Święty Antoni (Maupassant, 1920)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Guy de Maupassant
Tytuł Święty Antoni
Podtytuł Nowele z wojny francusko-pruskiej
Wydawca Księgarnia J. Czarneckiego
Data wyd. 1920
Druk W. L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Wieliczka
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




ŚWIĘTY ANTONI



Nazywano go świętym Antonim, gdyż było mu na imię Antoni, a może i dlatego, ze lubił żyć dobrze, wesoło i jowialnie, że miał wyborny apetyt i pijał dużo a poza tem zapamiętale uganiał za dziewczętami, choć przeszedł już dawno sześćdziesiątkę.
Był chłopem z okolic Caux, policzki miał czerwone, piersi szerokie i przysadzisty korpus, umocowany na długich nogach, które wydawały się nieco za chude w stosunku do wagi całego ciała.
Był wdowcem; żył z gospodynią i dwoma parobkami sam na swoim folwarku i dbał wielce o swoje gospodarstwo, które polegało na hodowli bydła i uprawie roli. Dwaj jego synowie i trzy dobrze wydane córki, żyli w okolicy i raz w miesiącu przybywali do ojca, aby zjeść u niego obiad. W całej okolicy znany był ze swej siły tak, że weszło w przysłowie: „mocny jak święty Antoni“.
Gdy Prusacy wkroczyli do kraju, obiecywał święty Antoni w gospodzie, że podejmuje się całą armię zniszczyć, albowiem jako prawy Normandczyk lubił się chełpić i wynosić. Uderzał pięścią w stół, że szklanki i filiżanki podskakiwały i zaczerwieniony z udaną wściekłością bohatera z karczmy wołał: „Do pioruna, ja ich już wyłuskam, ja muszę się z nimi załatwić!“ W duchu zaś liczył na to, że Prusacy nigdy nie dojdą do Tameville.
Gdy usłyszał, że są już w Raulot, przestał wychodzić z domu i tylko z okna swej kuchni nieustannie spoglądał na gościniec, jak gdyby każdej chwili oczekiwał widoku nieprzyjacielskich bagnetów.
Pewnego ranka, gdy ze swemi domownikami spożywał zupę, otwarły się drzwi i do izby wszedł naczelnik gminy z żołnierzem, który miał na głowie czarny hełm zakończony ostrym szpicem. Święty Antoni jednym susem zerwał się na nogi; cała jego służba spoglądała na niego i oczekiwała, kiedy Prusaka na kawałki rozerwie. On jednak zadowolił się uściśnieniem ręki wójta, który śmiejąc się mówił:
— Oto jest ten, dla ciebie przeznaczony. Przyszli dzisiejszej w nocy. Nie rób żadnych głupstw, bo oni straszą mordami i pożogą, jeżeli najmniejsza przykrość ich spotka. Daj mu co jeść wygląda on na bardzo dobrodusznego chłopca. A teraz bądź zdrów, muszę iść dalej jeszcze, bo każdy we wsi dostał po jednym.
Z temi słowami odszedł.
Święty Antoni zbladł i spojrzał na swego Prusaka. Był to rosły chłopak, rumiany i dobrze odkarmiony o niebieskich oczach, blond włosach i brodzie. Wyglądał trochę nieśmiało, dobrodusznie. Złośliwy Normandczyk poznał zaraz, z kim ma do czynienia i uspokojony wskazał mu krzesło. Potem zapytał go:
— Chcesz pan zupy?
Przybysz najwidoczniej nie rozumiał ani słowa po francuzku. Antoní nabrał wobec tego nagle wielkiej odwagi, podsunął mu napełniony talerz pod nos i odezwał się:
Żryj, tłusta świnio!
Żołnierz odpowiedział „dobrze“ i zaczął jeść z wielkim apetytem, podczas czego gospodarz odzyskawszy pewność siebie, dawał służbie swojej, która siedziała tymczasem pełna trwogi a zarazem ochoty do śmiania się, tryumfujące znaki porozumiewawcze.
