Życie Mahometa/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życie Mahometa |
Pochodzenie | Koran (wyd. Nowolecki) |
Wydawca | Aleksander Nowolecki |
Data wyd. | 1858 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Śmierć córki Mahometa Zeinab. Urodzenie syna jego Ibrahima. Poselstwa odległych plemion. Zapasy poetów. Poddanie miasta Tayef. Negocjacie z Amirem Ibn‑Tafielem dumnym naczelnikiem Beduinów; jego umysł niepodległy.
Wkrótce po powrocie do Medyny zakrwawiło się serce proroka śmiercią ukochanéj córki jego Zeinab. Urodzenie się syna, którego mu powiła małżonka Marja, pocieszyło go w smutku. Syna nazwał Ibrahimem, ciesząc się niezmiernie przyszłością dziecięcia. W niem widział spełnione najgorętsze marzenia; imie swe przekazane potomności.
Sława Mahometa jako proroka i zdobywcy sięgała najodleglejszych krańców Arabji; ze wszech stron przybywały od różnych plemion poselstwa, bądź to uznając jego duchowną bądź doczesną władzę. Z potrzebą okoliczności, rosły władze umysłowe proroka, widoki polityczne olbrzymiały ciągłem powodzeniem; przystąpił teraz jako prawodawca wszechwładny do uporządkowania różnorodnych pierwiastków i cząstek swego państwa.
Pod nazwą jałmużn nałożył podatek wyrównywający dziesiątéj części płodów ziemi, gdzie grunta były urodzajne, skropione strumieniami, dwudziestej zaś części, gdzie ziemia niewdzięczna wymagała usilnéj pracy rolnika.
Podatek ten rozłożony był następnie. Na każde dziesięć wielbłądów, dwie owce; na czterdzieści sztuk bydła, jedna krowa; na trzydzieści, dwuroczne cielę, na czterdzieści owiec, jedna. Ktokolwiek składał więcéj niżli nań wypadało, skarbił sobie tem łaskę Boga.
Danina pobierana u plemion podległych politycznéj tylko nie zaś religijnéj władzy proroka, wynosiła po jednym denarze z głowy.
W pobieraniu tych jałmużn wynikły jednak trudności; dumne plemię Tamim wygnało poborcę od siebie. Wysłane na ich poskromienie wojsko, powróciło, wiodąc mnogich jeńców.
Tamimici wysłali natychmiast poselstwo, domagając się ich zwrotu. Między posłami byli czterej poeci, ci zamiast kornego uniżenia się przed Mahometem, poczęli deklamować rymy, wyzywając muzułmanów do poetycznych popisów. „Nie zesłał mnie Bóg jako poetę” odrzekł Mahomet; „nie dobijam się sławy krasomówcy”, kilka jednak z otaczających go osób przyjęło wyzwanie. Nastąpiła zacięta walka na pióra, w któréj Tamimici uznali się za pobitych. To szczere uznanie przegranéj, równie jak duch niepodległy, tyle spodobał się Mahometowi, że im zwrócił jeńców i bogato udarował. Jak potężny poezja wpływ na Mahometa wywierała, przekonywa nas sprawa z poetą, śpiewakiem Kaabem Ibn‑Zohairem. Ten, umieszczony przy zdobyciu Mekki na liście skazanych, zdołał ucieczką ratować życie, lecz znękany tułactwem przybył do Medyny, i zbliżył się do proroka, śpiewając pochwalne na cześć jego rymy. Pieśń jego za arcydzieło późniéj uważaną była. Panegiryk ten zakończył wynosząc pod obłoki wspaniałomyślność Mahometa. Bo w proroku Bożym, śpiewał, najjaśniejszą jest ona cnotą! Śmiało możesz w nią ufać!
Prorok ujęty tą pochwalą, nie tylko mu przebaczył, ale zdjąwszy płaszcz swój zarzucił go na ramiona śpiewaka. Kaab więcéj nad złoto ceniąc tę pamiątkę, przechował ją do ostatniéj chwili. Od potomków jego kupił ten płaszcz Kalif Moawyach za 10000 drachm złota, długo nosili go w uroczystych obchodach kalifowie, aż go z ramion Kalifa Al‑Mostasem‑Billah zerwał Halagu dziki Tatarski zdobywca, i spalił.
