[174]LXVII.
Śniég.
Wszakżeście często widziały dziatki
Zimą, albo też w późnéj jesieni,
Owe bielutkie, śnieżyste płatki,
Które się z górnéj sypią przestrzeni.
Wszędzie gdzie tylko sięgniecie wzrokiem,
Panuje pomrok smutny, ponury,
A słońce czarnym skryte obłokiem,
Złotą swą tarczę kryje wśród chmury;
I owych szmatek tysiące, krocie,
Niby zdziebełek rój niezliczony,
Zwolna w wirowym krążąc obrocie,
Spadają z mglistéj niebios opony.
Czasem gdy wietrzyk silniéj zawieje,
Lub téż zahuczy wicher zuchwały,
Przez pola, lasy, niwy i knieje
Śnieżnych atomów płynie smug biały,
[175]
I piękną ziemię życiem bogatą,
Co karmu tworom swoim udziela,
Niby całunu śmiertelną szatą,
Zewsząd powłoką martwą zaściela.
Gdy zaś mróz chwyci, a promień słońca
Przez chmur oponę przedrzéć się zdoła,
Wnet ta śnieżysta przestrzeń bez końca
W miliony świateł zaskrzy dokoła.
Jakiż to cudny widok o dzieci,
Kiedy na szacie co kryje łany,
Tysiące drobnych iskierek świeci
Niby brylantów skarb nieprzebrany!
Bywa czasami że które z dziatek,
Widząc w grze świateł skarby przyrody,
Chce ująć w dłonie błyszczący płatek,
A on się zmienia w kropelkę wody...
O bo ten śnieżek, co jasną smugą
Osrebrzył pola, łąki, dąbrowy,
Ścieląc swój całun — nie potrwa długo
I zniknie z ciepłem pory wiosnowéj,
I wtedy znowu trawy i zioła
Przez plenne ziemi przedrą się łono,
Rozkwitną piękne kwiatki dokoła
I świat zabłyśnie barwą zieloną;
Wśród gajów, lasów, ptasząt gromada
Ozwie się zewsząd wesołém pieniem,
Witając wiosnę, a zima blada
Będzie już tylko smutném wspomnieniem.