Życie Buddy/Część trzecia/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Buddy |
Podtytuł | według starych źródeł hinduskich |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia Sp. akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mistrz opuścił Vaisali i poszedł do Sravasti, do parku Dżety.
Pewnego dnia odwiedził go król Prasenadżit.
— Mistrzu! — powiedział. — Przybyło tu sześciu mnichów. Nie żyją oni wedle prawa twego, czynią oni rzekomo rozliczne cuda i twierdzą, że posiadają mądrość wyższą od twojej. Sądzę, że pogłoski te są fałszywe, ale trzeba, byś ukrócił ich zuchwalstwo. Zbawienie wszystkich istot zawisło od chwały twojej, zmuś tedy do milczenia zdrajców i oszczerców.
— Królu! — odparł Błogosławiony. — Każ zbudować pod miastem wielką halę. Niech zostanie ukończona w ciągu dni siedmiu. Pójdę tam, ty zaś sprowadź fałszywych ascetów. Przekonasz się wówczas, kto dokona cudów większych.
Prasenadżit kazał zbudować halę.
Czekając dnia próby, starali się fałszywi asceci uwodzić sztuczkami wiernych Mistrzowi, pałając nienawiścią do mnichów. Miał w Sravasti Błogosławiony oddanego sobie przyjaciela, księcia Kalę, brata króla Prasenadżita. Kala gardził fałszywymi ascetami i postanowił zemścić się na nich srogo.
Kala był piękny, gdy więc raz przechodził ogrodem królewskim, jedna z żon Prasenadżita rzuciła mu żartem wieniec kwiatów. Dowiedział się o tem fałszywy asceta i doniósł królowi, że brat jego chciał mu uwieść żonę. Król wpadł w wielki gniew i, nie pozwalając Kali usprawiedliwić się, kazał mu obciąć ręce i nogi.
Jęczał nieszczęsny Kala, a przyjaciele otaczali go, płacząc rzewnie. Nagle zjawił się jeden z fałszywych ascetów.
— Pokaż moc swoją! — zawołali nań. — Wiesz dobrze, że Kala jest bez winy. Ulecz go tedy!
— Wierzy on w syna Sakjów! — odparł asceta. — Niechże go tedy syn Sakjów leczy. Kala zaczął śpiewać:
— Zaliż Mistrz świata nie widzi nieszczęścia mego? Złóżmy hołd Błogosławionemu, który wolen jest pożądań i lituje się istotom wszelakim!
W tej chwili stanął przed nim Ananda i rzekł mu:
— O Kalo! Mistrz nauczył mnie słów, które cię uleczą.
Wypowiedział kilka wierszy i książę odzyskał natychmiast zdrowie.
— Ach! — zawołał. — Będę teraz służył Mistrzowi, choćby mi kazał spełniać rzeczy najniższe. Wszystko uczynię z radością, by mu się przypodobać.
Poszedł z Ananda do parku Dżety, a Mistrz powitał go łaskawie i przyjął do gminy wiernych.
Nadszedł dzień, w którym miał się Błogosławiony zmierzyć z przeciwnikami. Od rana czekał już król Prasenadżit w świeżo wybudowanej hali, przywiedziono też fałszywych ascetów, a oni patrzyli po sobie z uśmiechem, mówiąc:
— Królu, pierwsi jesteśmy na miejscu spotkania.
— Zaliż przybędzie ten, którego oczekujemy?
— Nie szydźcie, asceci! — odparł król. — Wiecie przecież, jak jeden z uczniów jego na rozkaz Mistrza uleczył brata mego, skazanego niesłusznie. Przybędzie niezawodnie. Jest już nawet może w tej hali, chociaż go nie widzimy.
Król umilkł, a jednocześnie mgła świetlista napełniła halę. Rzedła coraz to bardziej, roztapiała się, a pośród złotych promieni ujrzano Buddę. Szli za nim Ananda i Kala. Ananda niósł kwiat czerwony, Kala żółty, a kwiatów takich nie widziano dotąd nigdy w ogrodach Sravasti.
Prasenadżit wpadł w zachwyt, a fałszywi asceci przestali się śmiać.
Błogosławiony przemówił:
— Błyszczy robak świecący, jak długo skrywa się słońce, ale wraz ze wschodem, gaśnie nędznie. Oszczercy gadali głośno dopóki milczał Budda, gdy zaś mówi, milczą, łkając ze strachu.
Zaniepokojeni asceci pochylili ze wstydem głowy, widząc, że król nimi gardzi.
Nagle znikł strop hali, a Mistrz wykreślił na sklepieniu niebiosów od wschodu do zachodu drogę, którą jął kroczyć zawieszony wysoko. Na widok tego cudu uciekł najzuchwalszy z przeciwników. Biegł długo, pewny, że ma za sobą pościg, a dotarłszy do stawu, przywiązał sobie kamień do szyi i skoczył w głąb. Ciało jego odnalazł rybak nazajutrz.
Mistrz uczynił tymczasem sobie sobowtóra, który szedł po sklepieniu niebiosów, mówiąc gromkim głosem:
— Uczniowie moi! Powolny wołaniu matki mej, Mai odchodzę do przybytku bogów i bogiń, by ich uczyć prawa. Pozostanę tam przez trzy miesiące, ale codziennie zstąpię na ziemię, a Sariputra, który wie, gdzie mnie szukać, kierował będzie wami. W czasie zaś, kiedy będę zdala od nieba, zostawię matce dla nauki tę istotę, którą stworzyłem na obraz swój i podobieństwo.