Świat nie przedstawiony/Katarakta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katarakta |
Pochodzenie | Świat nie przedstawiony |
Wydawca | Wydawnictwo Literackie |
Data wyd. | 1974 |
Druk | Krakowskie Zakłady Graficzne |
Miejsce wyd. | Kraków |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Brak rozeznania czy, jak może lepiej byłoby powiedzieć, rozpoznania naszej sytuacji, jest jednym z głównych powodów chaosu w wielu dziedzinach kultury, niepewności artystów i porażek sztuki, błądzenia literatury i niecierpliwości pisarzy, nudziarstwa filozofów i małej odkrywczości nauki. Dla naszej współczesnej kultury myślowej charakterystyczne jest działanie po omacku, postępowanie zmieniające się w zależności od doraźnych, koniunkturalnych względów. Przyczyną tej niepewności jest brak zasadniczej diagnozy cywilizacyjno-kulturalnej lub też, co na jedno wychodzi, konkurencja kilku diagnoz wzajemnie sobie przeczących.
Nie wiemy, gdzie jesteśmy. Nie wiemy, z kim mamy się porównywać. Czy mamy już cierpieć z powodu nowoczesnej cywilizacji, czy powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na reifikację i alienację, czy też dopiero powinniśmy tę cywilizację u siebie zbudować? Gdy czytamy Ucieczkę od wolności Ericha Fromma i w jego opisie mechanizmów degradujących człowieka w społeczeństwie kapitalistycznym z niechęcią odnajdujemy zjawiska znane nam z naszego terenu, nie potrafimy ocenić, jak daleko zaszliśmy w kształtowaniu nowych postaw ludzkich, a ile jeszcze w nich pozostało z przeszłości. Nie wiemy też, co właściwie jest z naszą kulturą masową.
Niełatwo było o postawienie diagnozy, przeszkadzały temu ograniczenia zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Proces wznoszenia wiedzy społeczeństwa o sobie samym jest skomplikowany, uczestniczą w nim zarówno sztuka, jak i literatura, filozofia i publicystyka czy nauki szczegółowe. Każda z tych dziedzin posiada cechy szczególne, każda na swój sposób przyczynia się do pełnego ukształtowania sensu diagnozy, wędrującego od jednej z nich do drugiej. Tymczasem dziedziny te wewnątrz własnych obszarów jałowiały, a połączenia między nimi uległy przerwaniu. Wobec tego i rozpoznanie uległo zaćmie, czyli katarakcie.
Ratunkiem stały się analogie z innymi okresami historycznymi. Przebąkiwano więc, że czasy nasze przypominają przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku, pisarze (Kuśniewicz, Wojciechowski) i historycy literatury usadowili się w tamtym okresie (dlatego tak dobrze wzajemnie się rozumieją). Ale jest to diagnoza chybiona. O naszym czasie jak dotąd powiedzieć można co najwyżej, że charakteryzuje go niezdolność do wytworzenia własnej diagnozy. Romantyczne przesilenie, kryzys wartości, dekadentyzm i pesymizm Młodej Polski nie odpowiadają chaosowi naszych czasów. Chaos ten jest przede wszystkim chaosem niewiedzy, zagubienia się w skrajnościach, których jeszcze nie umiemy myślowo uporządkować. Nie można przy tym porównywać chaosu świata z chaosem niewiedzy, gdyż każdy z nich mieści się na innej płaszczyźnie. Zbyt łatwa to analogia, gdy tyle nowych elementów wzbogaciło i skomplikowało naszą sytuację.
W gmachu kultury, jeśli nań patrzeć od strony jego funkcji wytwarzania samowiedzy, jedno z pierwszych miejsc zajmują literatura i sztuka. Czerpią one bezpośrednio z doświadczenia, stykają się z potoczną świadomością, ulegają jej lub z nią polemizują. W pobliżu znajdują się takie nauki jak socjologia czy psychologia, które obok własnego poznania, już bardziej wąskiego, korzystają w pewnym zakresie z usług literatury i sztuki, oddychają powietrzem masowej kultury, posługują się opiniami dziennikarskimi i publicystycznymi i znowu częściowo pozostają pod ich wpływem i urokiem, częściowo zaś je korygują. Jest wreszcie filozofia, która w sposób najbardziej dojrzały — co nie znaczy najlepszy — osądza swoją epokę. Żadnego z elementów tej konstrukcji nie można zredukować do innych, wszystkie są nie do zastąpienia.
