<<< Dane tekstu >>>
Autor Washington Irving
Tytuł Życie Mahometa
Pochodzenie Koran (wyd. Nowolecki)
Wydawca Aleksander Nowolecki
Data wyd. 1858
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ŻYCIE MAHOMETA



ROZDZIAŁ I.
Urodzenie się Mahometa, jego dzieciństwo.


Mahomet, twórca Islamizmu, urodził się w Mekce, w Kwietniu 569 roku ery Chrześciańskiéj. Pochodził on z mężnego i szlachetnego plemienia Korejszytów, które dzieliło się na dwa szczepy od dwóch braci Hassema i Abd-Szamsa. Hassem, praojciec Mahometa był dobroczyńcą Mekki. Miasto leżące w okolicy pustéj i kamienistéj, w dawnych czasach często cierpiało brak żywności. W 6tém stóleciu Hassem ustanowił dwie coroczne karawany, jedne na zimę do południowéj Arabji, czyli kraju Yemen; drugą na wiosnę do Syrji. Te zaopatrywały Mekkę w żywność i w towary. Handel zakwitł w mieście, a plemie Korejszytów stało się bogatém i potężnem. Hassem był zarazem stróżem Kaaby, (po arabsku Kiabb’a) wielkiéj świątyni Arabów, do której dążyli pielgrzymi z całego kraju. Dostojeństwo to powierzane było tylko najpierwszym rodzinom i nadawało ważne przywileje.
Ze śmiercią Hassema odziedziczył je syn jego, Abdel Motallib. On zwycięzko odparł wojska i słonie książąt Chrześcijańskich Abissynii, pod których jarzmem jęczał Yemen. Zasługi wyświadczone krajowi przez ojca i syna, potwierdziły w ich rodzinie strażnictwo Kaaby; nienawistném na to okiem patrzyła rodzina Abd-Szamsa. Abdel-Motallib miał kilka córek i synów. Z synów jego zasłynęli w dziejach Ab-Taleb, Abu-Lahab, Abbas, Hamza i Abdalla. Ten ostatni był najmłodszym i ulubieńcem ojca. Pojął on za żonę Aminę, powinowatą znakomitego Korejszytów rodu. Abdalla słynął tylu wdziękami ciała i duszy, taką potęgą podbijania serc niewieścich, że w dzień jego ślubu 200 dziewic z plemienia Korejszytów, jak głosi podanie, z żalu i zazdrości umarło.
Mahomet był pierwszym i jedynym owocem tego związku. Jego urodzeniu miały towarzyszyć według podań arabskich dziwne nadprzyrodzone zjawiska.
Matka jego nie czuła bólów rodzenia. W chwili jego przyjścia na świat, cudowne światło rozjaśniło okolice, samo zaś dziecię, wzniósłszy rączęta, zawołać miało: „Bóg jest wielki! Nie ma nic nad Boga, a ja jestem Jego prorokiem.”
Towarzyszyło temu trzęsienie ziemi i nieba.
Jezioro Sawa cofnęło się w swe tajemne źródła, zostawiając suche łożysko; Tyger zaś rwąc krępujące więzy, rozlał się szeroko.
Pałac Kozroesa króla Persji zadrżał w swojéj podstawie, runęły jego wieżyce. Téjże nocy śniło się Kademu czyli Sędziemu Persji, że widział srogiego wielbłąda pokonanego przez arabskiego rumaka. Sen opowiedział monarsze, przepowiadając burzę od strony Arabji. Téjże saméj nocy święty Zoroastra ogień strzeżony przez Madianitów, a który palił się przez 1000 lat nieprzerwanie, wygasł, bożyszcza postrącane z podstaw zostały; szatani zaś i złe genjusze, czychający na gwiazdach Zodjaku, na zgubę ludzi, zgnębieni zostali przez aniołów, i pogrążeni wraz z wodzem swym Eblesem (po arabsku Ibles) w otchłanie morza.
Krewni nowonarodzonego dziecięcia, głosi ta sama tradycja, przelękli się i zdziwili.
Wuj Mahometa, uczony astrolog, badając jego horoskop, przepowiedział mu świetną przyszłość, ugruntowanie nowego mocarstwa i nowéj wiary. Dziad zaś Abdel Motallib, wyprawił siódmego dnia po narodzeniu wnuka wspaniałą ucztę, na którą sprosił przedniejszych z Korejszytów; w czasie festynu pokazał zgromadzeniu dziecię jako przyszły zaszczyt ich rodu, i nadał mu imie Mahomet (czyli Muhamed) oznaczające jego świetną przyszłość.
Takie są wzmianki pisarzy muzułmańskich o jego urodzeniu, o dzieciństwie prawie takież podania do nas przeszły. Miał on zaledwie dwa miesiące, kiedy odumarł go ojciec, zostawiając mu w całej spuściźnie 5 wielbłądów, kilka owiec i Etjopską niewolnicę, imieniem Barakat. Dotąd karmiła go matka jego Amina, ale gdy zgryzoty i łzy wysuszyły jéj źródło pokarmu, znalazła dla dziecka, chcąc go ochronić od niezdrowego powietrza Mekki, mamkę u Beduinów. Kobiety ich przychodziły zwykle dwa razy do roku do Mekki, karmić dzieci; ale garnęły się one do rodzin bogatych, gardząc ubogiemi. Wreszcie Halema żona Saditskiego pasterza ulitowała się nad niemowlęciem i wzięła je z sobą do domu. Mieszkała ona w pasterskiej dolinie między górami.[1]
Halema cuda opowiada o tém dziecięciu; — Muł na którym jechała z powrotem, w drodze począł ludzkim wołać głosem, że na grzbiecie niesie największego z proroków, posłanników, ulubieńca Wszechmocnego. Kłaniały mu się owce, które spotykali; kiedy leżał w kolebce i patrzał się na księżyc, księżyc wstrzymał się.
Błogosławieństwo niebios, sowicie wynagrodziło Halemie jéj czyn litościwy.
Dopóki dziecko bawiło pod jéj dachem, wszystko jéj się wiodło, trzody rozmnażały się w dziesięcioro, obfitość była w polu, spokój w chacie.
Arabskie legendy, pod niebiosa wynoszą przymioty ciała i duszy chłopięcia. Mógł już sam stać mając trzy miesiące, a biegał, doszedłszy zaledwie do siedmiu, w dziesiątym miesiącu bawił się z innemi dziećmi łukiem i strzałami. W ósmym mówił zrozumiale; a w dziewiątym płynnie.
Kiedy miał lat trzy i bawił się na łące z mlecznym swym bratem Masrudem, pojawiło mu się dwóch aniołów strojnych w błyszczące szaty. Zwolna położyli go na ziemi i jeden z nich Gabrjel, otworzył mu piersi bez bólu i rany, wyjął duszę ostrożnie, oczyścił troskliwie, starł z niej plamy czarne pierworodnego grzechu odziedziczonego od Adama. Oczyściwszy, wlał w nią wiarę, duch prorocki, i włożył w dawne miejsce. Od téj chwili mówi nam ta sama tradycja, przebijać się poczęło w jego rysach, to cudowne światło, które od Adama przechodząc z proroka na proroka, jaśniało w obliczu Izaaka i Izmaela; drzemało ono w potomkach tego ostatniego, aż odżyło wreszcie w Mahomecie. W téjże chwili wyciśniętym został na plecach dziecka symbol wielkiego posłannictwa; niewierni widzieli w nim tylko znamie wielkości głębokiego jaja. Dowiedziawszy się o odwiedzinach aniołów, Halema i jéj mąż, obawiając się czyby to nie były złe duchy, — odnieśli dziecko do Mekki i oddali matce. U matki chował się do szóstego roku. Wtym czasie wracając z nim z odwiedzin w Medynie, Amina umarła w drodze i pochowaną została w wiosce Abwa. — Grób jéj jak się niżej okaże, stał się celem pobożnych pielgrzymek i miejscem rozmyślań syna w późniejszym wieku.
Wierna sługa Barakat, zastępując mu matkę, zawiodła go do dziada Abd­‑el­‑Motaleb, gdzie dwa lata chował się. — Motaleb był to już wówczas starzec zgrzybiały. — Czując zgon blizki, przywołał do łoża najstarszego syna Abu­‑Taleba, i zalecił mu czuwać troskliwie nad Mahometem. Dobry Abu­‑Taleb, przytulił do łona siostrzeńca, i był dla niego ojcem prawdziwym. Taleb został po śmierci ojca stróżem Kaaby i u niego chował się Mahomet, pełniąc obrządki religijne. Tu musimy dać czytelnikom szczegółowe pojęcie o pochodzeniu Kaaby i sprawianych w niéj obrządkach.




ROZDZIAŁ II.
Tradycje tyczące się Mekki i Kaaby.


Adam i Ewa, głoszą arabskie podania, wygnani z raju schronili się każde w inną stronę; Adam na jedną z gór wyspy Serendib, czyli Cejlan; Ewa do Arabji na brzegi Czerwonego morza, gdzie teraz wznosi się warownia Joddach. Przez dwieście lat błąkali się samotnie, aż nareszcie widząc ich żal i pokutę, dozwolił im Bóg połączyć się na górze Ararath, niedaleko Mekki. — W goryczy żalu Adam wzniósł ręce do nieba i błagał przebaczenia; począł prosić o zesłanie ołtarza podobnego temu, u którego modlił się w Raju, a w koło którego Aniołowie uroczyście obchodzili. Prośby jego wysłuchane zostały. Z nieba znieśli mu anieli świątynię, czy ołtarz z świetnych obłoków zrobiony. Przed nim modlił się tedy Adam, co rano 7 razy obchodził go w koło na pamiątkę processji aniołów. Po jego śmierci ołtarz uniesiony został nazad do nieba; ale drugi w tém samem miejscu zbudował z kamienia i z gliny, syn jego Set, Dzieło to zniszczone zostało potopem. Wiele lat później w czasach Patryarchów, kiedy Agara i Izmael prawie konali z pragnienia w pustyni, wskazał im anioł źródło czy studnię niedaleko leżącą od miejsca, gdzie stał dawny ołtarz. — Była to studnia Zem-Zem, uważana za świętą przez potomków Izmaela. Wkrótce potém dwóch olbrzymów z plemienia Amalekitów, zabłąkawszy się w tę okolicę szukając zginionego wielbłąda, odkryli studnię, ugasili swe pragnienie i sprowadzili do niej towarzyszy. Tu zbudowali miasto Mekkę i przyjęli gościnnie Agarę, wraz z jéj synem. Niedługo mieszkańcy tutejsi, u których przebywał Izmael, wyrugowali olbrzymów z ich siedzib. Izmael wyrósłszy na męża, pojął za żonę córkę rządzącego księcia, i liczne miał z niéj potomstwo. — Później z rozkazu Boga, odbudował Kaabę, na temże sanem miejscu, gdzie niegdyś stał ołtarz z obłoków. — W téj pobożnej pracy, pomagał mu ojciec jego Abraham. Cudowny kamień służył Abrahamowi za rusztowanie, wznosząc się i opadając do woli. Kamień ten przechowano jako relikwję, na nim znać ślad stopy Patryarchy. Kiedy Abraham i Izmael dziełem swém zajęci byli, przyniósł im Aniół Gabrjel kamień, o którym różne krążą podania; — jedni utrzymują, że spadł razem z Adamem na ziemię, i zaginął w mule potopu, dopóki go nie odkrył Gabrjel, drudzy głoszą, że to był sam anioł stróż Adama w Raju, przemieniony w kamień, razem z nim za karę niebaczności swej strącony. Głaz ten przyjęli Abraham i Izmael z głęboką czcią, wmurowali w ścianę zewnętrzną Kaaby, gdzie dotąd tkwi całowany przez Pielgrzymów. Kamień z razu był białym i przezroczystym hjacyntem, zczasem jednak zczerniał, pod pocałunkami grzesznych ust. W dzień zmartwychwstania odzyska czystość i świadkiem będzie pobożnych wiernie pełniących obrządki pielgrzymki. Te są podania Arabów, które Kaabę i studnię Zem-Zem uczyniły przedmiotami czci od najdawniéjszych czasów, u ludów wschodu. Do Mekki, w któréj murach relikwie znajdowały się; która przed zjawieniem się Mahometanizmu jeszcze za gród święty uważaną była, dążyły karawany pobożnych z całéj Arabji.
Cztery miesiące w roku naznaczone zostały przez religję do odprawiania pielgrzymek. Nienawistne plemiona składały oręż; zdejmowały żelaza ze spis i przebywały bezpiecznie pustynię; w stroju Pątników, napełniały bramy Mekki; obchodziły na wzór aniołów 7 razy w koło Kaabę; dotykały się i składały pocałunki na świętym kamieniu; piły i skrapiały się wodą ze studni Zem-Zem, na pamiątkę Izmaela; a spełniwszy te obrządki, wracały do domu, porywały oręż do ręki, — i toczyły krwawe boje na nowo.
Między religijnemi przykazaniami w dniach „ciemnoty” to jest przed pojawieniem się wiary Mahometa, głównemi były: post i modlitwa. Pościli 3 razy do roku, raz 7, drugi 9, a trzeci raz 30, dni. Modlili się 3 razy dziennie, o wschodzie słońca, w południe i o zachodzie, zwracali się wówczas twarzą ku stronie Kaaby, w któréj znajdował się przedmiot ich czci szczególnej to jest: klebi.
Mahomet wychowywał się w domu stróża Kaaby mając ciągle przed oczyma religijne obrządki; mimowolnie umysł jego skierował się do rozmyślań o dogmatach wiary. Mimo wszelkich nadprzyrodzonych oznak towarzyszących wedle muzułmańskich życiopisarzy narodzeniu i dzieciństwu proroka, wychowanie jego równie było zaniedbane jak i drugich arabskich dzieci, nieuczono go czytać ni pisać. Dziecko było myślące, bystrego objęcia, skłonne do rozmyślań, obdarzone bujną wyobraźnią, pielgrzymi przybywający do Mekki przynosili wiadomości, które Mahomet chciwie pochłaniał i zachowywał w pamięci; z postępem wieku coraz obszerniejsze pole spostrzeżeń otwierało się przed nim.



ROZDZIAŁ III.
Pierwsza podróż Mahometa z karawaną do Syrji.


Mahomet, jakeśmy powiedzieli miał już lat 12, umysł jego jednak był dojrzały nad lata. Pałał on ciekawością, i zamiłowaniem nauki.
Wuj jego Abu­‑Taleb, prócz godności jaką piastował, był jednym z najbardziej przedsiębiorczych kupców płomienia Korejszytów i czynny brał udział w karawanach ustanowionych przez przodka swego Hassema. Ruch i gwar towarzyszący przybyciu lub wyruszeniu w drogę karawany, przyjemny był dla ucha takiego jak Mahomet młodzieńca, zapalając jego wyobraźnię chęcią zwidzenia obcych krajów. Wreszcie żądzy téj pokonać dłużéj nie mógł; a pewnego razu kiedy wuj wsiadłszy na wielbłąda, wyruszał do Syrji, błagać go począł, by go zabrał z sobą: „Któż będzie mym opiekunem, wołał; gdy ciebie tu nie będzie?” Dał się ubłagać dobry Taleb, i zabrał go z sobą.
Droga do Syrji wiodła przez krainę pełną legend i podań, które sobie Arabowie opowiadali u ognisk koczowiska. Rozległe samotnie, w których żyje ten lud koczujący, usposabiają ich umysły do łatwowierności, to téż zaludnili je oni złemi i dobremi genjuszami, i legendami nadprzyrodzonemi. Przesądne te powieści opowiadane przy wieczornym ognisku, głęboko się wpoiły w umysł Mahometa. Wspomniemy tu o dwóch, o których później wzmiankuje on w Koranie. Jedna odnosi się do skalistéj krainy Hedżar. Jéj samotne doliny podróżni wskazywali sobie jako jaskinie zamieszkałe niegdyś przez ród Beni Tamud, czyli dzieci Tamuda, jedno z zaginionych plemion Arabji.
Przed Patryarchą Abrahamem żyło to plemie olbrzymów. Bóg widząc ich pogrążonych w ciemnotach bałwochwalstwa, zesłał im proroka Salih, by ich oczyścił z błędów. Olbrzymi niechcieli go słuchać, póki im niedowiedzie świętego posłannictwa cudem; zażądaliby z wnętrza góry wyszedł wielbłąd źrebny. — Salih zaniósł modły gorące do nieba i rozwarła się skała, a z jéj łona wyszła wielbłądzica i wkrótce porodziła źrebie. Jedna część Tamudejczyków przekonana tym cudem, dała się nawrócić; większa część jednak pozostała przy swych błędach. Salih zostawił u nich wielbłąda ostrzegając: że ręka Boska zemści się nad nimi, jeśli mu co złego zrobią.
Czas jakiś wielbłąd swobodnie pasał się na łące. To prawda, że schyliwszy się napić wody w studni lub źródle, wysuszał je do kropli; ale téż z powrotem dostarczał zapas mleka, wystarczający całemu plemieniu. Gdy jednak odstraszał inne wielbłądy z pastwiska schwytali go Tamudejczycy i zabili. Na tę zbrodnię okropny krzyk rozległ się w powietrzu, tysiące zagrzmiało piorunów, nad ranem zaś znaleziono morderców bez życia leżących na ziemi. Tak to całe plemie wytępioném zostało, kraina ich skazana na wieczną niełaskę Bożą. Powieść ta głębokie wywarła wrażenie na Mahomecie, tak, że później nie dozwolił ludowi swemu stanąć tu obozem stroniąc od wyklętéj okolicy.
Drugie podanie odnosi się do miasta Eyla, położonego nad brzegiem Czerwonego Morza. Gród ten zamieszkiwało w dawnych czasach pokolenie żydowskie. które wpadło w bałwochwalstwo i ku wielkiéj obrazie Boga, zelżyło Sabbath łowieniem ryb, za karę starcy przemienieni zostali w świnie, młodzieńcy w małpy.
Dziejopisarze muzułmańscy wspominają o cudach towarzyszących podróży Mahometa: Raz gdy przebywał skwarne piaski pustyni, krążył nad nim niewidzialny anioł, chroniąc go skrzydłami swemi; drugi raz znowu zawisł mu nad głową obłok, zasłaniając go od promieni słońca, a kiedy szukał cienia pod uschłem drzewem, drzewo rozzieleniło się i zakwitło.
Okrążywszy granice Moabitów i Ammonitów tak często wspominanych w piśmie świętym, karawana przybyła do wioski Bosra lub Bostra, leżącej na pograniczu Syrji w krainie plemienia Manasessa. Dawniej była ona zamieszkana przez Lewitów, teraz przez Nestorjańskich Chrześćjan. Było to wielkie targowisko, odwiedzane corocznie przez karawany; tu stanęli pielgrzymi i rozłożyli się pod murami Nestorjańskiego klasztoru. U zakonników znalazł Abu­‑Taleb z siostrzeńcem gościnne przyjęcie. Jeden z mnichów nazywany u jednych Sergiusz, u innych Bahira, wdawszy się w rozmowę z Mahometem. zdziwił się dojrzałością przedwczesną jego umysłu i ciekawością jaką pałał słuchając rozpraw o przedmiotach religijnych. Często miewali z sobą rozmowy, w których zakonnik głównie godził na błędy bałwochwalstwa, w jakich dotąd wychowany był młodzieniec; Nestorjanie bowiem nietylko że byli zapalonymi nieprzyjaciółmi wszelkiej czci oddawanéj obrazom, ale nawet i krzyż z obrządków swoich wyłączali. Wielu utrzymuje, że wiadomości swe o zasadach Chrześćjanizmu, powziął był Mahomet w tych rozmowach z Sergjuszem; prawdopodobném jest także, że z nim miewał później częstsze stosunki w wycieczkach swoich do Syrji. Muzułmańscy pisarze utrzymują, że zakonnik polubił młodzieńca i zajął się nim szczególnie dla znamienia proroctwa, które dostrzegł między jego ramionami. Przestrzegał Abu-Taleba, gdy ten z powrotem wybierał się do domu, aby strzegł siostrzeńca, by nie wpadł w ręce żydów; odgadując przeciwieństwa, jakich dozna późniéj od tego ludu.
Niepotrzeba było jednak cudownego znamienia, by obudzić zajęcie mnicha pałającego chęcią nawrócenia młodzieńca, pojętnego siostrzeńca stróża Kaaby, który mógł zanieść do Mekki ziarno Chrześćjaństwa.
Mahomet powrócił do domu z umysłem pełnym podań i baśni słyszanych w pustyni, oraz nauką wlaną weń przez mnicha Nestorjańskiego zakonu. Później zdaje się, że czuł tajemniczą cześć dla Syrji, kraju do którego schronił się z Chaldei Abraham, unosząc z sobą cześć jednego, prawdziwego Boga. „Zaprawdę, mawiał w Syrji ma zawsze Bóg stróżów słów swoich; jest ich czterdziestu, gdy jeden umrze, drugi zajmuje jego miejsce; przez obecność ich błogosławieństwo spływa na kraj.” I w inném miejscu: „Niech raduje się Syrja, aniołowie nieba skrzydłami ją swemi osłaniają.”



ROZDZIAŁ IV.
Zatrudnienia handlowe Mahometa i małżeństwo jego z Chadidżą.


Mahomet teraz oddany czynnemu życiu, towarzyszył wujowi we wszystkich wyprawach. Raz gdy miał lat 16, znajdujemy go wraz z wujem Zobier, dążącego z karawaną do Yemen; drugi raz jako giermek towarzyszy temuż wujowi, wiodącemu oddział Korejszytów w pomoc Kenanitom toczącym wojnę z Hawezanami. Mają to być pierwsze czyny wojenne Mahometa, choć cała jego czynność zależała na dostarczaniu wujowi grotów w czasie walki i na zasłanianiu go tarczą od pocisków nieprzyjaciół. Wojnę tę przezwali dziejopisarze arabscy Al-Fadżar, czyli wojną grzeszną, prowadzono ją bowiem w miesiącach pielgrzymek. Im starszy stawał się Mahomet, tém więcéj używany był za ajenta lub faktora kupieckiego w karawanach wyprawianych do Syrji, Yemen, lub gdziekolwiek indziéj; podróże te rozszerzały pole spostrzeżeń i dawały mu sposobność badania charakterów ludzkich.
Nieopuszczal téż jarmarków, które w Arabji nietylko handlowi poświęcone były, ale stawały się szrankami walki poetycznéj, między różnymi ludami; zwycięzcy otrzymywali nagrody, twory zaś ich muzy przechowywano w archiwach książąt. I tak z jarmarku Okad siedm trofeów zawieszono na ścianach Kaaby. W czasie jarmarków tych, opowiadano sobie różne podania, oraz wpajano w słuchaczy dogmata wiary. Z tych to źródeł czerpał Mahomet znajomość różnych sekt i wyznań.
W tym czasie, mieszkała w Mekce wdowa zwana Chadidża z plemienia Korejszytów. Dwa razy wstępowała już w związki małżeńskie. Ostatni jéj mąż bogaty kupiec, niedawno był umarł. Rozległe interesa handlowe, które zostawił, potrzebowały wprawnéj do prowadzenia ręki. Siostrzeniec wdowy, Czuzyma, niedawno poznawszy Mahometa w wyprawach handlowych, upodobał sobie jego biegłość i rzetelność. Zalecił go tedy ciotce. Dorodna postawa młodzieńca niemało zapewne wpłynęła na skutek rekomendacji; miał podówczas 25 lat, a arabscy historycy wychwalają jego męzką urodę i pociągające obejście; chcąc go sobie zapewnić Chadidża ofiarowała mu podwójne wynagrodzenie. Mahomet zasięgnął rady Abu-Taleba i przyjął obowiązek.
W wyprawach i zajęciach, pomagali mu siostrzeniec wdowy i jéj niewolnik Maisara, a Chadidża tak zadowolnioną była z pełnomocnika swego, że za jego powrotem, poczwórną złożyła mu zapłatę. Późniéj wysłała go do południowéj Arabji; Mahomet zawsze pełnił swe obowiązki najprzykładniéj. Chadidża kobieta 40 letnia była pełna rozsądku i doświadczenia. Uwielbienie jakie miała dla rozumu i rzetelności Mahometa, powoli wkradło się do jej serca i przemieniło w miłość. Arabskie legendy wspominają nam o cudzie który potwierdził rodzące się w niéj uczucie. Pewnego dnia w południe otoczona służebnemi, wyglądała z dachu domu przybycia karawany prowadzonej przez Mahometa. Za jéj zbliżeniem się ujrzała zdziwiona dwóch aniołów chroniących go skrzydłami od promieni słońca. „Patrzcie, zawołała zwracając się do kobiet, Allah zesłał dwóch aniołów, by strzegli oblubieńca jego.”
Czy kobiety jéj dostrzegły również cudowne zjawisko, nie głosi podanie. Dość na tém, że wdowa pałając coraz większą miłością dla młodzieńca, wysłała do niego niewolnika, Maisarę, z ofiarą swéj ręki. Negocjacja odbyła się bardzo w prosty sposób. „Mahomecie! spytał go niewolnik, czemu się nie żenisz?” „Nie mam do tego środków” odrzekł tenże. „A gdyby też bogata dama ofiarowała ci swoją rękę, dama jaśniejąca wdziękami i dostojeństwem rodu?” „I któż to jest?“ „Chadidża“ „Czy bydź może?“ „Zostaw to 0nie.“ Maisara wrócił do pani, i zdał jéj sprawę z poselstwa. Naznaczono godzinę spotkania, i rzeczy załatwione zostały z szybkością cechującą wszystkie czynności Mahometa z wdową. Wprawdzie ojciec oblubienicy niechętném patrzał na związek córki okiem, a to dla ubóstwa Mahometa, wdowa jednak postawiła na swojem, wydała wspaniałą ucztę, na którą sprosiła ojca, krewnych, wujów Mahometa, Abu-Taleba, i Hamzę, oraz kilku innych członków rodu Korejszytów. Tu wino potokami lejące się, wkrótce rozweseliło gości. Zapomniano o ubóstwie Mahometa, Abu-Taleb, ze strony oblubieńca; a Waraka ze strony oblubienicy, mieli pochwalne na ich związek mowy; Mahomet kazał zabić wielbłąda, i mięso rozdzielić między ubogich. Podwoje domu stały dla wszystkich otworem. Niewolnice Chadidży, tańczyły przy dźwięku bębenków, gwar i wesołość ożywiała wszystkich, Abu-Taleb, zapominając swój wiek sędziwy i zwykłą powagę, ucztował radośnie wraz z innymi. Jako posag zaś z swéj własnej kieszeni wypłacił pół trzynasta ok złota, summę wyrównywającą 20 wielbłądom, Halema mamka Mahometa, zaproszona na weselne gody, uraczona i obdarzona 40 owcami, wróciła szczęśliwa na dolinę Saaditów.




ROZDZIAŁ V.
Postępowanie Mahometa po ślubie. Pragnie wprowadzić religijne reformy. Widzenie w jaskini. Ogłoszenie jego proroctwa.


Małżeństwo z wdową stawiało Mahometa, na równi z najbogatszymi obywatelami. Wyższość jego moralna, jednała mu wielki wpływ nad nimi. — Allah, mówi dziejopis Abulfeda, ozdobił go wszelkiemi przymiotami ciała i duszy; prostota i szczerość, oraz myśli czyste, zjednały mu nazwę Al-Amina, czyli wiernego. Dla prawości i głębokiego rozumu, często powoływany był na sędziego polubownego, przez obywateli miasta. Opowiadają zdarzenie jedno w którém żywo jaśnieje dowcip i przenikliwość Mahometa. Kaaba uszkodzona ogniem, potrzebowała naprawy; rozrzucono mur, trzeba było przenieść i kamień święty; ale tu żwawa powstała sprzeczka, między zebranemi wodzami, który z nich miał mieć zaszczyt wykonania tego, wreszcie uradzono, by się zgodzić na sąd pierwszéj lepszéj osoby, która wejdzie bramą Al-Haram. Był nią Mahomet. Wysłuchawszy strony, doradził im, by rozłożono kawał sukna na ziemi, złożono na nim kamień, następnie by jeden człowiek każdego pokolenia, wziął za róg sukna, i tak relikwię, przeniesiono w miejsce, w które ją Mahomet własnemi włożył rękoma. Cztery córki i jednego syna miał Mahomet z Chadidży. Syn nazwany został Kazimem, ztąd dziejopisarze arabscy, często zwią Mahometa Abu-Kazimem, to jest ojcem Kazima. Syn ten jednak wkrótce umarł w dzieciństwie. Przez lat kilka po ożenieniu, czynnie Mahomet prowadził handel, odwiedzał odległe targi Arabji, jeździł z karawanami. W wyprawach tych, nie zawsze wychodził korzystnie, i raczéj uszczuplił, jak dorobił majątku żony. — Majątek ten stawiając go w położeniu zupełnie niezależném, dozwolił mu pogrążać się w ulubionych rozmyślaniach. Skłonność ta podsycaną była wycieczkami w różne okolice, stosunkami z żydami i chrześćjanami, przebywającymi w pustyni, gdzie tyle razy słuchał baśni, przesądów powtarzanych przy wieczorném ognisku. W rodzinnem kółku miał domową wyrocznię, która przeważny wpływ na jego religijną opinię wywierała. Był nim kuzyn jego Waraka, człowiek bystrego i giętkiego umysłu, żydowskiego pochodzenia, później chrześćjanin, z tém wszystkiém podawający się za Astrologa. Godny on jest wspomnienia, jako pierwszy tłumacz wyjątków starego i nowego testamentu na język arabski. Od niego to czerpał Mahomet różne wiadomości równie jak znajomość pisma świętego i talmudu, które tak jasno przebijają się w Koranie.
Te, to wiadomości różnie nabywane i przechowywane w olbrzymiéj pamięci, rażącą stanowiły sprzeczność, z przesądnemi obrządkami, odprawianemi w Kaabie. Święty ten przybytek zapełnił się bałwanami, liczono ich 360, to jest tyle ile dni w roku arabskim. Bożyszcza przywiezione były z różnych krajów, a najpotężniejszym z nich był Hobal z Syrji, posiadający moc zsyłania deszczów. Posągi Abrahama i Izmaela, którzy niegdyś jako prorocy i protoplaści czczeni byli, z strzałami (symbolem cudownéj potęgi) stały między innemi. Im wiecéj Mahomet badał wiary różnych ludów, tém więcéj raziła go ciemnota i przesąd otaczające go. W ustępach Koranu przebija się chęć żywa, konieczność, jaką uczuwał, religijnéj reformy. W umyśle wyrobił sobie niezachwianą wiarę, że jedyną prawdziwą religiją była religja Adama, przed upadkiem, w dniach niewinności. Wiara ta wpajała w wyznawców cześć jednego Boga Stwórcy wszech świata. Z razu tak wzniosłéj prostoty, poniżoną została i popsutą bałwochwalstwem; na jéj oczyszczenie zsyłani byli od czasu do czasu prorocy. Takiemi prorokami był Noe, Abraham, Mojżesz, wreszcie Jezus Chrystus. Co jednak który z nich poprawił, napowrót wyznawcy jego popsuli. Szczególniéj też pałał czcią dla wiary Abrahama i Izmaela. Czas nowéj reformy nadszedł, świat znów się pogrążył w ciemnotę bałwochwalstwa. Trzeba było nowego proroka namaszczonego przez niebo, by ludzkość zwrócić na drogę wiary i cnoty, by czci Kaaby przywrócić czystość, prostotę dni Abrahama i patrjarchów. Ciągle zajęty tą myślą oddał się głębokim dumaniom, zapominając o świecie, co wrzał gwarem i ruchem w koło niego. Stroniąc od ludzi, jak mówią, często chronił się do jaskini Hara, o 3 mile na północ od Mekki leżącéj, gdzie na wzór chrześćjańskich anahoretów, trawił dni na modlitwach i rozmyślaniach. W ten sposób spędzał miesiąc święty Ramadan. To ciągłe zaprzątanie umysłu jednym przedmiotem, oraz żarliwość niesłychana, wpłynęły na jego fizyczność. Począł miewać extazje, napady konwulsyjne. Przez 6 miesięcy z rzędu, mówi jeden z jego życiopisarzy, miewał jeden i ten sam sen. Częstokroć bezprzytomnie leżał na ziemi. Chadidża, która nieraz towarzyszyła mu w samotnych dumaniach, poczęła go o powód tych napadów troskliwie wypytywać, zbywał ją błahymi pozorami, lub tajemniczą odpowiedzią. Przeciwnicy jego, napady te przypisują epilepsji; pobożni zaś muzułmanie zwią je widzeniami proroczemi. Wreszcie to co mu niewyraźnie we snach rysowało się, okazało mu się jawnie anielskiem zjawiskiem.
Cudowne to zjawisko miało ukazać mu się w 40 roku życia.
Jak zwykle przepędzał on miesiąc Ramadan w jaskini na górze Hara, starając się przez posty, modlitwy i samotne rozmyślania wznieść umysł i myśl do oglądania Boskiéj prawdy. Było to w nocy zwanéj przez Arabów Alkader, czyli cudowny wyrok; w noc tę, jak podaje Koran, aniołowie i archanioł Gabrjel, zstępują na ziemię, niosąc z sobą wyroki Boże: uroczysta cisza zalega ziemię, panuje spokój słodki w przyrodzie, aż do brzasku poranka.
Mahomet obwinięty płaszczem, spoczywał na ziemi, gdy w tém usłyszał głos wzywający go po imieniu, odsłoniwszy oczy takim potokiem rażącego światła olśniony, został iż zemdlał na miejscu.
Przyszedłszy do zmysłów, ujrzał anioła w ludzkiéj postaci, który zbliżywszy się rozłożył przed nim zwój jedwabnéj materji i zawołał. „Czytaj.“
„Nie umiem tego czytać,” — odrzekł Mahomet.
„Czytaj, rzekł anioł, w Imie Pana Stwórcy wszech świata, co stworzył człowieka ze krwi. Czytaj w Imie Wszechmocnego, co nauczył ludzi prowadzić piórem, który wlewa w nich światło wiary, uczy, czego wprzód niewiedzieli.”
Na głos anioła rozjaśnił się umysł Mahometa, począł czytać, były to wyroki Boże, późniéj umieszczone w Koranie. Kiedy skończył, rzekł do niego anioł, „Mahomecie, zaprawdę mówię ci, jesteś prorokiem Boga, a ja jego aniołem Gabrjelem. Mahomet cały drżący, udał się nad ranem do żony, niewiedząc, czy to było objawienie Boże, czy sen, czy też sidła złego ducha.
Chadidża uwierzyła we wszystko. Widziała w tém cel rozmyślań męża osiągnięty, i wyleczenie z paroxyzmów. „Wesołą zwiastujesz mi nowinę zawołała. Przysięgam ci na tego, w którego ręku jest moja dusza, że od dziś dnia, uważam cię za proroka naszego ludu. Rozwesel się, zawołała, widząc czoło jego zachmurzone. Allah, niedozwoli ci wstydem się okryć. Niekochałżeś dotychczas krewnych, nie byłżeś dobrym sąsiadem, litościwym, gościnnym, niedotrzymywałżeś dotąd słowa, nie broniłżeś prawdy?”
Chadidża pospieszyła z tą nowiną do Waraki, który jak mówiliśmy, był domową wyrocznią Mahometa w przedmiotach religji.
Wysłuchawszy ciekawie jéj opowiadania zawołał: „Na tego co w swym ręku ma duszę Waraki, mówisz prawdę Chadidżo. Anioł który się oczom twego męża ukazał, jest ten sam, co niegdyś posłany był Mojżeszowi synowi Abrahama. Prawdę on mu głosił, mąż twój jest w rzeczy saméj prorokiem!
To zdanie uczonego Waraki, utwierdziło Mahometa w jego przekonaniu.
Uwaga. Dr. Gustaw Weil, w rozprawie: Mahomet der Prophet, rozstrząsa kwestją epilepsji Mahometa, zarzucaną mu przez chrześcijan i nieprzyjaciół. Świadczą jednak o nim, jedni z najstarszych biografów muzułmańskich: Często wpadał on w drżenie w mowie, po którém następowało omdlenie, konwulsje, podczas których pot w najzimniejszy czas płynął mu kroplami z czoła, oczy zamykał, i młodego wielbłąda wydawał głosy.
Jedna z jego żon zwana Ajsza, równie jak Zeid uczeń, świadczą nam o tém, brali oni to za niebieskie objawy. Miał on jednakże w Mekce podobne napady, przed objawieniem Koranu. Chadidża obawiała się czyli nie był pod wpływem złego ducha i chciała biedz po czarno­‑księżnika, ale mąż jéj zakazał. Niechciał, by go oczy ludzkie widziały w podobnym stanie. Wizje jego, nie zawsze poprzedzały podobne ataki. Hareth Ibn Haszem, spytał go raz, w jaki sposób objawy nieba spływały nań. „Często.” odrzekł mu, ukazuje mi się anioł w ludzkiéj postaci, i mówi do mnie. Czasami słyszę dźwięki podobne odgłosowi dzwonka, ale nic nie widzę. Po zniknieniu anioła, całą dopiero objawioną mi pojmuję prawdę.”
Niektóre objawy mawiał, iż miewał z ust samego Boga, inne znowu we śnie, bo sny proroków są to objawienia.




ROZDZIAŁ VI.
Mahomet rozkrzewia swą wiarę tajemnie i powoli. Odbiera nowe rozkazy i objawienia. Donosi krewnemu o nich. Przyjęcie jakiego doznał. Zapał Alego. Prognostyki nieszczęścia Chrześćjan.