Miasto po mieście, zamek po zamku, kruszyły bałwany, uznawały światło prawdy; jedna tylko Tayef, warownia Takefitów, biła czołem bóstwu Al‑Lat. Mieszkańcy ufni byli w grubość swych murów i górzystą krainę. Powoli jednak jak przybierające fale morza okalają zaspy piaszczyste, tak ich otoczyła zewsząd ludność muzułmańska, nie można było bez oręża pokazać się za bramę miasta. Zmęczeni tém, wysłali wreszcie posłów do Mahometa, w celu zawarcia pokoju.
W sercu proroka, tlała tłumiona zawiść ku grodowi, który go raz wygnał i potem znowu od swych murów odparł. Rozkazał zatem uznać natychmiast jego władzę i porzucić cześć bałwanów.
Posłowie chętnie co do siebie zgadzali się przejść na Islamizm ale obawiali się oburzyć takiem zawezwaniem, naród, nie przygotowany do podobnego kroku.
Upraszali tedy o przedłużenie czci Al‑Laty na trzy lata. Prośbę tę prorok odrzucił. Zażądali następnie jedno miesięcznéj zwłoki, by mieć czas przysposobić umysły. I na to nie zgodził się Mahomet. Następnie prosili, by ich uwolnił od codziennych modlitw.
„Tam gdzie nie ma modlitw, nie ma prawdziwéj religji, odrzekł Mahomet, i wreszcie zmuszeni byli przystać na podane warunki. Abu‑Safian Ibn‑Harb i Al‑Mogeira, wysłani zostali do Tayef, z poleceniem skruszenia kamiennego bożyszcza Al‑Lat. Abu‑Safian zamierzył się nań oskardem, ale chybiwszy celu, padł twarzą na ziemię. „Widząc to lud, wydał okrzyk radosny, który się jednak zmienił w jęk, gdy Mogeira jedném uderzeniem młota rozkruszył bałwan. Obdarłszy go z bogatych szat, naramienników, zausznic, pierścieni, któremi był przyozdobiony, zostawił szczątki na ziemi z kobietami z Tayefa które nad niemi płakały.
Pomiędzy wodzami opierająccmi się władzy Mahometa, był Amir‑Ibn‑Tufiel, wódz potężnego plemienia Amir. Słynął on dorodną postawą i wspaniałomyślnością, był przytém dumny i pyszny. Na wielkim kiermaszu w Okaz, między Tayef a Naklah, zwykle z jego rozkazu głosił herold: „Kto potrzebuje bydlęcia, niech przyjdzie do Amira, kto głodny a chce głód zaspokoić, niech przyjdzie do Amira, kto prześladowany, niech chroni się do Amira, tam znajdzie przytułek.” Szybko wzrastająca potęga Mahometa wzbudziła w nim zazdrość. Gdy mu radzono wejść z nim w umowę. „Poprzysiągłem zawołał dumnie, niespocząć dopóki całéj nie podbiję Arabji, mamże bić czołem temu Korejszycie?”
Ostatnie jednak zwycięztwa Mahometa zniewoliły go do pójścia za radą przyjaciół. Udał się więc do Medyny, a stanąwszy w obliczu proroka, spytał go otwarcie: Chceszli być mym przyjacielem.
„Nigdy, na Allaha!” odpowiedziano mu, dopóki nie przejdziesz na wiarę Islamizmu.
„A jeśli przejdę, zechcesz że, poprzestając na władaniu Arabami osiadłemi, zostawić mi władzę nad Beduinami pustyni?”
Mahomet dał mu przeciwną odpowiedź.
„Cóż tedy zyskam, przechodząc na twą wiarę!”
