Życie Henryka Brulard/Od tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Życie Henryka Brulard
Wydawca Bibljoteka Boy’a
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Pierwszy raz po polsku wydaję tę niezwykłą książkę wielkiego pisarza, w nadziei że znajdzie oddźwięk wśród moich czytelników. Zastanawiam się, czemu, o ile dla balzakizmu trzeba było w Polsce torować drogę nieraz dość mozolnie, o tyle stendhalizm plenił się u nas zdawna w sposób zupełnie naturalny. Jest widać coś w tym pisarzu, co bardziej odpowiada polskiemu temperamentowi, a może warunkom naszego socjalnego rozwoju. Możnaby zresztą wiele znaleźć przyczyn na wytłumaczenie tej predylekcji. Czyta się i asymiluje głównie za młodu; otóż, nie ulega wątpliwości, że Balzac jest niezrównaną lekturą raczej dla ludzi, którzy mieli czas i sposobność zebrać doświadczenia życia i zastanawiać się nad jego mechanizmem; Stendhal natomiast, zajmujący dla wszystkich, dla młodych jest wręcz porywający. Mówi im o nich: najstarszy jego bohater nie ma dwudziestu pięciu lat, tak jak owa włoska armja Napoleona, w której dwudziestosześcioletni wódz był najstarszym żołnierzem. Kiedy Juljan Sorel oddaje głowę na szafocie, nie ma dwudziestu lat...
Prowadźmy dalej porównanie, a raczej antytezę. Genjalność Komedji Ludzkiej tkwi w obrazie struktury społecznej, której przeobrażenia szły u nas innemi niż we Francji drogami. W miejsce tworzącego się społeczeństwa mieszczańskiego, z jego zmaganiami się i walkami, z jego ruchem wstępującym, z pieniądzem jako orężem nowoczesności, u nas, tragizm naszej doli narodowej przedłużył kult heroizmu i cnót rycerskich. Pieniędzy było zawsze u nas dość mało, i zawsze były (w literaturze) otoczone pewną wzgardą. I stosunek do kobiet był inny. U Balzaka kobieta jest przeważnie środkiem, drogą do karjery, gdy u nas była ideałem, albo pretekstem do skręcenia karku. Dość egzotyczne były dla nas karjery Rastignaków, natomiast Czerwone i czarne, ten poemat korepetytora, jakże łatwo mógł być zrozumiany w Polsce, tej ojczyźnie korepetytorów! Wszystko było nam w Stendhalu bliskie i zrozumiałe: ten romantyzm zmięszany z XVIII-wiecznym racjonalizmem — czyż nie ma u nas swego odpowiednika w epoce pozytywizmu, bodaj w owej Lalce Prusa, w której młody Wokulski ileż ma rysów stendhalizmu! A ten powiew entuzjastycznego napoleonizmu, który w Polsce bardziej wydaje się niemal rodzimy niż we Francji, czyż nie musiał zdobywać serc dla autora Pustelni Parmeńskiej?
Niema — zdaje mi się — śladów jakiegoś kontaktu Stendhala z Polską, ale są dwa jakby symboliczne znaki tego przymierza. Kobieta, którą najbardziej kochał i przez którą najwięcej cierpiał, kochała znowuż — i cierpiała przezeń — Polaka, Napoleończyka. Mówię o Matyldzie Viscontini-Dembowskiej, owej uroczej, choć zaledwie przez karty książki „O miłości“ odgadywanej postaci kobiecej.
Drugi symbol, to fakt, że, jak sami Francuzi mówią, odkrył dla Francji nowego Stendhala Polak, Kazimierz Stryjeński, wydawca wielu rękopisów, spoczywających wprzód w zupełnem zapomnieniu w bibljotece w Grenobli. Między temi rękopisami było i Życie Henryka Brulard, które Stryjeński wydał po raz pierwszy w roku 1890. Inna rzecz, że od tego czasu pojęcia o metodach wydawniczych bardzo się zmieniły; w miarę tego jak zapoznawano się cierpliwiej i dokładniej z niezmiernie trudnemi rękopisami Stendhala, prace Stryjeńskiego okazały się niewystarczające; toteż nowe wydanie Henryka Brulard (z roku 1913) dało tekst i pełniejszy i wierniejszy. Z tego ostatniego wydania sporządzono ten przekład.
