Św. Jacek/Zagraniczne wykształcenie i kapłaństwo Jacka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Staich
Tytuł Św. Jacek
Podtytuł Pierwszy Ślązak w chwale błogosławionych
Wydawca Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Data wyd. 1934
Druk Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zagraniczne wykształcenie
i kapłaństwo Jacka

Po ukończeniu krakowskiej szkoły katedralnej młody Jacek Odrowąż był już należycie przygotowanym do przyjęcia święceń kapłańskich. Ks. Iwo atoli, sam wielki miłośnik nauki, widząc w Jacku wielkie zdolności, postanowił wysłać go jeszcze na dalsze kształcenie do szkół zagranicznych. Te postanowienia Ks. Iwona kierowały się oczywiście do tych uczelni, których sam wypróbował i z których wyniósł najmilsze wspomnienia, a mianowicie do uczelni paryskich. Tam bowiem najwyżej stały nauki teologiczne, do których Jacek okazywał szczególne umiłowanie i tam zbierał się „kwiat młodzieży“ ówczesnego świata, której koleżeństwo młodemu Odrowążowi snadnie kiedyś przydać się mogło, jak samemu ks. Iwonowi przydało się koleżeństwo papieża Grzegorza IX, stamtąd właśnie wyniesione.
Prawie natedy jednak ks. Iwo zamianowany został przez księcia Leszka Białego kanclerzem państwa. Skoro wyniesiono go na taki odpowiedzialny urząd, musiał ku temu posiadać potrzebne uzdolnienia. Ks. Iwo atoli, człowiek wielce sumienny i dokładny, mimo wysokiego wykształcenia teologicznego, potrzebnego kapłanowi, zapragnął posiąść wyższe wykształcenie prawnicze, wielce znowu przydatne kanclerzowi państwa. Nie zważając przeto na swoje podeszłe lata, wybrał się do słynnej szkoły prawniczej w Bononji, a raczej Vincenzy, dokąd owa szkoła natedy była przeniesiona, celem dalszego kształcenia się w prawie, co nastąpiło pod koniec 1207 r.
Po paru latach wspólnego „kolegowania“ bratanka i stryja powrócili obaj Odrowążowie do Krakowa, gdzie tymczasem zaszły pewne zmiany, albowiem umarł był biskup Pełka, a na osieroconej stolicy zasiadł dawny mistrz krakowskiej szkoły, bł. Wincenty Kadłubek. Świątobliwy i światły biskup z radością witał powracających Odrowążów, ze strony których, jako ludzi wykształconych i bogobojnych, spodziewał się wiele, zarówno dla dobra Kościoła, jakoteż Ojczyzny, znajdującej się wtedy w położeniu ciężkiem, skutkiem prawie nieustannych wojen, oraz wewnętrznych wstrząsów, powodowanych zawiścią skłóconych między sobą książąt, wielmożów i mieszczan, spierających się między sobą nietylko o sprawy własne, ale godzących także w sprawy Kościoła i jego urządzeń.
Ks. Iwo, wyniesiony natedy do godności kanonika kapituły krakowskiej, oraz piastujący nadal odpowiedzialny urząd kanclerza państwa, mógł zbożnym zamiarom świątobliwego biskupa pomóc istotnie wiele. Niemniej obiecywał Jacek, dobiegający wówczas trzydziestego roku życia. Jako potomek możnego rodu, spokrewniony z pierwszymi wielmożami kraju, wychowany w szkole bogobojnego stryja, gotowego zawsze do wszelkich poświęceń i ofiar względem Kościoła i państwa, oraz posiadający wyższe wykształcenie, bardzo rzadko między ówczesnem społeczeństwem spotykane, przedstawiał w swojej osobie bardzo pożądany nabytek do zasilenia zastępu duchownych w krakowskiej owczarni.
Jacek atoli, mimo ukończenia wyższej szkoły, odpowiedniego wieku, oraz dostatecznego przygotowania wewnętrznego nie był jeszcze kapłanem. I ta właśnie sprawa była obecnie główną troską pieczołowitego stryja, ks. Iwona, którego najgorętszem życzeniem było widzieć ukochanego bratanka przy ołtarzu Pańskim. Zwrócił się przeto do biskupa Wincentego z prośbą o łaskę udzielenia święceń Jackowi. Biskup Wincenty przyjął prośbę z wielką radością, a czyniąc zadość życzeniu ks. Iwona i przekazując Jackowi w sakramencie kapłaństwa władzę sprawowania tajemnic Chrystusowych, czynił to z niezwykłem przejęciem, oraz głębokiem wzruszeniem, albowiem niewątpliwie, jako Święty, przeczuwał w młodym lewicie równie Świętego...