Gdy Prusak wypróżnił swój talerz, podsunął mu święty Antoni drugi, którego zawartość równie szybko zniknęła. Trzeciego jednak żołnierz nie dotknął już, choć go chłop prawie zmuszać usiłował do wypróżnienia, powtarzając:
— No dalej! Wsadź sobie i to jeszcze do brzucha. Musisz tu utyć i zapamiętać sobie z czego. Nuże dalej opasie!
Żołnierz, który z tego wszystkiego tyle tylko zrozumiał, że go zachęcają aby dalej jadł, śmiał się z miną zadowoloną i pokazywał na migi, że ma już dosyć.
Wówczas święty Antoni całkiem już poufale poklepał go i zawołał:
— Moja świnia ma już dosyć!
I nagle zaczął się dusić ze śmiechu — sponsowiał na twarzy, jak gdyby go miała trafić apopleksya i nie mógł słowa z siebie wydobyć. Przyszedł mu na myśl projekt tak komiczny, że nie mógł się powstrzymać od wesołości.
Oto moja świnia — przedstawiał go służbie, a służący wybuchali również głośnem chichotaniem.
Był tak dobrze usposobiony, że kazał przynieść wódki i częstował wszystkich. Trącano się także z Prusakiem, który pragnąc się okazać miłym i grzecznym i zaznaczyć, że mu świetnie smakuje mlaskał językiem. A święty Antoni krzyczał mu do ucha:
— A co, czy to nie doskonałe? Pij jakbyś był u siebie moja świnio!
Od tej chwili święty Antoni nie wychodził z domu bez swego Prusaka. Teraz miał już sposobność, mógł się na wrogu mścić z całą złością i tchórzowstwem, jakie były jego udziałem. A cała okolica, która ze strachu prawie kuliła się, śmiała się poza plecyma zwycięzców z tych awantur i żartów, które święty Antoni wyprawiał. I rzeczywiście w tym kierunku nie miał on sobie równego. Jego jednego stać tylko było na tego rodzaju pomysły!
Chadzał on codziennie popołudniu pod rękę ze swoim gościem do sąsiadów, klepał go po ramieniu, przedstawiał go uradowany i mówił:
— Oto moja świnia, patrzcie tylko jak ślicznie tyje.
A chłopi pokładali się ze śmiechu mówiąc:
— A to komik z tego gałgana Antoniego!
— Za trzydzieści franków sprzedam ci tego wieprzka, Cezarze.
— Za tyle biorę go Antku. Przyjdź do mnie na święto kiełbasiane.
— Ja sobie zamawiam z niego nóżki w galarecie.
— Weź go tylko za brzuch, a przekonasz się jaki tłusty.
Całe towarzystwo szeptało tak sobie półgłosem, nie mogąc się odważyć śmiać się głośno, z obawy, aby Prusak nie spostrzegł, że się z niego natrząsają. Antoni tymczasem z dnia na dzień stawał się zuchwalszym, szczypał żołnierza po łydkach wołając:
— Samo sadło! — klepał go po zadzie mrucząc: paradna szynka! — podnosił go w górę swemi herkulesowemi ramionami głosząc: waży swoich sześć cetnarów ani źdźbła mniej!
Od niejakiego czasu przyjął za zasadę gdzie tylko przyszedł, kazać podać swojej świni coś do jedzenia. I wówczas z radością, mawiał do przyjaciół:
— Dajcie mu, co tylko macie, on zeżre wszystko.
To też podawano żołnierzowi wszędzie chleb z masłem, jabłka, zimne pierogi z mięsem.
Żołnierz, głupi dobroduszny chłopak, jadł z grzeczności, wzruszony taką uprzejmością i zajadał się aż do niestrawności, aby tylko uniknąć odmawiania. Utył też istotnie i wyglądał w swoim mundurze jak w pancerzu ściśnięty, co świętego Antoniego pobudzało do udzielania mu skutecznej rady w formie np. następującej:
— Słuchaj mój wieprzku, musisz sobie wnet sprawić inną stajnię.
Pozatem byli zresztą najlepszymi przyjaciółmi, a gdy stary swoje interesa w okolicy załatwiał, żołnierz często mu towarzyszył, gdyż sprawiało mu przyjemność być przy Antoním.
Powietrze było ostre, miejscami chwytał już mróz, okropna zima 1870 roku zdawała się wyładowywać całą swoją srogość na Francyę.
