Śmierć urzędnika (1926)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śmierć urzędnika |
Pochodzenie | Partja winta |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Mieczysław Birnbaum |
Tytuł orygin. | Смерть чиновника |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Pewnego pięknego wieczoru nie mniej piękny egzekutor, Iwan Dmitrycz Czerwiakow, siedział w drugim rzędzie krzeseł i przez lornetkę przyglądał się jednej ze scen z „Dzwonów Kornewilskich“. Patrzał i był w siódmem niebie. Ale nagle... W opowiadaniach często spotyka się to „nagle“. Autorzy mają słuszność: życie jest przecież pełne niespodzianek!... Ale nagle zmarszczyła mu się twarz; wywrócił oczy i dech mu zaparło... Opuścił lornetkę, nachylił się i... apsik!!! Kichnął, oczywiście.
Nikomu i nigdzie nie zabrania się kichać. Kichają chłopi, kichają policmajstrzy, a czasem zdarza się to nawet radcom tajnym. Wszyscy kichają. Czerwiakow bynajmniej nie zdetonował się, wytarł się chusteczką i, jak człowiek dobrze wychowany, obejrzał się dokoła: czy czasem nie przeszkodził komu swojem kichaniem? I tu dopiero miał się czego zawstydzić. Zauważył bowiem, że staruszek, który siedział przed nim, w pierwszym rzędzie krzeseł, rękawiczką starannie wyciera łysinę i kark i coś mruczy. W osobie staruszka Czerwiakow poznał cywilnego generała Brizżałowa, który służył w ministerstwie komunikacji.
— Opryskałem go! — pomyślał Czerwiakow. — Nie mój to naczelnik, obcy, a jednak przykro. Trzeba go przeprosić.
Czerwiakow chrząknął, nachylił się i szepnął generałowi do ucha:
— Wybaczy eksce-ncja, ja pana opryskałem... to — niechcący.
— To nic, to nic...
— Na Boga, proszę mi wybaczyć. Ja przecież... ja nie miałem zamiaru!
— Ale niechże pan siedzi spokojnie, proszę, i nie przeszkadza słuchać!
Czerwiakow skonfundował się, uśmiechnął głupio i zwrócił się znów ku scenie. Patrzył, słuchał, ale czar prysł... Zaczął go dręczyć niepokój. Podczas antraktu podszedł do Brizżałowa, pokręcił się koło niego i, przezwyciężywszy nieśmiałość, wykrztusił:
— Ja pana opryskałem, eksce-ncjo... Przepraszam... Ja przecież...
— Ależ daj pan spokój... Ja już o tem zapomniałem... a pan w kółko to samo! — odrzekł generał i niecierpliwie poruszył dolną wargą.
— Niby zapomniał, a z oczu źle mu patrzy — pomyślał Czerwiakow, spoglądając podejrzliwie na generała. — Rozmawiać nawet nie chce. Należałoby mu wyjaśnić, że ja przecież nie miałem najmniejszego zamiaru... że to jest prawo natury, inaczej gotów jest pomyśleć, że chciałem plunąć... Jeżeli nie teraz, to z pewnością później tak pomyśli!...
Po powrocie do domu, Czerwiakow opowiedział żonie o swoim nietakcie. Jak mu się zdawało, żona odniosła się zbyt lekkomyślnie do tego wydarzenia; początkowo przestraszyła się, ale później, dowiedziawszy się, że Brizżałow jest „cudzy“ — uspokoiła się.
— A jednak odwiedź go i przeproś — poradziła. — Pomyśli jeszcze, że nie potrafisz się znaleźć wśród ludzi!
— Otóż to! O to właśnie chodzi! Ja go przepraszałem, ale on jakoś dziwnie... Ani jednego należnego słowa nie powiedział. Zresztą, nie było kiedy się rozmówić.
Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur galowy, ostrzygł się i poszedł do Brizżałowa... celem wyjaśnienia... W sali przyjęć było już dużo petentów, a wśród nich zauważył samego generała, który już zaczął przyjmować podania. Wysłuchawszy kilku interesantów, generał spojrzał na Czerwiakowa.
— Wczoraj w „Arkadji“, jeśli sobie eksce-ncja przypomina — rozpoczął tyradę egzekutor — kichnąłem i... niechcący opryskałem... Przepra...
— Ależ to drobiazg!... Cóż znowu! A pan, co sobie życzy? — zwrócił się generał do następnego petenta.
— Gadać nawet nie chce! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się oczywiście... Nie, tego tak zostawić nie można... Ja mu wytłumaczę.
Gdy generał wysłuchał już ostatniego petenta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow podszedł znów do niego i wyjąkał:
— Wasza ekscen-cjo! Jeżeli się ośmielam niepokoić ekscen-cję, to tylko, Bóg mi świadkiem, dla skruchy!... To niechcący, sam pan wie!
Generał zrobił płaczliwą minę i machnął ręką.
— Ale pan sobie kpiny urządza, szanowny panie! — syknął, zamykając za sobą drzwi.
— Jakie tam kpiny? — pomyślał Czerwiakow. — Nikt sobie żadnych kpin nie robi. Tego zrozumieć nie może, a jeszcze generał!... A-a-a! jeśli tak, nie będę więcej przepraszać tego fanfarona! Pal go sześć! Napiszę mu list, a chodzić do niego? — za żadne skarby! Jak Boga kocham, nie pójdę!
Tak rozumował Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała jednak nie napisał. Myślał, zastanawiał się i nic mądrego nie wymyślił. Nie pozostawało mu nic innego, jak pójść nazajutrz osobiście i wytłomaczyć się.
— Ośmieliłem się wczoraj niepokoić waszą eks-ncję — bąknął, gdy generał rzucił na niego pytające spojrzenie — nie dla kpin, jak się ekscen-cja wyrazić raczył. Ja... przepraszałem, że kichając, opryskałem... a kpić nie miałem najmniejszego zamiaru, Bóg mi świadkiem... Jakżebym się odważył... Jeżelibyśmy sobie zaczęli kpić już i z takich osobistości, to w takim razie... żadnego poważania na świecieby... nie było...
— Precz mi stąd!! — ryknął trzęsący się i posiniały z wściekłości generał.
— Że co-o?... — zapytał szeptem oniemiały z przerażenia Czerwiakow.
— Precz stąd, durniu!!! — powtórzył generał, tupiąc nogami.
W Czerwiakowa jakgdyby piorun trzasł. Coś mu się w sobie oberwało. Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom, wyszedł na ulicę i powlókł się... Wróciwszy automatycznie do domu, nie zdejmując galowego munduru, położył się na otomanie i... umarł.