Po otrzymaniu święceń kapłańskich pozostał Jacek dalej u boku stryja. Biskup Wincenty, widząc w nowowyświęconym kapłanie wielką gorliwość i niezwykłe uzdolnienia, zatrzymał Jacka przy swojej katedrze i wkrótce posunął go na godność kanonika. Młody kanonik, który w kilka lat później wstąpił do zakonu kaznodziejskiego i który całą resztę życia spędził na apostolstwie słowa Bożego, przyjmując ową godność, jako główny przedmiot działalności obrał sobie niezawodnie kaznodziejstwo. Wprawdzie dawne zapiski, podnoszące wielkie uzdolnienia i owocną pracę kaznodziejską ks. Iwona, o kaznodziejstwie ks. Jacka milczą, jak milczą wogóle o jego osobie, jednakowoż śmiało twierdzić można, że kazania młodego kapłana porywać musiały cały Kraków, rzadko jeszcze natedy słyszący wymowne słowo Boże w brzmieniu rodzimem.
Na stanowisku kanonika i kaznodzieji katedralnego spędził św. Jacek lat kilka, poczem wyjechał znowu na dalsze nauki za granicę, a mianowicie do Paryża, wedle dawnych postanowień ks. Iwona. Pojechał jednakowoż znowu ze stryjem. Tak bowiem wynika z przekazu opata paryskich Norbertanów, O. Gerwazego z Cichester, który w jednym liście pisze, że około roku 1217 bawił ks. Iwo w Paryżu w szkołach.
Nie trzeba chyba znowu dodawać, z jakim zapałem, wdzięczny zabiegom dobrego stryja ks. Jacek owe nauki podejmował. Zdobywanie każdej wiedzy bowiem, a tem więcej jeszcze wiedzy, dotyczącej bezpośrednio znajomości spraw Bożych, zbliża człowieka do Boga, a zbliża tem znaczniej, im wyżej owa wiedza sięga. Gwoli temu wszyscy ludzie prawdziwie święci zawsze skwapliwie korzystali z każdej nauki. Każda bowiem wiadomość, wyjaśniająca tajniki życia, czy to doczesnego, czy też wiecznego dawała im bliższe poznanie Boga, jako pierwszej i ostatecznej przyczyny wszech rzeczy i budziła w nich ową „świętą bojaźń“, o której Mędrzec Pański prawi, że „jest początkiem wszelakiej mądrości“. (Przysłow. 1, 7.) I ta właśnie „bojaźń Pańska“ była właściwym przedmiotem owej troski, dla której ks. Iwo nie tylko towarzyszył Jackowi w jego podróży, ale razem z nim w Paryżu pozostał. Może jednak nie tyle chodziło mu tutaj o samo tylko zasadnicze zachowanie owej „bojaźni Pańskiej“ w sercu bratanka, czyli uchronienie Jacka przed niebezpieczeństwem grzechu, ile raczej o jej pomnożenie. Jacek bowiem, liczący natedy lat trzydzieści kilka, wewnętrznie należycie wyrobiony i zbrojny w sakramentalną łaskę stanu Chrystusowego kapłaństwa, dawał chyba dostateczne upewnienia, że z drogi cnoty lekkomyślnie nie zejdzie. Ks. Iwonowi chodziło przeto o coś więcej.
Jeszcze przed laty, czasu pierwszego pobytu w Paryżu, nawiązał ks. Iwo serdeczne stosunki z tamecznymi Norbertanami z opactwa świętego Wiktora. Bawiąc w tem mieście poraz wtóry, odnowił dawne nawiązki i tak bardzo do bogobojnych mnichów przylgnął, że postanowił wstąpić do ich zakonu, do czego nawet zobowiązał się przysięgą, jak o tem pisał papież Honorjusz III. A chociaż dalszy przebieg wypadków, a następnie rychła śmierć, przeszkodziła dokonania tego postanowienia w zupełności, to jednakowoż spełnił je częściowo, bo do końca życia nosił pod płaszczem norbertańską sukienkę, jako znak zakonnej przynależności.
Nie wiadomo jednak, czy takie postanowienie przedsięwziął wówczas także ks. Jacek. Niewątpliwie jednak w surowym trybie życia norbertańskich mnichów, wstających w nocy na jutrznię, przyjmujących posiłek tylko dwakroć dziennie, wyznających głośno wobec zgromadzonej braci swoje przewinienia, a ponadto oddających się ciężkiej pracy duszpasterskiej, podobał sobie ks. Jacek wielce. Wszak niedługo potem sam taki tryb życia uprawiać zaczął, jeno nie w norbertańskim, ale dominikańskim zakonie. Takie bowiem były wyroki Boże, kierujące drogami jego życia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Staich.