Czas jakiś widzenia swe udzielał Mahomet domownikom tylko. Pierwszy, który uwierzył weń, był Zeid, sługa, Arab z plemienia Kaleb. Dzieckiem dostawszy się do niewoli w wyprawie Korejszytów, losem dostał się w podziale Mahometowi. W kilka lat później dowiedziawszy się jego ojciec o tém, przybył do Mekki, i znaczny za syna ofiarował wykup. „Jeśli zechce pójść z tobą, odrzekł mu Mahomet, dam mu wolność bez zapłaty; ale jeżeli będzie wolał zostać, zatrzymam go.” Zaid wolał pozostać zjednany ojcowskiém postępowaniem pana. Mahomet publicznie przyjął go za syna. Teraz przyjęciem nowej wiary uzyskiwał wolność, mimo to zostając pod magicznym wpływem jaki prorok na towarzyszach wywierał pozostał przy nim.
Pierwsze kroki Mahometa na drodze prorockiego powołania były nieśmiałe i okryte tajemnicą. Mógł on spodziewać się nieprzyjaciół ze wszech stron: po pierwsze od swego własnego plemienia Korejszytów; po drugie od nieprzyjaznego, a zawistném okiem na strażnictwo Kaaby, patrzącego rodu Abd-Szemitów. Na czele tych stał Ab-Safian syn Harba, wnuk Omeja, a prawnuk Abd-Szamsa. Był to człowiek zdolny i bogaty, przeważnego wpływu, a zacięty jak późniéj zobaczym wróg Mahometa. Obawiając się tych grożących niebezpieczeństw, rozkrzewiała się nowa wiara nader wolno i tajemnie, tak, że w pierwszych trzech latach nie liczyła nad 40 wyznawców, byli to ludzie młodzi, cudzoziemcy lub niewolnicy. Zgromadzenia ich na modlitwy, odbywały się w mieszkaniu jednego z wtajemniczonych, lub w jaskini niedaleko leżącéj od Mekki. Tajemnica jednak, jaką pokrywali swoje czynności nie uchroniła ich od napaści. Odkryto ich schadzki, tłum zapaleńców wdarł się do jaskini i rozpoczęła się walka. Jednego z napastników ranił w głowę Saad, zbrojownik, który ztąd głośny jest, jako pierwszy który krew przelał w obronie Islamizmu.
Jednym z najzaciętszych przeciwników Mahometa był wuj jego, Alm-Lahab, człowiek bogaty, przytém dumny i popędliwy.
Syn jego Otha, pojął za żonę córkę trzecią Mahometa, Rukieję przez co podwójnie spokrewnieni byli. Abu-Lahab, jednak z drugiéj strony złączony był z nieprzyjazném Korejszytom plemieniem, małżeństwem z Omm-Dżemilą siostrą Abu-Safiana, którego równie jak żony ulegał wpływowi. Głośno tedy powstawać począł na herezją siostrzeńca hańbiącą ród Korejszytów. Postępowanie to, które Mahomet przypisywał poradom jego żony, Omm-Dżemili mocno go dotknęło. Szczególnie bolało go, że córka jego Rukieja dla skłonności do wiary ojca, ściągała na siebie gniew i wyrzuty męża.
Te i tym podobne kłopoty, wpływały na rozdraźnienie jego umysłu. Z każdym dniem stawał się słabszym i bardziéj obłąkanym. Osoby otaczające go, widząc tę zmianę, obawiały się napadu choroby, drudzy szydzili tylko z jego obłąkań, a pierwszym z pomiędzy szyderców była Omm-Dżemila, siostra Abu-Safiana. Z tego wycieńczenia ciała i zgorączkowania umysłu wypłynęło drugie niebieskie objawienie, którém mu Bóg kazał: „powstać, mówić i chwalić Stwórcę.” Miał teraz uczynić jawne wiary swéj ogłoszenie ludowi, poczynając od krewnych i plemienia swego. Czwartego tedy roku posłannictwa, zwołał plemie Korejszytów rodu Hassema, na pagórek Saffa niedaleko leżący od Mekki, by im udzielić rzeczy wielkiéj dla nich wagi. Zebrali się wszyscy na oznaczoném miejscu, gdzie też Abu-Lahab z żoną swą Omm-Dżemil przybył. Zaledwie prorok usta otworzył, tłómacząc się dla czego ich tu przywołał, gdy się zerwał Abu-Lahab, lżyć go począł, a w zapalczywym gniewie chwycił za kamień chcąc w siostrzeńca ugodzić. Mahomet cisnął na niego piorunującem okiem; przeklął rękę świętokradzko wzniesioną, i przepowiedział jemu i żonie, srogi los w ogniach Gehenny (piekła).
W zgromadzeniu powstał rozruch. Abu-Lahab wraz z żoną do wściekłości przywiedzeni klątwą Mahometa, zmusili syna Othę do wypędzenia Rukieji, która płacząc opuściła progi mężowskiego domu. W krótce jednak pojął ją za żonę żarliwy wyznawca wiary Mahometa Otmman Ibn-Affan. Niezrażony bynajmniéj tém przyjęciem, Mahomet zwołał powtórnie Hassemitów do swego domu gdzie uraczywszy ich mięsem z jagnięcia i mlekiem, powstał i opowiadać począł Boskie widzenia, oraz posłannictwo swoje.
Dzieci Ab-del-Motaleba, wołał z zapałem, wam to zesłał Allah te boskie dary. W jego imieniu ofiaruję wam błogosławieństwo na tym świecie, a nieskończoną uciechę w przyszłém.
„Kto z was chce się zemną ciężarem podzielić. Kto z was chce być mym bratem, wodzem, wezyrem?” — Słuchacze milczeli, niektórzy oniemieli z podziwu, drudzy uśmiechali się, niedowierzając i szydząc. Wreszcie Ali, skromnie przyznając wiek swój młody, i słabe siły, powstał i oświadczył gotowość swą służenia prorokowi.
Mahomet rzucił się na szyję młodzieńca, i przycisnął go do łona. — „Patrzcie, oto mój brat, wezyr, zastępca,” zawołał; „słuchajcie co on wam powie, bądźcie mu posłuszni.”
Wybuch niedorostka takiego jak Ali, przyjęli Korejszyci pogardliwym śmiechem, urażony tém Abu-Taleb ojciec młodego wyznawcy, padł przed synem na kolana i uznał go.
Pomimo to, że nowa Mahometa wiara tak groźnych przeciwników znalazła w krewnych i przyjaciołach jego, zyskiwała w ogóle wielu zwolenników, a mianowicie też między kobietami, stawającemi zwykle w obronie prześladowanej sprawy. Wielu żydów zrazu poszło za jego przykładem, ale przekonawszy się, że pozwalał wyznawcom swym jeść wielbłądzie i innych zwierząt mięso, odrzucili jego wiarę jako nieczystą.
Mahomet teraz zagrzany stokroć większym zapałem, począł jawnie opowiadać wiarę swą; uważano go za proroka, zesłanego od Boga, by lud z błędów bałwochwalstwa, oraz od chrześćjan i żydów wpływu uchronić. Pagórki Saffa i Kubejs były ulubionemi miejscami jego przemów, górę Hara zaś uważał za swą górę Synai, gdzie udawał się czasami na pobożne rozmyślania i widzenia, a zkąd powracał z nowemi objawieniami Koranu w ustach. Pisarze chrześćjańscy wspominają o wielu nadprzyrodzonych zjawiskach w tym czasie zdarzonych, a przepowiadających przyszłe zdarzenia. W Konstantynopolu stolicy chrześćjaństwa, kilka porodzeń potwornych oraz zjawisk, przeraziło obecnych. W czasie procesji w okolicach, krzyż męki Zbawiciela wstrząsł się gwałtownie. Nil porodził dwa ohydne potwory, na pozór mężczyznę i kobietę, które wzniosłszy się na chwilę nad powierzchnią fal i okropnie czas jakiś popatrzywszy w koło, zanurzyły się znów w głębiach rzeki. Przez dzień cały słońce zdawało się o trzy czwarte swéj objętości mniejsze, rozsiewało słabe i mdłe promienie. W jedną bez księżycową noc jaskrawa łuna ukazała się na niebie, języki płomieniste świeciły na firmamencie.
Te i tym podobne dziwy, brano za nieomylne oznaki nadejść mających nawałnic, sędziwi słudzy Boży, wstrząsając głowami, przepowiadali bliskie nowe panowanie, srogie prześladowanie chrześćjańskiéj wiary, oraz spustoszenie kościołów.
Tajemnicze te zagadki rozwiążą mężowie, co cierpieli dla wiary, mówi Padre Jayme Bleda, równie jak starzy marynarze przewidują w znakach powietrznych burzę, co ma ich słabą nawę zatopić.



ROZDZIAŁ VII.
Rys wiary Mahometan.


 Nie jest naszym zamiarem, zagłębiać się w dogmata wiary Mahometa, mimo to, dla trafnego ocenienia charakteru tego znakomitego męża, rzucimy okiem na to, co on głosił.
Mahomet nigdy nie mienił się twórcą nowéj religji, chciał tylko przywrócić pierwotną prostotę wiary danéj przodkom przez Boga. — „Wyznajemy,“ mówi Koran, „to co wyznawał Abraham, a on nie czcił bałwanów. Wierzymy w Boga, w to co nam zesłał, co zesłał Abrahamowi i Izmaelowi, Izaakowi i jego plemionom, Mojżeszowi i Jezusowi i prorokom swoim; nie robimy między niemi żadnéj różnicy i zdajemy się na wolą Boga.“[2].
Koran[3] wielką księgę Islamizmu wydawał prorok częściowo, zależało to od wzburzenia jego uczuć lub zbiegu okoliczności. — „Zesłaliśmy ci księgę prawdy,“ mówi Bóstwo, „potwierdzającą pisma wprzód objawione, a głoszącą tęż samą prawdę.“[4].
Jedność Boga stanowi kamień węgielny Islamizmu. „Nie ma Boga nad Boga“ było główną przewodniczącą zasadą. Ztąd zyskała nazwę Islamu, od wyrazu arabskiego, oznaczającego poddanie się Bogu. Ta zasada łączyła się z drugą. „Mahomet jest prorokiem Boga,“ stwierdzały ją niebieskie objawienia. Prócz Boga wierzono w aniołów i duchów, w proroków; w zmartwychwstanie ciała; w sąd ostateczny, karę za zły, nagrodę za cnotliwy żywot. W Koranie przebija się Ewangelja, Biblja, Misznu i Talmud, szczególnie w dzikich, lecz pełnych piękności podaniach tyczących się aniołów, proroków, patrjarchów, dobrych i złych duchów. W dziecinnym wieku jeszcze Mahomet powziął wysoki dla wiary żydowskiéj szacunek; utrzymują, że matka jego miała być tego wyznania.
Systemat jednak na podstawie którego zbudowanym jest Koran, wziętym jest z dogmatów chrześćjanizmu w Arabji.
Wiele dobrotliwych zasad i przepisów Zbawiciela, umieścił prorok w Koranie. Dawanie jałmużn, oraz moralna zasada „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło.“ jest tam zalecaną. „Nie krzywdź drugiego, mówi Koran, a i ciebie nie pokrzywdzą; jeźli ci dłużnik winien pieniądze, a trudno mu o nie, czekaj i bądź cierpliwy; a jeśli w jałmużnach je odda, tem mu lepiéj.“ — Mahomet zalecił prawość i szczerość w postępowaniu. „O kupcy“ mawiał często, wkrada się oszukaństwo i kłamstwo w handel, oczyśćcie go jałmużną; ten, który sprzeda towar uszkodzony, a ukrywać to będzie, ściągnie na siebie gniew Boży i aniołów i t. d.
Wiele jednak obrządków, przyjętych od niepamiętnych czasów od Arabów, do których od dziecka przywykli, a które nie sprzeciwiały się pojęciu Jedności Boga zachowano.
Taką była pielgrzymka do Mekki wraz z obrządkami spełnianemi w Kaabie, u studni Zem-Zem i w innych miejscach świętych w okolicy.
Dawny zwyczaj obmywania przed modlitwą zachowany był święcie. Modlitwy odmawiano w pewnéj porze dnia i nocy; były one proste, towarzyszyły im pokłony, pobożni zwracali się twarzą do Kiebli, miejsca czci religijnéj.
Po skończonéj modlitwie odmawiano następujący ustęp o wielkości Boga z II. rozdziału Koranu.
Ma on szczególnie być piękny w oryginale Arabskim, wyryty bywa często na złocie, lub drogich kamieniach, które noszą jako amulety. — „Bóg! nie ma innego Boga prócz Boga, Nieśmiertelnego. Do Niego należy ziemia i niebo. Ktoż bez Jego woli może co zrządzić? On zna przyszłość i przeszłość, a nikt nie pozna Jego myśli, jeśli On sam czego nieobjawi. Władza Jego rozciąga się na niebie i ziemi a jednak nie czuje jéj ciężaru. On jest wielkim, Potężnym!
Mahomet szczególnie przykazywał odmawianie modlitw. „Aniołowie“ mówi on, „odwiedzają was w nocy i we dnie; późniéj ulatują do Niebios i zdają Panu sprawę z tego, jak ludzi zostawili. Znaleźliśmy ich, odpowiedzą, modlących się, zostawiliśmy ich przy modlitwie.“ Pojęcia zmartwychwstania i sądu ostatecznego czerpane z chrześćjańskiéj wiary, połączone były z innemi pomysłami czerpanémi z innych źródeł.
Opis sądu ostatecznego umieszczony w 81 rozdziale Koranu, zawiera w sobie wiele myśli wzniosłych.
„W Imie miłosiernego Boga! nadejdzie dzień w którym słońce zakryje się całunem, a gwiazdy z sklepienia niebieskiego spadać będą.“
„Wielbłądy na oźrebieniu zaniedba Człowiek, drapieżne zwierzęta tłumami snuć się będą.“
„Zawrą otchłanie Oceanu, a dusze połączą się w martwe zwłoki.“
„Dzieweczka pogrzebana za życia, ocknie się i zawoła; za jakąż poświęciliście mnie zbrodnię? — otwartą zostanie księga przedwieczna.“
„Kiedy zwiną się niebiosa, a piekło żarzyć się będzie.“
„W ten dzień każda dusza wyspowiada czyny swe.“
„Zaprawdę, przysięgam wam na gwiazdy niknące w świetle sloneczném, na ciemność nocy, i na brzask poranku, nie są to słowa ducha ciemności, ale anioła dobroci i potęgi w którym Allah i jego aniołowie pokładają zaufanie. Towarzysz wasz Mahomet nie postradał zmysłów. Ujrzał on posłańca niebios w świetle horyzontu, a słowa mu podane, mają być przestrogą dla wszystkich.



ROZDZIAŁ VIII.
 Szyderstwa jakiemi przeciwnicy pokrywają Mahometa i jego naukę. Zażądanie cudów. — Postępek Abu-Taleba. — Gwałtowność Korejszytów. — Córka jego Rukieja, wraz z mężem Ottmanem i znaczną liczbą uczniów, chronią się do Abissynji. Mahomet w domu Orkhama. — Nieprzyjazne kroki Abu-Jala; jego kara.


Główném przeciwieństwem tamującém kroki Mahometa w jego prorockim zawodzie, była śmieszność, którą go przeciwnicy okrywali. Ludzie co widzieli go chłopięciem biegającem po ulicach Mekki, późniéj człowiekiem czynnie oddającym się zabiegom materjalnym życia, szydzili z jego apostolskiéj missji. Wytykali go palcami gdy przechodził, wołając: „Patrzcie! oto wnuk ib-del-Motalleba, on ma wiedzieć co się w niebie dzieje.“ Ci którzy świadkami byli jego niektórych wizji brali go za warjata, inni mieli go za opętanego, inni znów zarzucali mu czary i magją.
Skoro zjawił się na ulicy, ciskano na niego obelgi, żarty, któremi zawsze tak hojnie zasypuje tłum człowieka odróżniającego się w życiu; jeśli chciał głosić swą naukę, głosu jego nie słuchano w takim hałasie i wrzasku niecnych śpiewek, ciskano na niego błotem, gdy modlił się w przybytku Kaaby.
Zarówno pospólstwo jak i zamożni obywatele patrzeli nań nieprzyjazném okiem. Jednym z najniebezpieczniejszych jego wrogów był młodzieniec zwany Amru, musimy tu obszerniejszą o nim uczynić wzmiankę. Był on synem zalotnicy w Mekce; matka jego rywalizująca co do powabów i ponęt z Phrynami i Aspazjami Grecji, liczyła wielu z najbogatszych i najszlachetniejszych obywateli miasta, między swych kochanków. Wydając na świat syna, przypisywała ojcowstwo jego kilku zarazem Korejszytom. Dziecię jako najwięcéj podobieństwa mające do Aassa najstarszego z jéj kochanków, jemu przyznanem było, zkąd dołączono mu do nazwiska Amru, nazwisko Ibn-al-Aass, to jest syn Aassa.
Przyroda, jak gdyby chcąc wynagrodzić plamę, którą zhańbiony przyszedł na świat, obdarzyła go wszelkiemi przymiotami. Choć młody, liczył się już do najsławniejszych poetów Arabji, w pieśniach jego przebijała cudowna słodycz, w satyrach żółć jadowita i dowcip szarpiący.
Skoro tylko Mahomet oznajmił swą missję, Amru rzucił na niego mnóstwo satyr i wierszyków wyśmiewających; te przypadając ogółowi do smaku, szarpały cześć i dobrą sławę Islamizmu. Ludzie z namysłem godzący na Mahometa żądali od niego cudów, na stwierdzenie słów: „Jezus, Mojżesz i inni prorocy, mówili, robili cuda potwierdzające swe boskie posłannictwo. Jeśliś większy od nich prorok, zrób i ty nam cud.“
Odpowiedź Mahometa umieszczona jest w Koranie: „Możecież mieć większy cud nad sam Koran; księga ogłoszona przez człowieka bez nauki, tak wzniosłych słów, tak niezbitych zasad, że połączona sztuka szatana i ludzi nic przeciw niej uczynić nie może. Wątpicież jeszcze że Bóg ją zesłał? sam Koran jest cudem.“
Niedowiarki jednak, głośno żądali więcéj dotykalnych dowodów; cudów uderzających zmysły; by wrócił niememu mowę, głuchemu słuch, ślepemu wzrok, by wskrzesił umarłych; by za jego rozkazem wytryskały źródła; grunt niepłodny przemienił się w żyzny ogród strojny drzewami palmowemi, winnicami i szemrzącemi strumykami; chcieli by za jego rozkazem wzniósł się gmach ze złota, zdobny w klejnoty i drogie kamienie; lub też, by w ich przytomności po drabinie wszedł do nieba. Jeśli zaś Koran zaprawdę był darem nieba, chcieli go widzieć spuszczającym się z obłoków, lub też anioła co im go przyniósł.
Mahomet odpowiadał w części argumentami, w części odmównemi odpowiedziami.
Niczém więcej nie mieniąc się jak człowiekiem, jako Apostół zesłanym od Boga. „Gdyby anieli mówił chodzili po świecie, wszechmocny zesłał by anioła z tém posłannictwem; ale biada dodawał tym co niewierzą słowom moim.“
Al-Maalem dziejopis Arabski wspomina że kilku z jego wyznawców złączywszy się z tłumem żądającym cudu, błagali go, by przemienił pagórek Saffa w bryłę złota. Nalegany ze wszech stron prorok, począł się modlić; a skończywszy, oświadczył, otaczającym go osobom, „iż anioł Gabrjel, ukazał mu się i oświadczył, że wrazie gdyby Najwyższy wysłuchał modlitwy, wszyscy niedowiarcy  zostaliby wytępieni. Przez wzgląd tedy dla nich, pagórek Saffa nie uległ żadnéj zmianie.
Inni znowu historycy utrzymują, że Mahomet odstępując od raz przyjętéj zasady, dla przekonania słuchaczy tu i owdzie kilka uczynił cudów. I tak razu pewnego w obliczu tłumu przywołał do siebie byka, z którego rogów zdjął zwój części Koranu, dopiero co z nieba zesłany. To znów, gdy przemawiał do słuchaczy, usiadła mu na ramieniu gołębica, i szeptała do ucha; miał to być posłaniec Boga. Inny raz znowu rozkazał ziemi, by roztworzyła się przed jego nogami, gdzie znaleziono dwa naczynia napełnione: jedno mlekiem, drugie miodem. Chrześćjańscy pisarze wyśmiewali się z tych cudów; utrzymując, że gołębica była oswojona i przyuczona szukać w uchu Mahometa ziarek grochu, że bykowi wprzód przywiązano zwój do rogów, a naczynia poprzednio zakopano w ziemię. Najwłaściwiéj jest odrzucić te cuda jako powieści wymyślone przez historyków, i takiemi je też nazywa najbieglejszy z komentatorów Mahometańskich. Nie ma śladów i dowodów, by Mahomet uciekał się do podobnych kuglarstw w celu trafienia do przekonania słuchaczy. Zdaje się, że większą ufność pokładał w wymowie i rozsądku. Pierwsze pociski jakie począł rzucać na bałwochwalstwo hańbiące i poniżające cześć Kaaby, poczęły przejmować trwogą Korejszytów. Nalegali na Abu-Taleba, by zmusił siostrzeńca do milczenia, lub żeby go oddalił z miasta, wreszcie oświadczyli mu, że prorok wraz z swymi zwolennikami ulegnie niechybnéj śmierci. Abu-Taleb pośpieszył donieść o tych pogróżkach Mahometowi, zaklinając go, by na siebie i swą rodzinę nie ściągał gniewu tak potężnych nieprzyjaciół. Zdziwił się Mahomet słysząc te jego słowa i zawołał: „Wuju!“ niech w pomoc przeciw mnie stanie słońce po lewéj, a księżyc po prawéj stronie, to jeszcze nie ulęknę się, chyba, że Bóg mi to rozkaże.“
Gdy odchodził zakłopotany, wuj przywołał go napowrót. Starzec nienawrócił się; ale uderzony bohaterską stałością i zapałem siostrzeńca, oświadczył gotową swą pomoc w jakimkolwiek bądź razie. Czując się za słabym na siłach, by zasłonić go od nieprzyjaciół zawezwał innych Hassema i Abd-el-Motalleba potomków, by stanęli w jego obronie przeciw plemieniu Korejszytów; wszyscy stawili się posłuszni na głos jego, wyjąwszy zawistnego Abu-Lahaba. Nienawiść Korejszytów z każdym dniem groźniejszą przybierała postać. Mahometa napadnięto i ledwie nie uduszono w Kaabie, ocalił go tylko z narażeniem własnym Abu-Beker. Znienawidzono jego rodzinę a szczególniéj córkę Rukieję i jéj męża Otmana Ibn-Affana. Mahomet rozkazał wyznawcom swym schronić się na jakiś czas do Abissyńji. Ważkość Czerwonego morza, ułatwiała do Afryki przeprawę. Abissyńczycy byli Nestorjańskiemi chrześćjanami. Król ich słynął z tolerancji i sprawiedliwości. U niego spodziewał się Mahomet, że córka i uczniowie pewny znajdą przytułek.
Otman Ibn-Affan, był dowódzcą tego szczupłego orszaku wychodźców, składającego się z 11 mężczyzn i 4 kobiet. Przybywszy do nadmorskiego miasta Jaffa, wsiedli na dwa okręta Abissyńskie i odpłynęli szczęśliwie. Zdarzenie to zaszłe 5 roku posłannictwa, przezwano pierwszą Hegirą, czyli ucieczką, by je odróżnić od drugiéj to jest od ucieczki proroka z Mekki do Medyny.
Gościnne przyjęcie jakie otrzymali wychodźcy, zniewoliło innych prześladowanych wyznawców do opuszczenia kraju, tak że wkrótce w Abissynji liczono 83 mężczyzn, i 18 kobiet prócz dzieci.
Korejszyci widząc, że niczém nieustraszony Mahomet, z każdym dniem zyskiwał zwolenników, ogłosili ustawę, mocą któréj, każden nowonawrócony skazywany był na wygnanie. Mahomet chroniąc się przed burzą, szukał przytułku pod dachem jednego z prozelitów swych na wzgórku Safa, zwanego Orkham. Na tém to samém wzgórzu, Bóg dozwolił złączyć się Adamowi z Ewą po samotném błąkaniu. Podanie Agary i Izmaela również się z niém łączyło.
Mahomet przepędził cały miesiąc w domu Orkhama, głosząc swą naukę i ściągając do siebie sekciarzy z wszelkich zakątków Arabji. Nienawiść nieprzyjaciół i tu go ścigała. Abu-Jal, Arab z tego plemienia wyszukał go, zelżył i porwał się nawet na jego osobę. Doszło to do uszu Hamzy wuja Mahometa, gdy ten powracał z polowania. Hamza nie był zwolennikiem nowéj wiary, ale jako krewny proroka obowiązał się czuwać nad jego osobą.
Przyszedłszy do zgromadzenia Korejszytów, gdy Abu-Jal chełpił się z swojego czynu, zadał mu cios gwałtowny w głowę i mocno zranił. Krewni jego rzucili się mu w pomoc; ale on sam drżąc przed potężném ramieniem i ognistym duchem Hamzy łagodzić go począł. „Dajcie mu pokój“ wołał do krewnych, „w rzeczy saméj postąpiłem grubijańsko z jego siostrzeńcem.“ Jako wymówkę, przywodził apostolstwo Mahometa, lecz Hamza nie dał się ugłaskać. — „I cóż“ zawołał gniewnie i pogardliwie, i ja nie uwierzę w wasze kamienne bogi, możecież mię do tego zmusić?“ Gniew zniewolił go do kroku na któren zrazu nie zgadzał się. Ogłosił się nawróconym, złożył przysięgę prorokowi i stał się jednym z najwaleczniejszych i najżarliwszych zapaśników nowéj wiary.




ROZDZIAŁ IX.
Omar-Ibn-al-Chattab siostrzeniec Abu-Jala, chce pomścić wuja morderstwem Mahometa. Jego nawrócenie. — Mahomet szuka schronienia w zamku Abu-Taleba. — Abu-Safian na czele nieprzyjacielskiego stronnictwa Korejszytów, prześladuje proroka i jego wyznawców. Otrzymuje dekret wzbraniający wszelkich z nim stosunków. Mahomet opuszcza miejsce schronienia i nawraca w czasie miesięcy pielgrzymki. Nawrócenie Habiba mędrca.


Zniewaga poniesiona z rąk Hamzy podwoiła nienawiść Abu-Jala. Miał on 26 letniego siostrzeńcasa Omara-Ibn-al-Chattaba, olbrzyma niesłychanéj siły i odwagi. Sroga jego postać mroziła krew w żyłach mężnych, tak go przynajmniéj opisuje Abu-Abdalla-Mahmud’-Ibn-Omal-Alwakedi. Omar podburzony przez wuja, postanowił przedrzeć się do domu Orkhama, gdzie znajdował się podówczas Mahomet i utopić sztylet w jego sercu.
Zarzucają Korejszytom, jakoby przyrzekli mu w nagrodę zbrodni sto wielbłądów i tysiąc uncji złota.
Idąc do domu Orkhama, spotkał w drodze Korejszytę, któremu zwierzył się z swego zamiaru. Ten jednak tajemnie nawrócony na Islamizm, usiłował odwieść go od zbrodniczego postanowienia. „Nim zabijesz Mahometa“ mówił mu: i „ściągniesz na siebie zemstę jego krewnych, patrz, czy własna twa rodzina nie popadła w odszczepieństwo.“ „Któż taki? jakto?“ spytał zdziwiony Omar. „Tak jest“ odpowiedział mu „siostra twa Amina i jej mąż Seid.“
Omar podążył do domu siostry, a wszedłszy niespodzianie zeszedł ją czytającą z mężem Koran. — Seid zrazu starał się ukryć księgę, ale pomięszanie malujące się na jego twarzy, podwoiło tylko gniew Omara. — Zapalony gniewem, cisnął Seida o ziemię; oparł mu nogę o piersi, i gdyby nie siostra, byłby go mieczem swym przeszył. Cios w twarz jéj zadany oblał ją krwią. — „Nieprzyjacielu Allaha!“ łkając zawoła Amina, „czy mię za to bijesz, że wierzę w jedynego Boga? Mimo ciebie i twéj siły, trwam w mém przekonaniu. „Tak“ dodała z zapałem, „Niema Boga, tylko Bóg, a Mahomet jest jego prorokiem.“ A teraz Omarze skończ twoje dzieło!“
Omar wstrzymał morderczą rękę, zmięszał się i zdjął nogę z piersi Seida.
„Pokaż mi pismo,“ zawołał. Amina nie zgodziła się na to, póki rąk nie umyje. Miejsce na które natrafił znajduje się w 20 rozdziale Koranu.“
„W Imie Wszechmocnego! Nie zesłany jest Koran na nieszczęście ludzi, ale jako nauczyciel by ich nauczył wierzyć w jednego Boga, twórcę niebios i ziemi. Wszechmocny króluje na wysokościach, on panem wszystkiego, co jest na Niebie, na ziemi i pod ziemią.“
„Modlisz się głośno? niepotrzebnie. Bogu wiadome są tajniki twojego serca; i najskrytsze myśli.“
Zaprawdę, jam Bóg; nie ma innego prócz mnie.
„Mnie tylko służcie, do mnie się tylko módlcie.“
Słowa te głęboko wyryły się w sercu Omara. Czytał daléj i coraz więcéj był wzruszony; a kiedy doszedł do miejsca opisującego sąd ostateczny i zmartwychwstanie, nawrócił się zupełnie.
Podążył do domu Orkhama, ale w innéj myśli. Zastukał pokornie u drzwi. „Wejdź synu Al-Chattaba“ zawołał Mahomet, i mów co cię tu sprowadza.“
„Przychodzę umieścić me imie między prawymi wyznawcami Boga i jego proroka.“ Mówiąc to, uczynił wyznanie wiary.
Nieuspokoił się jednak, póki nawrócenie jego nie stało się publicznem. Na jego żądanie Mahomet udał się natychmiast do Kaaby, by sprawić obrządki Islamizmu. Omar szedł po lewéj, Hamsa po prawéj ręce proroka, by go od obelgi i napaści bronić, towarzyszyło im przeszło 40 uczniów. W jasny dzień przebyli ulice miasta, ku wielkiemu zdziwieniu mieszkańców. Siedm razy obeszli w koło przybytek święty, za każdym razem dotykając się świętego kamienia i sprawując obrządki. Korejszyci zdała z przestrachem patrzeli na ten orszak, nie śmieli jednak napastować proroka, groźna postawa Hamzy i Omara, mroziła krew w ich żyłach, i jak lwy, którym lwiątko wydarto, wściekłém patrzeli na nich okiem. Nieustraszony Omar, nazajutrz sam jeden udał się na modlitwy muzułmańskie do Kaaby. Drudzy przerywali pacierze i lżyli go, jednak nie śmieli napastować Omara, siostrzeńca Aba-Jala. Omar udał się do wuja. „Odrzucam twą protekcję“ zawołał. Od téj chwili dzieląc we wszystkiém losy współwyznawców, stał się jednym z najdzielniejszych rycerzy Islamizmu. — Gniew jakim pałali za to nowe zwycięztwo Korejszyci, przeraził Abu-Taleba, który począł się lękać o życie siostrzeńca. Na jego usilne błaganie, Mahomet z kilku głównymi uczniami schronił się do zamku czyli warowni, należącéj do wuja, a będącéj niedaleko od miasta.
 Opieka jaką Abu-Taleb głowa Hassemitów, oraz jego krewni udzielali prorokowi, ściągnęła na nich nienawiść nieprzyjaznego stronnictwa Korejszytów, i spowodowała odstępstwo. Abu-Safian piorunował na przeciwników; zawiść jego wypływała tak z religijnych jak i z osobistych powodów. Pałał on żądzą odziedziczenia dostojeństw piastowanych przez ród Hassema. Wydał tedy rozkaz wzbraniający małżeństw, oraz stosunków z Hassemitami, dopóki ci nie wydadzą w ręce sprawiedliwości Mahometa. Wyrok ten, wydany siódmego roku posłannictwa proroka, spisany na pargaminie, zawieszono na murach Kaaby. Krok ten stawiał Mahometa w bardzo przykrém położeniu, gdyż był oblężony i bez zapasów w swoim zamku. Od czasu do czasu, oddziały Korejszytów, obiegały warownie, w celu przejęcia wszelkich dostaw żywności.
Nadejście miesięcy pielgrzymek, przyniosło ulgę rozpaczemu położeniu proroka. W téj porze roku, wedle odwiecznego prawa święcie zachowywanego u Arabów, nieprzyjazne plemiona, składały na bok oręż, i spotykały się w przybytku świątyni. Mahomet wraz z uczniami, korzystając z téj pory, opuścił zamek i powrócił do Mekki, mieszając się w tłumy pątników, rozpowiadał swą naukę. W ten sposób zyskał wielu prozelitów, którzy powróciwszy do domów, unosili z sobą w dalekie strony, nasiona nowéj wiary. Między tymi, byli książęta, naczelnicy plemion, których przykład wielu pociągał za sobą. Arabskie legendy, podają nam szumny opis, nawrócenia jednego z tych książąt, któremu towarzyszące wypadki zasługują na wzmiankę.
Książe ten, Habib-Ibn-Mallek, przezwany był mądrym; wiedza jego była głęboka i wszechstronna; biegły w magji i naukach, znał zasady każdéj religji od jéj kolebki, czerpał zaś nauki równie z ksiąg, jak z obcowania z ludźmi; był z kolei żydem, chrześćjaninem i magiem. Na naukach tych strawił wedle podań Arabskich, sto czterdzieści lat.
Habib, przybył do Mekki wiodąc za sobą orszak dwudziestu tysięcy ludzi. Wraz z nim przybyła młodziutka córka jego Satiba, którą mu żona w późnym wieku powiła, a która pozbawiona była, mowy, słuchu, wzroku i władzy.
Abu-Safian wraz z Abu-Jalem, obecność tak potężnego i bałwochwalczego księcia, uważali za najwłaściwszą porę zadania prorokowi zgubnego ciosu. Nieomieszkali więc uwiadomić Habiba, o odszczepieństwie Mahometa i wymogli na sędziwym starcu, by go wezwał do swego obozu w dolinie Zwiru, do bronienia publicznie swéj nauki, pewni będąc, że upór Mahometa ściągnie nań karę śmierci, lub wygnania.
Szumny mamy opis świetnego orszaku bałwochwalczych Korejszytów, śpieszących konno lub pieszo, z Abu-Safianem, i Abu-Jalem na czele, na sąd do doliny Zwiru.
Habib przyjął ich wspaniale, siedząc w cieniu szkarłatnego namiotu, na tronie hebanowym wysadzanym kością słoniową, sandałowém drzewem, i blaszkami złota. Zawezwanie tego groźnego trybunału, odebrał Mahomet w domu Chadidży. Ta głośno wyrzekając zalała się łzami, a córki uwiesiwszy mu się u szyi, w nieutulonym żalu opłakiwały nieochybną śmierć ojca; Mahomet pocieszywszy ich nieco, kazał im mieć ufność w Allahu.
Zebranym sędziom ukazał się w skromnéj białéj szacie, z czarnym zawojem na głowie, w płaszczu odziedziczonym po dziadzie, Abd-el-Motalebie, zrobionym z tkaniny Aden. Kędziory włosów spływały mu na barki, w oczach jaśniało światło proroka, a chociaż nie użył do brody i ciała wonności i pomad, tylko wąsy nieco piżmem i kamforą namaścił, gdziekolwiek przeszedł, rozchodziła się woń czarowna.
Poprzedzał go żarliwy Abu-Beker, ubrany w czerwony kaftan i biały turban; płaszcz miał zwinięty na ręku, by ukazać czerwone sandały.
Za zbliżeniem się proroka, tajemnicza trwoga opanowała zgromadzenie. Uroczysta cisza panowała wokoło. Nawet bydlęta, rżące konie, ryczące wielbłądy i osły zamilkły.
Sędziwy Habib, przyjął go łaskawie, „Mówią, że się głosisz prorokiem, zesłanym od Boga, spytał go, jestże to prawdą?“
„Tak jest, odrzekł Mahomet, Bóg mię natchnął bym prawdziwą głosił wiarę.“
„Dobrze,“ mówił daléj chytry mędrzec, „ależ każdy prorok stwierdził cudami posłannictwo swe: Noe miał tęczę; Salomon tajemniczy pierścień, Abraham ogień pieca, któren stał się chłodnym na jego rozkaz; Izaak baranka, co w jego miejscu poświęcony w ofierze został; Mojżesz miał cudowną laskę; Jezus wskrzeszał umarłych, uciszał jedném słowem burzę. Jeśliś więc prawdziwy prorok, daj nam tego dowód.“ Zadrżeli na te słowa uczniowie Mahometa. Abu-Jal zaś klasnąwszy w ręce, począł wychwalać mądrość Habiba, ale prorok powściągnął go szyderczo. „Milcz, zawołał,“ nie hańb twéj rodziny i plemienia.“ Następnie spokojnie zwrócił się do Habiba.
Pierwszym zażądanym od niego cudem było, odgadnienie przedmiotu ukrytego w namiocie księcia, i powodu, któren go do Mekki sprowadził.
Mahomet, głosi podanie, schylił się do ziemi, i począł kreślić znaki tajemnicze na piasku. Potém podniosłszy głowę, odrzekł: Habibie, przywiodłeś tu córkę Satibę: głuchą, niemą, kulawą i niewidomą, w nadziei że uzyskasz pomoc z Nieba. Spiesz do namiotu, mów do niéj, i słuchaj co ci powie, a z tego, wiedz, jak Bóg jest potężny.“
Usłuchał go Habib, na progu spotkał córkę, z roztwartemi ramiony, z radością błyszczącą w oku, zdrową, a piękniejszą niż księżyc jasnéj nocy.
Drugi cud zażądany od Habiba, był stokroć trudniejszy. Zażądał by w jasne południe, cicmnoście pokryły niebo, i księżyc zstąpił na wierzchołki Kaaby.
Prorok spełnił ten cud z równąż łatwością. Na jego rozkaz mrok zaległ ziemię. Następnie ujrzano księżyc zbaczający z swéj drogi, aż wreszcie zawisł on na wierzchołku przybytku. Potem obszedłszy siedm razy na wzór pielgrzymów Kaabę, zatrzymał się przed Mahometem.
Niedość na tem, Mahomet kazał mu wejść prawym rękawem u swéj szaty, a wyjść lewym; następnie rozpadłszy się na dwoje, jedna jego część powędrowała na wschód, druga na zachód, aż wśrodku firmamentu, zlały się w jedną jaśniejącą całość.
Habib, równie jak czterystu siedmdziesięciu mieszkańców Mekki, przekonani tym cudem, nawrócili się natychmiast. Abu-Jal, zaślepiony gniewem, przypisywał cuda czartowskiéj sztuce.
Uwaga. O cudach tych nie wspomina dokładny i sumienny Abulfeda, ni żaden z wiarogodnych dziejopisów Arabskich, opis ich przechowuje się w podaniach. Można je policzyć do innych tym podobnych, zważywszy, że prorok tylko „Koran“ cudem nazywa.



ROZDZIAŁ X.
 Wyrok zawieszony na murach Kaaby, tajemniczo zniszczony. — Mahomet wraca do Mekki, śmierć Abu-Taleba i Chadidży. Mahomet pojmuje za żonę Ajeszę Sawda. Korejszyci ponawiają prześladowanie. Prorok chroni się do Tayef. Ucieka ztamtąd. Widzenie w pustyni Naklah.