Stary Antoni, który swoje interesa zapobiegliwie prowadził i chwytał każdą sposobność, z której mógł korzyść dla siebie wyciągnąć, obawiał się, że na wiosnę nie będzie miał dostatecznego zapasu gnoju dla swoich pól i zakupił pewną tegoż ilość od jednego z sąsiadów, który właśnie potrzebował gotówki. Umówili się, że co wieczora zabierać sobie będzie po furze i odwozić do domu.
Gdy się ściemniło, udał się tedy Antoni, zawsze w towarzystwie swego wieprzka, z wozem do owego o pół mili oddalonego folwarku, skąd miał zabrać swój towar.
Sprawiało mu niewysłowioną radość karmić tam codziennie swoją świnię. Zlatywała się na to widowisko cała wieś jak na odpust.
W końcu żołnierz zaczął coś podejrzewać i często gdy się śmiano, oczy jego biegały niespokojnie a nawet niekiedy zapalały się gniewem.
Pewnego wieczora, będąc zupełnie sytym, wzbraniał się dalej jeść i chciał wstać i odejść. Ale święty Antoni trzymał go mocno, spuścił mu swoje kolosalne pięście z takim impetem na barki i rzucił go tak mocno na krzesło, że się ono pod nim załamało.
Wybuchła niepohamowana wesołość. Antoni podniósł swoją świnię z promieniejącem obliczem i udawał jakgdyby mu zawiązywał ranę. Potem wykrzyknął:
— Kiedy nie chcesz już jeść, to musisz koniecznie pić — i kazał przynieść z szynku wódki.
Żołnierz toczył wzrokiem złowrogo. Mimo to jednak pił, ile mu kazano, a święty Antoni dziarsko dotrzymywał mu towarzystwa, ku wielkiej radości obecnych.
Czerwony był jak pomidor, oczy gorzały mu, ale pił bez przerwy, trącał się i mruczał „na twoje zdrowie“! A Prusak spuszczał do gardła, nie mówiąc ani słowa, szklankę po szklance.
Były to zapasy, walka i zemsta! Jeden drugiego usiłował przemódz i pokazać, że więcej potrafi znieść aniżeli drugi. Po wypróżnieniu litra obaj byli kompletnie pijani. Ale żaden z nich nie uznawał się za zwyciężonego.
Wyszli razem oparci o siebie z postanowieniem ponowienia próby dnia następnego.
Chwiejąc się wyszli na gościniec i kroczyli zwolna około fury z gnojem, ciągnionej przez dwa konie.
Śnieg zaczął padać a bezksiężycową noc rozjaśniła cokolwiek biel, która wprędce okrywać zaczęła pola. Przejmujące zimno ogarnęło obu mężczyzn i podniosło ich stan podniecenia. Święty Antoni był zły, że nie pokonał przeciwnika, zabawiał się potrącaniem go w plecy, tak aby się staczał do rowu. Tamten uchylał się od potrącań, cofając się, przyczem za każdym razem rzucał kilka gniewnych słów w języku niemieckim, co chłopa pobudzało do głośnych wybuchów śmiechu. W końcu Prusak rozgniewał się i gdy go Antoni znowu zepchnąć usiłował, odwzajemnił mu się tak gwałtownem uderzeniem pięścią, że silny chłop o mało nie upadł na ziemię.
Podniecony wódką i gniewem stary pochwycił żołnierza, trząsł nim przez kilka sekund, jakby małem dzieckiem a następnie przerzucił go ręką na drugą stronę gościńca. Zadowolony z tego rozkrzyżował ramiona i śmiał się na nowo.
Żołnierz podniósł się z ziemi z obnażoną głową, z której stoczył mu się hełm wyciągnął bagnet i rzucił się na Antoniego.
— Ten, zobaczywszy to, pochwycił za swój gruby, mocny i giętki bat. Gdy żołnierz zbliżył się z pochyloną naprzód głową, gotowy do wymierzenia ciosu swą bronią, pochwycił stary za rękojeść bagnetu, którego ostrze miało się zanurzyć w jego ciele, odtrącił je na bok i uderzył przeciwnika styliskiem bata tak gwałtownie w skroń, że ten upadł na ziemię.
