[61]ŚPIĄCY RYCERZE W TATRACH
I.
Mym wodzem nie był Wergili lub Dante,
kiedym przestąpił rzekę Kościeliska
w chram kolumniany smreków nie akantu.
I Cerber w bramie nie pienił się, ciskał...
Może mi szkiełek pożyczył Cervantes?
Miast piekła słońce sprawiało igrzyska.
W Bramie Kantaka smrek jak sługa wierny
rozścielał cienie i dyszał żywicą
na bożej służbie milczący odźwierny.
Tu tylko życiem promieniało lico,
bo śmierć igrała z czasem na łopuchach,
a wieki lata po wiekach dziedziczą.
[62]
Kościelisk rzeźko w miejsce Styksu grucha
i owce tylko wełniły płaszczyznę
jak obłok, którym śmigły dzwoni juhas.
Gdzie orzeł leci ponad chmury wyżne,
i szponą czesze barankową wełnę,
perć nie w zatratę, lecz na Wierchy, Krzyżne.
Przez grań wyniosłą, jak zamki udzielne
jastruny drogę pomroczną rozjarzą
nim księżyc lśniącą przechyli swą kielnię.
Smreki obejmą zaciszną zanadrzą
i krąg zatoczy nad głową Pisane
nim sny do legend kamienie podważą.
[63]II.
Sen. Jestem gwiazdą, którą Bóg wyróżnił
tem, by gorejąc migotała twarzą
i oświecała ścieżynę do kuźni.
już pieszy rycerz jak tajny Oboźny
wszedł do kowala opuściwszy Tatry.
Sakwy ze złota przed gazdą wypróżnił.
Zgasnę i ślady w perci za nim zatrę...
Kiedy przyłbiczne rozluźnił zawory,
dobrze rzekł góral — z oczu Twoich patrzy.
Chociaż do usług ponocym nieskory
złociste Tobie wykuję podkowy.
Na pracę raźną sapały wkrąg bory.
[64]
Czas, mówi rycerz, już się Gewont płowi.
Dziw! jak się skalne otwierają łona,
tak można śpieszyć ku świata krańcowi!
Kroki zagłusza murawa połonna
tylko sykliwa huczy Siklawica
nim w przepaść salto mortale wykona.
Czasem pod stopą szczyt się wyiglicza.
]uź w odsłoniętą wstąpili pieczarę,
w głębi rycerze zasnęli w zbroicach.
Pokotem leżą snopem żytniem jarem,
kolczugi błyszczą ogniem świętojańskiem,
ryngraf na tarczach lśni niebiańskim darem.
Do stalaktytów przywiązano wiankiem
— zagadnął gazda — śmigłe jak wiatr konie,
djabli... Milcz gazdo w Imię Pańskie!
Brzękły ostrogi w rycerskim zagonie,
wraz się pytają: Panie... czy to już?
Nastała cisza jak po jasnym gromie.
[65]
Leżą pokotem jak po wielkim znoju...
Hano me gryzie, zem zakląłek brzyćko...!!
gdy podkuł konie, kowal głośno roił.
Nie głupim rzucać jak bywało dycki
me ostrużyny z podkuwania kopyt,
dyć takim złotem obdarzyłbyk wsyćkik.
Wysełek łoni za paszniste kopy
poźrołek, z resztek ostruzinich, złoto!
jakem, lo Boga, za tem się natropił!
Zgarnął do sakwy i przykrył kapotą,
stawy wlepiły weń zapadłe oczy,
w sakwie zobaczył ostrużyny z błotem.
To za przekleństwo! Wnet ze ścieżki zboczył.
Słońce wybiegło na niebo po skałach,
mgły z sił opadły, zabłądziwszy w nocy.
Już pod Krywaniem watra dogasała,
ktoś miłowaniem z gęślików potoczył,
niema nikogo... Przecież grał Sabała!