Trzy lata upłynęły od czasu, kiedy Mahomet wraz z uczniami schronił się do zamku Abu-Taleba. „Wyrok fatalny, zawieszony na murach Kaaby, wyłączał go od reszty społeczeństwa. Liczba zwolenników rosła codziennie, wielu połączyło się z nim w Mekce; poczęto szemrać na Abu-Safiana, i na nieludzką zapamiętałość Korejszytów. Pewnego dnia odkryto, że pargamin, na którym wypisany był wyrok, ktoś zniszczył tak, iż tylko początkowe słowa; „W Twojem Imieniu Wszechmocny Boże“ zostały. Dekret zatém uznanym został za nieważny, a Mahometowi i jego uczniom dozwolono wrócić do miasta. Zniknienie pargaminu uważali żarliwi mahometanie za palec Boży; inni mniéj zagorzali przypisują je rękom śmiertelnika.
Powrót Mahometa pociągnął za sobą nawrócenie wielu mieszkańców miasta, i zdala przybyłych pielgrzymów. Zawiść wzbudzona w sercach Korejszytów wzrostem nowej wiary, osłodzoną została zwycięztwcm Persów nad Grekami, skutkiem którego ci ostatni utracili Syrję i część Egiptu. — Bałwochwalcy Korejszyci radowali się z przegranej chrześćjan, których wiarę przeciwną czci bałwanów równie jak mahometanizm nienawidzili. Ci odpowiedzieli im stawiając przed oczy 30 rozdział Koranu, w którym napisano „Persowie pobiją Greków, ale sami im po kilku latach ulegną.“
Żarliwy Abu-Beker założył się o 10 wielbłądów, że przepowiednia w 3 lata się spełni. — „Podwyższę zakład,“ powiedział Mahomet, „ale przedłuż czas.“ — Abu­‑Beker podniósł stawkę do 100 wielbłądów, ale 3 lata zmienił na 9. Przepowiednia sprawdziła się i zakład został wygrany. Tę powieść przytaczają uczeni muzułmańscy, na dowód że Koran pochodził z nieba, a Mahomet był prorokiem. Niedługo po powrocie swoim do Mekki, podążył Mahomet do łoża sędziwego wuja, by mu zamknąć oczy. — Za nadejściem nocy błagał Abu-Taleb siostrzeńca, by mógł uczynić wyznanie prawéj wiary, i skonał spokojnie.
Iskra ziemskiéj pychy, zabłysła w łonie konającego 80 letniego starca. „O synu mego brata! zawołał, gdybym cię usłuchał, niepowiedzieliżby Korejszyci, żem to z obawy śmierci uczynił?“
Według dziejopisa Abulfeda, Abu-Taleb, umarł nawrócony. Al-Abbas pochylił się nad łożem konającego, a widząc go poruszającego ustami, zbliżył ucho, by usłyszeć słowa ostatnie brata. Było to wyznanie wiary. Drudzy utrzymują, że ostatnie słowa były: „Umieram w wierze, Abd­‑el­‑Motaleba.“ Inni komentatorzy utrzymują, że Abd­‑el­‑Motaleb, przy schyłku życia, wyparłszy się swych bałwanów, uwierzył w jedność Boga.
Ledwie w 3 dni po zgonie Abu­‑Taleba, Chadidża, wierna towarzyszka Mahometa zstąpiła do grobu. Umierając miała lat 65. Mahomet gorzkie łzy na jéj grobie wylewał, i na pamiątkę straty tych dwóch ukochanych osób, oblekł żałobne szaty; ztąd rok ten, rokiem żałoby przezwany. W żalu umiał go pocieszyć Anioł Gabrjel, przyrzekając mu srebrny pałac dla Chadidży w niebie, w nagrodę jéj wiary i zasług.
Mimo to, iż Chadidża, starsza była idąc za Mahometa i piękność jéj jak u wszystkich kobiet na wschodzie przekwitła już była; mimo to, iż Mahomet znanym był z pociągu do płci niewieściéj, był jednak wiernym do ostatniéj chwili, i nie korzystał z arabskiego prawa, dozwalającego wielożeństwa.
Skoro jednak złożono jéj zwłoki w zimnej mogile, skoro minęła pierwsza gorycz żalu, począł szukać pociechy, wnet zawierając powtórne związki; odtąd miał kilka żon. Prawo jego dozwalało mieć cztery, on sam jednak nie poprzestał na tak szczupłéj liczbie, jako prorok bowiem, nie uważał się zmuszonym ulegać tym samym, co i zwykli ludzie przepisom.
Wybór jego w miesiąc po pogrzebie żony, padł na prześliczne dziewcze, Ajeszę, córkę żarliwego Abu-Bekera. Może też pragnął związkiem tym przywiązać go silniéj do siebie. Ajesza jednak nie mając jak lat 7, mimo wczesnéj dojrzałości kobiet na wschodzie, za młodą była, by wstąpić w stan małżeński; zaręczywszy się z nią, odłożył do dwóch lat ślub; w tym czasie zaś pracował troskliwie nad jéj wykształceniem.
Była to późniéj jego ulubiona żona, każda z innych zakosztowała już była rozkoszy małżeńskich, jedną tylko Ajeszę czystą dziewicą przytulił do łona.
Tymczasem pojął Sawdę wdowę Sokrana, jednego z uczniów swych. Była ona niańką córki jego Fatymy, a w czasie prześladowań schroniła się do Abissynji. Mahomet mniéj kochał ją, niż drugie żony. Późniéj chciał ją odegnać od siebie, i tylko na usilne jéj błaganie dozwolił pozostać; przyrzekła za to, ilekroć razy kolej wypadnie dzielić z nim małżeńskie łoże, odstąpić tego prawa Ajeszy. Mahomet chętnie zgodził się i do samej śmierci była tytularną jego małżonką.
Niedługo uczuł Mahomet stratę poniesioną, przez śmierć AbuTaleba, ten nie tylko dlań był przywiązanym krewnym, ale przeważnym przez swe stanowisko w Mekce i potężnym jego zwolennikiem.
Po śmierci wuja nie miał nikogo,, coby równoważył szalę nienawiści Abu-Safiana i Abu-Jala. Ci odnawiając dawne spory żwawo napastować go poczęli. Po wyzwoleniu swojem Zeid opuścił Mekkę, schronił się do Tayef miasteczka opasanego murem, zamieszkałego przez Takifitów, t. j. Arabów z plemienia Takifa, o jakie 70 mil (angielskich) oddalonego. Miasto leżało rozkosznie wśród winnic i sadów: tu dojrzewały morele, śliwy, melony i granaty, figi niebieskie i zielone; nebeek, drzewo wydające lotus i palmy z swemi zielonemi i złotemi gronami owoców. Żyzne jego pola i kwieciste łąki, tak rażącą stanowiły sprzeczność z otaczającemi wydmami piaszczystemi, iż Arabowie brali miasto za odłam Syrji, wczasie potopu, falami tu zagnany.
Mahomet ufny w protekcją Al-Abbasa, wuja swego, który miał tu swe posiadłości, śmiało szedł do miasta. Ale nie mógł gorszego schronienia obrać sobie. Tayef, było jedném z ognisk bałwochwalstwa, tu cześć oddawano bóstwu niewieściemu, El-Lat. Posąg jéj lśnił się od klejnotów i drogich kamieni, ofiarowanych przez pobożnych; władza jéj, jako córki Boga, uważaną była za potężną.
Mahomet przepędził miesiąc cały w Tayef, próżno usiłując zyskać zwolenników. Skoro tylko chciał głosić swą naukę, zagłuszano go wrzaskiem. Częstokroć mimo wiernego Zeida, raniony został kamieniem. Wreszcie rozdrażnienie umysłów przyszło do tego stopnia, że zmuszony został opuścić miasto, gnany przez zgraję pospólstwa. Odepchnięty od nich prorok, czas jakiś błąkał się w pustyni. Zeid zaś starał się zapewnić dlań przytułek u którego z przyjaciół w Mekce. Wtym właśnie czasie, miał cudowne widzenie. Było to po wieczornéj modlitwie Iszai, w samotnym zakątku doliny Naklah między Mekką a Tayef leżącej. Czytał Koran, wtém posłyszał przelatający orszak Dżinów, czyli duchów. Są to nadprzyrodzone istoty, jedne dobre, drugie złe, podległe jak śmiertelnicy przyszłej karze lub nagrodzie. „Słuchaj“ zawołał Geniusz jeden do drugiego. Sunęli się i stanęli przysłuchując się, Mahomet czytał daléj. — „Zaprawdę“ ozwał się jeden. „Usłyszeliśmy cudne słowa, kierujące nas na prawą drogę; wierzymy w nie“ Widzenie to, pocieszyło proroka w strapieniu, — i odtąd uważał się zesłanym na nawrócenie równie duchów jak ludzi.




ROZDZIAŁ XI.
Nocna wędrówka proroka z Mekki do Jeruzalem, ztamtąd do siódmego nieba.


Znalazłszy przytułek w domu ucznia Mutem-Ibn-Adi, Mahomet odważył się przybyć do Mekki. Po cudownem widzeniu w dolinie Naklah, nastąpiło drugie, stokroć godniéjsze podziwu. Była to podróż do Jeruzalem, a ztamtąd do siódmego nieba.
Noc w którą to nastąpiło, miała być przerażającą. Ciemność gruba i głucha cisza, zaległy ziemię. Nie piały kury, nie szczekały psy, nie słychać było wycia dzikiego zwierza, ni jęku puhacza. Strumienie szemrać przestały, wiatr szeleścić; grobowe milczenie panowało w około. Wśród nocy głos wołający „Zbudź się“ zbudził Mahometa, Anioł Gabrjel stał przed nim. Czoło jego było jasne i łagodne, płeć bielsza od śniegu, kędziory włosów spływały mu na ramiona; skrzydła składały się z piór różnobarwnych, szaty lśniące perłami, i przetykane złotem.
Przywiódł Mahometowi pysznego białego rumaka, który kształtem różnił się od innych zwierząt. Twarz miał ludzką, ale policzki końskie; oczy hjacyntowe błyszczały jak gwiazdy, skrzydła z orlich piór rozsiewały płomienie; cały zaś zdobny był klejnotami i drogiemi kamieniami. Była to klacz, dla swych cudownych kształtów i niezrównanéj szybkości, przezwana Al-Borak, to jest: błyskawica.
Mahomet chciał dosiąść rumaka, ale ten wspiąwszy się cofnął.
„Stój Borak“ zawołał Gabrjel. „Szanuj proroka Bożego. Nigdy syn człowieczy więcéj ukochany od Allaha, nie dosiadł twego grzbietu!“
„Gabrjelu“ odrzekła Al-Borak, „niedosiadłże mnie Abraham ulubieniec Boga, gdy pędził do swego syna Izmaela!“
„Tak jest“ odrzekł anioł, „ale ten jest Mahomet Ibn-Abdallah, jeden z plemienia Arabji, szczęśliwy człowiek prawéj wiary. On jest wodzem synów Adama, największym z posłanników, pieczęcią proroków. Żadne stworzenie bez jego wstawienia się nie zakosztuje uciech raju. Niebo jest po jego prawicy, jako nagroda wierzących w niego; po lewicy zaś płomienie piekła w które wszyscy przeciwnicy jego wtrąceni zostaną.“
„Gabrjelu“ błagała Al-Borak „zaklinam cię na przyjaźń naszą, skłoń go do wstawienia się za mną w dzień zmartwychwstania“
„Nie lękaj się“ ozwał się na to prorok „przyrzekam ci, że wpuszczoną będziesz do Raju.“ Ledwie co wyrzekł te słowa, gdy zwierze zbliżyło się doń i wkrótce uniosło go, szybując nad górami Mekki.
Gdy tak szybciéj od błyskawicy mknęli między niebem a ziemią, zawołał Gabrjel. „Stań Mahomecie! spuść się na ziemię, zmów modlitwę i pokłoń się dwa razy.“
Skoro spuścili się na ziemię i odmówili modlitwę; spytał Mahomet: „Przyjacielu kochany, dlaczego kazałeś mi modlić się w tém miejscu?“ „Bo to jest góra Synai, na któréj Wszechmocny ukazał się Mojżeszowi.“
I znów pędzili między niebem a ziemią, aż Gabrjel powtórnie zawołał: „ Stań Mahomecie, spuść się na ziemię, zmów modlitwę i pokłoń się dwa razy.“ Spuścili się, a skończywszy modlitwę, spytał Mahomet: „Dlaczego kazałeś mi modlić się w tém miéjscu“ „Bo to jest Betleem, gdzie się narodził Syn Marji, Jezus. Mknęli daléj, aż jakiś głos na prawo zawołał. „Wstrzymaj się na chwilę, Mahomecie, chcę pomówić z tobą; ze wszystkich stworzeń ciebie najbardziéj miłuję.“ Borak jednak pędziła daléj; Mahomet nie wstrzymał ją, bo wiedział, że to jedynie Bóg uczynić może. Drugi głos zabrzmiał po lewéj stronie, błagając Mahometa, aby się wstrzymał; ale Borak mknęła jak strzała. Gdy wtem oczom jego ukazała się córa ziemi zachwycających wdzięków, strojna w cały przepych i bogactwa świata. Ta nęcić go poczęła. „Stań na chwilę Mahomecie, chcę pomówić z tobą. — Ja co ze wszystkich istot, najwięcéj cię miłuję. „Ale prorok pędził daléj.
Zwracając się jednak do Gabrjela, spytał go, coby to za głosy i co za dziewica były?
Pierwszym był głos Żyda, gdybyś go był posłuchał; cały twój lud, skłoniłby się do Judaizmu.
„Drugi był głos chrześćjanina, gdybyś go był posłuchał, twój lud skłoniłby się do chrześćjaństwa.
„Dziewica, był to świat ze wszystkiemi skarbami, ułudami i ponętami swemi; gdybyś ją był posłuchał, lud twój wolałby rozkosze ziemskie, nad uciechy nieba i popadłby w zgubę.“
Przybyli wreszcie do bram świątyni Jeruzalem; Mahomet zeskoczył z rumaka i uwiązał go u kółka, gdzie wprzód wiązali wierzchowce inni prorocy. Wszedłszy do Przybytku, znalazł tam Abrahama, Mojżesza, Jezusa i wielu innych proroków. Gdy pomodlił się z nimi, drabina świata spuściła się z nieba, i oparła o Szakrę, to jest o kamień węgielny świątyni będący kamieniem Jakóba. Z pomocą Anioła Gabrjela Mahomet przebył drabinę lotem błyskawicy. U bramy pierwszego nieba zapukał. „Kto tam?“ odezwał się głos. „Gabrjel.“ „Kto z tobą?“ „Mahomet“ „Czy przyjął swe posłannictwo?“ „Przyjął„ „Niech nam wita tedy!“ i brama rozwarła się.
Pierwsze niebo ulane było ze srebra, u jego sklepienia zwieszały się gwiazdy na złotych łańcuchach, w każdéj gwiazdzie stał na straży anioł broniący wstępu szatanom do świętego przybytku.
Na spotkanie Mahometa zjawił się sędziwy starzec, i Gabrjel rzekł: „Oto twój ojciec Adam, pokłoń mu się.“ Mahomet pozdrowił Adama, ten zaś uściskał go, zwiąc go największym z swych synów, najpierwszym z proroków.
W niebie tém było mnóstwo różnorodnych zwierząt, byli to aniołowie, którzy w téj postaci wstawiali się za zwierzętami ziemskiemi u Allaha. Między temi był kogut rażącéj białości, tak olbrzymiego wzrostu, iż głową dosięgał do drugiego nieba o pięćset dni drogi od pierwszego oddalonego. Dziwny ten ptak, co rano piał Allahowi. Wszystkie stworzenia ziemskie wyjąwszy człowieka, budzą się na głos jego, na którego dźwięk wszystkie ptastwo wyśpiewuje alleluja. Teraz puścili się do drugiego nieba. Gabrjel, jak pierwéj zapukał do bramy; te same zapytania i odpowiedzi zamieniono; drzwi się rozwarły i weszli.
Niebo to zbudowane było z lśniącéj stali. Tu znaleźli Noego, który przywitawszy Mahometa, pozdrowił go, jako największego z proroków.
Za przybyciem do trzeciego nieba, przeszli przez te same ceremonje. Całe wysadzane było klejnotami, których blask raził oczy śmiertelnika. Tu siedział aniół tak olbrzymiego wzrostu, że oczy jego o 70,000 dni drogi od siebie odległe były. Na jego skinienie stało posłusznych sto tysięcy rot zbrojnych wojowników. Roztwarta niezmierna księga leżała przed nim, w któréj bez przerwy wpisywał coś i mazał. „Oto jest Azrael“ zawołał Gabrjel. „Anioł śmierci, powiernik Allaha. W tę księgę wpisuje imiona tych, co się narodzić mają, i tych, których się kończy ziemska pielgrzymka.“
Wznieśli się teraz do czwartego nieba, ulanego z najczystszego srebra. Jeden z aniołów mieszkających tu, wysokim był na pięćset dni drogi. Na twarzy jego wyrytym był smutek, z oczu płynęły dwie strugi łez. „Oto jest anioł łez,“ zawołał Gabrjel „który płacze nad zbrodniami ludzi i przepowiada nieszczęścia oczekujące ich“.
Piąte niebo było z czystego złota. Tu przyjął Mahometa Aaron, z czułemi uściski i powinszowaniami. Anioł mściciel mieszka w tem niebie, czuwając nad płomieniami ognia. Ze wszystkich aniołów których widział Mahomet, ten był najgroźniejszy, a zarazem najohydniejszéj postaci.
Twarz jego ulana z miedzi, pokryta była brodawkami i liszajami. Z oczu buchał ogień, w ręku dzierżył płomienisty oszczep. — Siedział na tronie otoczonym płomieniami, przed nim leżał stos rozżarzonych kajdan. Gdyby się pojawił na ziemi w rzeczywistym kształcie, spaliłyby się góry, wyschłyby morza, ludzie pomarliby z trwogi. Jemu i podwładnym jego aniołom powierzona jest zemsta nad grzesznikami.
Szóste niebo zbudowane było z przezroczystego kamienia, zwanego Hasala. Tu był olbrzymi aniół złożony z śniegu i ognia; mimo to, śnieg nietopniał, ogień się nie zalewał. W koło niego, chór mniejszych aniołów, wciąż wolał: „O Boże coś połączył śnieg z ogniem, złącz w posłuszeństwie twéj wiary wszystkich mieszkańców ziemi.“ Ten aniół rzekł Gabrjel, jest stróżem nieba i ziemi, on to wysyła posłańców na ziemię, i wysyłać będzie, aż do dnia zmartwychwstania. Tu był prorok Mojżesz który jednak miasto radośnego pozdrowienia, na jego widok zalał się łzami.
„Czemu płaczesz,“ spytał Mahomet.
Bo widzę następcę, co więcéj wprowadzi śmiertelników do raju, niźli ja dzieci Izraela wprowadziłem. Za wejściem do siódmego nieba, pozdrowił proroka patrjarcha Abraham. Błogosławiony ten przybytek zbudowany jest ze światła niewypowiedzianego blasku. Jeden z jego mieszkańców, da nam o innych pojęcie. Przewyższał wielkością całą ziemię, a miał siedmdziesiąt tysięcy głów, każda głowa miała siedmdziesiąt tysięcy ust; każde usta siedmdziesiąt tysięcy języków, każdy język mówił siedmdziesiąt tysiącami różnych narzeczy, a wszystkie razem bez przerwy śpiewały hymny na cześć Allaha. Mahomet przypatrywał się tym dziwom, gdy w tem raptownie przeniesionym został pod drzewo Lotus kwitnące przy tronie Boga.
Konary jego rozszerzały się daléj, niźli przestrzeń dzielącą słońce od ziemi. Rzesze aniołów liczniejsze niż ziarka piasku, w morzu, rzekach, strumieniach, pląsały w jego cieniu. Liście podobne były do uszu słonia; tysiące nieśmiertelnych ptaków, bujało śród gałęzi śpiewając ustępy z Koranu. Owoce jego były słodsze od mleka i miodu. Jeden wystarczyłby na napasienie wszystkich stworzeń boskich. Każde ziarnko zawiera Huryskę, to jest niebiankę. Z drzewa tego wypływają cztery rzeki; dwie płyną w raju, a dwie drugie stają się: jedna Nilem a druga Eufratem.
Teraz Mahomet wraz z swoim niebieskim przewodnikiem, zwrócili się do Al-Mamur czyli Przybytku adoracji. W koło gmachu tego zbudowanego z rubinów i hjacyntów, tysiące lamp wiecznie się pali. Na progu ofiarowano Mahometowi trzy naczynia, jedno z winem, drugie z mlekiem, trzecie z miodem. Wychylił naczynie napełnione mlekiem. „Dobrześ uczynił,“ zawołał Gabrjel, gdybyś był wybrał wino; cały twój lud popadłby w błąd.
Święty przybytek podobny do Kaaby w Mekce, zawieszony był prostopadle nad nią w siódmem niebie. Codziennie odwiedza go siedmdziesiąt tysięcy aniołów. Właśnie przybyli w chwili kiedy ci siedm razy ją okrążali, złączyli się tedy z orszakiem.
Gabrjel nie mógł iść daléj. Teraz Mahomet przebył lotem szybszym od myśli niezmierną przestrzeń, wiodącą przez dwie dziedziny światła, a jedną grubych ciemności. Wyszedłszy z pomroki skamieniał z bojaźni, widząc się tak bardzo blisko samego tronu Allaha. Oblicze Bóstwa, którego jasność za rażącą była dla oczu śmiertelnika, zasłonięte było dwudziestu tysięcami osłon. Allah położył jednę rękę na ramieniu, drugą dotknął się piersi proroka i natychmiast poczuł tenże, śmiertelny mróz przejmujący go. Po uczuciu tém nastąpiła chwila nieopisanéj rozkoszy, w koło zaś rozszedł się cudny zapach.
Teraz z ust samego Boga, otrzymał Mahomet wiele zasad zamieszczonych w Koranie i pięćdziesiąt modlitw przepisanych jako codzienny obowiązek prawowiernym.
Gdy prorok usunąwszy się z przed oblicza Boga spotkał powtórnie Mojżesza, ten go się pytać począł, co mu był Allah mówił. Mam pięćdziesiąt modlitw odmawiać dziennie, odrzekł mu tenże.
„I myślisz że spełnisz ten obowiązek? Sam próbowałem tego przed tobą. Próbowałem to z dziećmi Izraela, ale na próżno; wróć się i błagaj o zmniejszenie zadania.“
Mahomet powrócił i wyprosił dziesięć modlitw; ale gdy o tém oznajmił Mojżeszowi, i to za zbyt wiele uznał. Jeszcze kilka razy wrócił się Mahomet, aż pięćdziesiąt pacierzy zamienił na pięć.
I to za wiele wydawało się Mojżeszowi. „ Jestżeś pewien, że twój lud dotrzyma przyrzeczenia? Na Boga! smutno się zawiodłem na dzieciach Izraela, próżne to żądanie; wróć i błagaj o ulgę.“
„Nie mogę, “ odrzekł Mahomet. „Tyle już błagałem, że rumienić się muszę.“ Mówiąc to, pokłonił mu się i oddalił.
Drabiną światła zeszedł do świątyni Jerozolimskiéj, zkąd Al-Borak uniosła go do Mekki. Szczegóły téj nocnéj wędrówki, to jest wizji, czerpiemy z dziejopisów Abulfeda, Al-Bokhari, Abu-Horeira i z życia Mahometa przez Gagnier.
Wędrówka sama stała się powodem zaciętych sporów między uczonymi. Jedni utrzymują, że to był sen; zdanie ich poparte jest zeznaniem żony proroka Ajeszy, która zaręcza, iż całą noc w głębokim spoczynku pogrążone było ciało jego, musiał więc duch tylko podróż tę odbywać. Nic wspominają jednak, że w téj porze Ajesza młode dziewcze, narzeczoną tylko a nie małżonką Mahometa była.
Inni utrzymują, że podróż tę sam w swojéj osobie odbył z taką nie pojętą szybkością, iż zdążył niedopuścić upaść naczyniu z wodą, które anioł Gabrjel potrącił skrzydłem przy odjeździe. Inni znowu głoszą, że odbył tylko podróż nocną do Jerozolimy, reszta zaś była tylko wizją.
Według Ahmeda-Ben-Józefa nocną wędrówkę, przyświadczał patrjarcha Jerozolimski. „W czasie“ mówi on, gdy Mahomet wysłał posłańca do cesarza Herakliusza do Konstantynopola, nalegając nań, by przyjął wiarę jego; patrjarcha znajdował się w obecności cesarza. Wysłuchawszy opowiadanie nowéj wędrówki, zdziwiony rzekł: „Mam zwyczaj“ przed udaniem się na spoczynek sam zamykać wszystkie drzwi świątyni. Téj nocy, którą posłaniec wspomina, żadną miarą jednych zawrzeć nie mogłem. Próżno zwołałem cieśli i oni nic wskórać nie byli wstanie. Nad ranem ujrzałem ślady w miejscu, w którém stała Al-Borak, oraz kamień wyruszony z miejsca. Musiał tu jaki prorok modlić się zawołałem.“
Opowiadanie tego cudu, wywołało nowe szyderstwa Korejszytów.
„Mówisz żeś był w świątyni w Jeruzalem zawołał Abu-Jal, stwierdź te słowa, opisując ją.“
Na chwilę zmieszał się Mahomet, zwiedził był bowiem świątynię w mroku ciemnéj nocy; gdy w tém ujrzał anioła Gabrjela obok siebie, pokazującego mu rysunek Przybytku, tak, że ciekawość słuchaczy potrafił szczegółowo zaspokoić.
W to opowiadanie z razu nie wierzyli sami uczniowie proroka, wyjąwszy jednego Abu-Bekera, który za to zaszczycony został nazwą Al-Jeddek, to jest: „Świadka Prawdy.“



ROZDZIAŁ XII.
Mahomet nawraca pielgrzymów z Medyny. Postanowienie schronienia się do tego miasta. Spisek knowany na jego życie. Cudem ocalony. Ucieczka czyli Hegira. Przyjęcie jakiego doznał w Medynie.


 Coraz groźniejsza burza zbierała się nad Mahometem w rodzinném mieście; sroga śmierć wydarła mu Chadidżę, dobroczynną, i wierną towarzyszkę samotnych chwil, i żarliwego wyznawcę; bo już w zimnéj mogile leżał Abu-Taleb, dzielny obrońca. Pozbawiony jego opieki, jak wygnaniec błąkał się w Mekce, zmuszony kryć się u tych, którzy za wiarę i zasady jego prześladowanie na siebie ściągnęli. Jeśli nauczał poprzednio o ziemskiéj wielkości, jakże marzenia jego zjiściły się? Blizko dziesięć lat upłynęło od chwili, w której missją swą ogłosił, dziesięć lat cierpień i zgryzoty. Teraz, w chwili gdy inni ludzie pragną używać owoców przeszłości, porzuciwszy zamiary na przyszłość, poświęciwszy mienie, przyjaciół i spokój, widzimy go porzucającego ojczyznę i domową strzechę.
Skoro tylko nadeszły święte miesiące pielgrzymki; opuściwszy schronienie, łączył się z tłumami pątników, głosząc cudowną naukę. Gorąco pragnął nawrócić jakie potężne plemię, lub mieszkańców jakiego miasta, u którychby wrazie potrzeby, przytułek, i gościnność mógł znaleść. Czas jakiś zabiegi jego były próżne, pobożni przybywający modlić się w Kaabie, ze wstrętem unikali człowieka zhańbionego odszczepieństwem; inni znów biorący rzeczy z zimnym rozsądkiem, nie śmieli dawać przytułku osobie, znienawidzonéj przez tak potężnych wrogów.
Pewnego dnia nareszcie, gdy przemawiał do ludu, ze wzgórku Al-Akaba, na północ Mekki położonego, słowa jego ściągnęły uwagę pielgrzymów z miasta Yatreb. Miasto to, odtąd nazwane Medyną, leży na jakie dwieście siedmdziesiąt mil na północ Mekki. Między mieszkańcami Medyny, było wielu żydów, lub odszczepieńców chrześćjańskich. Pielgrzymi z potężnego Arabskiego plemienia Kazraditów, w przyjaznych zostawali stosunkach z dwoma pokoleniami Izraelskiemi Keneditów i Naderitów, mieszkającymi w Mekce, a wywodzącemi ród od Aarona. Pielgrzymi nieraz słyszeli ich rozprawiających o zasadach swéj wiary, głoszących przyjście Messjasza. Wymowa Mahometa głębokie na nich wywarła wrażenia, zdziwiła ich podobieństwem z wiarą żydowską, tak, że słysząc go zwącego się prorokiem, zesłanym od Boga, rzekli do siebie:
„Zaprawdę, to musi być Messjasz, o którym tyle słyszeliśmy.“ Im dłużéj słuchali, tém więcej utwierdzali się w tém przekonaniu, tak, iż nakoniec oznajmili swe nawrócenie, i uczynili wyznanie wiary. Mahomet oświadczył im gotowość swą towarzyszenia do ich miasta; ostrzegłszy go jednak o śmiertelnéj nienawiści dzielącéj ich od Awsitów, potężnego plemienia, w temże samém mieście, doradzili mu odłożyć swe odwiedziny aż do przywrócenia między niemi zgody. Przystał na to, z powracającymi zaś pielgrzymami, wysłał Musab-Ibn-Omara, jednego z najzdolniejszych i najwymowniejszych swych uczni, by ich utwierdzał w nowéj wierze, i rozkrzewiał tęż między innemi mieszkańcami Yatreb. W ten sposób ziarno Islamizmu zasiane zostało w Medynie. Z razu Islamizm nie czynił wielkich postępów. Musab, musiał z narażeniem życia, walczyć z bałwochwalcami, ale dzięki usilnym staraniom pozyskał wielu zwolenników, między głównymi obywatelami miasta. Między tymi był Saad-Ibn-Maads książę czyli naczelnik Awsitów, oraz Osaid-Ibn-Hodheir, człowiek potężnego wpływu. Muzułmanie chroniący się od prześladowania do Medyny, gorliwie pomagali Omarowi, tak, iż wkrótce nawrócenie mieszkańców było ogólne. Upewnieni tedy co do gościnnego przyjęcia proroka w Medynie, trzynastego roku missji, w święte miesiące pielgrzymki, siedmdziesięciu prozelitów z Yatreb, z Musabem Ibn-Omarem na czele przybyło do Mekki, zapraszając go do swego miasta. Mahomet naznaczył im nową schadzkę na pagórku Al-Akaba; wuj jego Al-Abbas, równie jak zmarły Abu-Taleb, kochający siostrzeńca, niebędąc wyznawcą Islamizmu, towarzyszył mu jednak, obawiając się smutnych wypadków.
Zaklinał on pielgrzymów z Yatreb, by nie wzywali Mahometa do swego miasta, nim będą pewni przyjęcia jakiego tam dozna; ostrzegając ich, iż krok tak śmiały całą Arabją przeciw nim podburzy. Próżne były jego prośby i nalegania, strony związały się uroczystą przysięgą.
Mahomet zażądał od nich, by wyparłszy się bałwanów, czcili śmiało i jawnie jedynego Boga. Sam warował sobie posłuszeństwo w szczęściu czy w biedzie, — a dla uczniów towarzyszących mu przytułek. Na tych warunkach gotów był złączyć się z nimi, stać się przyjacielem ich przyjaciół, a wrogiem ich wrogów. „A jeśli zginiem w twéj sprawie“ zawołali „co będzie naszą nagrodą?“ „Raj!“ odrzekł prorok.
Zgodzono się na te warunki, emissarjusze Medyny, na znak zgody włożyli swe ręce w dłoń Mahometa. Następnie wybrał z nich dwunastu mianując ich apostołami swymi, na wzór, jak przypuszczają, Zbawiciela. W téjże chwili głos straszny zabrzmiał z wierzchołka pagórka, grożący im jako heretykom zemstą, słuchacze struchleli.
„To głos szatana Eblisa,“ zawołał pogardliwie prorok „to wróg Boga; nie bójcie się go!“ był to zapewne głos jakiego szpiega Korejszytów; bo następnego poranku, nie tajno im było, co się w nocy stało; z nowymi zaś sprzymierzeńcami obchodzono się przykro, gdy opuszczali miasto.
Przychylność ta mieszkańców Medyny zyskała im nazwę Ansarjanów, to jest sprzymierzeńców.
Z końcem świętego miesiąca prześladowania Mahometan wznowiły się, i mówiono, że prorok zmuszony był oświadczyć wyznawcom: aby każdy o własném bezpzpieczeństwie sam myślał.
Gubernatorem miasta podówczas był Abu-Safian, nieprzebłagany jego nieprzyjaciel. Zastraszony olbrzymiemi postępami nowéj wiary, zwołał on radę Korejszytów w celu wynalezienia środków tamę jéj położyć mogących.
Jedni radzili wygnać Mahometa z miasta; ale łatwo mógł, zjednawszy sobie jakie potężne plemnie lub mieszkańców Medyny, wrócić na ich czele jako mściciel.
Inni chcieli wtrącić go do turmy, ale i tu przyjaciele jego mogli mu ułatwić ucieczkę. Uwagi te robił obcy jakiś starzec z prowincji Nedżas przybyły, który był niczem inném, jak tylko szatanem w ludzką postać przebranym. Wreszcie, wniósł Abu-Jal jako jedyne lekarstwo mogące złemu zaradzić, zamordowanie proroka. Jednomyślnie zgodzono się na to, żeby zaś uniknąć osobistéj zemsty, jeden członek każdéj rodziny miał utopić żelazo w piersiach Mahometa.
Do tego spisku robi aluzję Koran w VII rozdziale...
„Niech każdy przypomni sobie, jakie niewierni tobie stawiali sidła, chcąc cię więzić do śmierci, zabić lub wygnać z miasta: ale Bóg zastawił je na nich, bo Bóg jest Wszechmogącym“
W rzeczy saméj nim zgraja morderców zdążyła do mieszkania Mahometa, już on o zbrodniczym ich zamiarze wiedział. Jak zwykle przestrzedz go miał Anioł Gabrjel; ale utrzymują, że to był Korejszyta który zdradził innych. To go ocaliło. Mordercy wahając się, stanęli u drzwi. Spojrzawszy szczeliną, widzieli jak im się zdawało, Mahometa otulonego zielonym płaszczem, w głębokim śnie na łożu pogrążonego. Poczęli naradzać się, nie wiedząc czy go napaść śpiącego, czy też zbudzić wpierwéj. Nakoniec wyłamując drzwi tłumem rzucili się do łoża. Zerwał się śpiący; ale miasto Mahometa, Ali stał przed niemi. Pomieszani i zdziwieni spytali: „Gdzie Mahomet“ „Nie wiem“ odrzekł Ali surowo i wyszedł niezatrzymany przez nikogo. Ucieczką swéj ofiary do wściekłości przyprowadzeni Korejszyci, nałożyli nagrodę sto wielbłądów za Mahometa, żywego czy umarłego. Rozmaite krążą podania o jego ocaleniu. Najwięcéj cudowne jest to, że cisnąwszy garść prochu w oczy stojącej przed nim zgrai i oślepiwszy ją, przemknął się niespostrzeżony. Podanie to stwierdza Koran w 30 rozdziale. „Oślepiliśmy ich, by nas niedojrzeli.“
Jest także podanie, że przelazł przez mur od tyłu domu, stanąwszy na plecach schylonego sługi.
Przybiegłszy do domu Abu­‑Bekera postanowił natychmiast z nim uciekać. Najprzód chcieli schronić się do jaskini góry Thor, o godzinę drogi położonéj od Mekki i czekać tam przyjaznéj pory dostania się do Medyny; dzieci Abu­‑Bekera mieli im donosić żywność. Opuściwszy Mekkę w nocy, z brzaskiem poranku zdążyli do Jaskini. Zaledwie do niéj się schronili, gdy posłyszeli pogoń pędzącą za nimi, Abu­‑Beker jakkolwiek odważnego serca — zadrżał.
„Nieprzyjaciół co nas ścigają“ rzekł „jest dużo, a nas tylko dwóch.“ „Mylisz się“ odrzekł Mahomet „jest z nami i trzeci; a nim jest Bóg!“ Tu muzułmańscy dziejopisowie opowiadają cud drogi dla pamięci prawowiernych. — Nim wpadli Korejszyci do pieczary, akacja wystrzeliła z ziemi, w jéj gałęziach usłał gniazdko i zniósł jaja gołąb, a to wszystko pokryła siatka pracowitego pająka. Pogoń widząc te oznaki spokoju, nic przypuszczała, by kto mógł niedawnemi czasy wejść do jaskini i zwróciła się w inną stronę. Wygnańcy trzy dni przepędzili w pieczarze; a sama córka Abu-Bekera, donosiła im nocami żywność.
Czwartego dnia wyruszyli w dalszą drogę na wielbłądach, które im w nocy sługa Abu-Bekera przywiódł. Omijając szlak uczęszczany przez kupców, puścili się drogą wiodącą wzdłuż wybrzeża Czerwonego morza. Nie ujechali byli daleko, gdy ich dopędził oddział jeźdców z Soraką-Ibn-Malekiem na czele. Abu-Beker przeraził się znowu, ale Mahomet rzekł mu spokojnie. „Nie lękaj się Bóg jest z nami.“ Soraka był to srogi wojownik z szpakowatą brodą, nagie krzepkie jego ręce, pokrywały włosy. Gdy już zbliżał się do Mahometa, rumak jego stanął dębem i runął na ziemię.
Fatalny ten prognostyk, wielkie na przesądnym umyśle żołnierzy wywarł wrażenie. Korzystając z tego Mahomet, tak wymownie do nich odezwał się, że Soraka błagając o przebaczenie, ze swym oddziałem zwrócił się i odjechał. Uciekający zdążyli bez przeszkód do wzgórza Koba, o dwie mile leżącego od Medyny. Było to miejsce ulubione wycieczek mieszkańców miasta, do którego dla czystego i wonnego powietrza słabych i kaleki wysełali. Ztąd owoce wszelkie dostarczano miastu; wzgórza i bliższe pola pokrywały winnice; daléj rozkoszne ogrody z cytrynowemi i pomarańczowemi, granatowemi, figowemi i morelowemi drzewami, a szemrzące strumyki przerzynały to czarowne ustronie.
Przybywszy do tego miejsca, Al-Kaswa, wielbłąd proroka, ukląkł i nie chciał ruszyć daléj. — Prorok biorąc to za przyjazną wróżbę, postanowił zatrzymać się w Koba czas jakiś i przygotować się do wejścia do miasta. Miejsce gdzie ukląkł wielbłąd, pokazywane jest przez pobożnych Muzułmanów; na pamiątkę zaś tego wzniesiono tu wspaniały meczet, Al-Takwa. Niektórzy utrzymują, iż go był założył sam prorok. Pokazują także studnię głęboką, przy któréj miał spoczywać w cieniu orzeźwjającym drzew, a w którą miał wpuścić pierścień z pieczęcią.
W Koba, stanął Mahomet w domu Awsity, Koltuma Ibn-Hadema. Tu połączył się z nim znakomity wódz Boreida-Ibn-Hoseib, z siedmdziesięciu towarzyszami z plemienia Sahamu. Drugim równie znakomitym prozelitą, który przybył do niego do Koba, był Salman al-Parsi (czyli Pers). Miał on być rodem z okolic Ispahanu, pewnego dnia, przechodząc obok kościoła chrześćjańskiego, ujęty gorliwością pobożnych i uroczystością obrządków, zbrzydził był sobie bałwany, którym dotąd bil czołem. Tułał się późniéj z klasztoru do klasztoru szukając religji, aż mu jakiś sędziwy pielgrzym doniósł o proroku w Arabji, mającym przywrócić czystą wiarę Abrahama.
Muzułmanie wychodźcy z Mekki, słysząc o przybyciu Mahometa do Koba, tłumem ruszyli na jego spotkanie, między innymi był tam — Talha i Zobeir siostrzeniec Chadidży, ci widząc kurzem okryte zniszczone ubiory Mahometa i Abu-Bekera, dali im płaszcze białe, by w nich odbyli wjazd do miasta. Mnóstwo Ansarian, czyli sprzymierzeńców spieszyło również ponowić przysięgę.
Dowiedziawszy się od nich, o szybko rozkrzewiającéj się wierze i o przyjazném usposobieniu umysłów, Mahomet naznaczył piątek, Muzułmański Sabath, w szesnasty dzień miesiąca Rebi-el-avel na dzień wjazdu.
Z rana tegoż dnia, zwołał wszystkich towarzyszy na modlitwy, i po mowie w któréj wyłuszczał główne zasady wiary, dosiadł wielbłąda Al-Kaswa, i ruszył do miasta.
Boreida-Ibu-Al-Hoseib z siedmdziesiąt jeźdźcami plemienia Sahamu, straż przyboczną stanowił. Kolejno uczniowie jego utrzymywali baldahim z liści palmowych nad jego głową; obok niego jechał Abu-Beker, „Apostole Boży zawołał Boreida,“ nie wejdziesz do Medyny bez sztandaru, mówiąc to rozwinął swój zawój i zatknął go jak chorągiew na końcu spisy.
Na spotkanie kalwakaty wybiegł orszak nowo nawróconych. Wielu z nich nieznając Mahometa, oddawało pokłony Abu-Bekirowi, ale ten odsunąwszy baldahim z liści, ukazał im prawdziwego proroka.
W ten to sposób, raczéj jak zwycięzca uwieńczony laurami, niż jak zbieg, na którego głowę cenę naznaczono, wjechał Mahomet do Medyny. Stanął w domu pewnego Kazradity zwanego Abu-Ayub.
Wkrótce potém złączył się z nim wierny Ali, który dowlókł się zaledwie zmęczony, z pokaleczonemi od drogi nogami.
W parę zaś dni przybyła Ajesza, i reszta domowników Abu-Bekera, wraz z rodziną Mahometa; małą tę karawanę prowadzili wyzwoleniec Zeid, i sługa Abu-Bekera, Abdallah. Oto jest opis Hegiry, czyli „ucieczki proroka“ stanowi ona erę muzułmańskiego kalendarza, odpowiada zaś rokowi 622 chrześćjańskiéj ery.[5]




ROZDZIAŁ XIII.
Muzułmanie w Medynie. Mohadżerinowie i Ansarjanie. Stronnictwo Abdallah-Ibn-Obba i Obłudników. Mahomet buduje Meczet; głosi naukę; nawraca chrześćjan. Opór żydów. Braterstwo ustanowione między wygnańcami a sprzymierzeńcami.