Co stało się ze sztuką? Malarze odchodzą od malarstwa sztalugowego, uprawiają sztukę konceptualną, przejmując cudzą diagnozę cywilizacyjną. Nasi artyści, naprzód zafrapowani happeningiem, teraz sztuką konceptualną, ciągle zachowują się tak, jakby ich obowiązkiem było szokowanie sytego, pogrążonego w błogim poobiednim bezruchu społeczeństwa. Zachwycają się różnego rzędu destrukcją, jakbyśmy mieli już co niszczyć. Jest to działanie po omacku, wynikające z zupełnej dezorientacji, napotyka ono zresztą całkowity brak recepcji.
Co stało się z literaturą w tej atmosferze nieśmiałości poznawczej? Nawet nie zauważyliśmy, że zniknął prawie zupełnie pewien typ literatury, ten jej rodzaj, który zwykle w sposób najbardziej wydatny pełni funkcję poznawczą. Zniknęła mianowicie z naszej literatury „średnia”, solidna powieść realistyczna, ten rodzaj prozy, który dominował w dwudziestoleciu międzywojennym i który, o czym wiemy dzięki przekładom, nadal przeważa w innych literaturach. Literatura nasza nie ma korpusu, ma powieści eksperymentalne, kreacjonistyczne albo powieści popularne. Między Buczkowskim a Fleszarową-Muskat, między Bocheńskim a Haliną Snopkiewicz nie ma nikogo, nie ma literatury realistycznej. Nie ma książek pośredniczących między tymi radykalnie różnymi członami opozycji. Powieść popularna jest oczywiście zbyt uboga poznawczo, zbyt prymitywna w swych kategoriach i ambicjach, aby mogła wypełnić tę lukę. Nie chodzi tu zresztą o literackie wyznanie wiary, przecież spośród pisarzy międzywojennych pamiętamy dziś najlepiej nazwiska właśnie pisarzy eksperymentalnych, modyfikujących kategorie realizmu. Korpusu — powieści realistycznej — zdaje się jednak domagać idea jedności literatury zasadzająca się na opozycjach i pełnych napięć związkach między różnie uprawianymi i rozumianymi odmianami pisarstwa. Przedwojenna proza kreacjonistyczna, eksperymentalna, powstawała w dialogu z powieścią realistyczną, była z nią skłócona, ale potrzebowała jej do kłótni, ciągnęła z niej soki, dowiadywała się z niej o świecie (aby potem na swój użytek wiadomości te przekręcić). I nie tylko pisarze kreacjoniści dowiadywali się o świecie z powieści realistycznej. W prawidłowo funkcjonującej kulturze narodowej powieść realistyczna tworzy podstawowe źródło wiadomości o świecie i o ludziach. Nie tylko dla potomnych, także dla współczesnych, których doświadczenie ujmuje w formy zestalone i intersubiektywne. Taka powieść tworzy jakby specyficzną otoczkę, pożywkę dla myślenia, jest medium wszelkich obserwacji. Utraciliśmy dziś to znaczenie terminu „literatura”, a stało się tak dlatego, że literaturze,
podobnie jak innym elementom kultury, zabrakło zarówno obiektywnych możliwości, jak i odwagi, żeby tego rodzaju penetrację świata mogła stale, jak to jest niezbędne przy obserwacji, prowadzić.
W tak przeprowadzonym podziale literatury została reszta. Jest nią osławiony mały realizm, tworzony notabene przez pisarzy nie tylko młodych. Gdyż mały realizm nie zdołał i — przy anachroniczności swych kategorii estetycznych i poznawczych zaczerpniętych z innego świata, z jakiejś zramolałej literatury — nie mógł udźwignąć zadania nakreślenia diagnozy.
W puste miejsce, między literaturę popularną a eksperymentalną, między Haliną Snopkiewicz a Parnickiego, weszła literatura przekładowa. Przeciętny czytelnik, gdy uporał się już z Kraszewskim i Sienkiewiczem, sięga po książki tłumaczone, a o własnej literaturze albo nie ma zdania, albo ma pożyczone od kogoś złe zdanie. Powiększa to jeszcze bałagan myślowy, jeśli bowiem literatura tłumaczona zajęła miejsce własnej literatury realistycznej, to znaczy, że na co dzień spotykamy się ze światem cudzym, z diagnozą cudzą. Zamiast podczas lektury książki racjonalizować wiedzę o naszych własnych sprawach, żyjemy w krainie fikcji, w krainie cudzych problemów, których potem nie umiemy już odróżnić od własnych. Skoro naszym codziennym bohaterem jest pan Smith lub jego krewni, tym trudniej przychodzi nam określić, „ile” już mamy cywilizacji i gdzie jesteśmy.
