą porządny łańcuch jestestw organicznych, roślin i zwierząt, rozwinął się z ciemnych i wątpliwych początków, aż do postaci tegoczesnych. Z danych, dostarczonych przez pokłady węgla, który we wszystkich swych postaciach pochodzi z umarłych roślin, wyprowadza ona dzieje zmian nietylko powierzchni ziemskiej, ale i wszystkich klimatów. Z innych znowu faktów dowodzi ona istnienia niegdyś wahania się temperatury, to jest istnienia okresów, w których średnie ciepło się podnosiło, oraz takich, w których lody podbiegunowe i śniegi pokrywały znaczną część istniejących dziś lądów, czyli okresów tak zwanych lodowych.
Jedna szkoła geologów, opierając rozumowania swe na bardzo ważnych dowodach, twierdzi, że cała masa ziemi była w stanie płynnym, a może i lotnym, później zaś, w ciągu milionów lat, stygła przez promieniowanie póty, aż doszła obecnej równowagi w temperaturze. Spostrzeżenia astronomiczne dodają wiele wagi takiemu przedstawieniu rzeczy, szczególnie ile to dotycze planet układu słonecznego. Stwierdzają je prócz tego takie jeszcze okoliczności, jak niewielka średnia grubość ziemi, wzrastanie temperatury przy coraz większej głębokości, istnienie wulkanów oraz zdrojów podziemnych, a także skał ognistych i metamorficznych. Lecz aby te zmiany fizyczne odbyć się mogły według poglądu tej szkoły geologicznej, na to potrzeba było milionów stuleci.
Wszelakoż wychodząc ze stanowiska, na którem nas przyjęcie systemu Kopernika postawiło, oczywiście nie możemy rozpatrywać początków i żywota ziemi osobno; musimy przyłączyć do niej całą rodzinę, to jest cały system, do którego należy. Co więcej, nie powinniśmy się nawet ograniczać światem słonecznym: musimy ogarnąć poglądem naszym wszystkie światy gwiazdowe. A ponieważ oswoiliśmy się z ich niezmierzonemi prawie odległościami jednego od drugiego, więc przygotowani już jesteśmy do przeniesienia ich początku w niezmiernie odległe czasy. Są przecie gwiazdy tak oddalone, że światło ich, jakkolwiek szybko przebiega, potrzebowało tysiąców lat na dostanie się do nas, a zatem musiały one już istnieć wiele tysięcy lat przedtem.
Ponieważ geologowie przyjęli jednomyślnie (zdaje się, że ani jeden głos temu nie zaprzecza), że chronologię ziemi należy znacznie rozszerzyć więc próbowano dokładniej ją oznaczyć, opierając się w części na danych astronomicznych, a w części na fizycznych. Obliczenia przeto, oparte na znanych zmianach mimośrodu drogi ziemskiej, dokonane w celu określenia ilości czasu od początku ostatniego okresu lodowego, wykazały dwakroć czterdzieści tysięcy lat. Lecz choć można się zgodzić w zasadzie na niezmierną długość okresów geologicznych, to jednak obrachowania takie gruntują się na zbyt niepewnej podstawie teoretycznej, iżby mogły dostarczać niewątpliwych pewników.
Cokolwiekbądź, zapatrując się na całą tę sprawę z dzisiejszego umiejętnego stanowiska, oczywistą jest rzeczą, że poglądów pisarzy teologicznych, wspartych na podaniach mojżeszowych, przyjąć nie podobna. Czyniono wprawdzie niejednokrotne usiłowania pogodzenia rzeczy objawionych z docieczonemi, ale ukazały się one bezskutecznemi. Czas u Mojżesza jest zbyt krótki, porządek stworzenia niedokładny, wtrącanie się Boga zanadto po ludzku pojmowane; a chociaż przedstawienie rzeczy przypada do pojęć właściwych pierwszym czasom badań przyrodniczych, lecz nie zgadza się z dzisiejszem przeświadczeniem o małości ziemi i ogromie wszechświata.
Pomiędzy najświeższemi odkryciami geologii, jedno szczególnie jest wielce zajmującem, mianowicie wynalezienie szczątków człowieka i dzieł jego w takich podkładach, które, chociaż się nazywają nowymi w geologii, dla dziejów są niezmiernie dawnymi.
Kopalne szczątki ludzi, wraz z pierwotnemi narzędziami surowego lub ciosanego krzemienia, a także z gładzonego kamienia, kości lub bronzu, poznajdowano w Europie w jaskiniach, napływach i w torfowiskach. Świadczą one o stanie dzikości oraz o bawieniu się myślistwem i rybołowstwem. Najnowsze poszukiwania każą mniemać, że istnienie człowieka, w bardzo zresztą niskim i nędznym stanie, da się wyśledzić nawet w okresie trzeciorzędnym. Żył on spółcześnie ze słoniem południowym, a nosorożcem, zwanym leptorhinus, z wielkim koniem morskim, a może nawet w okresie mioceńskim z mastodontem.
