Śmierć urzędnika (1937)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Śmierć urzędnika
Pochodzenie 20 opowiadań
Wydawca Śląskie Zakłady Graficzne i Wydawnicze „Polonia” S. A.
Data wyd. 1937
Miejsce wyd. Katowice
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Смерть чиновника
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
Śmierć urzędnika

Pewnego pięknego wieczoru niemniej piękny egzekutor, Iwan Dmitrycz Czerwiakow, siedział w drugim rzędzie krzeseł i przez lornetkę przyglądał się jednej ze scen operetki „Dzwony Kornewilskie“. Patrzał i był w siódmym niebie. Nagle...
W opowiadaniach często spotyka się to „nagle“. Autorzy mają słuszność: życie jest przecież pełne niespodzianek!...
Nagle zmarszczyła mu się twarz, wywrócił oczy i dech mu zaparło... Opuścił lornetkę, pochylił się i...
Apsik!!!
Kichnął oczywiście.
Nikomu i nigdzie nie zabrania się kichać. Kichają chłopi, kichają policmajstrzy, a czasem zdarza się to nawet radcom tajnym. Wszyscy kichają. Czerwiakow bynajmniej nie zmieszał się, wytarł twarz chusteczką i jak człowiek dobrze wychowany, obejrzał się dokoła: czy czasem nie przeszkodził komu swoim kichaniem? I tu dopiero zawstydził się... Zauważył bowiem, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, rękawiczką starannie wyciera łysinę i kark i coś mruczy... W osobie staruszka Czerwiakow poznał generała Briuzżałowa w cywilnej służbie, który pracował w ministerstwie komunikacji.
— Opryskałem go! — pomyślał Czerwiakow. — Nie mój to naczelnik, obcy, a jednak przykra rzecz. Trzeba go przeprosić.
Czerwiakow chrząknął, pochylił się i szepnął generałowi do ucha:
— Wybaczy ekscelencja, opryskałem pana... ale to... niechcący.
— To nic, to nic...
— Na Boga, proszę mi wybaczyć. Ja przecież... nie miałem zamiaru...
— Niechże pan siedzi spokojnie, proszę i nie przeszkadza mi słuchać!
Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął głupio i zaczął znów patrzeć na scenę. Patrzył, słuchał, ale czar prysł... Zaczął go dręczyć niepokój.
Podczas antraktu podszedł do Briuzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy nieśmiałość, wykrztusił:
— Ja pana opryskałem, ekscelencjo... Przepraszam... ja przecież...
— Ależ daj mi pan spokój... Ja już o tym zapomniałem, a pan w kółko to samo... — odrzekł generał i niecierpliwie poruszył dolną wargą.
— Niby zapomniał, a z oczu źle mu patrzy... — pomyślał Czerniakow, spoglądając podejrzliwie na generała. — Rozmawiać nawet nie chce... Należałoby mu wyjaśnić, że nie miałem najmniejszego zamiaru, że to jest prawo natury... Inaczej gotów pomyśleć, że chciałem mu plunąć... Jeżeli nie teraz, to z pewnością później tak pomyśli...
Po powrocie do domu Czerwiakow opowiedział żonie o swoim wypadku. Jak mu się zdawało, żona odniosła się zbyt lekko do tego wydarzenia. Początkowo przestraszyła się, ale później, dowiedziawszy się, że Briuzżałow jest „cudzy“, uspokoiła się.
— Jednak idź do niego i przeproś! — powiedziała. — Pomyśli jeszcze, że nie potrafisz się znaleźć wśród ludzi...
— Otóż to! O to właśnie chodzi. Przepraszałem go, ale on jakoś dziwnie... Ani jednego uczciwego słowa nie powiedział. Zresztą nie było nawet kiedy się rozmówić...
Nazajutrz Czerwiakow włożył nowy mundur galowy, ostrzygł się i poszedł do Briuzżałowa dla wyjaśnienia... W sali przyjęć było już dużo petentów, a wśród nich zauważył samego generała, który już zaczął przyjmować podania. Wysłuchawszy kilku interesantów, generał spojrzał na Czerwiakowa.
— Wczoraj w „Arkadii“, jeśli sobie ekscelencja przypomina — rozpoczął tyradę egzekutor — kichnąłem i... niechcący opryskałem... przepra...
— Ależ to drobiazgi!... Cóż znowuż!... A pan co sobie życzy? — zwrócił się generał do następnego petenta.
— Gadać nawet ze mną nie chce! — pomyślał Czerwiakow, blednąc. — Gniewa się oczywiście... Nie, tego tak zostawić nie można... Muszę mu wytłumaczyć...
Gdy generał wysłuchał już ostatniego petenta i skierował się do wewnętrznych apartamentów, Czerwiakow podszedł znów do niego i wyjąkał:
— Wasza ekscelencjo! Jeżeli się ośmielam niepokoić ekscelencję, to tylko, Bóg mi świadkiem, przez skruchę!... To niechcący, sam pan wie!
Generał zrobił płaczliwą minę i machnął ręką.
— Pan sobie kpiny jakieś urządza, szanowny panie! — syknął, zamykając za sobą drzwi.
— Jakie kpiny? — pomyślał Czerwiakow. — Nikt żadnych kpin nie robi. Tego zrozumieć nie może, a jeszcze generał!... A—a—a! jeśli tak, nie będę więcej przepraszał tego fanfarona! Pal go sześć! Napiszę list, a chodzić do niego — za żadne skarby! Jak Boga kocham, nie pójdę!
Tak rozumował Czerwiakow, wracając do domu. Listu do generała jednak nie napisał. Myślał, zastanawiał się i nic mądrego nie wymyślił. Nie pozostawało mu nic innego, jak pójść nazajutrz osobiście i wytłumaczyć się.
— Ośmieliłem się wczoraj niepokoić waszą ekscelencję — bąknął, gdy generał rzucił na niego pytające spojrzenie — nie dla kpin, jak się ekscelencja raczyła wyrazić. Ja... przepraszałem, że kichając, opryskałem... a kpić nie miałem najmniejszego zamiaru, Bóg mi świadkiem... Jakżebym się odważył... Jeżelibyśmy sobie zaczęli kpić już i z takich osobistości, to w takim razie... żadnego poważania na świecieby... nie było...
— Precz mi stąd! — ryknął nagle trzęsący się i posiniały z wściekłości generał.
— Że co-o?... — zapylał szeptem oniemiały z przerażenia Czerwiakow.
— Precz stąd, durniu!! — powtórzył generał, tupiąc nogami.
W Czerwiakowa jak gdyby piorun trzasł.
Coś się w nim jakby oberwało, coś pękło... Nic nie widząc i nie słysząc, cofnął się ku drzwiom, wyszedł na ulicę i powlókł się...
Wróciwszy automatycznie do domu, nie zdejmując galowego munduru, położył się na otomanie i... umarł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.