Św. Jacek/Powołanie do Zakonu św. Dominika
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Św. Jacek |
Podtytuł | Pierwszy Ślązak w chwale błogosławionych |
Wydawca | Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jednakowoż obaj Odrowążowie bawili razem w Paryżu niedługo; zaszły bowiem wypadki takie, dla których ks. Iwo musiał rychło wracać do kraju. Oto w parę miesięcy po jego wyjeździe biskup Wincenty złożył urząd pasterza krakowskiej owczarni, Stolica Apostolska, książę Leszek, oraz kapituła jednogłośnie wybrali
jego następcą ks. Iwona, który owo wysokie urzędowanie obejmował już w r. 1218. Ks. Jacek atoli pozostał prawdopodobnie w Paryżu nadal; musiał bowiem kończyć swoje nauki. Jak długo jednak jeszcze tamże bawił, niewiadomo. Wiadomo natomiast, że w początkach 1220 r. był już w Krakowie, albowiem wtedy odbywał z biskupem Iwonem podróż do Rzymu, która stanowiła przełom w jego życiu, a dokonywała się w okolicznościach następujących:
Po śmierci arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka Kietlicza, papież Honorjusz III zamianował jego następcą Iwona Odrowąża. Posunięcie biskupa Iwona na trudne, oraz odpowiedzialne stanowisko prymasa Polski, było dowodem wielkiego zaufania, jakie Ojciec św. żywił względem jego osoby. Jednakowoż biskup Iwo, znający dobrze stosunki krajowe wiedział, że trudnym obowiązkom arcybiskupa gnieźnieńskiego sprostać nie potrafi i wszystką swoją możność, bardzo przydatną owczarni krakowskiej, utraci. Nie chcąc atoli, aby Ojciec św. posądzał go o brak karności, albo jakieś osobiste względy, wybrał się do Rzymu, gdzie sprawę dostatecznie wyjaśnił i pozostanie w Krakowie łatwo sobie wyprosił.
Podróż z Krakowa do Rzymu, trwającą natedy pełnych sześć tygodni, odbywał biskup Iwo w miesiącu styczniu 1220 r. W jego orszaku, czyli tak zwanej „familji“, jak zapisały łacińskie roczniki, znajdowało się wtedy, prócz świeckiego sługi, Hermana Niemca, jeszcze dwóch kapłanów, a mianowicie nieodstępny bratanek Jacek, oraz niejaki Czesław, którego późniejsi pisarze gwoli błędnego rozumienia owego wyrazu: „familia“ za rodzonego brata Jacka uznali, co snadnie przyjąć się mogło jeszcze dlatego, że Czesław tego braterstwa był zupełnie godzien, skoro później w chwale niebieskiej obok Jacka stanął.
Do Rzymu dotarli nasi wędrowcy w miesiącu lutym i stanęli gościną u kardynała Hugolina z Anagni, późniejszego papieża Grzegorza IX, a dawnego kolegi szkolnego biskupa Iwona. Kardynał Hugolin, rad wielce przybycia Iwona, goszcząc hojnie starego druha i jego towarzyszy, zaprosił wszystkich na niezwykłą uroczystość, jaka odbyć się miała w Popielec, przypadający wtedy na dzień 12 lutego, a mianowicie na wprowadzenie nowopowstałego zgromadzenia sióstr Dominikanek do klasztoru św. Sykstusa, czego miał dokonać osobiście sam zakonodawca, głośny już w świecie, święty Dominik.
Gdy nadszedł zapowiedziany dzień i w kościele św. Sykstusa zaczęli się zbierać kardynałowie, prałaci, oraz zaproszeni goście, nagle do kardynała Stefana Fossenuowy przybiegł posłaniec z wiadomością, że jego siostrzeniec, Napoleon Orsini spadł z konia i leży martwy na ulicy. W kościele powstało nagle wielkie zamieszanie. Kard. Stefan zemdlał. Inni duchowni i świeccy biegali bezradni, nie wiedząc, co czynić. Jeden Dominik zachował zupełny spokój. Wyszedł na ulice i kazał nieszczęśliwego młodziana wnieść do kościoła i złożyć na stopniach ołtarza, poczem przybrał się w szaty kapłańskie i wyszedł ze Mszą św. Po Mszy św., którą odprawił z nadzwyczajnem skupieniem i w czasie której miano widzieć, jakoby się unosił w górę, przystąpił świątobliwy sługa Boży do leżącego bez ruchu młodziana i położywszy na nim ręce rzekł jakoby w natchnieniu: „W Imię Jezusa Chrystusa wstań!“ I młodzieniec powstał.
Patrzący na to biskup Iwo, Jacek, Czesław, Herman i wszyscy zgromadzeni w kościele oniemieli. Widzieli bowiem jawny cud i męża, szczególnie przez Boga naznaczonego. Uniesiony widokiem cudu i zachwycony wyrazem wniebowzięcia, jaśniejącego na obliczu cudotwórcy biskup Iwo przystąpił do niego i rzekł: „Chodź z nami do Polski“. A kiedy Dominik odpowiedział, że przódy musi dopełnić swego posłannictwa we własnej ojczyźnie, biskup Iwo prosił znowu: „Tedy użycz Polsce kilku swoich synów jako apostołów“. Natenczas Święty, chcąc zadośćuczynić gorącym pragnieniom Iwona, wskazał na jego towarzyszy, Jacka i Czesława, rzekąc: „Porucz mi tych kapłanów na rok jeden, a po roku wrócą do ciebie apostołami“. Święty przejrzał Świętych.