Ku końcowi okresu trzeciorzędnego, z przyczyn jeszcze niedocieczonych, północna półkula uległa wielkiemu obniżeniu temperatury: ze stanu gorącego przeszła w lodowaty. Po niesłychanie długim przeciągu czasu ciepło znowu wzrosło, a lodowce, które znaczną część lodów pokrywały, musiały ustąpić. Raz jeszcze temperatura spadła, a lodowce znowu się rozszerzyły, ale nie tak daleko jak pierwej. Działo się to na wstępie okresu czwartorzędnego, w ciągu którego bardzo powoli temperatura dosięgła dzisiejszego poziomu. Napływy wodne, osiadające naówczas, potrzebowały tysiąców stuleci na swe utworzenie. Na początku okresu czwartorzędnego żyli niedźwiedź jaskiniowy, lew takiż, koń morski ziemnowodny, nosorożec o nozdrzach z przegrodami, oraz mamut. Ten ostatni ogromnie się rozrodził, jako lubiący zimny klimat. Z czasem mnożyły się też reny, konie, woły, żubry, uszczuplając mu pastwiska. Wygasł więc w części dla tej przyczyny, a w części dla wzmagającego się ciepła. Ren także oddalił się ze środka Europy. Usunięcie się jego znamionuje koniec okresu czwartorzędnego.
Przeto od pojawienia się człowieka na ziemi rachować musimy okresy niezmierzonej długości. Ogromne zmiany w klimacie i faunie zaszły skutkiem przyczyn, które działają jeszcze i dzisiaj. Liczby nie są w stanie dać nam wyobrażenia o olbrzymich tych przestrzeniach czasu.
Zdaje się być rzeczą dowiedzioną, że śladów jakiegoś plemienia, pokrewnego z Baskami, dojść można aż w okresie neolitycznym czyli kamiennym nowszym. Wówczas wyspy Brytańskie przebywały zmianę poziomu, jaka dziś zachodzi na półwyspie Skandynawskim: Szkocya się podnosiła, Anglia obniżała. W okresie plistoceńskim mieszkało w środkowej Europie jakieś nieokrzesane plemię łowców i rybaków, blisko spowinowacone z Eskimosami.
W dawnych napływach lodowych Szkocyi znajdują się szczątki człowieka obok ostatków słonia kopalnego. Przenosi to nas w czasy wyżej opisane, gdy znaczną część Europy pokrywały lody, posuwające się z okolic podbiegunowych ku południowym, i, jak lodowce, schodzące ze szczytów gór na równiny. Niezliczone mnóstwo gatunków zwierząt zginęło w tym potopie lodowo-śniegowym, ale człowiek ocalał.
W pierwotnym stanie dzikości, żywiąc się głównie owocami, korzeniami i skorupiakami, człowiek posiadał już jedną umiejętność, która mu w przyszłości niewątpliwie zapewniała cywilizacyę: umiał wydobywać ogień. W torfowiskach, pod resztkami drzew, które w okolicy dawno przedtem wymarły, znajdują się szczątki ludzi, a narzędzia przy nich wskazują wyraźnie porządek chronologiczny. Bliżej powierzchni leżą bronzowe, niżej kościane i rogowe, jeszcze głębiej z kamienia gładzonego, a najniżej z kamienia ciosanego lub surowego. Epoki początku niektórych torfowisk niepodobna bliżej nad czterdzieści lub pięćdziesiąt tysięcy lat oznaczyć.
Jaskinie, zbadane we Francyi, dostarczyły toporków, noży, grotów, dzid i strzał, skrobaczek, młotów. Przejście od tak zwanego okresu kamienia ciosanego, do okresu kamienia gładzonego stopniuje się wyraźnie. Przypada ono jednocześnie z oswojeniem psa, co stanowi epokę w myśliwstwie. Zajmuje to przejście tysiące wieków. Ukazanie się grotów, strzał dowodzi wynalezienia łuku oraz przejścia człowieka z obronnego do zaczepnego sposobu życia. Wprowadzenie strzał pierzastych okazuje, jak się rozwijał talent wynalazczy, a ostrza kościane i rogowe dowodzą, że łowiec polował już i na mniejszą zwierzynę, a może i na ptaki; gwizdawka zaś z kości przekonywa, że bywał w towarzystwie innych myśliwych lub psa. Skrobaczki krzemienne dowodzą używania skór na odzież, a niezgrabne szydła i igły ich sposzywania. Przedziurawione muszle na bransoletki pokazują, jak wcześnie budził się pociąg do przystrajania swej osoby; narzędzia do przyrządzania farb pozwalają przypuszczać, że malowano albo też tatuowano ciało; a buławy zwierzchnicze świadczą o początkach uspołecznienia.