Chłop spojrzał pełen zdziwienia i przestrachu na korpus żołnierza, który jeszcze kilkakrotnie kurczowo zadrgał i następnie wywrócił się na wznak. Pochylił się nad nim, obrócił go a następnie przypatrywał mu się przez kilka sekund. Prusak miał oczy zamknięte a wązką strugą spływała mu krew ze skroni. Pomimo, że była noc rozróżnił św. Antoni czerwoną plamę krwi na śniegu.
Stracił w jednej chwili głowę i stanął, podczas, gdy konie wolno ciągnęły wóz dalej.
Co miał uczynić? Wiedział, że czeka go rozstrzelanie, że gospodarstwo zostanie spalone, kraj cały będzie doprowadzony do ruiny. Co począć, co począć! Jak tu ukryć trupa, pochować zabitego, Prusaków wywieść w pole? Po przez śnieżne pole słyszał zdala dobiegające głosy. I zdjął go okropny lęk, podniósł hełm, wsadził go na głowę ofiary, ujął ciało w pasie, podniósł do góry, pobiegł za wozem i rzucił je na wierzch gnoju. Po przyjeździe do domu postanowił powziąć dalsze postanowienie.
Niepewnym krokiem szedł około wozu i smażył sobie mózg. Ale niestety nie znajdował rady. Uważał się już za zupełnie zgubionego. Wreszcie stanął przed swojem domostwem. Z jednego okna błyskało jeszcze światło, gospodyni widocznie jeszcze nie spała. Bez zwłoki skierował wóz ku dołowi z gnojem. Przypomniał sobie, że leżące na wierzchu fury ciało, musi paść na spód jeżeli on cały ładunek wprost zrzuci i dlatego szybko przewrócił wóz.
Jak przewidywał tak się stało. Żołnierz został przykryty całkowicie ładunkiem gnoju. Antoni wyrównał górę gładko widłami i wetknął je potem obok do ziemi. Zawołał następnie parobka, kazał mu odprowadzić konie do stajni i poszedł spać do komory.
Położył się i począł rozmyślać, jak ma ukryć swą zbrodnię, ale nic pocieszającego nie przychodziło mu do głowy a równocześnie rósł strach przed następstwami i odpowiedzialnością. Czeka go rozstrzelanie! Zimny pot nań wystąpił, począł dzwonić zębami i podniósł się wystraszony, nie mogąc wytrzymać w pościeli.
Zeszedł do kuchni, wyjął z szafy flaszkę z wódką i wrócił na górę. Wypił dwa pełne kieliszki, które podniosły jeszcze stan dawnego upojenia, nie zmniejszając jednakowoż uczucia strachu. „A tom sobie ładnej historyi narobił — ja stary głupiec!“ — mruczał gniewny.
I jeszcze raz rozważać zaczął i rozbierać całą tę przygodę ze wszelakich stron i szukał jakiegoś wyjścia, jakiegoś wybiegu czy podstępu. Od czasu do czasu zwilżał sobie suche wargi potężnym łykiem wódki, ażeby sobie dodać odwagi.
Ale nic zgoła nie umiał wymyślić.
O północy zaczął jego pies folwarczny, z gatunku pół-wilków, ujadać jak wściekły. Starego przeszły ciarki i za każdym razem, gdy zwierzę ponawiało swe niemiłe wydłużone odgłosy, wstrząsał nim nowy dreszcz trwogi.
Rzucił się na krzesło. Nogi mu zdrętwiały, nie mógł wstać i z drżeniem czekał, czy pies nie zacznie na nowo skowyczeć, poczem za każdym razem na nowo strach go opadał.
Wielki zegar stojący uderzył piątą. Pies ciągle jeszcze się nie uspokajał i przyprawiał starego o szaleństwo. Ten wkońcu podniósł się, ażeby zwierzę spuścić z łańcucha i odpędzić, by nie potrzebował więcej słuchać. Zeszedł na dół, otworzył drzwi i wyszedł na dwór.