W krótkim przeciągu czasu, ujrzał się Mahomet, na czele potężnéj i licznéj sekty. W części składali ją wychodźcy z Mekki, zwani Mohadżerinami, to jest wychodźcy i mieszkańcy tutejsi zwani Ansarjanie, to jest sprzymierzeńcy. Ci ostatni pochodzili z plemienia Awsitów i Kazraditów, które chociaż wywodzące ród od dwóch braci Al-Awsa i Al-Kazraja, szarpały się 120 lat nawzajem, teraz połączyła ich jedna wiara. Z tymi, którzy nie wyznawali jego zasad, zawarł prorok tymczasowe przymierze.
Między Kazraditami, przeważny wpływ wywierał wódz zwany Abdallah-Ibn-Obba; miał on właśnie być obrany królem, gdy przybycie i zapał, z jakim przyjęto proroka, pokrzyżowały jego zamiary. Abdallah, był to mąż dorodnéj postawy, uprzejmego obejścia zręczny i wymowny; przyjął on proroka z otwartemi rękoma i z kilku podobnymi mu wyższymi, uczęszczał na schadzki Muzułmanów. Zręczne i słodkie ich obejście, zgrabne słówka, ujęły z razu Mahometa; wkrótce przekonawszy się jednak o fałszywéj przyjaźni Abdalli, zazdroszczącego mu popularności, równie jak o tajemnéj nienawiści mniemanych przyjaciół, napiętnował ich nazwą: „Obłudników.“ Mimo to Abdallah długo nieustępował z szranek.
Widząc się w możności jawnego ogłoszenia swéj wiary, postanowił Mahomet wystawić meczet. Wybrał na to cmentarz, ocieniony daktylowemi drzewami. Odgrzebano nieboszczyków, pościnano drzewa. Meczet był prostéj budowy, odpowiadającéj prostéj wierze Islamu, i szczupłym funduszom jego wyznawców. Mury ulepiono z ziemi i gliny, sklepienie zbudowane z gałęzi, okryte liśćmi, podpierały pnie świeżo ściętych palm. Meczet miał 100 łokci kwadratowych obszerności, troje drzwi doń wiodło, jedne z południa, gdzie później ustawiono Kieblę, drugie zwały się podwojami Gabrjela, trzecie podwojami łaski. Część przybytku przezwaną Soffat, przeznaczono na mieszkanie ubogich. Mahomet własnemi rękami pomagał budować meczet. Niedomyślał się prorok, że własny swój pomnik sławy wznosił; w tym bowiem meczecie, złożono późniéj jego zwłoki. W następnych czasach, gmach rozszerzono, ozdobiono i dotąd zwie się Meczet Al-Nebi (meczetem proroka). Czas jakiś niewiedział prorok, jak zwoływać prawowiernych na modlitwy, czy odgłosem trąb, jak u żydów, czyli też paleniem ogni na wyżynach, lub głosem kotłów. Tu przybył mu w pomoc Abdallah, syn Zejda, oznajmiając mu słowa, które wymawiane być miały, a które jak mówił, zesłało mu niebo. Przyjął je natychmiast Mahomet, i dotąd słyszymy je z minaretów zwołujące pobożnych Muzułmanów na modlitwy.[6] „Bóg jest wielki! Nie ma Boga, tylko Bóg, Mahomet jest apostołem Boga. Przybywajcie na modlitwy, chodźcie się modlić! Bóg jest wielki! nie ma Boga, tylko Bóg!“ Do nich o wschodzie słońca dołączone są te słowa; „Modlitwa lepsza od snu! Modlitwa lepsza od snu!“
Z razu wszystko odbywało się w tym skromnym meczecie z prostotą. W nocy oświecano go drzazgami daktylowego drzewa, później dopiero wprowadzono w użytek lampy i oléj. Prorok stojąc na ziemi oparty o pień palmy, przemawiał do zgromadzenia. Późniéj wzniesiono mu mównicę do któréj wchodził po trzech stopniach, i mógł górować nad słuchaczami. Podanie głosi, że gdy po raz pierwszy na nią wstąpił, opuszczone drzewo daktylowe wydało jęk, Mahomet kazał je przesadzić by kwitło, by swemi owocami karmiło w przyszłém życiu prawowiernych. Drzewo to zagrzebano pod mównicą, gdzie oczekuje dnia zmartwychwstania.
Mahomet przemawiał do ludu siedząc, stojąc lub wspierając się na kiju. Nauka jego pełna dobroci, zaszczepiała miłość Boga i ludzi w sercach wyznawców.
Zdaje się, iż przez pewien czas, prorok współzawodniczył co do słodyczy z wiarą Chrystusa. „Kto nie miłuje ludzi i dziatki swe, mawiał, nie będzie miłowany od Boga. Każdy wierny okrywający nagiego, okryty będzie w zielone szaty raju, przez Allaha.“
Godnym uwagi, jest ustęp jednéj z mów proroka, „Gdy Bóg stwarzał ziemię, ziemia drżała i chwiała się, aż dla umocnienia jéj przygniótł ją górami. Wówczas spytali Anieli, „Boże! jestże co potężniejszego nad te góry?“ A Bóg im odrzekł: „Żelazo jest od nich mocniejsze, bo je kruszy.“ A jest co mocniejszego od żelaza? Ogień bo w nim żelazo topnieje. „A co mocniejszem jest od ognia?“ „Woda, bo go gasi. „Panie! jestże co potężniejszego z twych stworzeń nad wodę?“ „Wiatr, bo w ruch ją wprowadza.“ „Ucieczko nasza! jest co potężniejszego od wiatru!“ „Człowiek miłosierny, jeśli daje prawicą, a kryje to lewicy, potężniejszym jest od wszech rzeczy. Każdy dobry uczynek jest jałmużną.“
„Uśmiechasz się do brata, dajesz jałmużnę; zachęcasz bliźnich do cnoty, dajesz jałmużnę; naprowadzasz zbłąkanego wędrowca na właściwą drogę, dajesz jałmużnę; kamienie i ciernie usuwasz z drogi, dajesz pić spragnionemu, dajesz jałmużnę.
„Prawdziwém bogactwem człowieka, w życiu przyszłem, są jego dobre za życia uczynki.“
Litość równie wpajał w uczni Mahomet. Gdy go prosił Abu-Jaraiya, mieszkaniec Basrah o rady jak ma postępować. „Nie obmawiaj nikogo“ odrzekł prorok „nie obmówiłem nikogo w życiu ni wolnego, ni niewolnika.“ Prawidła Islamizmu tyczyły się i grzecznego obejścia. Pokłoń się wchodząc i wychodząc z domu. Odkłoń się przyjaciołom, znajomym lub przechodniom, których spotkasz. Jadący powinien pierwszy powitać pieszego; idący siedzącego; mały orszak ukłonić się licznemu; młody dojrzałemu wiekowi.
Za przybyciem Mahormeta do Medyny kilku chrześćjan mieszkających w mieście przeszło na jego wiarę; należeli oni zapewne do sekty uważającéj Chrystusa za największego z proroków.
Mniéj nowéj wierze sprzyjali żydzi. Z niektórymi Mahomet zawarł przymierze, ufny, iż późniéj przyjmą go za obiecanego Messjasza. Nawracającym się, dozwolił obchodzić szabasy, oraz niektóre obrządki i posty, podawane przez Mojżesza. Dotąd zwyczajem było sektarzy na wschodzie, zwracać się do pewnego punktu adoracji; Sabejczykowie do północnéj gwiazdy; Persowie czciciele ognia do wschodzącego słońca, żydzi do Jerozolimy. Dotychczas Mahomet nic w tym względzie nie był przeznaczył, ale wreszcie przez wzgląd na żydów naznaczył na Kieblę Jerozolimę. Kiedy codziennie rosła liczba nawróconych, choroby grassować poczęły między wychodźcami. Nieprzywykli do tutejszego klimatu, zapadali na gorączki, nie mało do tego przyczyniała się tęsknota za krajem. Chcąc im stworzyć ojczyznę w obcéj ziemi, ustanowił prorok, braterstwo między 51 mieszkańcami Mekki, i tyluż wychodźcami. Dwie osoby takiém złączone ogniwem, musiały wiernemi być sobie w szczęściu i nieszczęściu, związek ten ściśléj ich bratał z sobą niż z rodziną; po śmierci bowiem jednego, drugi pierwszeństwo miał w odziedziczeniu spadku przed krewnemi. Instytucja ta trwała, dopóki przychodźcy nie ustalili się w Medynie, tyczyła się jedynie wygnańców mekkańskich, wzmianka o niéj zamieszczona jest w ósmym rozdziale Koranu.
„Ci którzy uwierzyli i uciekli z kraju z narażeniem życia, mienia i walczyli w sprawie wiary; złączeni będą bliżéj niż krewni, z tymi co przytułek prorokowi dali.“
W ten to prosty a mądry sposób, położył prorok podstawę potęgi, która wkrótce wstrząsnąć miała najgroźniejsze mocarstwa świata.



ROZDZIAŁ XIV.
Mahomet zaślubia Ajeszę. Ali, córkę jego Fatymę. Urządzenia ich domowe.


 Córka proroka Rukieja wraz z mężem swym Otmanem-Ibn-Affanem, tułała się w Abissynji. Druga córka. Zeinab, pozostała z mężem Abul-Aasem, upartym przeciwnikiem Islamizmu w Mekce, rodzinne kółko Mahometa w Medynie, składało się z niedawnemi czasy zaślubionéj żony Sawdy tudzież Fatymy i Um-Koltumy córek z pierwszéj żony. Mimo tkliwego serca i pociągu do płci niewieściej, Mahomet nie kochał nigdy Sawdy.
„Omarze! zawołał pewnego dnia, najdroższym skarbem męża jest cnotliwa bogobojna żona, ona uciechę i rozkosz jego stanowi; posłuszna jego woli, wiernie w nieobecności strzeże mienia i sławy jego.“
Teraz zwrócił oczy na młodziuchną oblubienicę swą, Ajeszę, prześliczną córkę Abu-Bekera. Dwa lata minęły jak zaręczeni byli, Ajesza miała lat 9. Wesele obchodzono skromnie, w parę miesięcy po przybyciu do Medyny; na ślubną wieczerzę było mleko, w posagu panna dostała dwanaście ok srebra.
Niedługo potem nastąpiły zaręczyny, i wkrótce ślub najmłodszej córki Fatymy, z wiernymi Ali; piętnastoletnia Fatyma, miała bydź cudem piękności. Ali miał lat 22. Niebo i ziemia, zawarły ten błogosławiony związek. Miast0 oświecone wspaniale, przybrało sukienkę wesela, kłęby wonności wzbijały się pod obłoki. Mahometowi odprowadzającemu córkę do domu męża, towarzyszył niebiański orszak. Po prawicy szedł Gabrjel, po lewicy Michał anioł, orszak zamykało 70,000 aniołów.
Z innego źródła dowiadujemy się, iż uczta weselna składała się z daktyli i oliwek; łóże małżeńskie usłano z skór baranich; wyprawa panny młodéj składała się: z dwóch rańtuchów, nagłównika, dwóch srebrnych naramienników; z poduszki skórzanéj która była wypchaną palmowemi liśćmi, jednego kubka, żarn, dwóch naczyń do wody i dzbana.
Życie proroka było nader skromne. Mówi o niem w późniejszych czasach Ajesza. „Przez miesiąc cały obchodziliśmy się bez ognia, żyliśmy wodą, daktylami, chyba że nam kto mięsa przysłał z łaski. Domownicy nie dostawali dwa dni z rzędu owsianego chleba.
Za całą strawę mieli daktyle, klejek owsiany, mléko lub miód. Sam zamiatał i sprzątał izbę, słał łóże, łatał odzienie, usługiwał sobie. Dla każdéj z żon przeznaczył dwa po obu stronach meczetu domy. Przepędzał czas z niemi kolejno, zawsze jednak serce jego skłaniało się do Ajeszy.
Młodość Mahometa jak głoszą historycy Arabscy, miała być nader skromna, mamy tego dowód w przywiązaniu do starszéj odeń Chadidży. — Rozkwitające wdzięki Ajeszy, które tak potężnie usidliły go, późniéj nie zdołały wymazać z jego pamięci wspomnienia towarzyszki i dobrodziejki. Uraziło to pewnego dnia Ajeszę; „Apostole Boży“ zawołała; „nie była że Chadidża starą? nie dałże ci Allah lepszéj w jéj miejsce żony?“
„Nigdy“ zawołał Mahomet w szlachetnym wybuchu, o nigdy nie dał mi Allah lepszéj! Byłem ubogi, wzbogaciła mnie, okrzyczano mnie kłamcą, ona wierzyła mi; wszyscy odwrócili się odemnie, ona mi była wierną!“



ROZDZIAŁ XV.
 Miecz, ogłoszony narzędziem wiary. Pierwsze starcie z Korejszytami. Napad na karawanę.


Następują teraz pamiętne wypadki w życiu Mahometa. Dotychczas jednał zwolenników perswazją, wymową. Słodycz jego w obejściu z nieprzyjaciółmi była wielka, a trzymając się zasad Jezusa Chrystusa, mówił: „jeśli dostaniesz policzek nadstaw drugi.“ Lecz przyszła pora w któréj uczyniwszy rozbrat z zasadami chrześćjanizmu, puszcza się przeciwną drogą.
Najnieubłagańszemi nieprzyjaciołmi jego byli Korejszyci z Abu-Safianem na czele. Oni poniżyli jego rodzinę, zagrabili jéj mienie, skazali na tułactwo.
Ciosy te zniósłby może Mahomet z pokorą, gdyby mu się nie nasunęły sposoby odwetu. Przybył do Medyny jako tułacz szukający przytułku. W krótkim przeciągu czasu, ujrzał się na czele potężnej armji; prozelici z każdym dniem pomnażający się, byli ludzie zahartowani w boju i mężni.
„Różni prorocy mawiał Mahomet, zsyłani byli od Boga, i tak:
Mojżesz miał łaskawość i opatrzność, Salomon mądrość i chwałę; Jezus Chrystus prawość, wszechwiedzę i potęgę; prawość czystością postępków, wiedzę znajomością serc ludzkich, potęgę cudami.
I na cóż to się zdało? nieuwierzono w cuda Mojżesza i Jezusa. Przeto ja ostatni z proroków Boga, zesłany jestem z jego mieczem! Wyznawcy moi niech nie wdają się w spory z niewiernymi, mieczem niech upór ich łamią. Ktokolwiek walczy za wiarę, pada czy zwycięża, odbierze świetną nagrodę? „Miecz“ dodawał jest kluczem do nieba i piekła; ktokolwiek walczy nim za wiarę, wynagrodzonym będzie, każda kropla krwi wylanéj, każdy znój zapisanym mu będzie w niebie. Jeśli padnie w boju, grzechy jego zgonem tym zmazanemi będą. Czeka go raj, roskoszować się będzie w towarzystwie czarnookich hurysek.
W pomoc téj wojowniczéj nauce przyszła doktryna przeznaczenia. Każde zdarzenie wedle Koranu obmyślone i zapisane naprzód zostało.
Takie to doktryny, zwróciły Islamizm z drogi pokory i filantropji na drogę gwałtu i miecza. Zgadzało się to z wojowniczym duchem Arabów. Rozbójnicze plemie po ogłoszeniu religji miecza tłumnie garnęło się pod sztandar Mahometa.
W pierwszych wojennych wyprawach proroka, przebija się jego osobista nienawiść. Były to napady na karawany Korejszytów. Trzem pierwszym przewodniczył Mahomet, nie poszły jednak pomyślnie. Czwartym dowodził Abdallah Ibn-Jasz, który wybrał się z óśmioma czy z dziesięcioma wojownikami, w drogę do południowéj Arabji. Ponieważ to był miesiąc święty Ramadan, Abdallah miał z sobą zapieczętowane rozkazy, które trzeciego dnia dopiero miał otworzyć. Nic w nich stanowczego nie było. Abdallah miał udać się do doliny Naklah, między Tayef i Mekką, gdzie miał czychać na karawanę, tędy przebywać mającą. „Może, napisane było w rozkazie, będziesz mógł nam jakie o niéj przynieść wieści!“
Abdallah zrozumiał ukrytą myśl rozkazu, i był jéj posłuszny. Przybywszy do doliny, ujrzał karawanę, z kilku wielbłądów złożoną, prowadzoną przez siedmiu ludzi, wysłał do nich jednego ze swoich, przebranego za pielgrzyma. Ledwie karawana stanęła na spoczynek, gdy Abdallah wpadł na nią; zabił jednego, pojmał w niewolę dwóch, a czterech uciekło. Zwycięzcy powrócili z jeńcami i zdobyczą do Medyny. W Medynie przyjęto z oburzeniem to złamanie świętego miesiąca. Mahomet widząc, iż za daleko zaszedł, udawał gniew na Abdallę i niechciał uczestniczyć w podziale łupów.
Wieść o tém gdy doszła do uszu Korejszytów w Mekce, zapaliła ich gniewem; i wywołała następny ustęp Koranu:
„Będą cię pytać o święty miesiąc, czy wolno weń walki toczyć? Odpowiedz: walczyć weń jest występkiem; ale zaprzeć się Boga, wygnać dzieci jego ze świątyni i czcić bałwany, stokroć występniéj.“
Oczyściwszy się w ten sposób z zarzutu, Mahomet nie wahał się dłużéj przyjąć należną mu zdobycz. Jednego jeńca wydał za okupem; drugi przeszedł na Islamizm.
Wyprawa Abdalli-Ibn-Jasza, była smutnym wynikiem religji miecza; widoki i namiętność światowe, kalały jéj pierwotną czystość.



ROZDZIAŁ XVI.
Bitwa nad jeziorem Beder.


 W drugim roku Hegiry, dowiedział się Mahomet iż wódz wrogów jego, Abu-Safian, na czele czterdziestu jeźdźców wracał z karawaną tysiąca wielbłądów z Syrji do Mekki. Droga ich wiodła przez terrytorjum Medyny, między łańcuchem gór a wybrzeżem morza. Postanowił tedy napaść na nich.
W połowie miesiąca Ramadanu, wyszedł z Mekki na czele oddziału 314 zbrojnych, złożonego z 83 wychodźców, 61 Awsitów i 17 Kazraditów. Każdy oddział miał osobny sztandar. Dwa konie tylko, miała ta mała armjia, ale za to liczyła 70 wielbłądów, na które wojownicy kolejno siadali by przyśpieszyć pochód.
Othman-Ibn-Affan, niedawno przybyły z Abissynji, gorąco pragnął należeć do téj wyprawy, dla słabości jednak żony, musiał pozostać u jéj łoża. Czas jakiś odddział dążył szlakiem do Mekki, późniéj zwrócił się ku wybrzeżom Czerwonego morza, i wszedł w żyzną dolinę przerzniętą strumieniem Beder.
Tutaj rozłożył się przy miejscu które w bród przebyć musiała karawana. Mahomet rozkazał ludziom wykopać głęboką fossę, sprowadzić do niéj wodę, by mogli gasić pragnienie, zdala od pocisków nieprzyjaciół.
Tymczasem Abu-Safian przestrzeżony o zasadzce, pchnął na szybkim wielbłądzie gońca do Mekki po pomoc.
Goniec wpadł do Kaaby, wybladły, zdyszany, Abu-Jal wbiegł na dach przybytku i uderzył na trwogę. Powstało zamieszanie i przestrach wmieście. Henda, żona Abu-Safiana niewiasta nieustraszonego serca i zawziętości, wezwała ojca swego Ota, brata Alwalida i wuja Szaiba oraz wojowników swéj rodziny, by biegli w pomoc mężowi.
Bracia i krewni korejszyty poległego w dolinie Naklah z ręki Abdali-Ibn-Jasza, porwali za oręże.
Osobiste widoki połączone były z tą żądzą zemsty; wielu korejszytów miało towary w zagrożonéj karawanie. W mgnieniu oka oddział złożony z stu koni i siedmiuset wielbłądów, puścił się drogą do Syrji. Dowodził nim siedmdziesięcio letni wojownik Abu-Jal który mimo zgrzybiałego wieku, zachował młodzieńczą siłę, hart i odwagę.
Tymczasem Abu-Safian, wyprzedziwszy karawanę, bacznie począł śledzić ślady dostrzegane na piasku. Były to ślady żołnierzy Mahometa. Domyślił się tego po pestkach daktylowych rozsianych po drodze, — drobnością odróżniających daktyle Medyny od innych.
Widząc drogę, którą udali się przeciwnicy, Abu-Jal zmienił swój kierunek, zwrócił się do brzegów morza, i sądził że niebezpieczeństwo minęło. Wysłał więc powtórnie gońca z tą ważną wiadomością do zbliżać się mogących Korejszytów, radząc im wrócić do Mekki.
Posłaniec spotkał niedaleko nadbiegającą odsiecz. Wysłuchawszy go oddział stanął, i wodzowie zebrali się na radę. Jedni chcieli iść daléj, i przykładnie ukarać Mahometa; drudzy chcieli wracać do domu. Niewiedząc co czynić, wysłali podjazd, by rozpoznał stanowisko i siłę nieprzyjacielską. Wrócił wkrótce, donosząc, iż wróg był do trzystu ludzi mocny; to wznieciło zapał żołnierzy. Próżno im przekładali drudzy: „Zważcie“ mówili, to są ludzie co nic do stracenia nie mają; całe ich mienie oręż przy boku, nie zginą jak po zaciętéj obronie. Przytém mamy krewnych w ich szeregach; zwyciężywszy czyż będziemy śmieli spojrzeć sobie w oczy zbryzgani krwią bratnią“
Słowa te przeważne wywarły wrażenie, gdy wtém odezwali się bracia Korejszyty zabitego w dolinie Naklah, podburzani przez Abu-Jala, domagając się zemsty. — „Na przód“ zawołał tenże, „idźmy zaczerpnąć wody strumienia Beder na gody z powodu ocalenia naszéj karawany.“ Oddział ruszył z zapałem naprzód, wielu jednak zwróciwszy konie, wróciło do Mekki.
Straż przednia uwiadomiła Mahometa o zbliżającym się nieprzyjacielu. Bojaźń poczęła się wkradać w serce niejednego wojownika; opuszczając miasto w nadziei zagrabienia bogatych łupów, niespodziewali się walki, teraz widok liczniéjszego nieprzyjaciela, przestraszył ich; ale Mahomet wlewał w nich odwagę, mówiąc: iż Bóg mu był przyrzekł zwycięztwo.
Muzułmanie zajęli silne stanowisko na pochyłości wzgórza, mając wodę u jego stóp.
Na szczycie pagórka zbudowano szałas z gałęzi dla proroka, przed nim stał ścigły dromader, na którym wrazie przegranéj, mógł ratować się ucieczką do Medyny.
Przednia straż nieprzyjaciela wpadła do doliny, konając z pragnienia, sunęła się do strumyka; gdy wtém jak piorun wpadł na nich z garstką walecznych, Hamza i własną ręką zmiótł głowę jéj przywódzcy. Jeden tylko żołnierz przedniéj straży ocalał, który potém przeszedł na Islamizm.
Nadciągnęła wreszcie główna siła Korejszytów, z powiewającemi znakami, z odgłosem trąb i kotłów. Trzech wojowników wyprzedzając szeregi wyzywało najodważniéjszych muzułmanów do pojedynczego boju. Jednym z nich był Ota, drugi Al-Walid, trzeci Szaiba, brat Oty. Rycerze ci zagrzani byli odezwą Hendy, żony Abu-Safiana. Wszyscy trzéj znamienite w plemieniu swém zajmowali stanowiska.
Trzech rycerzy Medyny wysunęło się na przód, przyjmując wyzwanie; ale Korejszyci zawołali, „Niechcemy was, niech tu przyjdzie trzech renegatów z Mekki, z tymi zmierzymy się, jeśli śmią stanąć“ Hamza, wuj i Ali, krewny Mahometa, oraz Obeida-Ibn-Al-Haret, stanęli w ich miejscu. Po zaciętéj bohaterskiéj walce Hamza i Ali pobili przeciwników i w porę przybyli na pomoc Obeidzie, który odniosłszy kilka ran, slabo odpierał ciosy Oty. Zabiwszy tegoż unieśli towarzysza na barkach, ale ten wkrótce skonał.
Bój wszczął się powszchny. Muzułmanie mniéj liczni zrazu zachowywali się odpornie, rażąc nieprzyjaciół gradem strzał, ilekroć chcieli pragnienie w strumieniu ugasić.
Mahomet klęczał z Abu-Bekerem w szałasie gorąco się modląc. W czasie bitwy wpadł w paroxyzm. Przyszedłszy do przytomności oznajmił, iż Bóg ukazał mu się, przyrzekając zwycięztwo.
Wybiegł więc z chaty, porwał garść pyłu, i cisnął ją w Korejszytów, a wydawszy rozkaz towarzyszom starcia się z nieprzyjacielem, zawołał „Walczcie! nie bójcie się! bramy raju są w cieniu mieczy. Ten kto polegnie walcząc za wiarę, nieochybnie zakosztuje rozkoszy niebiańskich.“ Zwarły się szyki, Abu-Jal pchnął rumaka, gdzie bój wrzał najzaciętszy, gdy wtém raniony bułatem, spadł z siodła na ziemię. Wówczas to przygniotłszy mu pierś nogą, Abdallah-Ibn-Masud szamoczącemu się i przeklinającemu jedném cięciem zmiótł głowę. Śmierć jego była hasłem porażki Korejszytów. Pierzchli w nieładzie, siedmdziesięciu pozostało na polu bitwy, tyluż dostało się do niewoli. Ze strony Muzułmanów poległo czternastu, i tych imiona, jako męczenników wiary, święcie przechowane zostały.
Dziejopisowie przypisują zwycięztwo nadprzyrodzonéj potędze. Ledwie Mahomet cisnął był grad piasku, gdy trzy tysiące anielskich wojowników, strojnych w białe i żółte zawoje, powiewając lśniącemi szaty, na karych i białych rumakach, wpadło lotem pioruna na Korejszytów, druzgocząc, niszcząc wszystko w szalonym biegu. Potwierdza to świadectwo pasterz, strzegący trzody, na przyległem wzgórzu: „Ja i mój krewny przypatrywaliśmy się właśnie bitwie, gdy w tém ujrzeliśmy obłok pędzący ku nam, grzmiący odgłosem trąb i rżeniem koni. Gdy się zbliżył, wysunęły się z niego zastępy zbrojnych aniołów i zagrzmiał głos straszliwy Archanioła wołający na klacz swą: „Prędzéj! daléj! Haizumie!“ Na ten głos okropny, skonał mój towarzysz z przestrachu, ja zaś cudem ocalałem.
Po bitwie Abdallah-Ibn-Masud, przyniósł głowę Abu-Jala Mahometowi; ten patrząc na nią zawołał; „On był Faraonem naszego ludu.“
Muzułmanom poległym oddano ostatnią cześć; co zaś do trupów Korejszytów powrzucano je bezładnie do jamy. Szło teraz o to jak podzielić się jeńcami. Omar był zdania, by im pościnać głowy, Abu-Beker, by ich za okupem puszczono. Mahomet zauważył podobieństwo Omara z Noem, który błagał Boga o wygubienie występnych potopem, Abu-Beker zaś jak Abraham wstawiał się za niemi. Litość wreszcie przemogła. Dwóch tylko jeńców stracono, Nadara, któren wyśmiewał Koran, jako zbiór perskich bajek i powiastek, i Okbę, któren targnął się był na życie proroka w Kaabie.
Kilku uboższych jeńców udarowano wolnością, związawszy ich przysięgą nie podnoszenia nigdy oręża przeciw Mahometowi.
Jednym z najznakomitszych jeńców był Al-Abbas wuj Mahometa. Pojmał go w niewolę Abu-Yaser, człowieczek mały, niepozornéj postawy. Gdy wyśmiewali się z tego obecni, utrzymywał Al-Abbas, że się poddał olbrzymiemu rycerzowi siedzącemu na dzikim rumaku. Abu-Yaser chętnie by zaprzeczył tym słowom ćmiącym czyn jego świetny, ale Mahomet, chcąc oszczędzić wstydu wujowi oznajmił: że tym wojownikiem musiał być anioł Gabrjel.“
Równie znamienitym brańcem był Abul-Aass, mąż córki proroka Zeinab. Próżno doń przemawiał Mahomet, chcąc go na wiarę swoją nawrócić, Abul, pozostał nie zachwiany. Ofiarował mu więc wolność pod warunkiem, że mu żonę, a córkę swą zwróci. Abul, zgodził się na to; Zeid więc wierny wyzwoleniec proroka, ruszył po Zeinab do Mekki, mąż jéj tymczasem pozostał jako zakładnik. Nim armja ruszyła z powrotem w pochód, nastąpił podział łupów; mimo to bowiem, iż karawana z rąk im się wyśliznęła była, zdobycz składająca się z broni, wielbłądów, rzędów i okupu jeńców była wielka. Na rozkaz proroka podzielono ją na równe części; a chociaż dawnym zwyczajem Arabów czwartą część łupów dostawał wódz w dziale; prorok jednak poprzestał na prostym podziale. Między różną bronią, dostał mu się sławny miecz bojowy, Dul Fakar; późniéj w spuściźnie odziedziczył go zięć Mahometa Ali.
Podział zdobyczy wywołał szemranie żołnierzy. Rycerze, którzy walczyli w pierwszych szeregach, żalili się, iż dostali tyle co i ci, co stali na wierzchołku góry, albo starcy pilnujący obozu.
Sprzeczka ta, podobną była, mówi Sab, do kłótni żołnierzy Dawida przy łupach Amalekitów (Samuel roz: XXX—21—25). Może też prorok poszedł za tym przykładem. Szczęściem za przybyciem do Mekki miał nową wizję oświecającą go, jak miał sobie w tym razie na przyszłość postąpić. Taką była bitwa pod Beder, pierwsze zwycięztwo odniesione pod sztandarem Mahometa; które olbrzymie wydało skutki otwierając szereg zwycięztw, mających zmienić los świata.



ROZDZIAŁ XVII.
Śmierć córki proroka Rukieji. Zeinab wraca na łono ojca. Skutki przekleństwa rzuconego na Abu-Lahaba, i jego rodzinę. Szalony gniew Hendy żony Abu-Safiana. Mahomet cudem unika śmierci. Poselstwo Korejszytów. Król Abissynji.


Wioząc bogate lupy, licznych jeńców, wrócił Mahomet zwycięzko do Medyny. Radość jednak z odniesionego zwycięztwa zakłóconą była smutkiem domowym. Rukieji, ukochanego dziecka, już nie zastał. Goniec którego wysłał z wieścią zwycięztwa, napotkał żałobny orszak, niosący zwłoki jéj do grobu. Żal proroka ukoiło nieco przybycie Zeinab i wiernego Zeida. Missja jego była nader draźliwa i trudna. Mieszkańcy Mekki rozjątrzeni byli porażką, oraz okupem jeńców. Zeid nie wchodząc do miasta, wysłał posłańca do Kenanah, brata Abul-Aassa, donosząc mu o zawartéj umowie, oraz naznaczając miejsce, gdzie żądał, by mu Zeinab wydaną została. — Kenanah, odwiózł ją w lektyce. W drodze obiegła go zgraja Korejszytów, chcąca zatrzymać Zeinab. W ciżbie i zamieszaniu, Habbar-Ibn-Aswad, pchnął lancą w lektykę, i gdyby Kenanah nie był cios ten odbił łukiem, Bóg wie, coby się z Zeinab było stało. Dopiero następnego dnia, tajemnie wydał ją w ręce Zeida.
Mahomet tak był tknięty do żywego, tym napadem na córkę, że skazał Habbara, ktokolwiek on był, na stos. Skoro minęło pierwsze uniesienie gniewu, złagodził wyrok. „Bóg jeden tylko“ rzekł: „może karać człowieka. Jeśli pojmiecie Habbara, niech zginie od miecza.“
Porażka pod Beder, silne na Korejszytach Mekki wywarła wrażenie. Człowiek którego niedawno wygnali z swego miasta, urósł raptownie w potężnego wroga. Wielu mężnych, zamożnych obywateli z ich plemienia, padło pod jego orężem; drudzy w więzach niewoli, oczekiwali haniebnego okupu. Abu-Lahab wuj Mahometa a nieubłagany wróg jego, przykuty do łoża niemocą, nie mógł należeć do wyprawy. Wieść przegranéj ostatni mu cios zadała, i w parę dni po bitwie pod Beder, umarł.
Pobożni muzułmanie przypisują skon jego przekleństwu, jakie nań cisnął prorok, gdy Lahab porwał za kamień, chcąc nim weń ugodzić na wzgórzu.
Przekleństwo, ciężko zjiściło się na synu jego Otho który odrzucił był żonę, córkę Mahometa Rukieję; w oczach karawany dążącéj do Syrji rozszarpał go lew w kawały.
Nikt jednak więcéj nie bolał nad przegraną jak Abu-Safian. Wprawdzie zdążył był do Mekki nienaruszony z karawaną swą; ale jakaż okropna wieść go tam czekała! Na spotkanie jego wybiegła żona w szalonéj rozpaczy, jęcząc po śmierci wuja, ojca i brata. Dnie i noce oddana boleści, błagała pomsty nieba nad Alim i Hamzą.
Abu-Safian tedy zebrawszy dwustu jedenastu jeźdźców na szybkich rumakach, zaopatrzywszy każdego w worek mąki, ruszył w pochód, opuszczając żonę, poprzysiągł nie czesać i nie trefić włosów, nie namaszczać brody, nie zbliżyć się do kobiety, nim nie spotka Mahometa oko w oko. Plądrując w okolicach Medyny, ubił dwóch Mahometan, pustoszył pola i niszczył winnice, paląc daktylowe gaje.
Mahomet wybiegł na jego spotkanie na czele przemagającéj siły. Abu-Safian, zapominając przysięgi, nie czekając zbliżenia się wroga pierzchnął. Jeźdźcy jego popędzili za wodzem zrzucając w pośpiechu ucieczki worki mąki z siodeł; ztąd też dzień ten nazwano. „Wojną worków mąki.“
Muzułmańscy dziejopisowie, wspominają o niebezpieczeństwie jakie miało grozić Mahometowi w tej wyprawie. Pewnego dnia, zasnął był smacznie w cieniu drzewa, zdala od swego obozu, gdy zbudzony szmerem, ujrzał Durtara, nieprzyjacielskiego wojownika, grożącego mu gołym mieczem.
„Mahomecie!“ zawołał tenże, „któż cię teraz zbawi?“ „Bóg!“ odrzekł prorok. Uderzony temi słowy, Durtar, spuścił miecz, który natychmiast porwał Mahomet. „Któż cię teraz zbawi Durtarze?“
„Niestety, nikt!“ odrzekł żołnierz. „Ucz się tedy odemnie być litościwym.“ Mówiąc to, odda! mu bułat do rąk. Serce Durtara przepełniło się wzruszeniem, uznał Mahometa za proroka Bożego i przyjął wiarę. Jak gdyby zdarzenie to samo przez się nie było cudowne, inni historycy przypisują ocalenie Mahometa aniołowi Gabrjelowi, który miał uderzyć w piersi Durtara i wytrącić mu miecz z dłoni, w chwili kiedy nim godził na śpiącego. W tymże czasie Korejszyci wysłali poselstwo do króla Abissynji, żądając wydania wychodźców tam kryjących się. Posłów było dwóch. Jeden z nich był Abdallah Ibn-Rabia, drugi pamiętny satyrami ciskanemi na Mahometa, Amru Ibn-Al-Aass.
Posłowie rozpoczęli czynności swe, złożeniem drogich darów królowi, następnie zażądali wydania zbiegów. Sprawiedliwy król zawezwał muzułmanów przed sąd swój, by się oczyścili z herezji im zarzucanéj. Między niemi był Giaffar, syn Abu-Taleba, brat Alego, a więc krewny Mahometa. Był to człowiek dorodnéj postawy i porywającéj wymowy. On w imieniu współbraci, począł z zapałem tłómaczyć królowi zasady Islamizmu. Król, uderzony podobieństwem nowéj nauki z swą wiarą, (był bowiem Nestorjańskim chrześćjaninem) odmówił żądaniom Korejszytów, nieprzyjął darów i odesłał z niczém poselstwo.




ROZDZIAŁ XVIII.
Wzrost potęgi Mahometa. Prześladowanie żydów. Arabska dziewica zelżona przez Izraelskie plemie Kainoka. Rozruch, Beni Kainoka chronią się do zamku. Zwyciężeni skazani są na wygnanie i stratę majątku. Małżeństwo Otmana z córką proroka Um-Koltum, a proroka z Hafzą.


Bitwa nad strumieniem Beder, zmieniła położenie Mahometa; tułacze plemiona Arabji nęciła wiara, podsycająca żądze napadów nadzieją łupów, a która głosiła powrót do pierwotnéj wiary ojców; pierwszy tedy zastęp wracający do miasta obciążony zdobyczą, szybko skłonił mieszkańców do ogólnego przejścia na Islamizm, i poddania się władzy proroka. Przemawiał teraz on już tonem prawodawcy i mocarza. Zmianę tę na samym wstępie poczuli żydzi.
Wszelkie ustąpienia, jakie był uczynił temu upartemu ludowi, nie przyniosły owoców, nie tylko zatwardziale obstawali przy swojej wierze, ale jeszcze szydzili z słów proroka. Assma córka Merwana, poetka żydowska, pisała na niego satyry. Jeden z zagorzałych proroka zwolenników, śmiercią ją za to ukarał. Równy los spotkał stu dwudziesto letniego Izraelitę Abu-Afaka. Kaab-Ibn-Aszraf także poeta izraelski uciekł do Mekki, po bitwie pod Beder, gdzie wzniecał zemstę korejszytów, wynosząc pod niebiosa cnoty rycerzy poległych nad brzegiem fatalnego strumienia.
Zaślepiony szałem śmiał śpiewać też same pieśni w ulicach Medyny w obec prawowiernych. Mahomet dowiedziawszy się o tém, zawołał. Któż mię uwolni od tego syna Aszrafa? Życzenie jego spełniło się, a śpiewak śmiercią zuchwałość swą przypłacił. Wkrótce jednak zdarzył się wypadek, który pociągnął za sobą wybuch, długo tajonéj względem żydów nienawiści.
Dziewczyna z koczującego plemienia Arabskiego, zaszła pewnego dnia do dzielnicy miasta zamieszkałéj przez Beni-Kainoków, to jest dzieci Kainoki złożonych z trzech potężnych rodzin żydowskich. Tutaj otoczyła ją zgraja młodzieży Izraelskiéj, prosząc by uniosła zasłony. Dziewczyna z oburzeniem odmówiła im. Tymczasem młody złotnik, przed którego sklepem to się działo, przybił zręcznie koniec zasłony do ławy, tak że wstawszy odsłoniła twarz swą mimowolnie.
Nastąpił śmiech i szyderstwa młodych Izraelitów, wpośród których zapłoniona, pomieszana stała. Widząc to obecny muzułmanin, wyjął miecz z pochwy i utopił go w sercu złotnika; sam zaś natychmiast padł pod gradem ciosów. Wieść ta piorunem lecąc, doszła do dzielnicy sąsiedniéj muzułmańskiéj. Cała ludność porwała się do broni, uzbroili się również Beni-Kainoci, ale czując się słabszymi na siłach, schronili się do warowni. Mahomet starał się uciszyć rozruch; ale żądał w zamian, by Izraelici przeszli na jego wiarę.
Czas jakiś Izraelici niechcieli się poddać, lecz zmusił ich głód do tego. Gdyby nie Abdallah-Ibn-Obba naczelnik Kazraditów a protektor ich plemienia, wszyscy by padli ofiarą zwycięzców; skazano ich tylko na wygnanie, mienie ich zaś na rzecz muzułmanów skonfiskowanem zostało.
Między bronią, którą otrzymał Mahomet w podziele, znajdowały się trzy sławne miecze, Medham, ostry, Al-Battar, tnący, Hatef śmiertelny. Dwie spisy, Al-Montari, Rozpraszacz i Al-Montawi. Niszczyciel, Puklerze srebrne Al-Fada i Al-Saadia, któremi niegdyś miał udarować Saul Dawida ruszającego na spotkanie Goliata. Łuk zwany Al-Katum, mocny, który gdy go prorok w pierwszéj naciągał potrzebie, pękł w jego ręku. W ogóle zakazał używać wojownikom swym Perskiego łuku.
Zrzuciwszy maskę Mahomet poprzestał łagodnie obchodzić się z Izraelitami, i zaczął ich prześladować jawnie. Kieble ustanowioną dotąd w Jerozolimie przeniósł do Mekki.
Śmierć Rukieji pogrążyła w smutku męża jéj Otmana. Chcąc ukoić ten żal, Omar jego towarzysz broni, ofiarował mu córkę swą Hafze za żonę. Była ona wdową pełną wdzięków, mimo to Otman nie przyjął jéj ręki. Dotknęło to do żywego Omara, który głośno począł się skarżyć za tę zniewagę przed Mahometem. „Nic frasuj się“ odrzekł mu prorok, „lepszego męża dostanie twa córka.“ W rzeczy saméj połączył córkę swą Um-Koltum z Otmanem, sam zaś pojął Hafzę za żonę. Czynem tym politycznym, tém silniéj połączył się z Omarem i Otmanem. Hafza po Ajeszy zajmowała pierwsze w sercu męża miejsce i jéj powierzoną była skrzynia, w któréj przechowywano wyjątki i ustępy z Koranu.




