<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Dąbrowski
Tytuł Śmierć
Podtytuł Studyum
Pochodzenie Pisma Ignacego Dąbrowskiego, tom I
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


29 marca.

Od trzech tygodni, t. j. od czasu, kiedy to słowo „śmierć“ po raz pierwszy zapadło mi w duszę, myślę o niej ciągle, bez wytchnienia, albo też jestem pod jej uciskiem. Od tylu już dni i nocy mózg mój pracuje nad rozproszeniem tych ciemności, jakie mię zewsząd otaczają, a przecież zagadka dotąd zagadką pozostaje. Nie jestem na tyle naiwnym, ażeby sądzić, iż kilkudniowymi wysiłkami inteligencyi rozwiążę zadanie, nad którem ludzkość pracowała od początków swego istnienia, — nie łudzę się ani chwili — a jednak nie mogę nie myśleć.
O śmierci wobec śmierci każdy myśleć musi. Może więcej lub mniej trzeźwo i zdrowo, może naiwnie lub nielogicznie, — ale zawsze myśli i zawsze albo próbuje przejrzeć przez ciemność, albo też patrzy w nią przez szkła swoich wierzeń. I to mu wystarcza, choćby dlatego, że myśli możliwie najgłębiej, tak jak tylko może. Kładzie on w te myśli cały zasób swej wiedzy i pojęć, szermuje niemi, jak wytrawny fechmistrz, i dochodzi do takich rezultatów, jakie wyniknąć mogą z tych środków, których do szermierki użył. I próżnobyśmy się dziwili naiwności lub nielogiczności wywodów jakiegoś prostaczka, próżnobyśmy się doszukiwali błędów w jego rozumowaniach: dla niego nie było błędów, bo myślał, jak mógł, i śmierć była mu tem, czem ją sobie wyobraził.
Śmierci zatem jest tyle, ile jest pojęć o niej. Inną ona była dla św. Augustyna, inną dla Mainländera: jeden wstępował w chórach aniołów po stopniach tronu Boga, drugi zapadał w nirwanę. A co obydwóch spotkało, to już inna kwestya. Jeżeli i św. Augustyn, wbrew swojej wierze, pogrążył się w nicość, — czy to zamącało ostatnie jego chwile? On zasnął tak, jak my co dzień zasypiamy, z tą tylko różnicą, że my się budzić mamy na ziemi, on miał się obudzić w niebie, — a czy w czasie tego snu nie spotka go co innego, nie troskał się o to zupełnie, skoro zasypiał z wiarą w przebudzenie. Tu chodzi o to, co człowiek przemyślał, co przecierpiał, co przeżył, nim się do snu ułożył. Jeżeli marzył — śmierć mu będzie marzeniem, jeżeli cierpiał — śmierć jest dla niego cierpieniem, — a zawsze tem tylko, co myślał o niej.
Co ja myślę o śmierci? czem ona będzie dla mnie?
Wysilam swój umysł, trawię dnie i noce na dociekaniach i widzę: będzie ciemnością, zagadką, niepojętością...
Zapadnę w nią, jak w ciemny labirynt, bez nadziei wyjścia, bez pewności zostania.
Rozpościera się przede mną szara jakaś zasłona, poza którą nie wiem, co jest i czy co jest. A ja mam tam wejść może za dni kilka, z tą jedyną pewnością, że powrotu niema.
I wiem, że przed czasem nie przedrę tej zasłony; wiem, że prędzej głowę rozbiję, niżeli jej rąbek uchylę; a jednak nie mogę nie robić szalonych wysiłków, ażeby ją przebić.
Walczę nie tylko bez nadziei zwycięstwa, ale nawet z pewnością, że pokonanym zostanę, — a przecież — walczę, by zwyciężyć...
Tylko ze śmiercią taki bój toczyć można.
Czasem śmieję się sam z siebie i w chwilach nieskończonych dociekań zdobywam się na energię rezygnacyi, — ale to są krótkie bardzo przestanki. Myśl już z nałogu biegnie jednym tylko torem, — a jeżeli ją wysiłkiem zwrócę w pół drogi, nie mogę się potem oprzeć uczuciu wyrzutu, że czas ciągle schodzi, a jam nic nie wymyślił jeszcze.
I to uczucie wyrzutu, jakby żalu, potęguje się tem jeszcze, że zawsze przy samym końcu takich rozmyślań następuje jedna długa chwila, kiedy myśl, wycieńczona długiem natężeniem, nie chce ulegać woli, popychającej ją ciągle dalej, naprzód. I rzecz dziwna, to wyczerpanie siły myśli następuje zawsze wówczas właśnie, kiedy zdaje się dobiegać do jakiegoś końca, kiedy światło szukanej prawdy wydaje mi się już tak blizkiem, że tylko trzeba jednego silniejszego wysiłku, ażeby je ujrzeć i zrozumieć wszystko. Wstrzymuję oddech, podniecam wyobraźnię, wytężam wszystkie władze, — jeszcze jeden skok myśli — a będę u celu... i upadam.
Myśl, jak cięciwa, nadmiernie przeciągnięta, pęka nagle — i broń, którą miałem szturmować niebiosy, strzaskana, udaremnia dalsze wysiłki.
Lessing powiada, że ludzie mają zwyczaj przestawać myśleć wtedy, gdy myślenie zaczyna być trudnem — i właśnie wtedy, jak jeszcze dodaje jakiś inny pisarz, kiedy myślenie stałoby się płodnem. Ale czy ono rzeczywiście stałoby się wówczas płodnem? Czy to tylko nie omamienie wyobraźni, nie zwykła illuzya wiary w potęgę rozumu?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Dąbrowski.