Dla wszystkich tych, którzy z wypiekami na twarzy zaczytywali się na Czerwonem i czarnem, książka którą przynoszę będzie nielada lekturą. Bo Życie Henryka Brulard — jak je nazwał Stendhal ze swoją pasją do kryptonimów — jest nie czem innem, jak tylko autentycznem życiem Henryka Beyle, czyli jego samego; pamiętnikiem zawierającym dzieje jego dzieciństwa i młodości. Można powiedzieć, że to jest klucz do duszy i twórczości Stendhala, a to dla wielu przyczyn. Po pierwsze, twórczość jego jest, jak u mało którego pisarza, egotyczna, autobiograficzna, w znaczeniu autobiografji duchowej. Powtóre młodość Stendhala miała decydujący wpływ na jego kształtowanie się wewnętrzne; lata późniejsze nie wiele go już zmieniły. Do młodości tej powraca wciąż, wciąż ją komentuje poetycko; każda jego powieść jest marzeniem haftowanem na tle własnej młodości. Toteż raz po raz odnajdziemy w tem Życiu Henryka Brulard jakiś rys znany nam dosłownie z jakiejś powieści (np. owo „cella“ przez dwa l), albo inny, którego można śledzić interesujące przeobrażenie. Młody Henryk jako Juljan Sorel, czy jako Fabrycy del Dongo, czy wreszcie jako panna Lamiel, cóż za śliczna maskarada...
To wszystko byłyby raczej smakołyki dla badacza literatury. Ale zwykły czytelnik znajdzie w Henryku Brulard książkę oddychającą tem, co najbardziej porywa: szczerością. Nie przeznaczona do druku, pisana jest pod adresem owego hipotetycznego „przyszłego czytelnika z r. 1880“ (hipoteza która się najzupełniej sprawdziła, gdyż właśnie owe lata przyniosły we Francji falę fanatycznego „stendhalizmu“), czasem wręcz pod adresem czytelnika z r. 1935, czyli pod naszym. W istocie pisana jest dla samego siebie, przez człowieka czującego się na schyłku życia, doznającego tej potrzeby aby ogarnąć jego bieg, aby się rozeznać w sobie, aby, niby w zwolnionym filmie, przypatrzyć się owym dniom, których, pochłonięty teraźniejszością, nie miał czasu rozważać.
Próba kreślenia wspomnień powtarza się u Stendhala kilka rasy. W roku 1832 donosi księgarzowi: „Piszę teraz książkę, która jest może wielkiem głupstwem: to moje Wyznania, coś w rodzaju Russa, może gorszym stylem, ale szczersze“. Poczem podaje plan:
Zacząłem od kampanji rosyjskiej w 1812. Obok kampanji rosyjskiej i dworu Cesarza, są tam miłości autora: to będzie piękny kontrast“.
Rok 1812, a więc nie to, gdyż Życie Henryka Brulard urywa się na roku 1800. Zaczął je pisać w Civita Vecchia, gdzie, jak wiadomo, był konsulem francuskim i gdzie bardzo się nudził. Początek rękopisu nosi wprawdzie datę 1832, ale na dobre zaczął pisać w r. 1835. Pisze w szybkiem tempie, jednym tchem, od listopada 1835 do marca 1836. Osamotniony w tej małej mieścinie, bez żadnego towarzystwa które byłoby zdolne dzielić jego myśli, znajduje wielki urok w tej pracy. Przerywa ją urlop (w roku 1836), który Stendhal spędza w Paryżu i który — przy pomocy stosunków — zdołał przeciągać przez lat trzy! O Henryku Brulard niema przez ten czas mowy. Kiedy wrócił w 1839 do Civita Vecchia, niema o nim mowy również. Pochłania go co innego: pisze Lamiel.