ROZDZIAŁ XIX.
Henda podnieca męża i korejszytów do zemsty. Korejszyci ruszają na wyprawę; Henda towarzyszy im z niewiastami. Bitwa pod Ohud: Okrutny tryumf Hendy. Mahomet pociesza się, poślubiając Hendę, córkę Omeya.


Im groźniejszą się stawała potęga Mahometa w Medynie tém większym pałali gniewem Korejszyci Mekki.
Henda nie dała na chwilę spokoju mężowi, podburzając go do krwawéj zemsty nad mordercami syna, wuja i brata. Również jéj się domagał Akrema syn Abu-Jala, który odziedziczył po ojcu nienawiść dla proroka.
Trzeciego tedy roku Hegiry, w rok po bitwie nad Bederem, wyruszył w pole Abu-Safian z trzema tysiącami wojowników korejszyckich. Z licznymi posiłkami plemion arabskich Kanana i Tehama, siedmset wojowników zbrojnych było w pancerze i dwustu jeźdźców. Akrema i Kaled-Ibn-al-Waled rycerz nieustraszonéj odwagi służyli jako dowódzcy pod jego rozkazami. Sztandary niosło plemie Abd-al-Dar, które od niepamiętnych czasów zasiadało pierwsze w radzie, w pierwszym szeregu szło do boju i któremu zawsze powierzano sztandary. W tyle armji szła Henda z piętnastu przedniejszemi niewiastami Mekki, krewnemi rycerzy poległych nad Bederem; te już to rozdzierały powietrze łkaniem i jękiem, już to zachęcały wojowników do boju, odgłosem cymbałów i pieśni wojennych.
Przechodząc przez wioskę Abwa, gdzie spoczywały w mogile zwłoki Aminy matki Mahometa, z trudnością zdołano powstrzymać Hendę chcącą je zgwałcić. O ruchach nieprzyjaciela uwiadomił Mahometa, wuj jego Al-Abbas, wysełając mu pewnego gońca. Goniec spotkał go w wiosce Koba. Prorok bezzwłocznie pośpieszył do Medyny i zwołał radę. Czując się słabszym na siłach, chciał oczekiwać nieprzyjaciół w murach miasta, tegoż samego byli zdania doświadczeni rycerze, ale młodzi zagrzani wspomnieniem zwycięztwa nad Bederem, głośno domagali się wyjścia na spotkanie wroga.
Mahomet uległ ich naleganiu, gdy jednak przejrzał swe siły, nie naliczył jak tysiąc zbrojnych; stu zaledwie miało pancerze dwóch tylko było jezdnych.
Ci co tak głośno domagali się spotkania, ochłonęli z zapału i radzi byli pozostać w mieście. „Nie,“ zawołał Mahomet, niegodzi się by prorok chował do pochwy raz obnażony oręż; nie godzi się, by cofał kroki nim Bóg rozstrzygnie los jego.“ Mówiąc to, dał hasło wyruszenia w pochód.
Częścią jego oddziału złożoną z żydów, dowodził Abdallah-Ibn Obba. Mahomet odrzucił pomoc żydów, dopóki ci nie przejdą na jego wiarę, w przeciwnym razie, kazał wracać do domów; słysząc to ich protektor Abdallah, wrócił także z swemi Kazradytami do miasta, zmniejszając siły proroka do siedmiuset ludzi.
Z nieliczną tą garstką zajął prorok stanowisko na pagórku Ohud, o sześć mil od Medyny. Stanowisko to wzmocnione było od natury skałami, po bokach zaś zasadzeni łucznicy, mieli bronić wojsko od oskrzydlenia, i napadów konnicy. Prorok miał na sobie szyszak i dwie koszulki stalowe. Na jego mieczu wyryte były słowa „Bojaźń sprowadza hańbę, tchórzostwo nie ocali człowieka od jego przeznaczenia.“ Nie mając zamiaru osobiście czynny brać w walce udział, miecz ten powierzył dzielnemu rycerzowi, Abu-Dudżana, który poprzysiągł walczyć nim, dopóki nie stępi albo nie skruszy. Prorok z wysokości wzgórza miał patrzéć na pole bitwy. Korejszyci ufni w przemagającą liczbę, zbliżyli się do podnóża pagórka z rozwiniętemi sztandary. Abu-Safian, dowodził środkiem, jezdców ustawiono po obu skrzydłach. Lewem dowodził Akrema syn Abu-Jala; prawem Kaled-Ibn-al-Waled. Stanąwszy w obliczu nieprzyjaciela Henda i jéj towarzyszki uderzyły w kotły i poczęły śpiewać pieśń wojenną; od czasu do czasu, wykrzykując nazwiska walecznych poległych pod Bederem: „Odważnie synowie Abd-al-Dara! wołały na chorążych. Na przód zgóry na wroga!“
Mahomet powściągał zapał swoich żołnierzy; rozkazując im trzymać się odpornie w wyniosłem stanowisku. Szczególnie też przykazywał łucznikom nieopuszczać ważnego miejsca.
Bitwa rozpoczęła się szarżą jazdy lewego skrzydła, na których czele biegł Akrema. Gradem strzał powitano ich i cofnęli się w nieładzie.
Widząc to Hamza wydał okrzyk wojenny Muzułmanów: Amit! Amit! Śmierć Śmierć! i rzucił się z swym oddziałem na nieprzyjaciela. Przy jego boku był Abu-Dudżana z orężem Mahometa w ręku, z czerwoną przepaską na czole, na któréj napisane było: „Pomoc przychodzi od Boga! zwycięztwo lub śmierć!“
Dudżana jak lew cisnął się w tłum wrogów, siejąc śmierć za każdym ciosem, wołając: „Miecz Boga i jego proroka“ siedmiu chorążych z plemienia Abd-el-Dar, padło trupem, — środek począł się chwiać. Muzułmańscy łucznicy pewni że bitwa wygrana, zapominając rozkazu proroka, wysunęli się z swego stanowiska, wołając; „Zdobycz! zdobycz!“ widząc to Kaleb, zwarł rumaka, zajął opuszczoną przez nich pozycję, a natarłszy na muzułmanów z boku i z tyłu, zmusił jednych do ucieczki, rozproszył drugich. W czasie najzaciętszéj walki, jeździec zwany Obij-Ibn-Chalaf, przedarł się przez tłumy wołając: „Gdzie Mahomet? Nie masz dla nas spokoju, dopóki on żyje“ Słysząc to prorok, porwał oszczep z rąk obok stojącego żołnierza, i przeszył nim bałwochwalcę. „Tak to mówi pobożny Al-Dżannabi, legł marnie wróg Boga, co śmiał parę lat wprzódy grozić prorokowi, mówiąc: „Przyjdzie dzień, w którym zginiesz z mej ręki“ „Strzeż się“ odpowiedziano mu: „jeśli spodoba się Bogu, ty sam legniesz z mojéj dłoni.“ W czasie najzaciętszego boju, kamień wyrzucony z procy dosięgnął Mahometa w usta, przeciął mu wargę, i wybił przedni ząb, drugą ranę otrzymał od strzały w twarz, z której grot żelazny pozostał w ciele. Hamza zadając cios śmiertelny wojownikowi nieprzyjacielskiemu, przeszyty został oszczepem przez Waksę niewolnika etjopskiego. Mosaab-Ibn-Omar, chorąży Mahometa padł także, lecz Ali pochwycił mu z rąk omdlewających sztandar i dzierżył go do końca walki.
Mosaab, podobny był twarzą do proroka, rozniosła się tedy wieść między nieprzyjaciółmi o śmierci Mahometa. Podwoiło to siły Korejszytów, Muzułmanie pierzchnęli w rozpaczy unosząc z sobą Abu-Bekera i Omara rannych, Raab jednakże syn Maleka, poznawszy Mahometa po zbroi leżącego między poległymi i rannymi, zawołał: „Prawowierni! Prorok Boży żyje jeszcze, na pomoc, na pomoc!“ Zwrócili się Muzułmanie, pochwycili rannego w swoje ramiona, i unieśli go na szczyt wzgórza, z postanowieniem bronienia się do ostatniego. Korejszyci jednak pewni, iż poległ prorok, nie ścigali ich, ale rzucili się plądrować rannych i poległych. Henda i jéj okrutne towarzyszki przewodniczyły wtem ochydnem dziele, Henda chciała wyrwać i pożreć serce poległego Hamzy.
Abu-Safian wznosząc na spisie trupa, wołał zjeżdżając w tryumfie ze wzgórza: „Los wojny jest zmienny: Bitwa pod Ohud, następuje po bitwie nad Bederem.“
Po cofnięciu się nieprzyjaciela, Mahomet zeszedł ze skały, i zwiedzał pole bitwy. Na widok zwłok Hamzy znieważonych i poszarpanych, zakrwawiło się serce jego, i w uniesieniu żalu poprzysiągł na siedmdziesięciu nieprzyjaciołach podobnież się pomścić. Żal jego miał ukoić Gabrjel zapewnieniem, iż Hamza policzony został do mieszkańców nieba, pod nazwą: „Lwa Boga i jego proroka“
Ciała poległych pogrzebano, jak było można, tam gdzie padli. Mahomet zabronił towarzyszom opłakiwać tę stratę obcięciem włosów i rozszarpaniem sukien, ale dozwolił im łzy wylewać.
Noc po bitwie przeszła w największéj niespokojności, spodziewano się co chwila napadu Korejszytów.
Następnego dnia, pociągnął do miasta, trzymając nieprzyjaciół na oku, za nadejściem nocy, rozniecono ognie strażnicze. Abu-Safian dowiedział się wreszcie, że Mahomet ocalał, czuł się za słabym, by uderzyć na miasto, mając w sąsiedztwie resztki oddziału Muzułmanów. Poprzestając tedy na odniesionych wawrzynach, zawarł z Prorokiem zawieszenie broni na rok, i powrócił tryumfując do Mekki.
Mahomet pocieszał się w strapieniu, zaślubiając Hendę córkę Omeya, człowieka potężnego wpływu. Była ona wdową, a za życia męża schroniła się do Abissynji. Miała podówczas lat dwadzieścia ośm, syn jej zwał się Sahna, zkąd ją zwykle nazywano Omm-Sahną, to jest matką Sahny. Słynna z wdzięków, odmówiła ręki swej Abu-Bekerowi i Omarowi. Mahomet nawet z razu, nie zbyt obiecującego doznał przyjęcia. „Niestety” zawołała „jakiegoż szczęścia spodziewać się może prorok Boży ze mną? Nie jestem już młoda, mam syna, jestem zazdrosna:” „Co do wieku,” odrzekł Mahomet, „o wieleś młodsza odemnie? Co do twego syna, zastąpię mu miejsce ojca, co zaś do twéj zazdrości, będę Allaha błagał, by ci ją wykorzenił z serca.”
Osobne mieszkanie przyrządzono dla nowéj żony, koło meczetu. Sprzęty jéj domowe, składały się z worka owsa, młynka i faski tłuszczu.




ROZDZIAŁ XX.
Zdrada kilku żydowskich plemion, ich kara. Poświęcenie wyzwoleńca Zejda, rozwodzi się z swą żoną Zejnab, by ją mógł prorok zaślubić.


Porażka pod Ohud, nieprzyjazny wpływ wywarła na postęp nowéj wiary.
Mimo to, mieszkańcy dwóch miast, Adhal i Kara, wysłali do niego poselstwo, oznajmując gotowość swą, przyjęcia Mahometanizmu. Wysłał więc z deputacyją sześciu uczni; ale gdy podróżni stanęli wypocząć nad strumieniem Radże, orszak poselstwa wpadł niespodzianie na Muzułmanów, ubił czterech na miejscu, dwóch zaś odesłał do Mekki, gdzie wkrótce w mękach wyzionęli ducha.
Również zdradziecko postąpili sobie mieszkańcy prowincji Nadżed. Udając się za Muzułmanów, wysłali do Mahometa z prośbą o posiłek, przeciw grożącym im nieprzyjaciołom. Wysłał więc pewną liczbę wojowników, którzy napadnięci zdradziecko przez Beni Suleimitów nad strumieniem Manna, wycięci do nogi zostali.
Jeden z nich tylko Amra-Ibn-Omeya, zdołał ucieczką uratować życie, i wrócił z tą wieścią do Medyny.
Wracając napotkał dwóch bezbronnych żydów z plemienia Beni-Amir, czy to biorąc ich za nieprzyjaciół, czy też do szaleństwa przywiedziony morderstwem towarzyszy zabił ich. Plemie w zgodzie z Mahometem żyjące, zażądało zadosyćuczynienia. Oddał tę sprawę pod rozsądzenie i pośrednictwo plemienia żydowskiego, beni Nater, mającego bogate posiadłości i warownię Zohra o 3 mile od Medyny.
Plemię to zobowiązało się przysięgą, gdy jako wygnaniec przybył do Medyny, pośredniczyć mu w sporach z przeciwnikami. Wódz ich zaprosił teraz do siebie proroka. Przybył w towarzystwie Omara, Abu-Bekera, Alego i kilku innych wiernych przyjaciół. Mieli właśnie zasiadać do uczty zastawionéj przed domem naczelnika, gdy wtém dowiaduje się tajemnie Mahomet, iż zdradziecki wódz wciągnąwszy go w zasadzkę, śmierć mu w czasie biesiady gotuje, miał być zgnieciony kamieniem młyńskim ciśniętym z tarasu domu. Nie mówiąc tedy słowa nikomu, zerwał się nagle i wrócił do Medyny. Pałając gniewem na to plemie, rozkazał im opuścić kraj pod karą śmierci, w ciągu dni dziesięciu. Rozkazu tego możeby usłuchali byli, gdyby nie Abdallah wódz Kozraditów, tajemnie im przyrzekający pomoc. Przyrzeczeń swych jednak dotrzymać nie mógł. Beni-Naderowie zawiedzeni przez wodza obłudników, zamknęli się w warowni Zohra; Mahomet natychmiast ich obległ i wyciął w pień laski daktylowe, jedyne ich źródła żywności. Po sześciu dniach oblężenia kapitulowali, każdemu wolno było opuścić fortecę z rzeczami tyloma, ile mógł zabrać na wielbłąda, wyjąwszy broń.
Jednych wygnano do Syrji, drugich do Klaibar, obronnego żydowskiego miasta, o kilka dni drogi oddalonego od Medyny. Łupy zdobyte na tak bogatych nieprzyjaciołach, zagarnął sobie wszystkie Mahomet. Towarzysze jego szemrać na to poczęli, jako na rzecz niezgadzającą się z Koranem, on oznajmił im: że drugą wizją, Bóg mu oświadczył, iż łupy zdobyte bez rozlewu krwi, powinny były złożone być w ręce Proroka, by ten je na dobroczynne obrócił cele. W rzeczy samej rozdzielił je między Mohadżerynów, to jest wychodźców z Mekki, dwóch żydów Naderytów nawróconych i kilku Ansarianów, to jest: sprzymierzeńców. Nie będziem się tu wdawać w szczegóły późniejszych wypraw proroka, jako to: na hordę która zrabowała karawanę Medyny. Bogate łupy, które równie jak wiara, podniecały towarzyszy jego, były ich wynikiem. Chcąc przeszkodzić grze i rozpuście, ztąd wyniknąć mogącym, Mahomet zabronił gier hazardownych, i picia wina. W téj to porze zawodu swego, Mahomet częstokroć narażony był na śmierć z ręki mordercy. Zarzucają mu nawet haniebne środki, jakich miał używać, chcąc usunąć nieprzyjaciół swych, i tak: miał wysłać Amra-Ibu-Omeya do Mekki z tajemném poleceniem zamordowania Abu-Safiana; spisek odkryto, a morderca ledwie szybką ucieczką uniknął śmierci. Zamiar ten jednak nie poparty wiarogodnemi świadectwami, przeciwnym jest w brew usposobieniu i postępkom proroka.
Jak z jednéj strony miał Mahomet nieubłaganych wrogów, tak z drugiéj czułych przyjaciół, czego dowód w Zeidzie Ibn Horecie, przybranym jego synu widzimy. Był on jednym z najpierwszych prozelitów, oraz jednym z najwaleczniejszych rycerzy wiary, i wiernym doradcą, słowem prawą ręką proroka. Pewnego dnia wszedł Mahomet do jego domu; Zeida nie było, tylko zastał Zeinab żonę jego, którą niedawno był poślubił.
Była ona córką Dżaseha, z kraju Kaiba; i uważaną za najpiękniejszą z swego plemienia. Zaprzątnięta krzątaniem się koło domowego gospodarstwa, zdjęła z głowy zasłonę, tak, iż Mahomet wchodząc, rażony został potęgą jéj wdzięków. Nie mógł się wstrzymać od pochwał słusznie jéj należnych, Zeinab milczała, ale słowa jego wiernie doniosła mężowi. Zeid, znając pociąg Mahometa do płci pięknéj, spostrzegł od razu iż prorok usidlony był wdziękami żony. Pośpieszył więc za nim, ofiarując mu odsunąć ją od siebie, prorok zabronił mu tego, jako czynu przeciwnego prawu. Nie zraził się tém Zeid; kochał wprawdzie czule żonę; ale wielbił i poważał proroka, rozwiódł się tedy z Zeinab bezwłocznie. Skoro minął czas rozłączenia prawem naznaczony, Mahomet przyjął tę ofiarę z wdzięcznością. Małżeństwo jego z Zeinab, przewyższało co do przepychu inne weselne proroka gody.
Dom jego stał dla wszystkich otworem, gościom zastawiono ucztę składającą się z mięsa owiec i jagniąt; z placków owsianych, miodu, owoców i napoi rozlicznych; ale napiwszy i najadłszy się do syta, odchodzili wyszydzając rozwód i małżeństwo jako nie prawne.
W tak draźliwém położeniu nastąpiło objawienie części trzydziestego trzeciego rozdziału Koranu, odróżniającéj krewnych przez przysposobienie, od krewnych krwią; a tém samem dozwalające związku z żoną przysposobionego syna. To w porę otrzymane objawienie, złagodziło wiernych: Mahomet odwołał adoptację i rozkazał odtąd Zeidowi zwać się jak ojciec Ibn-Haret.
Zeinab zaś pyszniła się odtąd przed innemi żonami, mówiąc: iż zaślubienie jéj nakazane było przez niebo.




ROZDZIAŁ XXI.
Wyprawa Mahometa na Beni Mostaleków. Zaślubia Barrę niewolnicę. Zdrada Abdalli-Ibn-Obby. Ajesza obmówiona, zostaje pomszczoną. Niewinność jéj stwierdzona widzeniem.


Między plemionami arabskiemi, które po bitwie pod Ohud porwały się na Mahometa do broni; byli Beni-Mostalek szczep potężny Korejszytów. Mahomet dowiedział się, iż licznie zebrali się pod dowództwem księcia swego Al-Haret, w pobliżu miasta Moraisi, na terrytorium Kedaid o pięć mil do Czerwonego morza. Natychmiast więc ruszył na ich spotkanie, na czele wyborowego rycerstwa; Abdallah-Ibn-Obba z oddziałem Kazraditów, posiłkował mu w tej wyprawie. Szybkim ruchem zdołał zaskoczyć z nienacka nieprzyjaciela, przy samém starciu padł Al-Haret, przeszyty strzałą; żołnierze jego po krótkim uporze, w którym kilku ubito, pierzchli w nieładzie. Dwustu jeńców, pięć tysięcy owiec, i tysiąc wielbłądów wpadło w ręce zwycięzców. Między jeńcami była Barra, córka Al-Hareta, a żona jednego z rycerzy, przy podziale łupów, dostała się Tabetowi-Ibn-Reisowi, który naznaczył wysoki za nią okup. Branka udała się do Mahometa, błagając o zmniejszenie okupu. Dorodna jéj postać wielkie na Mahomecie wywarła wrażenie. „Mogę ci być więcej pomocnym,“ rzekł: „niż w zmniéjszeniu okupu,“ bądź moją żoną.“ Chętnie na to zgodziła się Barra; pieniądze żądane, wypłacił natychmiast prorok Tabetowi; krewni jéj, wzięci w niewolę, udarowani wolnością, większa ich część przeszła na Islamizm.
Po skończonéj bitwie, żołnierze pobiegli do studni Moraisi, by ugasić pragnienie.
W ścisku powstała sprzeczka między kilku wychodźcami Mekki a Kazraditą, który uderzony został. Towarzysze jego rzucili mu się w pomoc, i przyszłoby do krwi rozlewu, gdyby Mahomet nie był uspokoił obecnością swą wzburzone umysły. Kazradici zachowali gniew w sercu, z niemi połączyli się nieprzyjaźni prorokowi mieszkańcy Medyny. Abdallah-Ibn-Obba chciwie korzystający z każdéj pory szkodzenia prorokowi, zgromadził na boku krewnych i lud miasta. „Patrzcie,“ mówił: „jaką hańbę ściągnęliście na siebie dając gościnność zbiegom korejszyckim. Przytuliliście ich pod waszym dachem dzieliliście się z niemi tém co macie, a oni wywdzięczając się lżą i hańbią was. Chcą być panami waszych zagród, ale na Allacha! skoro tylko powrócimy do Mekki, zobaczymy kto z nas silniéjszy?“
Mahomet tajemnie uwiadomiony został o tych buntowniczych słowach, Omar radził mu bezzwłocznie pozbyć się Abdalli, ale prorok bał się oburzyć i ściągnąć zemstę krewnych i przyjaznych wodzowi Kazraditów. Chcąc uprzedzić bunt, mimo nieznośnego upału ruszył z wojskiem nazad do miasta, dążąc dniem i nocą bez przerwy. Przybywszy do Medyny, zażądał od Abdalli, rachunku z jego słów buntowniczych, ten wręcz ich się zaparł, użalając się na oszczerstwo; wizja niebieska stwierdziła jego winę.
„To są właśnie ludzie,“ mówi Koran: „którzy radzą mieszkańcom Medyny, odmówić gościnności swéj towarzyszom Apostoła Bożego! by ich się tym sposobem pozbyć. Niech klątwa Boża cięży nad niemi.“
Kilku przyjaciół Abdalli, przekonani tym cudem, radzili mu błagać proroka, ale on pogardził ich radą. „Jużeście raz radzili mi dać temu człowiekowi mą przyjaźń, teraz chcielibyście, bym się do nóg mu rzucił.“
Wszelkiemi tedy sposobami starał się mu dokuczyć. Mahomet miał zwyczaj zabierać na wyprawy wojenne, jedną żonę; wybieraną była losem, a tym razem padł na Ajeszę. Jechała ona w osłoniętéj lektyce na wielbłądzie. Gdy wojsko było z powrotem w pochodzie, ku wielkiemu zdziwieniu sług, Ajesza z lektyki zniknęła. Nim ochłonęli z podziwu, zjawiła się, jadąc na wielbłądzie, którego młody Safwan-Ibn-Al-Moatel prowadził; dowiedziawszy się o tém Ab-dallah, począł rozgłaszać za powrotem do Medyny, iż Ajesza przeniewierzyła się mężowi z młodym Safwanem.
Bajka ta, została chciwie pochwyconą i rozgłaszaną, przez Hamnę siostrę ślicznéj Zejnab; która w upadku Ajeszy, upatrywała szczęście siostry; głosił ją także Mistal, krewny Abu-Bekera, równie jak poeta Hassan.
Czas jakiś upłynął, nim to doszło do uszu Ajeszy; złożonéj chorobą, nikt nie śmiał donieść o krążącéj potwarzy. Zauważała jednak, iż mąż tak dla niéj słodki i kochający, spoglądał na nią surowem okiem. Przyszedłszy do zdrowia, i uwiadomiona o wszystkiem, poczęła głośno uniewinniać się, opowiadając następujące zdarzenie.
„Oddział stanął był obozem, niedaleko Medyny, gdy wtém przyszedł rozkaz ruszenia w nowy pochód.
Słudzy przyprowadzili jak zwykle wielbłąda przed jéj namiot, postawili przy nim lektykę i oddalili się, dając jéj czas do wsiadania. Właśnie miała wsiadać, gdy spostrzegła, że jéj brakuje naramiennika, wróciła szukać go do namiotu. Tymczasem słudzy podnieśli lektykę i niewiedząc że próżna, przytroczyli ją do siodła. Gdy wyszła z namiotu, słudzy i wielbłąd byli daleko, oddział ruszył już był w pochód, obwinęła się więc płaszczem i siadła na ziemi, spodziewając się, że wkrótce nieobecność jej dostrzeżoną zostanie. Tak ją zeszedł młody Safwan-Ibn-Al-Moatel, należący do tylnéj straży i powitał muzułmańskim zwyczajem. „Należymy do Boga, do Niego powrócić musimy. Żono proroka, czemu pozostałaś w tyle?“ Ajesza nie mówiąc słówka, zasłoniła twarz woalem, Safwan wówczas zsiadł, pomógł jéj wsiąść na wielbłąda, a pochwyciwszy go za cugle podążył za armją. Dogonili ją ze wschodzącem słońcem u bram Medyny.
Zeznanie to Ajeszy stwierdzone słowami Safwana Ibn-Moatela, zaspokoiło jéj rodziców i przyjaciół, Abdallah jednak i obłudnicy wyśmiewali tę zręcznie jak mówili ułożoną bajeczkę. Utworzyły się dwa przeciwne stronnictwa. Ajesza zaś zamknęła się w domu, nic nie jedząc, nie pijąc, na płaczu dnie i noce pędząc.
Mahomet w tak drażliwém położeniu zasięgnął rady Alego. Ten jednak lekko te rzeczy traktując, pocieszał go, mówiąc: i to częstokroć ludziom się zdarza. Mało to pocieszyło proroka. Nie zbliżał się do Ajeszy, miesiąc cały, tłumiąc pociąg, który dla niej serce jego czuło. W uniesieniu żalu, wpadł w paroxyzm, który to niewierni często przypisywali epilepsji, tu miał objawienie z niebios które znajduje się umieszczone w Koranie, a między innemi — o oszczerstwie niewiast.
Ajesza oczyszczona tą wizją niebieską, wróciła na łono męża stokroć mu milsza. Szło teraz o ukaranie winnych. Abdallah-Ibn-Obba, za potężnym był, by mógł uledz zasłużonéj chłoście, wszystko tedy skrupiło się na plecach podrzędniejszych oszczerców. Hassan wyleczony został z satyrycznéj weny. Nieobroniły Hamny czarujące wdzięki. Uwierzył w wizję pobożny Ali, ale Ajesza, nieprzebaczyła mu nigdy, że na chwilę o cnocie jéj zwątpił.



ROZDZIAŁ XXII.
Bitwa przekopu. Męztwo Saada-Ibn-Moada. Porażka Korejszytów. Saad wydaje wyrok na żydów. Mahomet zaślubia niewolnicę żydowską Rehana. Zamach na życie proroka; ocalony wizją Anioła Gabrjela.


Korzystając z zawieszenia broni, po bitwie pod Ohud, Abu-Safian niezmordowany wróg Mahometa, wszedł w konfederacją z plemieniem Gatafan, z kilku koczującymi ludami, oraz z żydowskiém pokoleniem Nader, wygnanem z siedzib przez Mahometa. Z upływem roku gotował się ciągnąć połączonemi siłami wynoszącemi do dziesięciu tysięcy zbrojnego ludu na Medynę.
Mahomet wcześnie uwiadomiony o tém, a nauczony smutnym dniem pod Ohud, nie chciał wyruszyć w polo na jego spotkanie, obawiając się tajemnych nieprzyjaciół w Medynie, Abdalli-Ibn-Obby i obłudników.
Tymczasem wzięto się żwawo do obwarowania miasta.
Salman pers, radził by głęboką przed murami wykopano fossę. — Mahomet usłuchał mądréj téj rady.
Dziejopisowie wspominają o wielu cudach, kopaniu fossy towarzyszyć mających.
Pewnego razu jednym koszem daktyli nasycił prorok tłum ludu. — To znów tysiąc robotników nakarmił mięsem jednego jagnięcia i bułką owsianego chleba. Oskard którym łamał skałę sypał iskry, które oświecały Yemen, pałac cesarski w Konstantynopolu i rezydencję Szaha perskiego w Ispahan.
Ledwie że ukończono przekop, gdy się na sąsiednich wzgórzach zjawił nieprzyjaciel.
Zostawiwszy Ibn-Omm-Maktuma zaufanego wodza w mieście, wyszedł Mahomet na czele trzech tysięcy ludzi, na spotkanie wroga, i sprawił swe szyki do boju, mając ów głęboki rów przed sobą.
Abu-Safian sunął się ku niemu zawzięcie, znalazłszy jednak szeroką fossę w drodze, przywitany gradem strzał cofnął się w nieładzie i opodal rozłożył obozem. Korejszyci zajęli dolną; Gatafanie górną część doliny. Czas jakiś trzymały się oba wojska zdała na oku, niepokojąc się wzajemnie pociskami z proc.
Tymczasem doszła wieść do uszu Mahometa, iż plemie żydoskie Beni­‑Koraida w przyjaźni z nim żyjące w tajemne z Abu­‑Safianem weszło stosunki.
Położenie proroka było rozpaczliwe; niedostawało mu żołnierza, by obsadzić cały przekop a zarazem zabezpieczyć miasto od zdradzieckiego napadu Żydów. Zwołał więc radę wojenną i wzniósł na niej przekupienie Gatafanitów trzecią częścią zbioru daktyli. Na co odezwał się Saad­‑Ibn­‑Moad dzielny wódz Awsyów; „Czy nam wolę Allaha, czy twój własny oznajmiasz pomysł? Gdyby to była wola Allaha niezasięgałbym waszej rady” odrzekł prorok, „widzę was otoczonych ćmą wrogów, staram się przeto osłabić ich siły.” „Proroku Boży! zawołał Saad, gdyśmy jednych z Gatafanami czcili bałwanów nie dawaliśmy im darmo daktyli naszych, musieliby dobrze nam wprzód zapłacić; mamyż im je teraz podarować, gdyśmy poznali prawdziwą wiarę, ciebie uznali za wodza? Nie, na Boga chcą naszych daktyli, muszą je zdobyć orężem.”
Dzielny Saad wkrótce dał dowody mężnego serca. Oddział jazdy Korejszytów, w którym był Akrema i Amru wuj Chadidży wynalazłszy miejsce gdzie fossa była węższą, rozpuściwszy konia przesadził na drugą stronę. — Tu pyszniąc i natrząsając się, wyzywali Korejszyci nieprzyjaciół do walki.
Wyzwanie przyjął Saad­‑Ibn­‑Moad, Ali i kilku jeszcze walecznych. Ali godził na Amru; zwarli się na rumakach, zwarli pieszo aż porwawszy się za bary, runęli obaj na ziemię. — Ali powstał bez tchu oblany krwią wroga, Amru nie wstał już więcéj.
Teraz bój zawrzał ogólny; wielu z obu stron padło, wielu raniono, a między innemi Saada­‑Ibn­‑Moada. Wreszcie pierzchli Korejszyci a zwróciwszy rumaki jęli przesadzać fossę. Koń Nawfal­‑Ibn­‑Abdalli zdradził jeźdźca w skoku, zwalił go w rów.
Gdy go nieprzyjaciele zasypali gradem kamieni począł wołać by ze szlachetniéjszym przyszli orężem. Słysząc to Ali z bułatem w ręku zeskoczył w fossę — trupem położył Nawfala, a połączywszy się z towarzyszami ścigał uciekających i włócznią zranił Akremę.
Potyczkę tę, bitwą przekopu nazwano.
Mahomet mimo odniesionych korzyści obawiając się mierzyć z nieprzyjacielem w otwarłem polu, wystał do obozu sprzymierzeńców Rueima nawróconego Araba z plemienia Gatafanitów, by rozsiewał tajemnie niezgody między niemi.
Rueim udał się nasamprzód do swych dawnych przyjaciół Korajdytów.
„Co za szaleństwo!” „mówił mieszać się w kłótnie Korejszytów. Zważcie tylko, jak dziwnem jest położenie wasze. — Jeźli oni zostaną pobici to dość im cofnąć się do Mekki i nie lękać się nic więcéj. Beduini schronią się w głąb swych pustyń przed zemstą Mahometa, na was tedy wywrą wrogi cały gniew swój. — Nim połączymy się z Korejszytami, niech wam poprzednio poprzysięgną, dadzą zakładników, że nie odejdą od murów miasta nie skruszywszy poprzednio Mahometan.”
Udał się następnie do Korejszytów i Beduinów ostrzegiijąc ich o zakładnikach, których Żydzi żądać będą by ich wydać w ręce nieprzyjaciół.
A ziarno niezgody tak rozsiane wkrótce wydało owoce. Abu­‑Safian wydał Korajdytom rozkaz, aby byli gotowymi do jeneralnego nazajutrz szturmu.
„W dzień jutrzejszy jako w Sabat” odpowiedzieli Żydzi „bić się nie możemy.” Prócz tego żądali zakładników.
Korejszyci i Gatafanie nie wątpiąc dłużéj o zamierzonéj zdradzie, bali się szturm przypuścić mając Żydów z tyłu.
Gdy tak bezczynnie obozowali pod murami Medyny, nadeszła straszna nawałnica. — Wicher pozrywał im namioty, ulewa pogasiła ognie, wśród huku piorunów i łysku błyskawic rozeszła się wieść iż Mahomet ściągnąwszy na nich czartowską sztuką burzę, gotował się uderzyć na nich całemi siłami.
Przestrach i pomięszanie ogarnęły sprzymierzeńców. Abu­‑Safian próżno siląc się na przywrócenie porządku, dosiadł z rozpaczą w sercu wielbłąda i wydał liaslo odwrotu.
Sprzymierzeni spiesznie opuścili obóz, jedni dążąc do Mekki, drudzy do siedzib w pustyni.
Abu­‑Safian zapalony gniewem napisał do Mahometa list, w którym wyrzucał mu niecne krycie się za rowem, oraz zapowiedział wkrótce drugą jak pod Ohud bitwę.
Po rozproszeniu napastników, wziął się prorok do ukarania zdradzieckich Korajdytów, ci zamknęli się w swojéj warowni. W końcu przyeiśnieni głodem, błagali dawnych przyjaciół swych Awsytów, by im pośredniczyli u Mahometa. Awsyci prosili proroka by im udzielił kapitulacją, na tychże samych co Beni Kajnakom warunkach. Po chwili namysłu, los ich zdał prorok na sąd Saada, naczelnika Awsytów. Korajdyci pomnąc na łączącą ich przyjaźń, radośnie przystali na to. Siedmiuset okuto w kajdany i poprowadzono do Medyny. Niebaczni nie spodziewali się losu jaki ich czekał. Saad­‑Ibn Maad cierpiący na ranę otrzymaną w potyczce Przekopu, biorąc ich związek z korejszytami za jedyny powód wszystkiego złego, pałał dla całego plemienia nieubłaganym gniewem.
W oznaczonym dniu wsadzono go z trudnością na osła, podparto skórzanemi poduszkami i poprowadzono na plac sądu. „Nim wydam wyrok, rzekł, przysięgnijcie mi poprzednio, że poprzestaniecie na nim.” Chętnie zgodzili się na to Izraelici. Wyrok był następny, mężczyzn pościnać, niewiasty i dzieci zaprzedać w niewolę, mieniem podzielić się.
Żydzi stanęli jak piorunem rażeni; nie było jednak dla nich ratunku. Zawleczono ich na plac publiczny, odtąd zwany Rynkiem Koraidytów, gdzie pokopano głębokie doły. Pierwszy padł książę ich Hojai­‑Ibn­‑Aktaeb, resztę wymordowano po nim. Saad przytomny rzezi pasł oczy srogim tym widokiem; z zbytniego rozdrażnienia nerwów, otworzyły mu się rany i wkrótce umarł.
W zamku Korajdytów znaleziono zapas oszczepów, grotów pancerzy i rozlicznej broni, wszystko to wraz z mnogiemi trzodami wielbłądów i owiec wpadło w ręce Mahometan. W podziele łupów pieszy żołnierz brał jeden, jezdny zaś trzy działy, dwa za konia, jeden za siebie.
Piątą część zdobyczy przysądzono Mahometowi. Najdroższym łupem w oczach proroka, była Ryhana córka bogatego Symeona; wdziękami przewyższała wszystkie inne dziewice swego plemienia.
Mahomet pomnożył nią swój harem.
Historycy muzułmańscy przypisują ciężką chorobę na którą podówczas zapadł prorok czarom żydów. Obwiniają czarnoksiężnika żydowskiego z gór, oraz córki jego biegłe w sztuce szatańskiéj; ulepił on małą figurkę Mahometa z wosku; okręcił kilku włosami proroka i przeszył jedenastu szpilkami, następnie zrobił jedenaście węzłów na cięciwie od łuku dmuchając na nie, obmotawszy nią figurkę, cisnął wszystko w studnię.
Pod wpływem tego potężnego zaklęcia gasł widocznie prorok, wreszcie anioł Gabrjel przybył mu w pomoc i odkrył powód choroby. Zbudziwszy się posłał natychmiast Alego do studni, w któréj znaleziono fatalną, figurkę. Gdy ją przyniesiono do łoża Mahometa, odmówił nad nią dwa ostatnie rozdziały Koranu.
Po téj modlitwie wstał prorok z łoża zdrów jak nigdy.
Sentencje te amutelami przezwane, za skuteczne uważane są, przeciw czarom i gusłom.
W ogóle, w ostatniéj potrzebie okazał się Mahomet wahającym.
Widząc się wewnątrz i zewnątrz zagrożony od nieprzyjaciół ucieka się do zdania Saada­‑Ibn­‑Moada, człowieka podrzędnych zdolności. A niecny postępek z żydami i rzeź Korejszytów, krwawą stanowi kartę jego dziejów.


