<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł W mętnéj wodzie
Podtytuł Obrazki współczesne
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na sofce brudnéj w hotelu leżał rozciągnięty Kanarek z cygarem w ustach, przywołany felczer obwijał mu zranioną rękę, on syczał i klął, bo się powstrzymać nie mógł... Na humor, jak Pasek powiada, wypił szklankę portweinu, ale ta podniosła w nim tylko draźliwość a wesela nie dała... przyjaciele i znajomi zaczęli się cisnąć do gospody, bo już zasłyszano coś o pojedynku i rozpytywano bohatera, ale ten milczał zły i cygaro gryzł. Między innemi nadszedł ów poczciwy, krągły pan Teofil, który zarazem do przyjaciół Sławka i do starych druhów a nawet koligatów Kanarka należał. — Z załamanemi rękami zbliżył się do sofy i całując czoło Kanarka zawołał.
— Co się dzieje! co się dzieje! miły Boże... ty! pojedynkować się z poczciwym podkomorzycem? o co? pytam się? o co? o jakieś dziwactwo... o przywidzenie... Kanarek spojrzał mu w oczy...
— A wieszże przyczynę?
— A wiem! ale to paskudna jakaś intryga niepoczciwa... któż mógł ciebie mieć na myśli? gdzie? jak? kto ci to wbił w głowę? jakeś mógł temu uwierzyć?
— Ale dajże mi pokój!
— Właśnie, że ci nie dam pokoju! boś zrobił źle... i skompromitowałeś siebie, a pozbawiłeś nas poczciwego człowieka.
— Cóż? umarł? spytał chmurno Kanarek.
— Chwała Bogu, nie! i spodziewam się, że nie umrze, ale nam popsułeś sprawę, bo gazeta nasza w kolebce, a im tylko tego trzeba było, żeby jéj teraz siłę odebrać...
— Wasza gazeta piękna! piękna gazeta? zawołał Kanarek... co szlachtę błotem obrzuca. Pan Teofil ruszył ramionami.
— Niema co i mówić z tobą... ale pamiętaj, przekonasz się, żeś padł ofiarą intrygi tego Drabickiego.
I w dodatku, patrz... bestya! jaką mi szramę na ręku zostawił!
— E! tobie nic nie będzie!... bywaj zdrów. Jeden po drugim przychodzili przyjaciele do Kanarka, ale widział po ich twarzy i mowie, że mu nikt tego wielkiego czynu nie miał za bohaterstwo... Zaczął już sam powątpiewać, czy czasem głupstwa nie zrobił. W mieście wiadomość o tém rozeszła się do południa, ale prawdy w opowiadaniach dojść było trudno. Drabicki był jednym z tych, którzy najszczerzéj nad wypadkiem ubolewali.
— Ja! mitygowałem Kanarka jak tylko mogłem, mówiłem tym, co go słuchać chcieli, przewidywałem, że to się skończy na awanturze, ale kto tego waryata powstrzyma! To szalona pałka! powinien się był o sto lat wprzódy urodzić. Przywidziało mu się, że to o nim tam pod imieniem Szczygła czy Szczygielskiego pisano... Nie mogłem mu tego wybić z głowy!...
Szkoda mi młodego człowieka, który się nie w swoją rzecz wdał!
Zdało się Drabickiemu, że się oczyścił z wszelkiego podejrzenia... a tymczasem postanowił korzystać ze składu nowego okoliczności. Obrachował bowiem, że nowy dziennik pozbawiony najgorliwszego swego wodza, dosyć obojętnie podtrzymywany przez założycieli, musi być w położeniu takiém, iżby rad się z niego uczciwie wyśliznąć, gdyby tylko było można... postanowił więc wymacać, jak mówił, usposobienie rady... administracyjnéj i... przyjść jéj przez miłosierdzie w pomoc, przejmując na siebie abonentów, a ruinę dziennika biorąc na swe ramiona...
Długo przemyślał nad wyborem człowieka, któremu by się mógł zwierzyć, aż nareszcie... za pośrednika wziąć postanowił p. Samiela, z którym był ni źle, ni dobrze, który do żadnego obozu nie należał wyłącznie... i gotów był zawsze płynąć sobie środkiem między jednymi a drugimi. Właśnie się z nim spotkał w ulicy... Uścisnął go bardzo serdecznie naprzód... a potém odciągnąwszy na stronę... i wpatrując mu się w oczy, rzekł.
— Pan mnie trochę znasz... niech tam sobie ludzie co chcą gadają, nie jestem tak zły, jak mówią ci, co sami dobrzy nie są... Serce mam... Mój kochany panie, nie uwierzycie, jak mi tego poczciwego zresztą, ale nieopatrznego podkomorzyca żal... Ja mu to przepowiadałem... Ale i on i jego współpracownicy będą w kłopocie teraz... bo na jego głowie był cały dziennik — niema co mówić... Radź im pan, niech się go pozbędą, niech porzucą... do czego to im się zdało!! do czego! po co! To egzystować nie może! pieniędzy stracą tém więcéj, im dłużéj się to pociągnie. Niech zawczasu się zlikwidują... a ja im szczerze pomogę... po przyjacielsku, bez gniewu za przeszłość, jako rodak... Nierozmyślnie postąpili, ale się ratować mogą...