Największe zajęcie budzą w nas pierwsze zarodki sztuki u tych ludzi pierwotnych. Pozostawili nam oni niekunsztowne swe rysunki na kawałkach kości słoniowej i innych a także rzeźby, wyobrażające ówczesne zwierzęta. Wyobrażenia te przeddziejowe, niektóre wcale zręczne, przedstawiają mamuty, walki renów. Jedno z nich wystawia człowieka ciskającego ością w rybę, drugie scenę myśliwską, złożoną z nagich ludzi, uzbrojonych pociskami. Człowiek jest jedynem zwierzęciem, posiadającem skłonność do odtwarzania postaci zewnętrznych, oraz do posługiwania się ogniem.
Wały, złożone z kości i muszli, niektóre ogromnych rozmiarów, a sięgające po przed okres bronzowy i pełne narzędzi kamiennych, we wszystkich częściach swoich zawierają wskazówki używania ognia. Znajdują się one czasami tuż przy teraźniejszych brzegach; ale niekiedy leżą daleko wgłąb lądu, czasem o dziesięć mil przeszło. Skład ich i położenie wskazują dla nich datę późniejszą od wielkich zaginionych zwierząt ssących, ale wcześniejszą od oswojonych. Niektóre z tych wałów, jak utrzymują, mają wieku nie mniej nad sto tysięcy lat.
Mieszkania nawodne szwajcarskie, czyli chaty pobudowane na palach lub kłodach, przeplecione gałęźmi, ile wnosić można ze znajdowanych tam narzędzi, zaczęte były w okresie kamiennym, a trwały jeszcze w bronzowym. W tym ostatnim, sądząc z licznych dowodów, rozwinęło się życie rolnicze.
Nie trzeba sobie wyobrażać, że epoki, na które geologowie uznali za rzecz stosowną podzielić postęp cywilizacyi, są oderwanemi dobami, cechującemi jednoczesny rozwój całego rodu ludzkiego. Tak up. koczujący Indyanie amerykańscy dzisiaj dopiero wydobywają się z okresu kamiennego. Widzimy ich jeszcze teraz w wielu okolicach, uzbrojonych w strzały, zakończone kawałkami krzemienia. Niektórzy bardzo niedawno jeszcze dostali od białego człowieka żelazo, broń palną i konie.
Ile sięgają badania, to istnienia człowieka niewątpliwie szukać należy w czasach, przedzielonych od nas secinami tysięcy lat. Przy tem nie trzeba zapominać, że badania te są zupełnie świeże i ograniczone dość szczupłą przestrzenią geograficzną; oraz że nie czyniono żadnych poszukiwań w takich okolicach, któreby słusznie poczytywać należało za pierwotne siedliska ludzkie.
Tym sposobem musimy się cofnąć niezmiernie daleko po za sześć tysięcy lat ojców kościoła. Trudno bowiem ostatniemu okresowi lodowemu Europy wyznaczyć datę krótszą nad ćwierć miliona lat, a istnienie człowieka jeszcze jest wcześniejszem. Ale nie dość na tym olbrzymim przewrocie: musimy nadto przypuszczać przebycie stanu zwierzęcego, oraz powolny stopniowy rozwój.
Musiałem umieścić treść tego rozdziału nie we właściwym porządku chronologicznym; chciałem bowiem nieco obszerniej przedstawić to, com zamierzył powiedzieć o istocie świata. Spory wszczęte o wieku ziemi nastąpiły nieprędko po zatargach o kryteryum, czyli o sprawdzianie prawdy, to jest reformacyi; właściwie należą nawet do bieżącego stulecia. Prowadzono je z takiem umiarkowaniem, że słuszniej zdało mi się wypisać na tytule tego rozdziału „Spór“, niżeli „Walka“. Geologia nie napotkała tak zawziętego oporu, z jakim napastowano astronomię, a chociaż i ona domagała się przyznania wielkiej starożytności ziemi, sama jednak wskazała całą niepewność obliczeń, jakie dotąd podano. Uważny czytelnik tego rozdziału nie omieszkał dostrzedz chwiejności w przytoczonych wyżej cyfrach. Lecz choć pozbawione ścisłości, liczby te służą za wskazówkę ogromnej starożytności i przywodzą nas do wniosku, że miara czasu wyrównywa ogromem mierze przestrzeni świata.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John William Draper i tłumacza: Jan Aleksander Karłowicz.