ROZDZIAŁ XXIII.

Pielgrzymka Mahometa do Mekki. Omija Kaleda. Staje obozem pod murami świętego grodu. Negocjuje z Korejszytami. Dziesięcioletni pokój. Powrót do Medyny.

Sześć lat upłynęło od ucieczki Mahometa z Mekki do Medyny. To długie wygnanie z świętego miasta, ta jawna nieprzyjaźń z korejszytami, fałszywe ciskając światło na osobę proroka, tłumiły postęp Islamizmu między koczującemi plemionami. Wychodźcy wrzdychali do rodzinnéj ziemi. Tem więcej widział wówczas Mahomet konieczność połączenia silnem ogniwem świętego grodu z swą wiarą, oraz potrzebę szanowania dawnych zwyczajów ludu. Zresztą głosił tylko powrót wiary do dawnéj prostoty jaką tchnęła za czasów patrjarchów. Zbliżał się miesiąc Dżiul­‑Chadże czyli pielgrzymki, w którym najzaciętsi wrogowie spotykali się w pokoju w Kaabie. Objawienie z nieba oznajmiło Mahometowi by ufny w nietykalność miesiąca świętego, udał się z towarzyszami do Mekki. Muzułmanie z radością przyjęli tę wieść; z prorokiem na czele, w liczbie tysiąc czterystu, w której jednak i Ansarjanie to jest sprzymierzeńcy mieścili się, wyruszyli z Medyny.
Pielgrzymi zabrali z sobą siedmdziesiąt ofiarnych wielbłądów. Chcąc dać poznać korejszytom pokojem tchnący cel swój, stanęli we wsi Dsu­‑Huleifa o dzień drogi od Mekki, gdzie złożywszy na bok oręże z wyjątkiem mieczów, oblekli strój pielgrzymi i ruszyli do miasta.
Wieść o ich przybyciu rozeszła się już w Mekce. Korejszyci lękając się chytrego podstępu, wysłali na ich wstrzymanie Kaleda Ibn Waled z silnym oddziałem jazdy.
Dowiedziawszy się o tem prorok, zszedł z handlowego gościńca, puścił się skalistą przykrą ścieżką przez góry, a ominąwszy Kaleda, stanął obozem na świętem terrytorjum w Hodeibie. Ztąd wyprawił poselstwo do Korejszytów upewniając ich o spokojnych swoich zamiarach, z zażądaniem świętego nietykalności prawa.
Korejszyci wysłali posłów do jego obozu, by się naocznie przekonali o prawdzie. Szacunek jakim otaczali Mahometanie proroka, zdziwił ich nie mało. Woda którą się oblewał stawała się świętą; włos lub skrawek paznokcia, wyrywano sobie z rąk jako świętą relikwję. Jeden z posłów mówiąc, mimowolnie dotknął brody proroka; odtrącili go w tył Mahometanie ostrzegając o świętokradzkim czynie.
Tenże sam poseł, zdając Korejszytom sprawę z poselstwa zawołał: „Widziałem wladzcę Persji, Cesarza kon­s­tan­ty­no­po­li­tań­s­kie­go z orszakiem dworzan, ale wierzcie mi, nie zdarzyło się widzieć człowieka równie czczonego od drugich, jak Mahomet od swych wyznawców.”
Korejszyci niechętnie wpuszczali do miasta człowieka, co tak magiczny wpływ na drugich wywierał. Wreszcie Mahomet zniecierpliwiony, wysłał do nich zięcia swego Otmana Ibn Affana. Minął dzień jeden, drugi, Otman nie wracał, rozeszła się w obozie wieść, że go zamordowano.
Mahomet poprzysiągł krwawo pomścić tę zbrodnię. Stanął pod drzewem, a zwoławszy prawowiernych kazał im przysiądz że go wraz z sztandarem świętym bronić będą, do ostatniej kropli krwi. Powrót Otmana przywrócił spokój w obozie. Towarzyszył mu Solhail pełnomocnik korejszytów do traktowania o pokój.
Pokój trwać miał lat dziesięć, co rok dozwolono Mahometowi przybyć z pewną liczbą pielgrzymów do Mekki i tam przez trzy dni sprawiać swoje obrządki.
Warunki te obie strony przyjęły chętnie. Mahomet kazał Alemu sporządzić akt umowy.
„Pisz” rzekł doń, te punkta pokoju zawartego przez Mahometa apostoła Bożego.... „Stój!” zawołał Solhail, „gdybym cię uważał za apostoła Bożego, nie walczyłbym przeciw tobie; podpisz po prostu imie twe i nazwisko ojca.” Mahomet choć nie chętnie uledz mu musiał i podpisał się Mahomet Ibn­‑Abdallal; czyn ten wywołał szemranie towarzyszy.
Niechęć ich wzrosła, gdy prorok poleciwszy im zgolić głowy, rozkazał w obozie bić na ofiarę wielbłądy.


ROZDZIAŁ XXIV.

Wyprawa na Chaibar, oblężenie. Bohaterstwo officerów Mahometa. Walka Alego z Marhabem. Otrucie proroka. Poślubia brankę, Safiję i Omm Habibę wdowę.

Chcąc pocieszyć towarzyszy, prorok obmyślił wyprawę, w któréj zarazem zapał religijny i żądzę łupów zaspokoić mogli.
O pięć dni drogi na północo­‑wschód Medyny, leży miasto Chaibar. Mieszkali w nim żydzi zarówno wzbogaceni handlem jak rolnictwem. Chaibar otoczone było łaskami palmowemi i łanami zboża, na żyznych pastwiskach pasły się trzody; warowne zamki strzegły granic kraju; miasto sięgało najdawniejszych czasów; według dziejopisa Abulfedy, Mojżesz przeszedłszy Czerwone morze, wysłał wojsko na Amalekitów zamieszkujących Gatreb (Medynę) i warowny gród Chaibar.
Było to schronienie malkontentów oraz żydów wygnanych przez Mahometa z siedzib.
Siódmego tedy roku Hegiry wyruszył Mahomet na Chaibar z Abu­‑Bekerem, Alim­‑Omarem, tysiąc dwóchset pieszemi i dwustu jezdnemi. Wojsko miało dwa sztandary, na jednym wyobrażone było słońce, na drugim czarny orzeł; ten później zasłynął jako sztandar Kaleda.
Kroki wojenne rozpoczęte zostały oblężeniem pogranicznych zamków.
Jedne kapitulowały i tych łupy szły jako: „Dar Boży” na własność proroka, drugie silniéj obwarowane trzeba było brać szturmem.
Następnie prorok podsunął się pod Chaibar. Miasto bronione było przekopem, ostrokołem i szańcami; na przepaścistej skale panował nad niem zamek Al­‑Kamus, w którym książę Izraelitów Kenana­‑Ibn al Rabi skarby swe złożył.
Zbliżając się do miasta miał Mahomet następująca, odmówić modlitwę: „O Allahu! Panie siedmiu niebios, siedmiu ziem, panie szatanów i wichrów! Błagam cię wydaj nam w ręce miasto i jego skarby. Ty nas broń Panie od każdego niebezpieczeństwa.”
Miasto silnie obwarowane, dzielną mające załogę, mężnie odpierało napady muzułmanów. W obozie ich dolegliwie począł się dawać czuć brak żywności, Arabowie, mały jéj zapas zwykli z domów zabierać na wyprawę, przytem żydzi za zbliżeniem nieprzyjaciela spustoszyli zupełnie sąsiednie okolice.
Mahomet sam kierował szturmem, oblężeni pod zasłoną, aproszy ustawili kusze do kruszenia murów; wreszcie zrobiono wyłom w murze, ale silniejszą na deń znaleźli zaporę w piersiach wojowników izraelskich. Abu­‑Beker z sztandarem poprowadził mahometan do szturmu; ze stratą odparto go. Drugiéj kolumnie przewodniczył Omar Ibn­‑Kattab, ale i ten po uporczywéj do zapadnięcia nocy walce cofnąć się musiał. Trzecim szturmem dowodził Ali, którego prorok w własny miecz Dul Fakar uzbroił, powierzając mu święty sztandar: nazwał go „ulubieńcem Boga i jego proroka, obcym bojaźni, pogromca nieprzyjaciół!”
Musimy tu opisać postać Alego. Średniego wzrostu, krępy i barczysty, olbrzymią miał siłę. Twarz rumianą ożywiał uśmiech brodę miał gęstą; nieustraszonem męstwem zyskał przydomek „Lwa Bożego.”
Historycy pod niebiosa wynoszą cuda męstwa tego bohatera pod murami Chaibaru.
Na sobie miał szkarłatny kaftan i pancerz stalowy. Wdrapawszy się po kupie gruzów na wyłom, zatknął swój sztandar i postanowił nie cofnąć kroku, póki nic zdobędzie miasta. Bój zawrzał straszny, pada Al­‑Haret wódz żydowski z ręki Alego. brat Al­‑Hareta rzuca się wściekle by go pomścić.
Olbrzymi ten wojownik miał podwójny na sobie pancerz, szyszak z ogromnym djamentem, obwinięty dwoma zawojami, dwa miecze u boku, a trójzębny oszczep w ręku.
Rycerze wzajem urągając zmierzyli się okiem.
„Ja, zawołał żyd, jestem Marhab, zbrojny od stóp do głów, okrutny w boju.“
„Ja zaś, Ali, którego wydając na świat, matka przezwała Al­‑Haidar.“ (Lwem drapieżnym).
Marhab wówczas cisnął weń oszczepem, Ali zręcznie odbił cios, a nim przeciwnik zdołał przyjść do siebie, cięciem jednem Dul­‑Fakara przeciął mu Ali tarczę, Bzyszak, podwójny turban, i rozplatał głowę na dwoje.
Jak dąb stuletni runął olbrzym na ziemię; przerażeni żydzi cofnęli się do zamku, do którego natychmiast mahometanie przypuścili szturm.
W boju Ali postradawszy tarczę, wystawionym się ujrzał na ciosy nieprzyjaciół; wyrwawszy tedy bramę z zawiasów używał ją do końca walki miasto puklerza. Abu­‑Raf sługa Mahometa, stwierdza ten dowód niesłychanéj siły świadectwem swojem. „Później” mówi „oglądałem bramę z siedmioma towarzyszami i w ośmiu poradzić jej nie mogliśmy.”
Po zdobyciu zamku przetrząśnięto każdy sklep i zakątek, szukając skarbów przez księcia Kenanę złożonych.
Gdy go o nie pytano: Na obwarowanie miasta i zaciąg żołnierzy wydałem je, odrzekł Kenana. Jeden jednak z żołnierzy jego zdradził miejsce gdzie je ukryto.
Nienasyceni tem zwycięzcy, porwali na tortury Kenanę, od którego jednak nic się nie dowiedziano. Wreszcie wydano go w ręce brata poległego muzułmanina, który mu ściął głowę jednym zamachem miecza.
W Chaibar ledwie nic padł Mahomet ofiarą zemsty żydowskiéj. Pewnego razu czując się głodnym zasiadł do ćwiartki jagnięcia. Wziąwszy pierwszy kęs w usta, poczuł niezwykły smak mięsa, wyplunął je, ale mimo to natychmiast poczuł boleści.
Towarzysz proroka Baszar, który jadł był tęż samą potrawę, padł na ziemię i w jego oczach w męczarniach wyzionął ducha. Powstał przestrach i pomięszanie; po pilnem poszukiwaniu wykryto iż jagnię przyrządziła Zeinab, siostrzenica olbrzymiego Marhaba.
Stawiona przed Mahometem przyznała się śmiało do winy.
„Myślałam, ” rzekła „jeśliś prorok to przeczujesz truciznę; jeśli wódz tylko, to skonasz.”
Historycy nie zgadzają się co do losu bohaterki. Według jednych wydano ją w ręce krewnym Baszara; według drugich Mahomet litując się nad jej wdziękami i młodością, przebaczył jéj i odesłał do rodziny.
Między jeńcami była Safija, żona księcia Kenany, niewiasta cudnéj urody. W czasie oblężenia śniło jéj się, iż słońce spuściło się z sklepu niebieskiego na jéj łono. Gdy sen swój opowiedziała mężowi, ten dał jéj policzek mówiąc: „Niewiasto! to słońce to ten wódz Arabski, wróg nasz.”
Sen jéj sprawdził się, bo prorok nawróciwszy ją na Islamizm, pojął ją za żonę, jeszcze przed opuszczeniem Chaibaru. Ślub, odbył się w czasie pochodu wojska do Medyny we wiosce Saba. Całą weselną noc, Abu­‑Ajub, jeden z najżarliwszych uczni Mahometa, a zarazem marszałek jego dworu, straż odbywał z gołym mieczem wkoło małżeńskiego namiotu.
Safija jedna z najulubieńszych żon proroka, przeżyła go o czterdzieści lat.
Za powrotem do Medyny uczynił prorok krok głębokiéj polityki, poślubiając Oinm­‑Habibę, wdowę Abdalli, a córkę Abu­‑Safiana.


ROZDZIAŁ XXV.

Poselstwa do różnych książąt, do cesarza Herakljusza, do Kozroesa II, do prefekta Egiptu, i ich skutki.

Rok cały spoczywał Mahomet na laurach, od czasu do czasu wysyłając wodzów swych na wyprawy, ujarzmienie nieprzyjaznych hord mające na celu.
W miarę jak rozszerzały się granice jego posiadłości, olbrzymiały widoki i marzenia jego polityczne.
Najgodniejszemi uwagi są poselstwa do Kozroesa II. władzcy Persji i do Herakljusza cesarza konstantynopolitańskiego.
Od kilku wieków tocząca się walka między Rzymianami a Persami o władztwo wschodu, wybuchła na nowo. W reszcie Kozroes na czele trzech armji, z których jedna pyszniła się szumną nazwą, 50,000 złotych lanc, wpadł na przeciwnika, wydarł mu Palestynę, Kappadocję, Armeńję i kilka innych bogatych krain; opanował Jerozolimę, zabrał do Persji krzyż święty; zalał Afrykę hordami żołdactwa, podbił Lidję i Egipt i oparł zaborczy oręż swój aż o Kartaginę.
W tę to porę przybył do niego z listem poseł Mahometa. Kozroes, posłał po swego sekretarza czy tłomacza i kazał mu czytać pismo.
List zawarty był w tych słowach:
„W Imie Najmiłosierniejszego Boga! Mahomet syn Abdalli, apostoł Allaha, do Kozroesa króla Persji.”
„Co?” zawołał Kozroes uniesiony gniewem, czyż śmie ten, co jest niewolnikiem moim, kłaść przedemną imie swoję?” Natychmiast wysłał rozkaz do Wielkorządzcy swego w Yemen, w tych słowach: „Słyszę iż w Medynie jest szaleniec podający się za proroka. Przywiedź go do rozumu, a jeśli ci się to nie uda, przyszlij mi jego głowę.”
Dowiedziawszy się o tem Mahomet zawołał. „Równie jak on mój list” tak Allah poszarpie potomstwo jego.
Lepiej przyjął poselstwo cesarz Herakljusz. Litery podpisu na liście były ze srebra: Mahomet Azzarel posłannik Boży. W liście nakłaniał prorok cesarza do przejścia na Islamizm.
Herakljusz z uszanowaniem złożył pismo na wezwogłowia i odesłał posłów hojnie ich obdarowawszy.
Następnie poselstwo wyprawione zostało do Mukowkisa gubernatora Egiptu, zesłanego z ramienia Herakljusza do pobierania haraczu; Mukowkis korzystając z wojen wichrzących kraj, przywłaszczył sobie najwyższą władzę.
Przyjął on posłów gościnnie, ale zbywszy ich błahemi pozorami, nie dał stanowczéj odpowiedzi. Tymczasem zaś, posłał prorokowi bogate dary składające się z klejnotów, szat egipskich, miodu, masła, bialéj oślicy zwanéj Yafur, białego muła zwanego Daldali i ścigłego rumaka Lazlos. Najmilszemi jednak darami w oczach proroka były dwie siostry, dziewczyny koptyjskie, zwane Marja i Sziren.
Marja jaśniała świeżością i wdziękami. Gdyby nie surowe przykazanie Koranu, wzbraniające panu stosunków ze sługą, chętnieby ją Mahomet nałożnicą swą zrobił.
W porę nadeszło objawienie niebieskie wyłączające go z pod tego prawa. Chcąc jednak uniknąć zgorszenia i zazdrości prawych żon, tajemnicą pokrywał stosunki swe z Marją.


ROZDZIAŁ XXVI.

Pielgrzymka do Mekki, Majmuna. Kaled-Ibn-al-Waled i Amru­‑Ibn­‑al­‑Aas.

Nadchodził czas w którym Mahomet mocą umowy z korejszytami zawartéj, mógł bezpiecznie udać się do Mekki. Ruszył więc w drogę z licznym, dobrze uzbrojonym pocztem, wiodąc z sobą siedmdziesiąt ofiarnych wielbłądów. Niedaleko Medyny, Mahometanie złożyli z siebie rynsztunek wojenny, pozostawiając tylko miecze przy boku.
Na widok murów i wieżyc świętego miasta, uderzyły radością serca pielgrzymów. Odbywszy obrządki swe w Kaabie, udał się prorok do wioski Satif o dwie mile od Medyny leżącéj. Tu zaślubił Majmunę córkę Al­‑Hareta, Helality, i to małżeństwo w widokach politycznych zawartem było.
Majmuna była wdową i miała lat pięćdziesiąt jeden, lecz związkiem tym połączył się z dwoma potężnemi sprzymierzeńcami, Kaledem siostrzeńcem wdowy, rycerzem nieustraszonéj odwagi i przyjacielem jego Amru­‑Ibn­‑al­‑Aasem, poetą satyrykiem niegdyś groźnym swym nieprzyjacielem.
Majmuna ostatnia żona proroka, mimo podeszłego wieku przeżyła wszystkie swoje rywalki.
Umarła wiele lat późniéj, pod tem samem drzewem, w cieniu którego małżeński jéj namiot po raz pierwszy rozbito. Pobożny historyk Al­‑Dżannabi, nazywany pokornym sługą Allaha, zwiedzał jéj grób wracając z pielgrzymki świętéj w 963 roku Hegiry a 1555 ery chrześéjańskiéj. „Ujrzałem mówi pomnik z czarnego marmuru, stojący w temże miejscu gdzie niegdyś prorok z nią spoczywał.


ROZDZIAŁ XXVII.

Morderstwo posła muzułmańskiego w Syrji, wyprawa w celu pomszczenia jego śmierci. Bitwa pod Mula. Jéj skutki.

Między innemi wyprawił Mahomet poselstwo do gubernatora miasta Bozra w Syrji, w celu nawrócenia go na Islamizm. Syrja kolejno przechodząca z rąk Rzymian do rąk Persów, obecnie uznawała władzę cesarza. Poseł Mahometa napadnięty w Muta, miasteczku o trzy dni drogi od Jerozolimy leżącém, zdradziecko zamordowany został. Zabójcą jego, był Arab chrześéjańskiego plemienia Gassan, syn Emira Szorhail zarządzającego Mutą w imieniu Herakljusza.
Zbrodnia ta wołała o pomstę, wysłał więc prorok na Mufę oddział z 3000 wojowników złożony. Dowództwo dzierżył wierny wyzwoleniec Mahometa Zeid. Przy boku miał kilku doświadczonych biegłych wodzów; jako to, Dżafara syna Abu­‑Taleba a brata Alego, Abdallę­‑Ibn­‑Kawakę poetę żołnierza i jako ochotnika Kaleda.
Zeid otrzymał rozkaz uderzenia na Mutę niespodzianie i skłonienia mieszkańców do przyjęcia Islamizmu.
Z mieszkańcami miał się obchodzić łagodnie; szanować starców, niewiasty, kaleki i dzieci, nie ścinać drzew, nie pustoszyć pól.
Oddział wyruszył z Medyny, pewien iż wpadnie na wrogów niespodzianie. W drodze jednak dowiedziano się iż wiele liczniejsze wojsko z Rzymian, a raczéj Greków i Arabów złożone, dążyło na ich spotkanie. Zebrała się rada wojenna. Niektórzy chcieli czekać dalszych rozkazów Mahometa, ale Abdallah domagał się zmierzenia z nieprzyjacielem. „Walczymy za wiarę, wołał, jeśli legniem raj będzie nagrodą naszą. Naprzód! śmierć męczeńska lub zwycięztwo oczekuje nas!” Zapał poety, porwał za sobą innych wojowników. Starły się oba wojska opodal od Muty, i bój zawrzał zacięty. W tem pada Zeid śmiertelnie ranny; sztandar proroka dał z skrzepłéj rycerza prawicy, gdy go porwał i wzniósł nad głową Dżafar. Odcięła mu jedną i drugą rękę cięciem bułata, rozpłatano głowę i padł tuląc sztandar do piersi. Podniósł go Abdallah poeta, ale i ten legł pod ciosami wrogów. Wreszcie dostał się do rąk Kaleda, ten głosem grzmiącym, pokrzepił chwiejące się muzułmanów szyki i potężnem ramieniem, wyrąbał sobie drogę przez środek Rzymskich zastępców. Noc rozłączyła walczących.
Następnego dnia Kaledowi który objął naczelne dowództwo, udało się fałszywemi pochodami, tak oszukać nieprzyjaciela, iż ten myśląc że posiłki nadeszły muzułmanom, trzymaj się odpornie, a za pierwszem natarciem tył padał. Bogaty obóz Rzymski wpadł w ręce zwycięzców. Między poległymi, znaleziono zwłoki Dżafara, okryte zaszczytnemi bliznami, i zabrano je do Medyny.
Zwycięzki zastęp obciążony łupami, wszedł do miasta w ponurem milczeniu, jak orszak pogrzebny. Lud powitał go okrzykami smutku i wesela. Gorzkie łzy wylewano nad zgonem mężnego Dżafara. Pozostawił on wdowę i syna. Widok jéj tak zranił serce proroka, że wziął sierotę na ręce i gorącemi oblewał łzami. Ale cóż może zrównać jego boleści, gdy ujrzał zbliżającą się córkę wiernego Zeida. Padł jéj na szyję słowa nie mogąc przemówić. Łzy proroka, zdziwiły obok stojącego wyznawcę, który rzekł: Śmierć zaszczytna czyż nie będzie wynagrodzoną uciechami raju? „Niestety” odrzekł mu prorok, „to są łzy przyjaźni, wylewane po nieopłaconéj stracie.”
Zwłoki Dżafara, pogrzebano trzeciego dnia po powrocie wojska. Mahomet ochłonąwszy z pierwszych uniesień żalu, wrócił do swych czynności, łagodnie ganiąc rozpacz ludu.
„Nie płaczcie” mówił „nad zgonem mego brata; w miejscu dwóch ramion odciętych, ma on dwa skrzydła, co go niosą do raju, tam, czeka go nagroda zaszczytnie poległych!”
Za bohaterstwo swoje Kaled przezwany został Mieczem Bożym.


ROZDZIAŁ XXVIII.

Zamiary na Mekkę. Missja Abu­‑Safiana. Jéj skutki.

Czy to siłą. oręża, czy potęgą słowa, stał się Mahomet panem wielu plemion arabskich. Tysiące wojowników, stało na jego skinienie wszyscy wytrwali na głód, pragnienie, skwary, wzrośli od kolebki wśród szczęku oręża. Teraz namiętności ich ujęte zostały w karby, dzika odwaga przemieniła się w męstwo wyćwiczonego żołnierza. Odniesione tryumfy nadając im pewność siebie, wlewały w nich ufność w wodza; ślepo więc posłuszni mu byli.
Śmiały pomysł zrodził się w głowic proroka.
Mekka rodzinne miasto, gniazdo odwieczne jego rodziny, była w ręku zawziętych nieprzyjaciół. Kaabę cel pobożnych wędrówek, kalała cześć bałwanów. Nie marzył o niczem, jak o wydarciu jéj z rąk niewiernych.
Pokój zawarty z korejszytami, krzyżował te zamiary. Wkrótce jednak, poboczne starcia i napady, posłużyły mu za powód uważania umowy za zerwaną. Korejszyci, którym spadła zasłona z oczu, widząc rosnącą potęgę proroka, chętnie gotowi byli zadosyć uczynić wyrządzonym krzywdom. W tym celu przybył też Abu­‑Safian do Medyny.
Z boleścią przyszło dumnemu starcowi, stanąć w kornéj suplikanta postawie przed tym, z którego poprzednio tyle był szydził. Mahomet nie raczył mu dać żadnéj odpowiedzi.
Próżno usiłował zjednać sobie pośrednictwo Abu­‑Bekera, Omara i Alego; próżno błagał Fatymy córki proroka, łechcąc jéj dumę macierzyńską; wreszcie, własne swe dziecko Omm­‑Habibę, ta niedozwoliła mu nawet usiąść na swéj macie wołając: „To łoże proroka Bożego, za święte, by miało służyć za spoczynek dla bałwochwalcy!”
Tem przepełnił się jego kielich goryczy, w uniesieniu gniewu, przeklął córkę. Powtórnie jednak udał się do Alego.
„Nie mogę ci lepszej dać rady” odrzekł tenże „jako tę byś przysięgą stwierdził zawartą umową.”
„Zdaż mi się to na co?”
„Niewiem” odrzekł sucho Ali.
Posłuszny jednak téj radzie udał się Abu­‑Safian do meczetu, gdzie publiczną przysięgą stwierdził zawarty traktat; poczem głęboko upokorzony wrócił do Mekki; tam przyjęto go szyderstwem i pogardą.


ROZDZIAŁ XXIX.
Zdobycie Mekki.


Mahomet gotował się do tajemnéj wyprawy na Mekkę; nieobjawiając nikomu celu téj wyprawy, zwołał sprzymierzeńców do Medyny. Przecięto kommunikację wszelką na drogach wiodących do Mekki, by Korejszyci o ruchach nieprzyjaciela nie powzięli języka, Mimo wszelkich ostrożności, o mało wszystkie jego plany zdradzonemi nie zostały. Haleb jeden z wychodźców, chcąc przysłużyć się swéj rodzinie pozostałéj w Mekce, wysłał przez śpiewaczkę Sarę list uwiadamiający Korejszytów o ruchach Mahometa. Sara dawno już puściła się w drogę, gdy ta zdrada doszła do uszu proroka; pchnął tedy za nią w pogoń Alego z pięcioma jezdnymi, którzy ją wkrótce dognali, ale mimo najściśléjszego przetrząśnienia, nie znaleźli przy niéj listu. Nakoniec Ali, dobywszy miecza pogroził jéj śmiercią jeśliby dłużej fatalne pismo ukrywać chciała. Ulękła się groźby śpiewaczka, wyjęła list między splotami włosów schowany i oddała go Alemu.
Haleb gdy mu wyrzucano zdradę przyznał się do winy; prorok jednak pomnąc na męztwo jakiego dał dowody w bitwie nad strumieniem Beder, przebaczył mu.
Mahomet opuścił Mcdynę na czele dzicsięcio­‑tysiącznéj armji Omar przewodniczący pochodom wojska, wiódł je szlakiem skalistym, i zakazał uderzać w kotły lub trąby.
W drodze połączył się z Mahometem, Al­‑Abbas wuj jego zbiegły z rodziną swą z Mekki; prorok przyjął go łaskawie, choć z wymówką za opóźnienie. „Jesteś ostatnim z wychodźców” rzekł: „jak ja jestem ostatnim z proroków.” Al­‑Abbas odesłał swą rodzinę do Medyny, sam zaś towarzyszył siostrzeńcowi. Nim się nieprzyjaciel dowiedział o tém, zdążył już oddział do doliny Mar­‑Azaran. Noc zapadła, w milczeniu rozbijali żołnierze namioty, rozpalali ognie.
Tymczasem Al­‑Abbas, jakkolwiek szczery prozelita, bolał nad ciosem grożącym Mekce, postanowił tedy nakłonić korejszytów do poddania się. Korzystając z ciemności nocnych, dosiadł białéj mulicy Faldali, i ruszył cichutko do miasta. Wtém doleciał do jego uszu tentent koni; podjazd wracał do obozu wiodąc z sobą dwóch jeńców. Byli niemi, Abu­‑Safian i jeden z jego officerów. Poprowadzono ich do ogniska Omara; ten poznał Abu­‑Safiana przy blasku łuczywa. „Chwała Allahowi” zawołał: „wpadłeś mi wreszcie w ręce, tym razem nie ujdziesz bezkarnie.” — Na szczęście jeńców nadbiegł Al­‑Abbas, wziął ich w swoję opiekę aż do sądu w tej mierze Mahometa. Omar ruszył żwawo do namiotu proroka, ale Al­‑Abbas wziąwszy w tył za siebie Abu­‑Safiana, zaciął muła i popędził na przód. — Mahomet odłożył do dnia następnego wyrok, tymczasem jeńców oddał pod straż wujowi. Gdy nazajutrz stawiono Abu­‑Safiana przed prorokiem, „No i cóż?” spytał go się „nadszedł czas uznać jedynego Boga!”
„Wiedziałem o tem wprzód” odrzekł jeniec.
„Teraz nadszedł czas uznać nmie za jego proroka” dodał Mahomet.
„Milszym mi jesteś niż ojciec i matka” odrzekł na to Abu­‑Safian, „ale do drugiego uznania nie jestem jeszcze gotów.”
„Dość tego” zawołał Omar; „wyrzecz się bałwanów lub zginiesz!”..
Al­‑Abbas wierny przyjaciel, w porę przybył w pomoc Abu­‑Safianowi, i błagał siostrzeńca o zwłokę.
Widząc jednak krytyczne swe położenie jeniec nie ociągał się więcéj z uznaniem proroka.
Abu­‑Safian w razie gdyby się miasto poddało, uzyskał dlań łagodne warunki. — By mógł dać korejszytom, wyobrażenie o siłach nieprzyjaciela, był przytomny przeglądowi wojska. — Karność i dzielna postawa wojowników zdziwiła Abu­‑Safiana; Niesposób oprzeć sic takiéj potędze, zawołał „zaprawdę Al­‑Abbasie, siostrzeniec twój potężne ma wojsko.”
„Tak jest” odrzekł Abbas, wróć więc do swoich i odwiedź ich od próżnéj z apostołem Bożym walki”.
Abu­‑Safian podążył do Mekki, zwołał mieszkańców i przestrzegł ich opowiadając o siłach wroga. Przykład jego pociągnął wielu za sobą.
Mahomet tymczasem nie przewidując skutku jego namów, przygotował swe szeregi do boju. Za danym hasłem, środkowa kolumna ruszyła ku miastu, po skrzydłach posuwały się pomniejsze roty.
Alemu powierzono święty sztandar; miał go zatknąć na górze Hadżun, i strzedz do przybycia proroka.
Wodzowie otrzymali rozkazy unikania rozlewu krwi.
Mahomet prowadził tylną straż, jadąc na ulubionym wielbłądzie Al­‑Kaswa. Na górze Hadżun obok sztandaru zatkniętego rozbito mu namiot; tu zsiadł z wielbłąda, zrzucił szkarłatny kaftan, a w jego miejsce oblókł strój pielgrzymi i czarny zawój. Wtem rzuciwszy okiem w dolinę, dostrzegł Kaleda na czele jazdy mordującego nieprzyjaciół.
Konnica jego z dzikich złożona Arabów, do wściekłości przywiedzioną została gradem strzał któremi ją przywitali Korejszyci; widząc to wódz ich, rzucił się na wrogów, którzy podali tył i pierzchli w nieładzie. Na karkach Korejszytów wcisnęli się Muzułmanie do miasta, i tylko szybkie rozkazy proroka uprzedziły rzeź mieszkańców.
Ruszył Mahomet do bram Mekki, mając Abu­‑Bekera po prawéj, Osmana zaś syna Zeida po lewéj ręce. Słońce ciskało pierwsze swe promienie, gdy w pielgrzymim stroju, z słowami Koranu na ustach, jako zwycięzca wjeżdżał do rodzinnego miasta „Do Boga należą zastępy nieba i ziemi; Bóg jest potężny i mądry, Sprawił widzenie Apostoła swego, w którem mu przyrzekł wprowadzić do Mekki swobodnie.”
Nie zsiadając z wielbłąda udał się Mahomet prosto do Kaaby, okrążył ją siedm razy, lecz gdy gotował się wejść wewnątrz świątyni, zawarł przed nim drzwi Otman­‑Ibn­‑Talha jéj odźwierny. Uniesiony gniewem Ali, wyrwał mu z rąk klucze, ale prorok kazał je zwrócić sędziwemu stróżowi; Otman tak czynem tym był ujęty, iż przeszedł natychmiast na wiarę Islamu.
Należało oczyścić teraz przybytek z hańbiących go bałwanów. Skruszono ich trzysta sześćdziesiąt. Najpotęzniejszém z tych bożyszcz miał być Hobal, sprowadzony z Balka w Syrji a posiadający władzę zsyłania deszczów.
Ściany świątyni, pokrywały malowidła aniołów w postaciach cudownych kobiet. — „Aniołowie” zawołał z oburzeniem prorok „nie są tacy; dla uciechy i w nagrodę wiernych są w niebie Huryski, aniołowie zaś Boscy są za czyste istoty, by kalać się myślą niewiast ziemskich.
Malowidła starto natychmiast. — Nawet gołębice misternie wyrżnięte z drzewa, skruszył prorok własnemi rękoma.
Z Kaaby udano się do studni Zem­‑Zem. Studnia ta jako pamiątka Agary i Izmaela nie tkniętą została. Za zbliżeniem się Mahometa do studni, podał mu wuj Al­‑Abbas dzban pełen wody.
Na pamiątkę tego pobożnego czynu, naznaczył go stróżem czaszy przy studni; dostojeństwo to święte piastuje dotąd ród Al­‑Abbasa.
W południowéj godzinie, z wierzchołka Kaaby zwołano wiernych na modlitwę. Po odprawieniu wszystkich tych obrządków, zajął prorok miejsce na wzgórzu Al­‑Safa, u którego stóp przeciągali mieszkańcy Medyny, składając mu przysięgę na wierność, oraz wyrzekając się bałwanów. — Chwilę tę przepowiedział Koran, „Bóg zesłał apostoła z religją prawdy, by ją wyniósł nad wszystkie inne. Zaprawdę ci co mu przysięgają; przysięgają temu samemu Bogu.” Stojąc u szczytu potęgi i chwały, odrzucił prorok wszelką cześć oddawaną królom. „Czemu drżysz?” spytał człowieka zbliżającego się doń lękliwie, „czego się lękasz? nie jestem królem, ale synem korejszyckiej niewiasty.”
Gdy przed nim stanęli dumni i groźni niegdyś naczelnicy korejszytów, rzekł im surowo; „Cóż z rąk moich spodziewać się możecie?” „Litości” odpowiedzieli „litości! wspaniałomyślny bracie, litości synu wspaniałomyślnego rodu!” „Niech i tak będzie” zawołał pogardliwie prorok. „Precz z moich oczu. Jesteście wolni!” Między niewiastami składającymi przysięgę była Henda żona Abu­‑Safiana. — Przebrawszy się, tuszyła sobie nie będzie poznaną, ale gdy prorok przenikliwe oko w nią wlepił, padła na kolana wołając: „Zmiłuj się nademną! „Litości, ja jestem Henda.” Mahomet przebaczył jéj.
Między skazanymi na karę był Waksa, niewolnik Etjopski, zabójca Hamzy; ale wówczas spieszną ucieczką uniknął kary. Teraz stawił się niepoznany przed prorokiem, i uczynił wyznanie wiary; późniéj przebaczono mu.
Drugim skazanym był Abdalla­‑Ibn­‑Saad, młodzieniec słynny z dowcipu, równie jak z czynów wojennych. — Jako biegły pisarz użytym był przez proroka do spisywania objawów Koranu; w pracy téj często dopuszczał się dobrowolnych zmyłck, z których późniéj równie jak z proroka szydził.
Gdy to odkryto uciekł do Mekki. Po zdobyciu miasta czaa jakiś okrywał się u mlecznego brata, który go wreszcie przywiódł przed oblicze proroka. W sercu proroka toczyła się walka. Przestępca zdradził jego zaufanie, wystawił na pośmiewisko, godził na podstawę jego apostolskiego posłannictwa i dogmatów wiary. Czas jakiś milczał prorok chcąc zmieść bułatem głowę zbrodniarsa; w końcu przebaczył mu. Nawrócenie i poprawa Abdalli były zupełne. Zasłynął w wojnach Kalifów jako najbiegléjszy jeździec. Skonał powtarzając rozdział setny Koranu pod tytułem „Rumaki wojenne.”
Trzecim skazanym był Akrema­‑Ibn­‑Abu­‑Jal, który po ojcu odziedziczył nienawiść względem proroka. — Widząc nieprzyjaciół panami miasta, porzucił śliczną żonę Hakimę, dosiadł ścigłego konia i uciekł. — Żona przeszedłszy na wiarę Islamu wyjednała mu u Mahometa przebaczenie; zginął walcząc zaszczytnie pod sztandarem proroka.
Mahomet niechcąc urazić wiernych sprzymierzeńców, postanowił przebywać w Medynie. Nie poprzestając zaś na oczyszczeniu Kaaby, wysłał mnogie oddziały wojska w sąsiednie strony, by burzyć bałwany i lud nawracać na prawą wiarę. — Nikt pod tym względem nie wyrównywał żarliwemu Kaledowi. W Naklah przedarł się przez gaj poświęcony Uzzie, i zwalił jej bałwan z podstawy.
Widząc to ochydna z rozczuchranemi włosami jędza sunęła się z wrzaskiem ku niemu; Kaled rozpłatał ją jednén cięciem miecza: Gdy to opowiadał prorokowi, niepewny czyli złego ducha, czy téż kapłankę zgładził ze świata: „Była to sama Uzza” odrzekł mu Mahomet.
W podobnymże celu wybrał się Kaled z Abda­‑Iramanem do krainy Tehama na czele trzystu pięćdziesięciu Arabów z pokolenia Suleim. Trzeciego dnia pochodu przebywali krainę zamieszkałą przez plemie Dżadsima. Większa część mieszkańców przeszła była na Islamizm, i szczupła tylko liczba trwała w błędach bałwochwalstwa. Poprzednio plemie to zamordowało wuja Kaleda, ojca Abda­‑Iramana i kilku suleimitów powracających z Arabji szczęśliwej. — Za zbliżeniem się tedy jego, obawiając się odwetu, mieszkańcy wzięli się do broni.
Na widok bojowego szyku radością uderzyło serce Kaleda. Grzmiącym zapytał ich głosem, czyli byli Mahometanie lub nie? „Muzułmanie” odpowiedziano mu. „Czemuż więc tak zbrojno biegniecie na nasze spotkanie?” „Mamy w waszych szeregach wrogów i bojemy się ich napadu.” Kaled rozkazał im zsiąść z koni i złożyć broń; niektórych schwytano i skrępowano natychmiast, reszta uciekła. Biorąc ich ucieczkę za przyznanie winy, popędził za niemi Kaled i wielu położył trupem.
Dowiedziawszy się o tem prorok, wzniósł ręce do nieba biorąc Boga za świadka swéj niewinności. Kaled surowo zgromiony został. W jego miejsce wysłany Ali, zwrócił mieszkańcom wolność i zagrabione mienie. Kaled zaś ściągnął oburzenie wszystkich na siebie.
„Patrz” mówił do Abda­‑Iramana „pomściłem śmierć twojego ojca” — „Powiedz raczej” odrzekł mu tenże z oburzeniem „żeś pomścił śmierć twego wuja, splamiłeś twą wiarę czynem godnym bałwochwalcy!”