Samiel pomyślał.
— Jeżeli chcesz, to im to powiem...
— Nie, nie — od siebie im to tylko powiedz — od siebie im to tylko powiedz — od siebie, lub tak, jak byś się domyślał, iż ja to bym mógł uczynić... Widzisz kochany, są uprzedzenia... oni mi nie wierzą... choć ja im złego nie życzę.
Uścisnął go za rękę i uszedł.
Sopoćko wchodził z twarzą wypogodzoną i ubłogosławioną do salonu hr. Dreissowéj.
— Wie pani co się stało? palec Boży!! a! palec Boży! przestroga opatrzna! Taki los spotka zawsze niedowiarków i tych, co chcą walczyć przeciwko opoce... Podkomorzyc, redaktor nowéj liberalnéj owéj gazety, w pojedynku śmiertelnie raniony... Powiadam pani! palec Boży...
Wszyscy wierni zgromadzili się około pana Sopoćki, który wzdychając, z namaszczeniem powoli opowiadał...
— Napróżno go odciągnąć wszyscy chcieli od tego dzieła bezbożnego... bezbożnego powiadam, gdyż zaraz w pierwszym numerze wystąpili z równouprawnieniem żydów, z tolerancyą, z... sympatyą dla Włochów, jako italianissimi. Ale niepodobna było podkomorzyca odwieść, ani ks. Kanonik, jego nauczyciel... ani nikt z przyjaciół... Trzeba było, żeby ze wsi przybył, mówią że natchniony snem, czy widzeniem jakiémś, człek zresztą pospolity... który postanowił stanąć w obronie kościoła i prawdy... Słyszał podobno z obrazu jakiegoś do siebie przemawiający, jakoby głos: — Idź i pomścij się, a daj przestrogę.. Tak, że ten człowiek pchany, pędzony swą misyą szedł, leciał sam, nie wiedząc poco, gdzie, aż głos wewnętrzny wskazał mu tego człowieka — oto jest!
Wiem, że niedowiarkowie wcale to inaczéj tłómaczą i opowiadają, ale rzecz przecie tak się miała a nie inaczéj, wiem z najlepszego źródła!!
Sopoćko obejrzał się, chcąc przekonać się, jaki skutek mowa jego uczyniła i postrzegł spuszczone oczy, oblicza dowodzące skruszonych serc... efekt był wielki.
Hr. Dreissowa kiwała głową, jak była zwykła, gdy ją coś bardzo przejmowało... trzymała palce pod brodą i za każdém kiwnięciem, uderzała się oń.. ale nie czuła, tak się wpatrzyła w apostoła Sopoćkę.. Ten powtarzał — palec Boży!
— Teraz, mówił daléj — piorun padł na tę Babel... i rozproszą się, a budowa runie...
— Ale co nam z tego, przerwała hrabina, myśmy się na nasz własny organ zdobyć nie mogli i znowu wszyscy przejdą do Drabickiego...
— Otóż ja pani dobrodziejce powiem otwarcie, że Drabickiego wolę — rzekł Sopoćko, jest człowiek bez pryncypiów, to prawda, tchórz przed opinią, — ale z nim porozumieć się można... On by rad i liberalnym się podobać, ale i z konserwatystami a kościołem nie zrywać także. Siedzi na dwóch stołkach... zawsze wolę go, niż tych, co głośno nam wojnę wypowiadają w imieniu postępu... Drabicki nigdy o rzeczy draźliwéj nie powie ani tak, ani nie... ale zabałamuci... oszczędza wszystkich. Zresztą ja nie rozpaczam, że jego by nawet nawrócić można.
Hrabina westchnęła — ale ciągle jeszcze głową kiwała zamyślona.
— Trzeba, żeby się wyspowiadał... cicho rzekła.
— Któż? Drabicki? spytał Sopoćko.
— Ale nie — ranny, ranny... może umrzeć, toby było dobrym przykładem...
Sopoćko obiecał się postarać.
Na intencyą nawrócenia, miano odprawić nabożeństwo... chociaż poczciwy chłopiec nawracać się nie potrzebował, bo się nigdy od drogi wiary nie odwrócił.
Dla plotkarzy był to dzień bardzo pomyślny, a artyści, którzy na ladajakiéj tkance ładnie haftować umieją, na pojedynku tym osnuwali najrozmaitsze powiastki... Samielowi przytomność pani Wartskiéj u łoża kuzynka nie szła w smak... ale z niéj korzystał, bo on znowu przy tych paniach siedział. Sławek nie wiele pewnie wiedzieć mógł, kto przy nim był... Po osłabieniu przypadła gorączka...