Śnieg ciągle jeszcze padał. Wszystko było białe. Tylko ściany budynków folwarcznych wydawały się czarnemí plamamí. Chłop wszedł do budki psa i zobaczył, jak pies w strachu urywał się z łańcucha. Spuścił go, a pies w tejże chwili uczynił ogromny skok i stanął nagle z wyciągniętemi uszami i nastroszonym włosem około gnoju, nosem do niego zwrócony.
Święty Antoni drżał na całem ciele i wyjąkał:
— Co tam takiego widzisz ty przeklęty bydlaku!
Postąpił kilka kroków naprzód i usiłował przebić wzrokiem nieprzeniknioną ciemnię folwarku.
I oto ujrzał postać, postać męską siedzącą na kupie gnoju.
Utkwił w niej wzrok przerażony, szukając oddechu. Nagle spostrzegł obok siebie rękojeść wideł, które wbił do ziemi. Wyrwał je i w nagłym porywie strachu, tego strachu, który często największych tchórzów skłania do zuchwałych czynów, wypadł naprzód, aby zobaczyć.
Był to jego żołnierz, od góry do dołu owalany nieczystością. Wykopał się ze swego gnojowego legowiska, które go rozgrzało i przywróciło do życia. Odruchowo usiadł i został w tej pozycyi pokryty śniegiem i zakrzepłą krwią, jeszcze pogrążony w pijackiej ociężałości, jeszcze ogłuszony uderzeniem i zupełnie osłabiony upływem krwi.
Spostrzegł on starego, był jednak zbyt oszołomiony, aby cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć i tylko bezwiednie uczynił ruch, jak gdyby chciał wstać. Skoro go tylko jednak chłop poznał, porwał się rozwścieczony jak zwierzę i zawołał:
— To ty jesteś wieprzu! Jeszcze ci na koniec nie przyszło? Chcesz mnie zapewne oskarżyć? Ale poczekaj tylko! poczekaj!
Podniósł swoje widły jak pikę, podbiegł do Prusaka i wtłoczył mu z całej siły cztery ostrza stalowe aż po trzonek w piersi.
Żołnierz padł w tył z przeciągłem śmiertelnem rzężeniem, stary chłop zaś z niesłabnącą zajadłością jak oszalały wbijał mu w ciało, w żołądek i w szyję swą straszliwą broń, dziurawiąc cały korpus od głowy aż do nóg jak sito.
Wreszcie ustał, pozbawiony tchu z natężenia i wysiłku i począł zwolna długimi haustami wciągać w siebie zimne powietrze.
A potem, gdy koguty już piały i dzień zaczął się robić, zaczął trupa zagrzebywać. Wykopał otwór w gnoju, dosięgając przy tej robocie ziemi, a gdy o nią się oparł, kopał dalej, pracował z zawziętością i nadmiarem wysiłku, z wściekłemi poruszeniami ramion i całego ciała.
Gdy dół był już dostatecznie wielki, wcisnął do niego widłami trupa, narzucił go ziemią, deptał ją długo i starannie nogami, naładował na to gnoju i patrzył z radością, jak gęsty śnieg dopomagał mu do kończenia roboty i ślady jej pokrywał równomierną bielą.
Potem wetknął widły napowrót obok gnoju do ziemi i poszedł do domu. Wypróżniona do połowy jego flaszka z wódką stała jeszcze na stole. Wychylił ją jednem pociągnięciem, rzucił się na łóżko i zasnął mocno i głęboko.
Obudził się trzeźwy, spokojny; pewny siebie rozważył jasno cały wypadek i przewidywane następstwa.
Gdy upłynęła godzina, począł biegać po całej okolicy i pytał wszędzie o swego żołnierza. Poszedł do oficerów, ponieważ, jak powiadał chciał się dowiedzieć, dlaczego mu odebrano jego kwaterunek.
Ponieważ wiedziano w jak wielkiej ci dwaj ludzie żyli przyjaźni, nie padło na starego żadne podejrzenie. Pomagał on nawet w poszukiwaniach i skierował śledztwo w pewnym kierunku, utrzymując, że jego Prusak co wieczór biegał za dziewczętami.
Stary dymisyonowany żandarm, który w sąsiedniej wsi trzymał gospodę i miał przystojną córkę, został aresztowany i rozstrzelany.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Guy de Maupassant i tłumacza: anonimowy.