Śmierć. Studyum/12 kwietnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Dąbrowski
Tytuł Śmierć
Podtytuł Studyum
Pochodzenie Pisma Ignacego Dąbrowskiego, tom I
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


12 kwietnia.

Dziś długo bardzo rozmawiałem z Amelką o wszelkich naszych interesach. Chwała Bogu, że wszystko składa się jak najlepiej. Pomijając inne ważne sprawy, ucieszyło mię niezmiernie, że będzie mogła pozostać w Warszawie około dwóch miesięcy, gdyż tak się już ułożyła, wyjeżdżając ze wsi. Przynajmniej Zosia nie będzie mi już stała na sumieniu. Co onaby biedaczka zrobiła, pozostawszy tu tak samą po mojej śmierci! Razem z Amelką łatwiej jej będzie pierwsze tygodnie przebiedować, zanim się oswoi z tem przejściem. Na Stacha też liczę: on ich nie opuści w nieszczęściu.
Co do kwestyi pieniężnej, też już jestem spokojniejszy znacznie. Na moją wzmiankę, że, wrazie czego, mogłyby się udać do ciotki, Amelka zamknęła mi usta i pokazała 90 rubli, które przywiozła z sobą. Te pieniądze pewnie naprzód wzięte, albo mozolnie uciułane latami pracy, no, ale cóż robić? o, Boże! co robić? Ja już sam dla siebie, jako żywy, niczego żądać nie będę, — a i dziś gniewałem się na Amelkę, że mi koniaku jakiegoś starego przyniosła, — ale przecież nie odwrócę od nich tych kłopotów, jakie swoją śmiercią sprawię. Wreszcie męczy mnie już myśl o tem wszystkiem. Głowa mi nieraz pęka, doprawdy, gdy sobie uprzytomnię to wszystko, co ich czeka. Wdzięczny jestem Amelce, że mi choć trochę ulżyła tego ciężaru. Ona może umyślnie tak się spokojnie zapatruje, aby mnie nie nękać bardziej, — ale ja chcę, chcę wierzyć temu, co mówi. Jeżeli rzeczywiście co złego ich jeszcze w życiu czeka, ja już nie potrafię nic zaradzić temu. A cóż im przyjdzie z tego, że umrę w zwątpieniu? Im to nie polepszy doli, a mnie stokroć bardziej zatruje ostatnią godzinę.
Niech już więc mię okłamują, niech grają komedyę, abym ja tylko mógł im uwierzyć.
Amelka chce koniecznie pozostawać u mnie i na noce, ale ja niemam serca przyjmować od niej tej ofiary. Ona dobra, sama się o to naprasza i niemal domaga, mówiąc, że jej stokroć gorzej spędzać noce z dala ode mnie, w niepokoju, z myślą, że ja tu sam leżę, prawie pozbawiony opieki. Mnie się serce rwało, żeby powiedzieć jej: „zostań, bądź ciągle przy mnie, bo mi straszno tak w nocy samemu,“ ale wzgląd na jej zdrowie zatrzymywał mi słowa na ustach. Wreszcie sam nie mam najmniejszego pojęcia o tem, jakby to urządzić można. Trudnoż Stacha wypędzać z własnego mieszkania; przytem i jego pomoc może się okazać potrzebną. Amelka wspominała coś o fotelu, o parawanach, wreszcie o gotowości pani Sawickiej odstępowania jej na noc salonu, który z naszym pokojem graniczy, — ale wszystko upadło wobec mego uporu. Czując, że uledz mogę jej natarczywym prośbom, zaciąłem się tem bardziej, okazując sztuczne rozdrażnienie, żeby nie nalegała dłużej. Ustąpiła w końcu, ale widziałem dobrze, że na tem nie poprzestanie i że w ten lub inny sposób postawi na swojem. Poczciwa, doprawdy, ta pani Sawicka. Z Amelką zaprzyjaźniła się prawie i stara się, ile może, okazać nam swą życzliwość. Drzwi od naszego pokoju do swego salonu sama ciągle otwiera, byle mi więcej powietrza dostarczyć. Kiedym jej coś wspomniał o mikrobach i zatruciu powietrza, o mało się nie rozpłakała, a pocałowawszy mię w czoło, powiedziała tylko:
— A, panie Rudnicki, jakże można tak źle o ludziach sądzić!
Teraz ciągle zagląda, co chwila się pytając, czy czego nie potrzeba. Amelka zagospodarowała się już u niej jak we własnym domu. Jak długo to trwać będzie? O jeszcze, jeszcze, choćby z miesiąc, choć dni kilkanaście!... Mój Boże!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Dąbrowski.