Najlepszą może próbą człowieka jest szał jego; naówczas jak z rozbitego naczynia wylewa się wszystko, aż do mętów, będących na dnie — tak z niego myśli się wylewają i uczucia... często takie, jakich się w nim nikt nigdy ukrytych nie spodziewał. Ileż to razy z przerażeniem słyszano chwilowo obłąkanych ludzi, objawiających namiętności, żądze, idee, z któremi nigdy przytomni poznać się nikomu nie dali...
Hrabina posłyszawszy Sławka mówiącego z gorączki.. odprawiła Jadzię... lękała się dla niéj wrażenia, ale sama wstrzymać się nie mogła, ażeby chorego nie podsłuchała...
Gorączka była silna, Sławek marzył... że stary kanonik przyszedł go słuchać spowiedzi... i z uśmiechem na ustach przerywanym mówił głosem...
— Mój ojcze... nie czuję ciężkich grzechów na sumieniu... starałem się być poczciwym... Wiem... dodał, jakby podsłuchawszy pytania... ludzie mi zarzucali mój stósunek z Leną... na cienie matki méj przysięgam ci, byłem jéj bratem, nic więcéj... Niegdyś uratowałem jéj życie... była mi wdzięczną... ludzie osądzili niesprawiedliwie... Chciałbym ją widzieć, ona była dobrą i szczerą, na jéj serce mogłem rachować...
Potém zaczął mówić o powołaniu, o pracy, o ofierze i zawołał — zawsze mi cień świętéj matki był przytomnym, wszystko com przedsiębrał, pytałem jéj w duchu — jakby to ona przyjęła? co by ona powiedziała na to? i nie uczyniłem nic... przeciwko jéj woli a memu sumieniu...
Hrabina słuchając, rozpłakała się... Była płochą i próżną, ale miała dobre serce niewieście, wyrzucała teraz sobie, że biednego Sławka posądzała i tak się z nim surowo obeszła...
Jadzia w ciągu téj sceny stojąc pode drzwiami, płakała także...
Ona sama powiedzieć sobie nie umiała, czy to, co czuła dla kuzynka, było miłością siostry... krewnéj, czy więcéj, czémś gorętszém, silniejszém — ale cierpiała... i myślała, że jeśli Sławek żyć nie będzie — zawsze po nim całe życie nosić postanowi żałobę, a gdyby nie pozwoliła mama, to choć czarną na szyi wstążeczkę na pamiątkę po tym dobrym, kochanym kuzynku.
Ku wieczorowi tego dnia hrabina choć wielce rozczulona dla Młyńskiego, po wysłuchaniu spowiedzi, widząc napływających coraz przyjaciół, gości, ciekawych, niechcąc siebie i córki kompromitować... uprosiła lekarza, aby je obie władzą swą konsyliarską ztamtąd wygnał. Stało się wedle jéj woli, Jadzia, która niechciała słuchać matki, musiała być doktorowi posłuszną...
Nie rychło dowiedział się o przypadku poczciwy stary Kanonik, i zabrawszy brewiarz pod pachę, pobiegł do łoża ucznia swojego, postanowiwszy go nie opuścić. Napływ do dworku był tego dnia bardzo wielki, a hałas na Drabickiego, którego posądzano, że się podszczuciem Kanarka przyczynił do tego wypadku — nie mniejszy. Niektórzy stawali w jego obronie, zwalając winę na hałaburdowstwo szlachcica. Najgorzéj wszakże było w redakcji, gdzie młody, acz zdatny chłopak pochwycił kierunek dziennika i z wielkim smakiem puścił się na pole wałki z przesądami, zastałością, zardzewieniem itd. Rada postanowiła utrzymać bądź co bądź dziennik aż do wyzdrowienia Sławka, lekarz bowiem za życie zdawał się ręczyć.
Bezład, który musiał się wkraść w czasie bezkrólewia, nie tyle może pismu uszkodził, co nieszczęśliwéj jego kasie, czerpanéj z kieszeni Młyńskiego. Wszystko szło na jego rachunek, a gdy ludziom wolno rachować na kogoś, co się nie broni, rzadko wstrzemięźliwymi być zechcą.
Nieśmiały wniosek Samiela, który życzył poprzestać wydawania, a likwidacyą powierzyć Drabickiemu i oddać mu abonentów, wywołał protestacye gorące...
U łoża chorego teraz skupiało się zajęcie całe... a los jego żywo obchodził wszystkich...
Dni kilka jednak stanowczo jeszcze nic wyrzec nie było można... dopiero gdy gorączka przeszła, a rana okazała się w dobrym stanie, nadzieja wstąpiła we wszystkich... Trzeciego téż dnia, najgorliwsi się zmęczyli, znudzili i powoli dworek coraz się stał puściejszym. Jeden staruszek Kanonik wiernym uczniowi swojemu pozostał, spał na sofce przy nim i pacierze odmawiając pilnował.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.