ROZDZIAŁ XXX.

Wojna w górach. Obóz nieprzyjacielski w dolinie Autas. Bitwa w przesmyku Honein. Zdobycie obozu. Podział łupów. Mahomet u grobu matki.

Tymczasem groźna burza zbierała się w górach. Takefici, Hawazyni, Joszmici i Saadyci połączyli się z kilku innemi plemionami górali, w celu zwalenia potęgi grożącéj podbiciem całéj Arabji. Między Saadytami spędził dzieciństwo swoje Mahomet, w ich dolinie oczyścił anioł jego serce. Takefici stojący na czele sprzymierzonych posiadali warowny w górach gród Tayef, gdzie oddawano cześć sławnemu bóstwu Al‑Lat. Mahomet zachował w sercu urazę za przyjęcie jakiego doznał w Tayef.
Wodzem sprzymierzonych był; Malek­‑Ibn­‑Auf naczelnik Takefitów: Z jego rozkazu konfederaci zebrali się w dolinie Autas między Ilonein a Tayef leżącéj. Znając doskonale ich zmienność kazał im bogactwa rodziny przywieść z sobą. Obóz nie liczący cztery tysiące ludzi zdolnych do broni, zapchany był tłumem kobiet i dzieci, oraz trzód i sprzętów.
Planowi założenia obozu silnie opierał się Doraid wódz Joszmitów. Był to sędziwy doświadczony wojak, przeszło sto lat liczący, wyschły jak skielet, prawie ślepy; tak był wątłym na siłach iż go w lektyce przywieść musiano. Mimo to przeważny głos zabierał w radzie.
Żądał, by niewiasty i dzieci próżno zaprzątające miejsce, odesłano do domów natychmiast; nieusłuchano go.
Mahomet ruszył na nich w dwanaście tysięcy wojska; w polu prorok rzadko dosiadł konia, przenosząc nader ulubionego muła Daldal. Ufny w przemagające siły, zapuścił się niebacznie w góry i wszedł na posępną dolinę leżącą na pograniczu krainy Honein. Żołnierze bezładnie puścili się w skalisty przesmyk; wtém rażeni zostają gradem strzał i pocisków. Malek i jego wojownicy, dzikie wydając okrzyki, zjawiają się na szczytach skał.
Przelękli się Muzułmanie, podali tył i pierzchli bezładnie. Próżno silił się prorok ich powstrzymać, każdy pragnął czemprędzéj umknąć z okropnej doliny.
Widok ten rozradował ninawistnych Mahometowi.
„Na Boga” wołał Abu­‑Safian, „chyba fale morza ich wstrzymają.”
„Czarodziéjska potęga proroka kończy się” mówił drugi.
Mahomet uniesiony rozpaczą pchnął muła w zastępy wroga, ale Al­‑Abbas pochwycił mu cugle i wydał grzmiący okrzyk. Na jego głos potężny, wstrzymali się uciekający, a nie widząc za sobą pogoni, zwrócili się i stawili czoło schodzącemu z gór nieprzyjacielowi. Wszczął się bój morderczy. „Rozpala się ogień” zawołał prorok radośnie, słysząc chrzęst zbroi i szczęk oręża. — Pochyliwszy się zaś z siodła, podjął garść pyłu i cisnął ją na nieprzyjaciół wołając: „Gińcie niech was ten pył oślepia.”
Zmieniła się postać rzeczy; górale pierzchli. Malek i Takefici schronili się do swojego miasta, reszta uciekła do obozu Autas. Mahomet rozłączywszy się w dolinie Honein wysłał Abu­‑Amira z silnym oddziałem na zdobycie obozu. Hawazyni bronili się dzielnie. Abu­‑Amir poległ, ale siostrzeniec jego Abu­‑Musa objął po nim dowództwo, i przechylił zwycięztwo na stronę Muzułmanów. Obóz wraz z niesłychaną liczbą łupów, wpadł w ręce zwycięzców. Abu­‑Musa wiodąc mnogich jeńców, wrócił trymfując do doliny Honein. Jedna z branek, Al­‑Szyma córka jego mamki Halemy, cisnęła się prorokowi do nóg, błagając go o wolność. Próżno usiłował Mahomet rozpoznać w zgrzybiałej staruszce towarzyszkę lat dziecięcych; ale Szyma obnażywszy ramie przekonała go pokazując mu bliznę od rany którą jéj bawiąc się zadał.
Podniósł ją z kolan łaskawie, i dał do wyboru: przytułek w własnym domu, lub wolność wrócenia do swoich.
Przy podziale branek powstała trudność. Mogliż Muzułmanie, żyć z niewiastami zamężnymi, nic popełniając grzechu cudzołóztwa? W porę tedy przybyło objawienie z nieba. „Nie poślubicie zamężnych kobiet, jeśli nie są brankami wojennymi i jeśli się na to niezgadzają.” Według więc tych słów, niewiasty zamężne mogły się stać żonami tych, co jo pojmali w niewolę.
Zostawiając w bezpiecznem miejscu jeńców i łupy, ruszył Mahomet w pogoń za Takefitami. Miasto ich i panujący nad nim zamek, za silnie obwarowane były, by je bez mozolnego oblężenia zdobyć można było.
Sporządzono tedy tarany i kusze pod okiem Salmana­‑al­‑Farei i wzięto się do łamania murów. Oblężeni dzielny stawiali opór, rażąc napastników gradem pocisków i potokami roztopionego żelaza.
Mahomet tymczasem, ogłosiwszy wolność niewolnikom zbiegłym z miasta, pustoszył sady i okoliczne winnice. Oblężenie trwało dwadzieścia dwa dni. Prorok przerażony złowróżbnym przez Abu­‑Bekera wytłumaczonym mu snem, chciał już odstąpić, ale żołnierze szemrać poczęli, nakazał więc szturm jeneralny do jednéj z bram. Jak zwykle spotkano i teraz zacięty upór; przekop zasłał się trupami, Abu­‑Safian, mężnie potykając się, stracił oko, muzułmanie odparci zostali.
Po téj stanowczéj rosprawie zwinął prorok obóz, przyrzekając żołnierzom w inną porę wrócić pod mury niezdobytego teraz miasta. Wojsko pociągnęło w dolinę, w któréj złożono łupy. Zdobycz podawana jest przez arabskich dziejopisów na 24,000 wielbłądów, 40,000 owiec 400 uncji srebra i 6,000 jeńców.
Niedługo potem przybyło do obozu poselstwo Hawazynów z uznaniem władzy i prośbą o zwrót rodzin i mienia. Halema, sędziwa karmicielka Mahometa przywlokła się z nimi. Wspomnienia lat dziecinnych mocno wzruszyły proroka. Co wam droższem spytał posłów, wasze mienia czy rodziny? Żony i dzieci, odpowiedzieli.
„Dobrze” odrzekł prorok; co domnie i Al­‑Abbasa wyrzeczemy się jeńców, lecz trzeba drugich do tego nakłonić. Stawcie się przedemną po południowéj modlitwie i oczekujcie: „Błagamy posłannika Bożego, by skłonił swój lud do wydania nam żon i dzieci; błagamy towarzyszy jego, by się wstawili za nami.”
Hawazyni poszli za tym rozkazem. Mahomet i Al­‑Abbas natychmiast zrzekli się jeńców, przypadających im w podziale, za ich przykładem poszli drudzy, z wyjątkiem dzikich plemion Tamin i Faza; ale i tych do tego kroku nakłonił prorok, przyrzekając im sześć razy większy dział niż innym z łupów w pierwszéj wyprawie zdobytych.
Mahomet wysłał poselstwo do Maleka, ofiarując mu wrazie poddania się i przejścia na wiarę Islamu wolność i zwrot utraconego mienia. Malek ujęty taką szlachetnością, pospieszył stanąć pod jego sztandary wraz z pewną liczbą sprzymierzeńców.
W obawie by we wspaniałomyślnych uniesieniach nieroztrwonił Mahomet owoców ostatnich zwycięztw, otoczyli go wkoło żołnierze domagając się podziału łupów. Prorok cisnąwszy na nich gniewnem okiem, zawołał: „Czyście mnie widzieli kiedy skąpym, obłudnym, zdradliwym?” wyrywając zaś włos z sierści wielbłąda dodał: „O Allahu! nigdym o ten włos nad mój dział nie przywłaszczył sobie zdobyczy; a i tę na twą chwałę rozdałem”
Nastąpił więc podział, prorok część swoją rozdał między osoby, których przychylność zjednać sobie pragnął, oraz między korejszytów. Abu­‑Safian w nagrodę za oko, które pod Tayef utracił, otrzymał 100 wielbłądów i 40 ok srebra. W równym stosunku obdarowani zostali Akrema, Ibn­‑Abu­‑Jal i drudzy wojownicy. Abbas­‑Ibn­‑Mardas niezadowolniony z swego działu, począł w satyrycznych rymach uskarżać się. „Weźcie tego człowieka, zawołał Mahomet, i utnijcie mu język.” Porywczy Omar chciał natychmiast wyrok ten spełnić, ale drudzy, lepiéj pojmując myśl proroka, powiedli Abbasa do zdobytego bydła i kazali mu najlepsze sztuki wybierać sobie. „Co? zawołał radośnie śpiewak, w tenże to sposób chciał prorok mnie uciszyć? Na Allaha, nic nie wezmę.” Mimo to posłał mu prorok sześć wielbłądów w darze. Od téj chwili poeta składał tylko rymy pochwalne na cześć Mahometa.
Łaskawość proroka dla korejszytów zbudziła zazdrość w Ansarjanach.
„Patrzcie,” mówili między sobą, jak obdarza zdrajców, tyra czasem my od tak dawna wiernie niebezpieczeństwa z nim dzielimy, cóż nad nasze działy dostaliśmy? Czemże zasłużyliśmy na to?”
Dowiedziawszy się o tem prorok wezwał ich do swego namiotu. „Słuchajcie, zawołał, waśniliście się, nie pogodziłżem was? zbłąkaliście się, nie naprowadziłżem was, na ścieżkę prawdy. Byliście ubodzy, nie wzbogaciłżem was?” Milczeli, on mówił daléj:
Przyszedłem do was okrzyczany za kłamcę a jednak uwierzyliście we mnie; prześladowano mnie wyście mi przytułek dali; wygnano mnie, wyście mnie pod wasz dach przyjęli; nic skąpiliście pomocy gdym jéj potrzebował. Możecież przypuszczać, że nie czuję tego? żem niewdzięcznik? Żalicie się, że obcym a nie wam daję. To prawda, daję im ziemskie dary, by pozyskać ich światowe serca. Wam coście mi byli wierni, daję mnie samego. Oni wracają do domów pędząc trzody wielbłądów i owiec; wy wracacie z prorokiem Bożym między wami. W imie tego co ma w swem ręku mą duszę: gdyby miał świat pójść w jedną, a wy drugą stroną, to bymposzedł z wami. Kogóż więc hojniéj obdarzyłem?”
Słowa te wycisnęły łzy sprzymierzeńcom.
„Proroku Boży!” zawołali „zadowalnia nas nasz dział!”
Teraz udał się Mahomet do Mekki, nie jako zwycięzca jednak, ale jako pobożny pielgrzym; następnie naznaczywszy Imanem Moada­‑Ibn­‑Dżabala, a namiestnikiem miasta szesnasto­‑letniego młodzieńca Otaba, ruszył z powrotem do Medyny. Za przybyciem do wioski Al­‑Abwa serce proroka gorąco pragnęło oddać cześć popiołom matki; cóż kiedy własne jego prawa, zakazywały wylewać łzy na mogiłach osób zmarłych w bałwochwalstwie.
„Błagałem pana by mi dozwolił płakać na grobie matki” zawołał i Pan wysłuchał mnie, ale gdym prosił o dozwolenie modlenia się nad nią, odmówił méj prośbie.


ROZDZIAŁ XXXI.

Śmierć córki Mahometa Zeinab. Urodzenie syna jego Ibrahima. Poselstwa odległych plemion. Zapasy poetów. Poddanie miasta Tayef. Negocjacie z Amirem Ibn­‑Tafielem dumnym naczelnikiem Beduinów; jego umysł niepodległy.

Wkrótce po powrocie do Medyny zakrwawiło się serce proroka śmiercią ukochanéj córki jego Zeinab. Urodzenie się syna, którego mu powiła małżonka Marja, pocieszyło go w smutku. Syna nazwał Ibrahimem, ciesząc się niezmiernie przyszłością dziecięcia. W niem widział spełnione najgorętsze marzenia; imie swe przekazane potomności.
Sława Mahometa jako proroka i zdobywcy sięgała najodleglejszych krańców Arabji; ze wszech stron przybywały od różnych plemion poselstwa, bądź to uznając jego duchowną bądź doczesną władzę. Z potrzebą okoliczności, rosły władze umysłowe proroka, widoki polityczne olbrzymiały ciągłem powodzeniem; przystąpił teraz jako prawodawca wszechwładny do uporządkowania różnorodnych pierwiastków i cząstek swego państwa.
Pod nazwą jałmużn nałożył podatek wyrównywający dziesiątéj części płodów ziemi, gdzie grunta były urodzajne, skropione strumieniami, dwudziestej zaś części, gdzie ziemia niewdzięczna wymagała usilnéj pracy rolnika.
Podatek ten rozłożony był następnie. Na każde dziesięć wielbłądów, dwie owce; na czterdzieści sztuk bydła, jedna krowa; na trzydzieści, dwuroczne cielę, na czterdzieści owiec, jedna. Ktokolwiek składał więcéj niżli nań wypadało, skarbił sobie tem łaskę Boga.
Danina pobierana u plemion podległych politycznéj tylko nie zaś religijnéj władzy proroka, wynosiła po jednym denarze z głowy.
W pobieraniu tych jałmużn wynikły jednak trudności; dumne plemię Tamim wygnało poborcę od siebie. Wysłane na ich poskromienie wojsko, powróciło, wiodąc mnogich jeńców.
Tamimici wysłali natychmiast poselstwo, domagając się ich zwrotu. Między posłami byli czterej poeci, ci zamiast kornego uniżenia się przed Mahometem, poczęli deklamować rymy, wyzywając muzułmanów do poetycznych popisów. „Nie zesłał mnie Bóg jako poetę” odrzekł Mahomet; „nie dobijam się sławy krasomówcy”, kilka jednak z otaczających go osób przyjęło wyzwanie. Nastąpiła zacięta walka na pióra, w któréj Tamimici uznali się za pobitych. To szczere uznanie przegranéj, równie jak duch niepodległy, tyle spodobał się Mahometowi, że im zwrócił jeńców i bogato udarował. Jak potężny poezja wpływ na Mahometa wywierała, przekonywa nas sprawa z poetą, śpiewakiem Kaabem Ibn­‑Zohairem. Ten, umieszczony przy zdobyciu Mekki na liście skazanych, zdołał ucieczką ratować życie, lecz znękany tułactwem przybył do Medyny, i zbliżył się do proroka, śpiewając pochwalne na cześć jego rymy. Pieśń jego za arcydzieło późniéj uważaną była. Panegiryk ten zakończył wynosząc pod obłoki wspaniałomyślność Mahometa. Bo w proroku Bożym, śpiewał, najjaśniejszą jest ona cnotą! Śmiało możesz w nią ufać!
Prorok ujęty tą pochwalą, nie tylko mu przebaczył, ale zdjąwszy płaszcz swój zarzucił go na ramiona śpiewaka. Kaab więcéj nad złoto ceniąc tę pamiątkę, przechował ją do ostatniéj chwili. Od potomków jego kupił ten płaszcz Kalif Moawyach za 10000 drachm złota, długo nosili go w uroczystych obchodach kalifowie, aż go z ramion Kalifa Al­‑Mostasem­‑Billah zerwał Halagu dziki Tatarski zdobywca, i spalił.
Miasto po mieście, zamek po zamku, kruszyły bałwany, uznawały światło prawdy; jedna tylko Tayef, warownia Takefitów, biła czołem bóstwu Al­‑Lat. Mieszkańcy ufni byli w grubość swych murów i górzystą krainę. Powoli jednak jak przybierające fale morza okalają zaspy piaszczyste, tak ich otoczyła zewsząd ludność muzułmańska, nie można było bez oręża pokazać się za bramę miasta. Zmęczeni tém, wysłali wreszcie posłów do Mahometa, w celu zawarcia pokoju.
W sercu proroka, tlała tłumiona zawiść ku grodowi, który go raz wygnał i potem znowu od swych murów odparł. Rozkazał zatem uznać natychmiast jego władzę i porzucić cześć bałwanów.
Posłowie chętnie co do siebie zgadzali się przejść na Islamizm ale obawiali się oburzyć takiem zawezwaniem, naród, nie przygotowany do podobnego kroku.
Upraszali tedy o przedłużenie czci Al­‑Laty na trzy lata. Prośbę tę prorok odrzucił. Zażądali następnie jedno miesięcznéj zwłoki, by mieć czas przysposobić umysły. I na to nie zgodził się Mahomet. Następnie prosili, by ich uwolnił od codziennych modlitw.
„Tam gdzie nie ma modlitw, nie ma prawdziwéj religji, odrzekł Mahomet, i wreszcie zmuszeni byli przystać na podane warunki. Abu­‑Safian Ibn­‑Harb i Al­‑Mogeira, wysłani zostali do Tayef, z poleceniem skruszenia kamiennego bożyszcza Al­‑Lat. Abu­‑Safian zamierzył się nań oskardem, ale chybiwszy celu, padł twarzą na ziemię. „Widząc to lud, wydał okrzyk radosny, który się jednak zmienił w jęk, gdy Mogeira jedném uderzeniem młota rozkruszył bałwan. Obdarłszy go z bogatych szat, naramienników, zausznic, pierścieni, któremi był przyozdobiony, zostawił szczątki na ziemi z kobietami z Tayefa które nad niemi płakały.
Pomiędzy wodzami opierająccmi się władzy Mahometa, był Amir­‑Ibn­‑Tufiel, wódz potężnego plemienia Amir. Słynął on dorodną postawą i wspaniałomyślnością, był przytém dumny i pyszny. Na wielkim kiermaszu w Okaz, między Tayef a Naklah, zwykle z jego rozkazu głosił herold: „Kto potrzebuje bydlęcia, niech przyjdzie do Amira, kto głodny a chce głód zaspokoić, niech przyjdzie do Amira, kto prześladowany, niech chroni się do Amira, tam znajdzie przytułek.” Szybko wzrastająca potęga Mahometa wzbudziła w nim zazdrość. Gdy mu radzono wejść z nim w umowę. „Poprzysiągłem zawołał dumnie, niespocząć dopóki całéj nie podbiję Arabji, mamże bić czołem temu Korejszycie?”
Ostatnie jednak zwycięztwa Mahometa zniewoliły go do pójścia za radą przyjaciół. Udał się więc do Medyny, a stanąwszy w obliczu proroka, spytał go otwarcie: Chceszli być mym przyjacielem.
„Nigdy, na Allaha!” odpowiedziano mu, dopóki nie przejdziesz na wiarę Islamizmu.
„A jeśli przejdę, zechcesz że, poprzestając na władaniu Arabami osiadłemi, zostawić mi władzę nad Beduinami pustyni?”
Mahomet dał mu przeciwną odpowiedź.
„Cóż tedy zyskam, przechodząc na twą wiarę!”
„Braterstwo prawowiernych!*
„Nie pragnę go!* odrzekł dumny Amir, i z groźbą na ustach, wrócił do swego plemienia. Przeciwnego charakteru był Adi, wódz Beduinów, plemienia Tai. Ojciec jego Hatim, tyle słynął z czynów wojennych i wspaniałomyślności, iż weszło w przysłowie: „wspaniałomyślny jak Hatim.” Adi był chrześćjaninem, i jakkolwiek odziedziczył po ojcu wspaniałomyślność, nie odziedziczył jego męztwa. Przelękniony plądrującemi podjazdami muzułmanów, przykazał młodemu Arabowi paszącemu wielbłądy jego w pustyni, aby jak najśpieszniej doniósł mu o zbliżającym się nieprzyjacielu.
Tak się też stało; Ali przebiegał te okolice z oddziałem jeźdźców z dwoma sztandarami, jednym białym, drugim czarnym. Widząc to młody Arab, pędem przybiegł do Adia wołając: Muzułmanie są już blisko, widzę ich sztandary! Na tę wieść Adin, umieściwszy żonę i dzieci na szybkich wielbłądach, uciekł do Syrji, siostra zaś jego Safana, czyli Perła, wpadła w ręce Mahometan, którzy ją do Medyny uprowadzili. Safana widząc Mahometa, przechodzącego koło swego więzienia, zawołała: „zmiłuj się nademną, wysłańcze Boży! Ojca już nie mam, a ten co mną opiekować się powinien, uciekł. Zlituj się nademną!”
„Któż ma być opiekunem twoim? spytał Mahomet?
„Adi, syn Hakima.”
„Oddal się odemnie niewierna” odrzekł Mahomet i odszedł.
Następnego dnia Ali wzruszony wdziękami Safany i jéj nieszczęściem, szppnął jéj by wstała i powtórnie błagała Mahometa. „O proroku Boży!” zawołała: „ojca już nie mam, brat mój, co się mną opiekować powinien, opuścił mnie. Ulituj się nademną, jak kiedyś Bóg zlituje się nad tobą.”
Mahomet zwrócił się wzruszony. „Niechże tak będzie” zawołał; nie tylko obdarował ją wolnością, ale wrócił jéj szaty, dał wielbłąda i odesłał do Syrji. Przybywszy do brata, wyrzucać mu brak odwagi poczęła. Następnie nalegała nań, by zawarł z Mahometem pokój. „Zaprawdę on jest prorokiem zawołała, i wkrótce władzę swą rozleje daleko, śpiesz się więc pozyskać jego względy.” Adi usłuchał rady siostry, udał się do Medyny, i zastał proroka w meczecie. Opis tych odwiedzin, z własnych jego ust wyjęty, maluje nam wybornie prostotę i skromność tchnącą w życiu Mahometa, już potężnego władcy.
„Spytał mnie: jak się zowię?” mówi Adi, a gdym mu nazwisko moje powiedział, zaprosił mnie do swojego domu. W drodze zatrzymała go chorowita wychudła niewiasta. Zatrzymał się, i począł z nią mówić łaskawie. To pomyślałem sobie, wcale nie jest po królewsku. Gdyśmy do mieszkania jego przybyli, dał mi skórzaną poduszkę wypchaną palmowemi liśćmi dosiedzenia, sam zasiadł na ziemi. To, pomyślałem sobie, nie po książęcemu. Następnie trzy razy nalegał na mnie, bym przeszedł na wiarę Islamu; odrzekłem mu, iż mam moją własną. „Znam twoją wiarę, odrzekł mi: lepiéj niźli ty sam. Jako książę, bierzesz czwartą część łupów zdobytych na nieprzyjacielu. Jestże to wedle nauki Chrystusa?” Po tych słowach poznałem, że był to prorok, mędrszy nad innych ludzi: „Odrzucasz Islamizm” mówił daléj, bo widzisz żeśmy ubodzy! Ale mówię, nadchodzi czas, kiedy prawowierni tyle mieć będą złota i dostatków, iż nie będą wiedzieli co z niemi robić. Może lękasz się, widząc szczupłą garstkę muzułmanów; a liczne zastępy wrogów. Na Allaha! wkrótce niewiasta nawet będzie mogła sama bezpiecznie na wielbłądzie puścić się z Kadeji do Bożej świątyni w Mekce. Zbliża się chwila w któréj zatkniemy sztandar nas: na białych zamczyskach Babilonu!” Adi usłuchał proroka i przeszedł na jego wiarę.


ROZDZIAŁ XXXII.

Wyprawa na Syrję. Intrygi Abdalli­‑Ibn­‑Obby. Kontrybucja z prawowiernych. Pochód wojska. Przeklęta kraina. Hadżar. Obóz pod Tabuk. Podbicie sąsiednich krain. Kaled ubiega zamek Okaidora. Powrót do Medyny.

Bądź siłą oręża, bądź potęgą wymowy, uczynił się teraz Mahomet mocarzem całéj Arabji. Rozpierzchłe plemiona w wiecznéj niezgodzie żyjące, zlane w jednorodną massę, stały się potężnym narodem. Na jego czele mógł Mahomet śmiało nieść ziarna Islamizmu do obcych krain.
Liczne jego zwycięztwa, oraz napad na pewną osadę, zbudził wkońcu drzemiącą uwagę cesarza Herakljusza, który począł na pograniczu Arabji zgromadzać liczne wojska, w celu zgnębienia tego nowego nieprzyjaciela.
Mahomet postanowił uprzedzić go i wnieść święty sztandar wewnętrze saméj Syrji.
Dotąd wyprawy jego otoczone były tajemnicą; o zamiarach wodza wiedzieli tylko posiadający zaufanie. Teraz ogłosił jawnie cel wyprawy.
Nie tak jednakże chętnie zbiegali się wojownicy pod jego sztandary. Wielu wspominając krwawy bój pod Muta, bali się spotkać z wyćwiczonymi zastępami Rzymian, a nadto pora roku niesprzyjała tak wielkiéj wyprawie. Upały były nieznośne, ziemia obróciła się w popiół, wyschły strumienie i źródła. Zbliżało się daktylowanie, potrzeba było rąk do pracy, zarzuty te szeptał ludowi ciągle Abdallah­‑Ibn­‑Obba, Kazradyta a tajemny nieprzyjaciel proroka. „Przyjazna pora, mówił z goryczą, puszczać się w drogę, nicpomnąc na upały, skwary i pragnienie w pustyni.“
„Mahometowi zdaje się, że wojna z Grekami to igraszka; wierzcie mi, to zupełnie inna zabawka, jak wojna Arabów z Arabami! Na Allaha! zdaje mi się, że widzę was już dźwigających kajdany.”
Lud począł się niepokoić. Mahomet miał objawienie — do którego odnoszą się te wyrazy Koranu „Tym co chcą zostać w tyle i z tego tlómaczą się; powiedzcie, iż płomienie piekielne gorętsze są! Czekają ich ciągłe łzy późniéj.” Wiernymi mu byli w téj potrzebie niektórzy zwolennicy. Al­‑Abbas, Omer i Abda­‑braman złożyli mu znaczne summy pieniędzy, kilka żarliwych niewiast zniosło mu swoje klejnoty i stroje, Otman złożył tysiąc a podług innych dziesięć tysięcy denarów, za co mu przeszłe, teraźniéjsze i przyszłe grzechy odpuszczone zostały.
Abu­‑Beker dał cztery tysiące drachm; wachał się w ich przyjęciu prorok wiedząc, iż to całe mieniejego stanowi. „Cóż zostanie” rzekł, dla ciebie i twój rodziny? „Bóg i jego prorok,” odpowiedział mu. Te pobożne przykłady wielkie sprawiły wrażenie; mimo to z trudnością przyszło Mahometowi zgromadzić dziesięć tysięcy jeźdźców i dwadzieścia tysięcy pieszych. Ali pałający żądzą sławy, ku wielkiéj swej zgryzocie, naznaczony został gubernatorem Medyny i musiał pozostać w domu. Wreszcie wszystko było gotowe do pochodu i wojsko pożegnało miasto; kwiat armji składali Kazradici i ich sprzymierzeńcy, dowodził nimi Abdallah­‑Ibn­‑Obba. Ten jednak za nadejściem nocy, rozłożył się obozem w tyle armji, a gdy ta przed wschodem słońca wyruszyła w pochód, wrócił z swym wojskiem do Medyny. Zobaczywszy Alego, starał się zniechęcić go, mówiąc mu: iż prorok zostawił go w mieście chcąc go się pozbyć. Urażony tém Ali dognał Mahometa i spytał go, czyli to była prawda.
„Ci ludzie,” odrzekł Mahomet; „są to kłamcy, należą do stronnictwa obłudników i niepewnych, coby chętnie bunt w Medynie podnieśli, zostawiłem cię w tyle, byś miał na nich oko, a zarazem strzegł rodzin naszych. Chciałem, żebyś mi był jak Aaron Mojżeszowi.” Ali powrócił zaspokojony do Medyny. Armji wkrótce dotkliwie poczęła dokuczać skwarna pora roku. Wielu wróciło następnego dnia, inni czwartego. Ile razy donoszono o ich dezercji prorokowi. „Niech idą” odpowiadał „jeśli są mi zdatni, Bóg ich do nas zwróci.” Gdy tak, część upadła na duchu w pochodzie, ci którzy zostali w domach, gnuśność swą gorzko wyrzucali sobie. Jeden z nich Abu­‑Kaitema wszedłszy do ogrodu, spostrzegł w cieniu roskosznego namiotu ucztę z mięsiwa i świeżéj wody złożoną, a zastawioną rękami dwóch żon jego.
Zatrzymawszy się u wejścia „w téj chwili, zawołał, prorok Boży wystawiony jest na wichry i skwar pustyni, czyż ma w tym czasie Abu­‑Kaitema spoczywać w roskosznym cieniu, obok swych cudownych żon? Na Allaha nie wejdę do namiotu!” Mówiąc to, przypasał miecz, porwał oszczep do ręki, dosiadł wielbłąda i puścił się za wojskiem. — Tymczasem armja po siedmiodniowym uciążliwym pochodzie zapuściła się w krainę Hadżar, zamieszkałą niegdyś przez Tamudejczyków, jeden z wyklętych ludów Arabji, klątwa wisiała nad tą ziemią; przednia straż, nic o tém nie wiedząc, znużona pochodem, umierająca z pragnienia, z radością ujrzała zieloną dolinę przerzniętą strumieniem, pełną pieczar, niegdyś schronienie wyklętych Tamudejczyków. Zatrzymawszy się nad wodą, jedni się gotowali ochłodzić kąpielą, drudzy krzątali się koło pieczenia chleba, radując się z chłodnego w jaskiniach noclegu.
Mahomet jak zwykle w pochodzie, towarzyszył tylnéj straży. Gdy w zaklętej dolinie wspomniał sobie okropne o niéj podanie, rozkazał żołnierzom cisnąć wszystko, sam zaś otuliwszy się w płaszcz spiął muła ostrogami — i cwałem ją przebył.
Następna noc przeszła w męczarniach, nie było wody, powietrze było duszne i ciężkie. Następnego jednak dnia, obfity deszcz pokrzepił ludzi i konie. Puszczono się z nowym zapałem w pochód i wreszcie zdążono do Tabuk, małéj mieściny na pograniczu Cesarstwa Rzymskiego położonej, a o dziesięć mil drogi od Damaszku leżącéj.
Tu stanął Mahomet obozem wpośród gaików i zielonych pastwisk. Według arabskich historyków, źródła będące w środku obozu wyschły tak, iż gdy zaczerpnięto kubek wody dla Mahometa, nic w nich nie pozostało więcej. Napiwszy się i uczyniwszy ablucję prorok wylał resztkę wody i natychmiast wytrysnęło źródło nieprzebranéj obfitości.
Z obozu wysyłał Mahomet wodzów, w celu nawracania na wiarę, lub też pozyskania haraczu od sąsiednich ludów. Wielu okolicznych książąt przysłało doń poselstwa, uznając go za proroka. Między temi był Johanna Ibn­‑Ruba, książę chrześćjańskiego miasta Ejla, niedaleko Czerwonego morza leżącego. Ten zawarł umowę z Mahometem, mocą któréj zobowiązał się płacić mu roczną daninę 3,000 denarów.
Okaider­‑Ibn­‑Malek, książę Kendaitów był jednym z chrześćjan, którzy oparli się prorokowi, mieszkał on w warownym zamku, u stóp góry zbudowanym. Prorok wysłał na poskromienie go Kaleda z oddziałem jazdy. Widząc, iż zamek za silnie obwarowany, by go bez szturmu wziąść można było, Kaled uciekł się do podstępu. Pewnéj miesięcznéj nocy, Okaider, napawający się z żoną chłodem roskosznym na zamkowym tarassie, ujrzał zwierza kształtem podobnego do dzikiego osła, pasącego się opodal. Okaider zapalony myśliwiec, porwał dzidę w rękę, wskoczył na konia i puścił się na polowanie, w towarzystwie Hassana brata swego i kilku innych rycerzy.
Nieujechali daleko, gdy ich otoczył ze wszech stron Kaled z swymi jeźdźcami. Chociaż lekko uzbrojeni, bronili się dzielnie; lecz gdy padł Hassan pod ciosami nieprzyjaciół, Okaider pojmany został, reszta uciekła do zamku, który się wkrótce poddał.
Okaider wypuszczony został na wolność, za znacznym okupem i musiał przyrzec roczny haracz. Jako trofeę zwycięztwa, posłał Kaled prorokowi kaftan Hassana krwią zbroczony. Kaftan ten był z jedwabnej materji bogato szyty złotem. Muzułmanie zebrali się koło niego, podziwiając przepych ubioru. „Podziwiacie tę kurtę?„” rzekł prorok, przysięgam na tego, w czyim ręku jest dusza moja, że stokroć bogatszą, nosi w raju Saad syn Maadego!
Był to ten, który na rzeź skazał, przeniewierzających się w Medynie żydów.
Gdy wojsko pokrzepiło swe siły wygodnem leżem, postanowił prorok daléj przedrzeć się wgłąb Syrji. Zapału tego jednak nie podzielali żołnierze, męstwo ich osłabione zostało wieściami o niezmiernych silach zgromadzonych na pograniczu Syrji. Z boleścią serca widział prorok ten upadek ducha w wojsku, zwołał więc radę wojenną i pytał wodzów; czy wracać, czy iść daléj. Omar odpowiedział mu na to: „Czy masz rozkaz Boga, by iść dalej?” Mahomet mu odrzekł, „Gdyby tak było niepytałbym się o twoją radę.” Omar wówczas, począł w łagodnych wyrazach wyłuszczać powody, dla których odwrót doradzał.
Przyjęto jego zdanie; po dwudziesto­‑dniowym tedy pobycie w Tabuk zwinięto obóz i wojsko ruszyło napowrót do Medyny.


ROZDZIAŁ XXXIII.

Wjazd tryumfalny do Medyny. Ukaranie tych co nienależeli do wyprawy. Skutki wyklęcia. Śmierć Abdalli Ibn­‑Obby. Kłótnie w Haremie proroka.

Powrót Mahometa do Medyny z wypraw wojennych, nacechowany był skromnością. Za zbliżeniem się do miasta wybiegła na jego spotkanie rodzina i lud, on ich ściskał i witał. Widok wojska wracającego z najodleglejszej dotąd wyprawy, wzbudził w ludzie silne uczucia radości.
Tylko ci co gnuśnie pozostali w domach, nic dzielili ogólnego wesela. Wszystkich tych ogłosił Mahomet niegodnemi, wzbraniając mieszkańcom obcowania z nimi. Zmiękczony jednak szczerym ich żalem i wstydem, niektórym z nich przebaczył. Ci zaś z których interdyktu nie zdjęto, przywiedzeni do rozpaczy pogardą i szyderstwem ogółu, wlasnemi rękoma przykuli się do ściany Meczetu, poprzysiągłszy niezrzucać kajdan, dopóki plama nad niemi ciążąca, przebaczeniem proroka startą nie będzie. Mahomet zaś poprzysiągł że im nie przebaczy, dopóki nie odbierze na to rozkazu Boga. I gdy przyszło objawienie niebieskie, Mahomet uwolnił ich, ale trzecią część ich majątków skonfiskował na pobożne cele, i rozdzielił między biedniejszych.
Pomiędzy winnymi, zostającymi pod interdyktem był Kaab­‑Ibn­‑Malek, Murara­‑Ibn­‑Rabia, i Hilal­‑Ibn­‑Omeya. Byli to niegdyś, jedni z najżarliwszych wyznawców Islamu, dla nich pozostał prorok nieubłaganym; czterdzieści dni trwał interdykt, rozciągający się i do ich żon.
Obraz położenia swego pod tém wyklęciem, jaki nam daje Kaab­‑Ibn­‑Malek, żywemi barwami maluje potęgę, jaką rozciągał Mahomet nad umysłami prawowiernych. Każdy odemnie stronił, mówi Kaab, żony moje uwięzione były w domu, ja błąkałem się po mieście samotny wśród tłumu.
Przybyłem do Meczetu, usiadłem obok proroka, powitałem go; on mnie jednak nie pozdrowił wzajemnie; czterdziestego pierwszego dnia, otrzymałem rozkaz rozłączenia się z żonami memi; opuściłem tedy miasto, i rozbiłem namiot na wzgórzu Sala. Serce moje pękało, szeroki świat zdawał się dusić w żelaznem objęciu; pięćdziesiątego pierwszego dnia, przybył posłaniec z nadzieją łaski. Pobiegłem tedy do Medyny, znalazłem proroka w Meczecie, przyjął mnie łaskawem obliczem, mówiąc: „iż Bóg mi wybaczył.” Radość nie do opisania ogarnęła Kaaba, w uniesieniu szczęścia ofiarował połowę majątku na dobroczynne cele.
Nie długo po powrocie wojska do Medyny, zapadł śmiertelnie na zdrowiu Abdalla­Ibn­Obba, wódz obłudników. Mimo iż Mahomet wiedział o tajemnej nienawiści jaką Abdalla pałał ku niemu, odwiedził jednak chorego; był przytomny skonaniu i towarzyszył jego zwłokom na cmentarz. Tu na gorące prośby syna, wzniósł modły do Boga, by mu grzechy odpuścił.
Omar na osobności zganił to Mahometowi, wspominając krzywdy, jakie mu Abdalla wyrządził. Prorok odpowiedział mu testem Koranu: Możesz modlić się za obłudnikami lub nie, jak zechcesz; ale chociażbyś siemdziesiąt razy modlił się, winy ich nie będą odpuszczone.”
Był to więc krok polityczny, zjednanie Kazraditów dla swéj sprawy mający na celu. W drugiém objawienia zabronił modlić się u śmiertelnego łoża osób umierających w błędach niewiary.
Mahomet, tak samowładnie rządzący umysłami wojowniczych mężów nie mógł również samowładnie rządzić żonami swemi. Każda z nich miała osobne mieszkanie, z każdą kolejno całą dobę przepędzał. Przypadek zdarzył że gdy raz przebywał u Hafsy, a ta opuściła go w celu odwiedzenia ojca; wracając niespodzianie znalazła proroka z Marją, matką syna jego Ibrahima. Zazdrość Hafsy była straszliwa. Mahomet obawiając się by jéj wrzaski nieobudziły buntu w Haremie, zrazu usiłował ułagodzić ją, ona jednak nie uspokoiła się, dopóki jej nie poprzysiągł zaprzestania na zawsze stosunków z Marją; pod tym warunkiem przyrzekła dochować tajemnicy. Przysięgę tę wkrótce jednak złamała, uwiadamiając o przeniewierzeniu się proroka Ajeszę; w mgnieniu oka cały Harem dowiedział się o tém. Powstała okropna burza wyrzutów kobiecych; uniesiony gniewem prorok, odsunął od siebie Hafsę. Miesiąc cały samotne w swojéj izbie pędził noce; nareszcie Allach ulitował się nad samotnością jego, i zesłał mu objawienie 1 i 6 rozdziału Koranu, w których dozwalał mu złamać przysięgę daną Hafsie; odtąd znów Marja samotność jego dzieliła, takim sposobem burza niewieścia przeszła. Niesforne żony stały się potulne, Hafsa wróciła na łono męża, równie jak Ajesza, pomimo to, miłość dla Marji matki Ibrahima zawsze tlała w jego sercu.



ROZDZIAŁ XXXIV.

 Abu­‑Beker przewodniczy pielgrzymim do Mekki. Ali wysłany do głoszenia objawienia.