Wskutek braku korpusu literatury także powieści eksperymentalne tracą, choćby abstrakcyjny, związek z naszym światem, penetrują najchętniej przeszłość, w najlepszym razie ciągle na nowo przetrawiają sprawy II wojny światowej, która jest ostatnim jako tako poznanym okresem historycznym. Awansem cieszą się natomiast tematy zupełnie nie spodziewane, nagle potęgą artystyczną stała się mitologiczna literatura wiejska. Brak rozpoznania własnej sytuacji nie uniemożliwia powstawania wartościowych dzieł sztuki, ale sprawia, że pojawiają się one w dziwnych regionach, dają wyraz sentymentom minionym czy marginesowym dla życia duchowego społeczeństwa, natomiast omijają centralne sprawy pokolenia czy społeczeństwa. Gdyby tej drogocennie zbędnej sztuce towarzyszyła sztuka bardziej aktualna, zbędność tej pierwszej stałaby się czymś pełnym uroku, podczas gdy dzisiaj może złościć ludzi myślących praktycznie.
Żeby raz jeszcze powtórzyć: nie jestem tu po stronie „płaskiego” realizmu, przeciwko eksperymentowi. Ale powodzenie eksperymentu zależy między innymi od tego, czy wyrasta on z solidnego podłoża literatury realistycznej.
Innym przykładem może być zupełny brak współczesnej powieści politycznej. Wystarczy przeczytać Generała Barcza czy Mury Jerycha, żeby zrozumieć, że miąższem tego typu powieści — nie tylko od strony estetycznej, lecz także filozoficznej — był pewien typ złośliwej obserwacji, której dziś nie ma.
Spustoszenia wywołane przez brak literatury realistycznej, tej podstawowej sondy, tego instrumentu zdobywania elementarnej wiedzy o nas, sięgają daleko poza literaturę. Ani socjologia, ani psychologia nie potrafią ich zrekompensować, przeciwnie, same padając ich ofiarą nie stworzyły obrazu naszych problemów. Psychologowie zbyt przejęli się tradycją badania szczurów w labiryncie i niewiele wiedzą o współczesnych sprawach, socjologia nie umie swych fragmentarycznych obserwacji scalić w obraz społeczeństwa. W nie lepszej sytuacji są filozofowie. Zajmują się głównie historią filozofii, najchętniej marksistowskiej, lecz nie potrafią skorelować kategorii pojęciowych, którymi się sprawnie posługują, ze współczesnym materiałem doświadczalnym. Nie są filozofami naszych czasów. Nie znaczy to, że wspomniane szkody powoduje wyłącznie brak realistycznej literatury — brak ten jest przyczyną, ale i symptomem.
Największy niepokój budzi jednak sprzeczność między naszą wiedzą normatywną a wiedzą opisową, odległość między naszymi postulatami a naszymi spełnieniami i wiedzą o tych realizacjach. Chcemy mieć nowego człowieka, nowe stosunki międzyludzkie, nową kulturę, nową socjalistyczną moralność — a mamy stare przywary i popełniamy odwieczne błędy. W dodatku nie umiemy i nie chcemy spojrzeć tej sytuacji w oczy.
Ceną za połączenie tych tak odległych od siebie pozycji naszej wiedzy i naszej sytuacji jest hipokryzja, nasz nowoczesny faryzeizm, udawanie, że jest tak, jak powinno być.
Więc co robić? Sprawne funkcjonowanie kultury w jej części diagnostycznej, warunkujące pełnię życia duchowego, możliwe jest tylko w społeczeństwie, które ośmiela swoich artystów i uczonych. Jedyną radą jest z wolna postępujące odbudowywanie utraconej jedności kultury, jedności wiedzy i postulatu, faktu i wiedzy, literatury i filozofii, nauki i sztuki. Taka właśnie współpraca, ale i polemika, różnych dziedzin kultury składa się na trafną diagnozę. Bez niej — jest ona dopiero warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym — nie będzie się powodziło ani humanistyce, ani dziełu humanizacji. Gdyż samowiedza społeczeństwa jest niezbędna dla jego zdrowia, podobnie jak właściwe jego funkcjonowanie umożliwia dopiero przygotowanie takiej diagnozy. Nie musi ona być ostateczna i apodyktyczna, będzie zawsze rozwijana i ulepszana.
1971 r.