Śmierć dumna na szczytach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śmierć dumna na szczytach |
Pochodzenie | Zgrzebna kantyczka |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“ |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Zakłady Graficzne „Biblioteka Polska” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Kto orłom sprostać chce, niechaj wpierw skrzydła
Do ramion przypnie, skoro pragną lotu.
Wyżynne szlaki, kędy bez wędzidła
Myśl do ucieczki tęskni bez powrotu,
Ranią boleśnie stopy — ranić muszą,
Bo tam wędrować można tylko duszą.
Bronią tajemnic szczytów lodozwały,
A piersi mrozi zimny dech Północy;
Ślady po krokach zaciera śnieg biały,
By udaremnić zamysły pomocy —
I darmo słabość przed Mocami klęka!
Zostaje jeno dzielna ludzka ręka.
A gdy ta w trudach osłabnie i zmdleje
I dla znużenia nie jest już podporą,
Wtedy otusze zatrzaśnij wierzeje,
Lecz dumę silnych postaw przed zaworą,
Zostań wisielczej wesołości gachem,
Mów, żeś chciał tego i broń się przed — strachem.
Bo wiesz wszak dobrze, że śmierć czujna czyha,
By serce lodem ostudzić, i mrozem
Tchnąć w pierś, jak parą w pustą głąb kielicha;
Ale zapomnij wtedy, żeś powrozem
Miłości jest do życia przywiązany,
Że kogoś kochasz i żeś jest kochany.
Zapomnij, żeś jest dla życia budulec,
Że twoja ręka jest do młota zdolna —
Bo strasznie wtedy jest żałości ulec,
Gdy się przybliża zimno śmierć powolna,
Gdy cię jej szpony chciwe pilnie strzegą.
Mów: „Tak, umieram, bo pragnąłem tego!“
I myślą tęskną nie wracaj do dolin,
Ani losowi nie urągaj złemu,
Lecz myśl o boskiej tej chwili wyzwolin,
Kiedy umierać wolno ci — samemu,
Kiedy ci wolno być sprawcą swej doli:
Umrzeć swobodnie — umrzeć z własnej woli.
A że pierś cicho zamrze i ostatni
Dech twój do wtóru wichrowi zajęczy —
Nie myśl! Zapomnij, że jest gdzieś duch bratni,
Co‑ć pogrzebowym laurem skroń uwieńczy,
Że‑ć głos żałosnej pożegna kołatki
I dzika rozpacz bolejącej matki.
Mów, że ta chwila ostatniej udręki,
Która się wiecznym głazem na pierś zwali
Będzie podaniem poprzez przepaść ręki
Tym, co też darmo już dłoń wyciągali.
Mów sobie jeszcze, że jeno to małe
Opuszczasz życie — biedne, skaleczałe.
A jeśli możesz, to nawet uśmiechu
Cichą pogodą okraś lica zbladłe.
A gdy już zbraknie ci dla płuc oddechu,
Raz jeszcze wypręż ramiona opadłe
I mów, że nic cię, nic nie zdole złamać. — —
O, w takiej chwili można nawet kłamać!