Kiedy się widzi facsimile tego rękopisu, nie dziw, że z trudem przyszło go odcyfrować. Pisane są te karty w pośpiechu, bez troski o czytelność; nie przepisuje ich nigdy, raczej uzupełnia, szpikuje nowemi zdaniami. W tekście pełno rysunków topograficznych, które objaśniają sytuacje i które potwierdzają to, co niejednokrotnie Stendhal mówi o sobie, że ma pamięć wzrokową i uczuciową, zawodzi go natomiast często pamięć faktów. Zarazem pełno tu skrótów, kryptonimów, znaków, dla niego tylko zrozumiałych. Stendhal żył w ciągłej obawie policji, szpiegów (w owej epoce może dość uzasadnionej); stąd ciągłe szyfry, do których się ucieka, niektóre dość naiwne np. gdy, zamiast Bóg, król, pisze po angielsku God i King, opatrując tego King często bardzo soczystemi epitetami, albo gdy pisze tejesui zamiast jesuite i t. p. Zmienia też imiona i nazwiska kobiet; np. kobieta, którą oznacza mianem Aleksandry Petit albo hrabiny Palffy, to żona krewnego i zwierzchnika, hrabiego Daru. Zapisując rękopis księgarzom (a wymienia ich cały szereg, snać podejrzewa że niełatwo który zechce przyjąć ten uciążliwy podarek), zastrzega się wyraźnie, aby wydawca zmienił wszystkie imiona kobiet.
Prawdopodobnie tekst ten był materjałem, z którego Stendhal miał napisać ostateczną wersję Pamiętnika. Sam powtarza raz po raz, że wiele trzebaby usunąć, uporządkować. Nie dokonał tej pracy. Czy mamy tego żałować? I tak i nie. Tak jak jest, ten pamiętnik jest czemś wyjątkowem, ma jedyny w swoim rodzaju urok bezpośredniości, szczerości. Sam Stendhal notuje gdzieś na marginesie: „Może nie poprawiając tego pierwszego rzutu, osiągnę to, aby nie kłamać z próżności?“
Ale nietylko z próżności się kłamie... Pochwycenie na gorącym uczynku prawdy wrażeń, przeżyć, wyłuskanie tej prawdy z wielorakich osłonek w które spowijają ją kolejno oszukaństwa pamięci, skrupuły najrozmaitszej przyrody, jest rzeczą trudną i skomplikowaną. W zaciekłości, z jaką Stendhal tropi i kontroluje swoją świadomość, jakże jest nowoczesny, jak zdumiewającem zjawiskiem jest ta introspekcja, w epoce gdy pisał swój życiorys! Jak bardzo karty te pogłębiają nasze zrozumienie tej tak złożonej indywidualności, w której kojarzy się ostrość widzenia z romantycznym żarem, chłód analizy z entuzjazmem, czułość z twardością! W jak nieoczekiwanem świetle przedstawia się nam ten „oschły“ czciciel matematyki, który nie może się uspokoić ze wzruszenia gdy, sam dla siebie, bez wiary aby ktoś kiedy czytał te karty, zaczyna mówić o tem co dlań pozostało najpiękniejszym okresem życia! I ta ciągła zmiana planów, to ciągłe przebieganie obrazów egzystencji, od chwili którą opisuje do chwili w której opisuje, jakże bogata jest w perspektywy psychologiczne.
Nie będę tu powtarzał o samym pisarzu tego, co miałem sposobność pisać o nim parokrotnie[1]. Czy kontrolowany tem, co wiemy skądinąd o Stendhalu, czy bez tej kontroli, pamiętnik jego równie jest zajmujący. Daje nam psychoanalityczny niemal wgląd w formowanie się owych kompleksów, które na całe życie rozstrzygną o jego charakterze. Czy ten charakter wyda się sympatyczny, to inna sprawa. Prawdopodobnie obudzi w czytelnikach rozbieżne uczucia, tak jak bywało zawsze ze Stendhalem: jedni uwielbiali go bez miary, gdy drudzy czuli doń żywiołową antypatję; ale nikt nie mógł pozostać obojętny.
Co do samego tekstu, to albo nie wymaga objaśnień, albo też wymagałby ich mnóstwo, gdyby chcieć objaśniać każdy fakt, każdą osobę o której jest mowa, każdą aluzję. Ale sądzę, że byłaby to jałowa praca. Nie obchodzą nas znajomi Stendhala, obchodzą nas poglądy jakie mówiąc o nich wypowiada; obchodzi nas on sam, widziany poprzesz czas, ludzi i zdarzenia. Dlatego daję czytelnikom ten pamiętnik tak jak jest, bez komentarzy. To on właśnie jest najciekawszym komentarzem do utworów Stendhala, do zagadnienia twórczości wogóle, wraz z jej tajemnicą przeczarowania życia na sztukę, rzeczywistości na marzenie.

Warszawa, w styczniu 1931.






  1. Mózg i płeć (serja trzecia); Przedmowa do Lamiel.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.