„Braterstwo prawowiernych!*
„Nie pragnę go!* odrzekł dumny Amir, i z groźbą na ustach, wrócił do swego plemienia. Przeciwnego charakteru był Adi, wódz Beduinów, plemienia Tai. Ojciec jego Hatim, tyle słynął z czynów wojennych i wspaniałomyślności, iż weszło w przysłowie: „wspaniałomyślny jak Hatim.” Adi był chrześćjaninem, i jakkolwiek odziedziczył po ojcu wspaniałomyślność, nie odziedziczył jego męztwa. Przelękniony plądrującemi podjazdami muzułmanów, przykazał młodemu Arabowi paszącemu wielbłądy jego w pustyni, aby jak najśpieszniej doniósł mu o zbliżającym się nieprzyjacielu.
Tak się też stało; Ali przebiegał te okolice z oddziałem jeźdźców z dwoma sztandarami, jednym białym, drugim czarnym. Widząc to młody Arab, pędem przybiegł do Adia wołając: Muzułmanie są już blisko, widzę ich sztandary! Na tę wieść Adin, umieściwszy żonę i dzieci na szybkich wielbłądach, uciekł do Syrji, siostra zaś jego Safana, czyli Perła, wpadła w ręce Mahometan, którzy ją do Medyny uprowadzili. Safana widząc Mahometa, przechodzącego koło swego więzienia, zawołała: „zmiłuj się nademną, wysłańcze Boży! Ojca już nie mam, a ten co mną opiekować się powinien, uciekł. Zlituj się nademną!”
„Któż ma być opiekunem twoim? spytał Mahomet?
„Adi, syn Hakima.”
„Oddal się odemnie niewierna” odrzekł Mahomet i odszedł.
Następnego dnia Ali wzruszony wdziękami Safany i jéj nieszczęściem, szppnął jéj by wstała i powtórnie błagała Mahometa. „O proroku Boży!” zawołała: „ojca już nie mam, brat mój, co się mną opiekować powinien, opuścił mnie. Ulituj się nademną, jak kiedyś Bóg zlituje się nad tobą.”
Mahomet zwrócił się wzruszony. „Niechże tak będzie” zawołał; nie tylko obdarował ją wolnością, ale wrócił jéj szaty, dał wielbłąda i odesłał do Syrji. Przybywszy do brata, wyrzucać mu brak odwagi poczęła. Następnie nalegała nań, by zawarł z Mahometem pokój. „Zaprawdę on jest prorokiem zawołała, i wkrótce władzę swą rozleje daleko, śpiesz się więc pozyskać jego względy.” Adi usłuchał rady siostry, udał się do Medyny, i zastał proroka w meczecie. Opis tych odwiedzin, z własnych jego ust wyjęty, maluje nam wybornie prostotę i skromność tchnącą w życiu Mahometa, już potężnego władcy.
„Spytał mnie: jak się zowię?” mówi Adi, a gdym mu nazwisko moje powiedział, zaprosił mnie do swojego domu. W drodze zatrzymała go chorowita wychudła niewiasta. Zatrzymał się, i począł z nią mówić łaskawie. To pomyślałem sobie, wcale nie jest po królewsku. Gdyśmy do mieszkania jego przybyli, dał mi skórzaną poduszkę wypchaną palmowemi liśćmi dosiedzenia, sam zasiadł na ziemi. To, pomyślałem sobie, nie po książęcemu. Następnie trzy razy nalegał na mnie, bym przeszedł na wiarę Islamu; odrzekłem mu, iż mam moją własną. „Znam twoją wiarę, odrzekł mi: lepiéj niźli ty sam. Jako książę, bierzesz czwartą część łupów zdobytych na nieprzyjacielu. Jestże to wedle nauki Chrystusa?” Po tych słowach poznałem, że był to prorok, mędrszy nad innych ludzi: „Odrzucasz Islamizm” mówił daléj, bo widzisz żeśmy ubodzy! Ale mówię, nadchodzi czas, kiedy prawowierni tyle mieć będą złota i dostatków, iż nie będą wiedzieli co z niemi robić. Może lękasz się, widząc szczupłą garstkę muzułmanów; a liczne zastępy wrogów. Na Allaha! wkrótce niewiasta nawet będzie mogła sama bezpiecznie na wielbłądzie puścić się z Kadeji do Bożej świątyni w Mekce. Zbliża się chwila w któréj zatkniemy sztandar nas: na białych zamczyskach Babilonu!” Adi usłuchał proroka i przeszedł na jego wiarę.