Zanim biskup zdołał na to odpowiedzieć, Jacek i Czesław klęczeli już u stóp świętego Zakonodawcy, wyrażając tym sposobem swoją gotowość oddania się jego opiece. Uszczęśliwiony takim obrotem rzeczy biskup Iwo, chętnie poruczał Dominikowi obu kapłanów, a zwłaszcza Jacka, wiedząc, że oddaje go do szkoły Świętych. I aczkolwiek zawsze ciężko mu było rozstawać się z umiłowanym bratankiem, to jednakowoż tym razem opuszczał go zupełnie spokojny, słusznie sobie tusząc, że szkoła św. Dominika zaszczepi w duszy Jackowej nowe cnoty, a gdy po roku Jacek i Czesław powrócą do kraju, przyniosą ze sobą zawiązki nowego zakonu, wielce w polskiej społeczności pożądanych.
Dla naszych „probantów“, a zwłaszcza dla Jacka i Czesława, zachowanie przepisów zakonnych, a szczególnie uprawianie wszelakiego rodzaju umartwień nie było bynajmniej żadną nowością. Dlatego też szybko postępowali w przyswajaniu sobie ducha zakonnego, a po roku próby, czyli tak zwanego „nowicjatu“ dopuszczeni zostali wszyscy czterej do złożenia ślubów. Po złożeniu ślubów w początkach 1221 roku, a zatem jeszcze za życia świętego Dominika, który umarł 5 sierpnia tegoż roku, stanęli gromadką, jako apostolska drużyna, gotowa do pochodu w granice ojczystego kraju, kędy z utęsknieniem oczekiwał wszystkich, a zwłaszcza Jacka, świątobliwy biskup Iwo. Do dzisiaj jeszcze w kościele św. Sabiny w Rzymie, kędy nasi pierwsi Bracia Kaznodziejscy brali z rąk św. Dominika zakonne habity, zachował się obraz, przedstawiający ową rzewną chwilę i wiernie oddający duchowy nastrój każdego z braci, a zwłaszcza Jacka. Oto, gdy wszyscy jeszcze leżą krzyżem, jakoby całkiem bierni i zupełnie podani woli przełożonych, a mający powstać dopiero wtedy, kiedy posłyszą słowo rozkazu, Jacek, wykonawszy wszystko, czego domagał się przepis, zrywa się nagle i powstaje z podniesionem czołem jako człowiek, żyjący nieustannym czynem i mający przewodzić innym. I tak było rzeczywiście. Jacek, najwierniejszy naśladowca św. Dominika, stanąwszy na czele polskiej drużyny Braci Kaznodziejskich, przewodniczył im do końca swego pracowitego żywota, którego istotną treścią był żywiołowy czyn, przedsiębrany podniętą wewnętrznych zapałów jakiegoś olbrzyma i daleko odbiegający miary, stosowanej do wątłych ludzkich sił...
Opuściwszy Wieczne Miasto kroczył św. Jacek na czele apostolskiej drużyny ku północnemu Wschodowi. Bracia wędrowali pieszo, z ubogimi węzełkami na plecach i bez grosza przy duszy, żywiąc się tylko użebranym chlebem, bo tak kazały zakonne przepisy. Postępowali wolno, zatrzymując się w każdem osiedlu ludzkiem, aby wygłosić słowa Boże i budzić ochotę do swego zakonu, a gdy taka się znalazła, czyto między mężczyznami, czy też między niewiastami, zatrzymywali się dłużej, celem założenia zgromadzenia i urządzenia klasztoru. Najdawniejszy żywotopisarz św. Jacka, lektor krakowskiego zgromadzenia, brat Stanisław, który w sto trzydzieści lat później pozbierał klasztorne zapiski i na ich podstawie opisał koleje życia Świętego, opowiada o tej wędrówce Braci Kaznodziejskich w sposób następujący: „Bracia przybyli do niemieckiego miasta Friesach; tutaj słowem i przykładem ucząc lud, założyli pierwsze zgromadzenie i w ciągu sześciu miesięcy przyjęli do zakonu niezliczoną rzeszę kapłanów i kleryków i nauczyli ich przepisów zakonnych tak, jak sami je poznali z ust św. Dominika. Pozostawiwszy tam brata Hermana, św. Jacek i św. Czesław udali się do Krakowa.“
I tak postępował zawsze, ilekroć chodziło o podniesienie nowego zgromadzenia. Sam budził tylko pierwsze zapały, a resztę powierzał swoim towarzyszom, którzy, przejęci jego duchem, spełniali powierzone sobie zadanie dobrze. Równie dobrze wywiązał się ze swego zadania brat Herman, który, lubo nie był kapłanem, jednakowoż wystarczał, aby nowe zgromadzenie wprowadzić w dominikański porządek życia.