Zbliżał się święty miesiąc pielgrzymki, Mahomet jednak zanadto był zaprzątnięty publicznemi i domowemi sprawami, by mógł osobiście do niéj należyć. W jego zastępstwie, wyruszył Abu­‑Beker na czele trzystu pielgrzymów, wiodąc z sobą dwadzieścia ofiarnych wielbłądów.

Wkrótce potém Mahomet przywoławszy do siebie zięcia Alego, rozkazał mu dosiąść Al­‑Adha najściglejszego wielbłąda, dążyć do Mekki, i tam ogłosić pobożnym ważny rozdział Koranu, dopiero co zesłany z nieba. Ali wiernie wykonał rozkazy teścia. Przybył do świętego miasta, gdy zapał religijny wrzał najbardziej. Był to właśnie dzień ofiary, Ali grzmiącym głosem odczytał ludowi Surę, czyli nowy rozdział Koranu: ogłoszone w nim było prawo miecza; uwalniało ono Mahometa od wszelkich przysiąg i umów zawartych z bałwochwalcami lub niewiernemi; dozwalało cztery miesiące tolerancji niewiernych, podczas których mogli: „błąkać się swobodnie,” ale po upływie tego czasu łagodność ustawała. Od téj chwili wypowiedzianą była im wojna sroga, nielitościwa, otwarta i skryta. Święte przybytki i święte miesiące, nie miały ich już chronić od nieprzyjaciół.
Rozdział ten, musiał być wywołany licznemi zdradami żydów i pomniéjszych plemion, z któremi Mahomet był zawierał umowy. Był to cios stanowczy zadany różnowiercom.



ROZDZIAŁ XXXV.

 Mahomet wysyła swych wodzów na odległe wyprawy. Mianowanie namiestników Arabji szczęśliwéj. Ali wysłany do przytłumienia powstania wybuchłego to tej krainie, śmierć syna Mahometa Ibrahima. Pielgrzymka do Mekki.

Objawienie ostatnie, przyczyniło się nie mało do rozkorzenienia wiary, zewsząd przybywały tłumy pielgrzymów i poselstwa sąsiednich ludów; miedzy tymi, którzy skłonili czoło przed doczesną potęgą proroka, był Farwa namiestnik Herakljusza w Syrji, gubernator miasta Amon, starożytnéj stolicy Amonitów.
Za krok ten jednak wtrącił go cesarz do więzienia; Mahomet z każdą chwilą działał więcéj jak mocarz, pokrywał jednak wyprawy swe w szatę religijną. Naznaczył dwóch namiestników dla zarządu Arabją szczęśliwą; gdy jednak część mieszkańców podniosła sztandar buntu, wysłano na uśmierzenie ich Alego, z trzystu jeźdźcami. Ali wyznał skromnie niezdolność działania w sprawie, gdzie będzie miał do czynienia z mężami starszymi i mędrszymi od siebie, ale Mahomet, kładąc jedną rękę na jego ustach, drugą zaś na piersiach, zawołał: „O Allahu! natchnij go, kieruj duszą jego!” Następnie, dał mu radę niezbędnie potrzebną sędziemu: „Niewydawaj nigdy wyroku, nim obu stron nic wysłuchasz.”
Za przybyciem do kraju odszczepieńców, w towarzyszach Alego odezwała się dawna natura Araba, poczęli rabować i pustoszyć wioski.
Ali powstrzymał ich, a zwróciwszy się do mieszkańców, począł im tłómaczyć zasady Islamizmu.
Wymowa jego choć poświęcona przez Mahometa, nie odniosła pożądanego skutku, odpowiedziano mu gradem pocisków; uciekł się tedy do ulubionego argumentu swego — do miecza, którym ich wkrótce na drogę prawéj wiary i obowiązków zwrócił. O czynach tych uwiadomił natychmiast proroka.
Gdy tak serce Mahometa napawało się roskoszą i dumą, słysząc ze wszech stron pomyślne wieści, czekał go cios bolesny. Ibrahim, jedyny płci męzkiéj potomek proroka, cała rozkosz i nadzieja ojca, zaledwie piętnasto­‑miesięczne dziecię, skonał na jego ręku.
Boleść Mahometa była okropna. Ale nawet w tak rozpaczliwéj chwili dał dowód tego poddania się wyrokom nieba, które stanowiło podstawę wiary jego. „Serce me boleje” zawołał: „z oczu leją się łez potoki, widząc cię rozłączającego się ze mną, o synu! gdyby nie ta pociecha, że wkrótce połączę się z tobą, żal mój byłby stokroć dotkliwszy; z Boga początek bierzemy, do niego musimy wrócić.”
Abda­‑Iraman widząc go zalewającego się łzami, zawołał: „Niezabroniłżeś nam płakać nad umarłymi?” „Nie,” odrzekł prorok, zabroniłem wam wydawać wrzaski, jęki, rwać włosy i odzienie; bo to są złego ducha podszepty, ale łzy wylewane w nieszczęściu są balsamem dla duszy cierpiącéj i w łasce są zesłane.” Szedł za martwemi zwłokami dziecięcia do mogiły. „O synu! synu!” zawołał, gdy ciało składano w grób, „powiedz: Bóg jest moim Panem prorok boży mym ojcem, Islam moją wiarą!” Słowami temi chciał dziecię przysposobić do badań, jakie anieli zmarłym w mogile robią.
W tę porę właśnie zaszło zaćmienie słońca; jeden z fanatycznych Muzułmanów tłómaczył je, jako żałobę nad zgonem Ibrahima, prorok jednakże odrzucił pochlebstwo to ze wstrętem. „Słońce i xiężyc są to cuda Boże, przez które czasami wolę swą ludziom objawia, ale ich zaćmienie nie ina nic wspólnego z narodzeniem się lub zgonem śmiertelnych.”
Śmierć Ibrahima była ciosem, który popchnął go do grobu. Ciało jego nadwerężone było cierpieniami moralnemi i fizycznemi; trucizna, którą mu zadano w Chaibar i męczarnie ztąd ponoszone, wcześniéjszą spowodowały zgrzybiałość. Czując zgon blizki, postanowił ostatnie chwile żywota poświęcić pielgrzymce do Mekki, za wzór prawowiernym służyć mającéj. Zapowiedzenie tego pobożnego zamiaru, ściągnęło ze wszech stron Arabji orszaki pobożnych. Miasto roiło się różnobarwnym pątników tłumem; namioty ich pokryły sąsiednie wzgórza. To zlanie różnorodnych pierwiastków, to braterstwo w wierze plemion nieprzyjaznych, nieubłaganych wrogów, było obrazem tryumfu Islamizmu, w pielgrzymce tej towarzyszyło dziewięć żon prorokowi, niesiono je w lektykach. Ruszył w drogę na czele niezliczonego tłumu, według jednych było pięćdziesiąt pięć, według drugich dziewięćdziesiąt, a według innych znowu sto czternaście tysięcy pielgrzymów. Mnogą trzodę ofiarnych wielbłądów, strojną w sploty kwiatów i wstęgi pędzono z tyłu.
Pierwszym noclegiem była wieś Dsu­‑Huleifa, gdzie niegdyś prorok z towarzyszami odpasał oręż, i przy wdział szaty pielgrzymie. Z brzaskiem poranku, pomodliwszy się w Meczecie, dosiadł Mahomet ulubionego wielbłąda Al­‑Aswa i ruszył w pochód odmawiając inwokacją zwaną w języku arabskim Talbidżach. Pielgrzymi wtórowali mu chórem: „Oto jestem na twe rozkazy panie! nie masz tobie równego; tobie jedynie cześć składamy; z ciebie bierze wszelkie dobro początek, twojem jedynie jest królestwo, nikt z tobą go nie dzieli?” — Tęż samą modlitwę, głosi arabskie podanie, iż miał odmawiać Patryarcha Abraham, gdy ze wzgórza Kubeis, niedaleko Mekki, nauczał ludzi, a głos jego miał być tak potężny: że nie było zakątka na ziemi, do któregoby nie doszedł.
W ten to sposób ciągnęli pielgrzymi długim sznurem przez pola, doliny i wzgórza. Mahomet wjechał do Mekki bramą Beni­‑Szeiba, która odtąd nazywa się świętą.
Wkrótce połączył się z niemi Ali, wracający z Yemen z liczną trzodą ofiarnych wielbłądów.
Ponieważ pielgrzymka ta miała za wzór pobożnym na wieczne służyć czasy, Mahomet ściśle wziął się do odprawiania wszystkich religijnych obrządków. Za słaby, by módz odbyć ją piechoto, na wielbłądzic Al­‑Aswa siedm razy objechał Kaabę, jak również przebył drogę dzielącą wzgórze Safa, od pagórka Merwa. Ody przyszła chwila ofiary, własnoręcznie zabił sześćdziesiąt trzy wielbłądy na pamiątkę szesćdziesiątego trzeciego roku swego życia; również jak Ali trzydzieści siedm.
Następnie prorok zgolił głowę, poczynając od prawéj strony. Obcięte włosy podzielił jako pamiątkę między ukochanych uczniów. Kaled nosił ich kosmyk w turbanie, i zaręczał że go w bitwie nadludzką darzyły siłą.
Czując zbliżającą się ostatnią godzinę, usiłował Mahomet tém głębiéj wyryć w sercach ludu zasady swéj wiary. Często przemawiał tedy z mównicy w Kaabie, lub z wielbłąda.
„Słuchajcie mych słów, mówił: bo niewiem, czy następnego roku znów się tu spotkamy. Słuchacze moi, jestem jak wy człowiek, co chwila może mnie powołać anioł śmierci!”
Następnie wpajał moralne zasady, radził im, jak postępować w przykrych chwilach życia. Słowa to głęboko wyryte w sercach przytomnych, ogromny wpływ wywarły, przelewając się w potomność, na cały muzułmański świat.
„Czy wierzycie” wołał „że istnieje tylko jeden Bóg, że Mahomet jest jego prorokiem i apostołem, wierzycie w raj i piekło, w sąd ostateczny?” Jednogłośnie odpowiedziano mu: „Wierzymy!” Następnie zaklinał ich na te święte dogmaty wiary, by miłowali, szanowali jego rodzinę, a szczególniéj też Alego. „Ktokolwiek mnie kocha” mówił — „niech jak przyjaciel przyjmie do serca Alego. Niech Bóg błogosławi tym, co go miłują, a odwraca się od jego wrogów!”
Po spełnieniu wszystkich obrządków religijnych, po czułém pożegnaniu z rodzinném miastem, ruszył Mahomet z powrotem do Medyny na czele pielgrzymów. Skoro ujrzał zdala miasto, zawołał: Bóg jest wielki! Bóg jest sam jeden. On jest królestwo. Jemu należy się cześć. On jest wszechmocny. On spełni obietnice swe. On stał przy słudze swym i rozproszył nieprzyjaciół jego, wróćmy do domów a chwalmy i czcijmy Go.”
Na tém się kończy ostatnia pielgrzymka proroka.


ROZDZIAŁ XXXVI.
O dwóch fałszywych prorokach, Al­‑Aswad i Moseilma.


Stan zdrowia proroka po powrocie z Mekki pogorszał się z każdą chwilą, mimo to, powodowany żądzą rozprzestrzenienia granic swego religijnego mocarstwa, gotował nową wyprawę, zawojowanie Syrji i Palestyny mającą na celu. Gdy tak marzył o zwycięztwach i wawrzynach, dwóch proroków zjawiło się, by z nim walczyć o mocarstwo Arabji. Jeden zwał się Al­‑Aswad, drugi Moseilma; wierni zwą ich obydwóch kłamcami.
Al­‑Aswad człowiek pełen zręczności i dowcipu, pierwotnie bałwochwalca, następnie muzułmanin, wreszcie sam się ogłosił prorokiem i twórcą nowéj wiary.
Ta zmienność w religji zyskała mu nazwę Ailhali, czyli wiatro­‑skazu. Na wzór Mahometa miały spływać nań objawy Boże za pośrednictwem dwóch aniołów. Biegły w kuglarstwie i naturalnéj magji, przerażał i zadziwiał tłumy wywoływaniem duchów i upiorów, co brano za cuda do tego stopnia, iż niektórzy historycy przypisują mu pomoc złego ducha. Czas jakiś, dzięki zmiennemu charakterowi Arabów szczęśliwa sprzyjała mu gwiazda. Budhan Pers wielkorządca Mahometa w Arabji szczęśliwéj, zeszedł tego roku ze świata, korzystając z tego Al­‑Aswad, stojący na czele potężnej już sekty, zabił syna i następcę jego, pojął wdowę za żonę, poprzednio zamordowawszy jéj ojca, i pochwycił ster rządu. Mieszkańcy miasta Nadżran zapraszali go do siebie, bramy Sanai stolicy Yemenu stanęły dlań otworem, jednem słowem wrkrótce ujrzał się władcą całej Arabji szczęśliwéj. Wieści te doszły Mahometa cierpiącego na pierwsze napady śmiertelnej choroby, zajętego wyprawą na Syrję. Mahomet wydał natychmiast rozkazy kilku poufnym osobom przy boku samozwańca będącym, by go tajemnic lub jawnie ze świata zgładziły.
Dwaj ludzie więcej powodowani osobistą nienawiścią, niż żarliwością wiary, podjęli się krwawego czynu. Jeden z nich Rais śmiertelnie obrażony był na Aswada, drugi Firuz Dailemita, krewnym był nowo zaślubionéj żony uzurpatora, a synowcem jéj zamordowanego ojca. Po wielu groźbach i prośbach, udało im się wreszcie, namówić ją, by ich wpuściła nocą do komnaty Al­‑Aswada. Firuz utopił mu w gardle sztylet, Al­‑Aswad zerwał się i krzykiem zbudził wartę. Żona jednak jego, wybiegła i uspokoiła żołnierzy. „Prorok jest, rzekła, pod wpływem niebiańskiego objawienia.” Tymczasem ucichły jęki w sypialni, bo mordercy ucięli głowę. Z nadejściem poranku, sztandar Mahometa powiewał na nowo na murach miasta, a herold głosił na ulicach śmierć Al­‑Aswada, zwanego kłamcą i oszustem; lud wrócił na łono Islamizmu z równąż łatwością z jaką go był się wyrzekł. Moseilma, Arab z plemienia Honeifa, rządził miastem i krainą Yamama; miedzy Czerwonem morzem, a zatoką perską. Ten w dziewiątym roku Ilegiry przybył na czele poselstwa do Mekki, by w imieniu swego plemienia uczynić wyznanie wiary, za powrotem jednak do kraju, sam ogłosił się prorokiem, naznaczonym od Boga w pomoc Mahometowi.
Napisał drugi Koran, księgę prawdy. Wiara jego odznaczała się siedliskiem upokarzającém jakie naznaczał duszy w żołądku.
Zręczny i wymowny, wkrótce zyskał licznych prozelitów między łatwowiernymi rodakami, uzuchwalony powodzeniem, śmiał do Mahometa następny list napisać: „Od Moseilmy proroka Allaha, do Mahometa proroka Allaha!” Podzielmy się światem! ty weź połowę a ja wezmę drugą!”
List doszedł do Mahometa złamanego cierpieniem, a zajętego wojenną wyprawą. Tymczasowo poprzestał na następującej odpowiedzi: „Od Mahometa proroka Boga, do Moseilmy kłamcy! Ziemia jest własnością Stwórcy, daje ją tym z sług swych, których ukocha. Szczęśliwi co żyją w bojaźni jego.”
Obecnie Moseilmę zostawiono w pokoju. Kara miała nań spaść późniéj.


ROZDZIAŁ XXXVII.

Armja gotuje się do pochodu. Dowództwo powierzone Osamie. Pożegnanie proroka z wojskiem. Ostatnia jego choroba. Przemowa w Meczecie.

Z początkiem jedenastego roku Hegiry, ukończono wojenne przygotowania, armja gotowa była wyruszyć w pochód. I to może służyć za dowód osłabienia umysłu proroka, iż dowództwo tak potężnéj siły, w tak ważnéj wyprawie, zamiast złożenia w ręce którego z doświadczonych wodzów, powierzył Osamie dwudziestoletniemu młodzieńcowi. Spowodowały go do tego, zapewne wspomnienia wdzięczności. Osama był synem Zeida, wiernego wyzwoleńca. Zeid do ostatnich chwil dawał mu dowody poświęcenia, poległ bohatersko walcząc za wiarę.
Postrzegłszy niestosowność swego wyboru, począł się lękać, by wojsko nic było krnąbrne i nieposłuszne tak młodemu dowódcy. Przy głównym więc przeglądzie zachęcał żołnierzy do karności i posłuszeństwa; przywodził im na pamięć świetne czyny i zaszczytny zgon ojca Osamy. Następnie umieściwszy sztandar w ręku młodego wodza, zaklął go, by go do ostatniéj kropli krwi bronił. Armja opuściła Medynę tegoż samego dnia, i rozłożyła się na noc o kilka mil od miasta w wiosce Dżorf, ale zaszłe okoliczności, spowodowały zaniechanie wyprawy.
Tejże nocy miał Mahomet napad choroby, na którą już od kilku lat cierpiał, a którą otruciu w Chaibar przypisują. — Poczęła się od silnego bólu i zawrotu głowy, później dołączyła się gorączka i maligna.
Zerwawszy się w głęboką noc z łoża, krzyknął na sługę, by mu towarzyszył; mówiąc: iż go umarli na cmentarz Medyny wzywają, by się modlił za nich. Z niewolnikiem przebiegi we śnie i ciszy pogrążone miasto i podążył na cmentarz. — Tu wśród mogił, wzniósł ręce i zawołał: „Cieszcie się grobowi mieszkańcy! Stokroć spokojniejszym będzie poranek przyszłego życia, niźli na tym świecie śmiertelnych. Szczęśliwsi jesteście od nich. Bóg uwolnił was od nawałnic, które im grożą, i które coraz groźniejsze i czarniejsze, gromadzą się nad ich głowami.“
Pomodliwszy się, wrócił z niewolnikiem do domu.
Od tego dnia, mimo to iż nie zmieniał trybu życia, i hardo stawiał się chorobie, ta poczęła zastraszające robić postępy. Czując blizką śmierć, pragnął ostatnie chwile przepędzić obok ukochanéj Ajeszy. Wsparty na ramieniu Alego i Fadla syna Ala­‑Abbasa, zawlókł się do jéj mieszkania. — Ajesza również cierpiała na ból głowy, i poczęła go prosić o lekarstwo.
„Na co ci lekarstwo?“ rzekł: „lepiéj dla ciebie że umrzesz przedemną. Mógłbym wówczas zamknąć ci oczy; otulić w całun; złożyć w grobie i modlić się za ciebie.“
„Tak,“ odrzekła: „a późniéj wrócić do domu i pieścić się z drugą żoną.“
Ta czuła zazdrość kobieca, wywołała uśmiech na usta Mahometa. Fatyma, jedyna pozostała córka, żona Alego, przybiegła do łoża ojca. Spotkanie ich tak opisuje Ajesza:
„Witaj mi dziecię,“ rzekł prorok i posadził ją obok siebie; następnie szepnął jéj coś do ucha, na co zalała się łzami. Widząc jéj żałość znów coś powiedział i Fatyma rozjaśniła oblicze. „Cóż to ma się znaczyć?“ spytałam się Fatymy. „Nie mogę wyjawiać tajemnic proroka Bożego,“ odrzekła. Po śmierci ojca powiedziała wszystko. Zrazu szepnął jej, iż czuje śmierć zbliżającą się, późniéj widząc jéj łzy dodał, iż niedługo pośpieszy za nim, do nieba, gdzie ją książęca godność czeka.
Następnego dnia, trawiła go okropna gorączka, co moment oblewano mu głowę i plecy wodą; on wołał: „Czuję truciznę Chaibaru szarpiącą wnętrzności moje.“
Przyszedłszy cokolwiek do siebie, zawlókł się do Meczetu; tu modlił się gorąco, następnie rzekł do słuchaczy. „Jeśli któremu z was, cięży co na sumieniu, niech mi wszystko wypowie, bym błagał Boga o przebaczenie jego grzechów.“
Słysząc to człowiek, uchodzący dotychczas za żarliwego Muzułmana, powstał i wyznał, iż był obłudnikiem, kłamcą i niewiernym. „Precz“ zawołał Omar, „czemuż wyjawiasz to, co Bóg chciał, by zostało ukrytem?“ Mahomet zwrócił się z wyrzutem do Omara, i rzekł: „Synu Kattaba! lepiéj rumienić się na tym świecie, jak cierpieć na tamtym.“ Następnie wznosząc oczy wniebo: „Boże!“ zawołał: „Umocnij go w wierze, wléj w niego stałość!“
A potem powtórnie zwracając się do pobożnych powiedział: „Jestże taki między wami, któregom uderzył; oto moje plecy, niech mnie w zamian bije. Jestże taki, któregom oczernił; niech mi czyni wyrzuty. Jestże taki, któremum co wydarł nieprawnie, niech stanie, bym mu wynagrodził stratę.“
Słysząc to człowiek z tłumu, wspomniał mu o długu trzech denarów srebrnych; zapłacono mu go natychmiast. „Lepiéj“ rzekł prorok, „być na tym świecie karanym, niż cierpieć przez całą wieczność.“
Następnie począł gorąco modlić się za tych, co padli mężnie walcząc przy jego boku pod Ohud i w innych bitwach.
Potém zaklinał Mohadżerynów czyli wychodźców, by miłowali i czcili Ansarianów, czyli sprzymierzeńców Medyny.
„Liczba wyznawców,“ rzekł „powiększy się, liczba sprzymierzeńców, niepowiększy się nigdy. To była moja rodzina, u nich przytułek znalazłem. Czyńcie dobrze tym, którzy im dobrze czynią, a strońcie od tych, co są ich nieprzyjaciółmi“.
Następnie dał trzy pożegnalne przykazania:
Pierwzse. Wypędźcie niewiernych z Arabji.
Drugie. Dozwólcie wszystkim nawróconym używać przywilejów na równi z wami.
Trzecie. Poświęcajcie się ciągle modlitwom.
Po skończeniu téj mowy, wycieńczonego, zaniesiono do mieszkania Ajeszy.
Choroba z każdym dniem groźniejszą przybierała postać; co moment w obłąkaniu wspominał o odwiedzinach anioła Gabrjela, który miał przybywać od Boga, by pytać się o jego zdrowie.
W Piątek w dniu świątecznym, przygotował się do sprawiania obrządków w Meczecie, dla orzeźwienia oblał się wodą, ale wychodząc zemdlał. Przyszedłszy do siebie, naznaczył Abu­‑Bekera do przewodniczenia w jego miejscu modlitwom, mówiąc: „Allah dał słudze swemu prawo naznaczać, kogo zechce na zastępcę.“
Za zjawieniem się Abu­‑Bekera na mównicy, powstał głuchy szmer i zamięszanie, lud myślał iż prorok już nie żył. Dowiedziawszy się o tém Mahomet, wsparł się na ramionach Alego i Al­‑Abbassa, zawlókł się do Meczetu, gdzie zjawienie się jego żywą wywołało radość. Abu­‑Beker przeształ się modlić, ale prorok rozkazał mu aby kończył, usiadł za nim wtyle, i powtarzał jego słowa. Następnie zwracając się do słuchaczy: „Słyszałem,“ rzekł, „że wieść o śmierci proroka przeraziła was; czyż przedemną który prorok żył wiecznie, myślicież że nigdy was nieopuszczę? Każda rzecz dzieje się wedle woli Bożej i ma swój kres nieomylny.“
„Wracam do tego, co mnie zesłał; ostatniém mojém życzeniem jest, byście pozostali w zgodzie, miłowali się, czcili i wspomagali nawzajem, zachęcali się w spełnianiu przykazań wiary; te jedynie prowadzą człowieka do szczęścia, inne zaś wiodą go do zguby.“
W końcu dodał: „Poprzedzam was tylko, wkrótce podążycie za mną. Śmierć czeka nas wszystkich. Życie moje było dla waszego dobra, taką też i śmierć moja będzie.“ Były to ostatnie słowa do ludu; Ali i Abbas odprowadzili go do mieszkania Ajeszy.
Następnego dnia czuł się tyle lepiej, że Ali, Abu­‑Beker i Omar nieodstępnie czuwający przy jego łożu, oddalili się na chwilę do swoich zatrudnień. Pozostała jedna Ajesza. Polepszenie było chwilowe. Boleści wróciły stokroć dotkliwsze. Czując blizką ostatnią godzinę, obdarował wolnością niewolników swoich, a pieniądze znajdujące się w domu, rozkazał rozdać ubogim; potém wlepiając oczy w niebo: „Niech Bóg będzie zemną w passowaniu się ze śmiercią,“ zawołał. Ajesza posłała niewolnika po ojca i po Hafsę. Pozostawszy z nim sama, wsparła głowę jego na swém łonie i usiłowała czułą pieczołowitością osłodzić jego konanie. Co chwila Mahomet, zanurzał rękę w wodę i skrapiał nią twarz. Wreszcie wlepiwszy oczy nioruchomie w niebo. „O Allahu!“ zawołał przerywanym głosem, „niech spełni się twa wola między świetnemi towarzyszami w raju.“
W parę chwil zlodowaciały mu ręce, skonał. — Ajesza złożyła jego głowę na poduszce; a bijąc się w głowę i piersi, oddawała rozpaczy. Jęki jéj sprowadziły drugie żony Mahometa, i wkrótce wieść o jego śmierci gruchnęła po mieście. Przestrach opanował lud. Rzucono z rąk wszystko. Armja, która zwinąwszy namioty, miała ruszyć w pochód, otrzymała rozkaz wstrzymania się. Osama zaś dosiadłszy konia cwałem przybiegł do Medyny, i zatknął swój sztandar u drzwi proroka. Lud tłumnie okolił trupa. Wielu niechciało własnym wierzyć oczom. „Czyż mógł umrzeć?“ wołali. „Nie jest że pośrednikiem naszym u Boga? Mógłże on umrzeć? To tylko uśpienie jak w niebo uniesiony został Isa, (Jezus), i inni prorocy.“
Lud oblegający dom, głośno domagał się, by nic chowano trupa; gdy w tém zjawił się Omar. Wyrwał bułat z pochwy, a rzuciwszy się w tłum, groził śmiercią każdemu, coby śmiał wierzyć w śmierć proroka. „Na czas jakiś tylko opuścił nas“ mówił, „tak jak Messa (Mojżesz), syn Imrama na czterdzieści dni oddalił się w góry; on również powróci do nas.“
Abu­‑Beker, który dowiedział się o zgonie proroka w odległéj części miasta, przybył w porę by przytłumić wybuchy Omara i uniesienie ludu. Wszedłszy do izby, gdzie spoczywały zwłoki, podniósł całun, a całując zimne usta. „O Ty!“ zawołał; „coś mi był ojcem i matką, który oddychasz słodyczą po śmierci! Żyjesz teraz w wieczném szczęściu, bo Allah nigdy nie ześle na ciebie powtórnego zgonu!“
„Bóg sam powiedział w Koranie, że Mahomet był posłannikiem jego i podlegał śmierci. Macież przeto wyrzekać się jego wiary? Pamiętajcie! odszczepieństwo wasze nie dotknie Boga, tylko was samych, błogosławieństwo zaś Allaha, spłynie na wiernych.“ Lud słuchał tych słów, rzewne łzy lejąc. Przekonały one Omara, ale nic pocieszyły go, cisnął się na ziemię w rozpaczy, opłakując zgon wodza i przyjaciela.
Śmierć proroka wedle historyków Abulfedy i Al­‑Dżanabi nastąpiła w sześdziesiątą trzecią rocznicę jego urodzin, w jedenastym roku Hegiry, a sześćset trzydziestym drugim ery chrześcijańskiéj.
Ciało umyte i skropione wonnościami, owinięto w trzy powłoki, dwie białe, a trzecią z sukna pasistego Yemen. Następnie perfumowano aloesem, bursztynem, piżmem i wonnemi ziołami. Potem wystawiono na widok publiczny, i siedemdziesiąt dwie modlitw odmówiono nad niém. Trzy dni tak stało wedle zwyczaju wschodniego. Gdy już poczynały pokazywać się ślady zepsucia, wzięto się do pogrzebu. Tu powstała sprzeczka, co do miejsca, gdzie zwłoki złożyć miano. Mohadżerynowie, obstawali za rodzinnem miastem proroka Mekką. Ansarianie za Medyną. Inni znów, chcieli by je przeniesiono do Jerozolimy; gdzie spoczywają drudzy prorocy. Wreszcie Abu­‑Beker, którego słowa rozstrzygały wszelkie spory, oznajmił życzenie Mahometa; „spocząć, gdzie umarł.“ Życzenie to spełniono dosłownie i pogrzebano go w domu Ajeszy, pod łożem, na którém skonał.
Nota. Dom Ajeszy stał obok meczetu, skromnego budynku, ze ścianami lepionemi z gliny, dachem krytym palmowemi liściami, wspartym na drewnianych słupach. Przemieniono go późniéj w obszerną świątynię, w kształcie kolumnady, sto trzydzieści kroków w kwadrat mającą, z czterema bramami.
Kolumnady złożone są z kilku szeregów słupów, pokrytych bogatemi malowidłami. Po rogach stoją cztery minarety.
W południowo wschodniéj części budynku, jest miejsce zagrodzone, zielono malowanemi kratami, tak szczelnie przeplatanemi drutem, że tylko przez małe sześciocalowe okienka zajrzeć doń można. Tu są groby proroka i jego dwóch następców i przyjaciół Abu­‑Bekera i Omara. Wyniosła kopuła z pół księżycem na wierzchu wznosi się nad niemi. Meczet, gdzie leży prorok, uległ zniszczeniu, i był rozwalonym przez burzę, odbudował go Sułtan Egiptu; rozszerzył zaś i wzbogacił Kalif­‑Walid. Zrabowali potem Wehabici. Teraz czuwa nad nim trzydziestu Agów z wodzem zwanym Szeik­‑al­‑Haram, to jest wódz świętego domu. Szczegóły te czerpaliśmy z opisów Burckharda.


ROZDZIAŁ XXXVIII.

Osoba i charakter Proroka. Rzut oka na jego zawód prorocki.

Mahomet jak głosi podanie, był wzrostu średniego, silnéj budowy, muskularnej, ręce i nogi miał duże. W młodości słynął z niesłychanej siły; głowę miał dużą, kształtna, piersi wypukłe, czoło wysokie poorane żyłami. Twarz owalną, pełną wyrazu, nos orli, oczy czarne, usta szerokie oznaczające wymowność, zęby cudnej białości choć nieco rzadkie i nierówne, włosy czarne w kędziorach spadające na ramiona, brodę długą. Obejście jego czasami wesołe, zwykle było poważne i spokojne; uśmiech miał pociągającéj słodyczy, płeć brunatniejszą od innych Arabów. Władze jego umysłowe były niezaprzeczenie olbrzymie; odznaczał się bystrem pojęciem, niesłychaną pamięcią, żywą wyobraźnią i twórczym genjuszem. Umysł lubo nierozwinięty nauką, kształcił się i dojrzewał głębokiém badaniem charakterów ludzkich. Zwykle poważne i sentencjonalne wiodący rozmowy, posiadał zapas niewyczerpany aforyzmów i przenośni.
Wstrzemięźliwy; pogardzał zbytkiem i świecidłami. Suknie jego wełniane lub z pasistéj tkaniny Yemenu, często łatane były. Na głowie nosił na wzór aniołów turban. Wyznawcom swym zabronił prorok nosić sukni całych jedwabnych, i pierścieni na palcach. Sam miał pierścień srebrny z pieczęcią i napisem. „Mahomet Prorok Boży.“ O czystość koło siebie, dbał bardzo. Z częstego używania olejków i wonności wynikał ten zapach roskoszny otaczający go, który historycy Arabscy za dar zesłany z nieba podają. Namiętna skłonność do płci niewieściéj wywierała wielki wpływ na wszystkie jego sprawy. W obecności pięknéj kobiety miał bezustannie gładzić czoło i poprawiać włosy. Niewiadomo z pewnością ile miał żon. Abulfeda sumienniejszy od innych dziejopis, podaje ich piętnaście, drudzy dwadzieścia pięć. Umierając zostawił ich dziewięć, każda miała osobne mieszkanie, obok Meczetu. Z dzieci proroka jedna Fatyma przeżyła ojca, a i ta wkrótce pospieszyła za nim do grobu. Z jéj potomków jeden tylko syn Hassan zasiadł na tronie Kalifów.
W domowém pożyciu był Mahomet bardzo sprawiedliwy. Zarówno przyjmując przyjaciół i obcych, bogacza i żebraka, pozyskał sobie tém ojcowskiém obejściem miłość ludu.
Popędliwy z natury, usilną pracą zdołał wyrobić panowanie nad sobą, „Służyłem mu od ośmiu lat mego życia“ mówi jego sługa Anas, „a niepamiętam żeby mnie łajał kiedy, chociaż nieraz zasłużyłem.“
Rozbierając żywot Mahometa należy mieć na uwadze, że wiele niedorzeczności na jego karb upowszechnionych nie należy mu przypisywać. Cuda, które mu przyznają, są to powieści wymyślone przez fanatyków. Owszem, on jawnie odrzucał wszelkie cuda, wyjąwszy Koranu. Tu musimy wziąść pod głębszą uwagę tę pamiętną księgę. Gdy z jednéj strony żarliwi Muzułmanie, i niektórzy z najuczeńszych doktorów wiary, dla przecudownego stylu i wzniosłych myśli Mahometa, początek Koranu z nieba podają, drudzy mniéj zapaleni krytycy, widzą w nim niektóre sprzeczności, częste powtarzania i podania nie zawsze prawdziwe. Ależ Koran dzisiejszy nie jest już tym samym jakim go zostawił Mahomet. Objawienia były przy różnych świadkach, w różnych miejscach, w różnym czasie. Spisywano je na pargaminie, liściach palmowych lub kościach, które rzucano do skrzyni pod opieką jednéj z żon będącéj. Dopiero w jakiś czas po śmierci proroka wziął się Abu­‑Beker do uporządkowania tych notatek. Zeid­‑Ibn­‑Tabet sekretarz proroka użytym był do tego. Notatki i swistki zebrane przez niego, pozszywano że tak powiem do kupy bez ładu i chronologicznego porządku. Księga z nich utworzona, przepisana na wiele rąk, rozeszła się po wielu miastach Arabji; wkradło się jednak do niéj dużo pomyłek, dla sprostowania których potomność niemogła znaleźć sposobu.
Równie niedokładne i ciemne mamy dokumenta tyczące się życia samego Mahometa. One to utrudzają zadanie rozwiązania zagadki o tym proroku.
Historja jego dzieli się na dwie części. W pierwszéj aż do dojrzałego wieku nie można odgadnąć celu do którego dążył Mahomet. Byłaż to rządza bogactw? Małżeństwo z Chadydżą zbogaciło go odrazu. Byłaż to rządza wywyższenia się? Ród swój wywodził z najdostojniejszéj rodziny Korejszytów, a rozumem i uczciwością już i tak zajmował wysokie stanowisko między współobywatelami. Byłaż to żądza chwały? Zaszczyt czuwania nad Kaabą i rządzenia Mekką, godności dziedziczne w jego rodzie, mógł i on z czasem odziedziczyć. Zadając cios bałwochwalstwu, tém samém zadawał śmiertelny cios przywilejom, z których wypływały zaszczyty i znaczenie jego rodu. Postępowaniem tém ściągał on groźną na swą głowę burzę, nienawiść krewnych, i pogardę współobywateli.
Gdzież ta strona świetna początku jego prorockiego zawodu, co by blaskiem swym olśnić, za tyle poświęceń wynagrodzić miała? Tem bardziéj, że nie lękliwie, nie tajemniczo stawiał pierwsze kroki. W miarę rozgłaszania swojéj nauki, ściągał na siebie pogardę, obelgi, prześladowanie krewnych, które kilku wyznawców jego skazały na tułactwo, jego samego wygnały z rodzinnego miasta. Czemuż tak wytrwale ją głosił, gdy ta odpłacała mu boleścią, niweczyła doczesne szczęście w porze życia, gdzie już się o przyszłości nic marzy.
W braku dotykalnych powodów; szukać musimy rozwiązania téj zagadki w najwięcéj tajemniczéj części jego życiorysu; tę staraliśmy się skreślić w pierwszéj połowie tego opowiadania; tu wykazywaliśmy jak pełen zapału jego umysł, podniecany stopniowo modlitwą, postem, samotnością, rozdrażniony cierpieniem fizyczném wpadał w zapomnienie, w którém mniemał iż odbierał wyroki Boże.
Wtedy to on mocno wierzył w rzeczywistość cudownych swych snów; tém bardziéj, że w tém utwierdziła go Chadidża i uczony Waraka. Raz przekonany o misji swéj rozkrzewiania wiary, wierzył już w własne sny i widzenia.
Wszystkie jego kroki, począwszy od ucieczki do Medyny, są to kroki zapalonego entuzjasty, zostającego pod wpływem natchnienia; odtąd począł mocno wierzyć, że zesłany jest na reformę wiary. Wszystkie części Koranu podówczas objawione, jakkolwiek doszły do rąk naszych, odarte z pierwotnéj piękności, są jednak pełne poezji i natchnienia; z wielu względów można przypuszczać, że Mahomet nauki swe czerpał nieraz z Ewangelji Jezusa Chrystusa.
Takim jest sposób zapatrywania się na Mahometa w początkach jego zawodu, kiedy cierpiał ubóstwo i prześladowanie w Mekce.
Za przybyciem jednak do Medyny, gdzie nietylko znalazł przytułek i schronienie, ale nadto ujrzał się na czele potężnéj sekty ślepo mu posłusznéj, nastąpiła w nim rażąca zmiana; od téj chwili Mahomet z całą potęgą swojéj woli, podążał do zamierzonego przez siebie celu, w gorliwości swojéj stając się okrutnym, srogim i chciwym nieograniczonéj władzy; pomimo to niegodzi się posądzać Mahometa, jak to niektórzy czynią o olbrzymi zamiar zawojowania świata. Orli jego wzrok tak daleko nic sięgał. Cobądź, był to człowiek potężnym obdarzony umysłem, lubo niekiedy podległy namiętnościom, uniesiony wielkością przyjętego na się posłannictwa.
Powodzenie zrodziło jego plany, a nie plany powodzenie. Czterdzieści lat miał wstępując w zawód prorocki. Dzień mijał za dniem nim objawił naukę swéj rodzinie.
Trzynastego roku swéj misji opuścił Mekkę, skazując się na ubóstwo. Dążąc do Medyny nie marzył nawet o potędze, którą miał pochwycić w dłonie. W miarę jak wzrastały zasoby, rozwijały się jego plany.
Gdyby w rzeczy saméj miał myśl połączyć w jedno braterstwo wiary rozpierzchłe pierwiastki Arabji, w celu zewnętrznych podbojów, byłby to jeden z najznamienitszych wojowniczych pomysłów; myśl ta jednak dopiero późniéj w jego głowie zrodziła się.
Od chwili, w któréj ogłosił prawo miecza, nęcąc Arabów żądzą łupów, rzuconym był w wojenny zawód zdobywcy, który go uniósł niewstrzymanym pędem. Sam fanatyzm wlany w serca wiernych już starczyłby za wojenny genjusz. Pierwszemi jego krokami kierował Waraka; w wojennym zawodzie porywali go zapałem swym Omar, Kaled i inni.
Zdobyte wawrzyny nie wzbudzały w nim pychy. Na szczycie potęgi nawet zachował tęż samą prostotę obyczajów jak w dniach przeciwieństwa. Jeśli sięgał ręką po najwyższą władzę, była nią władza wiary; jak sam nie pysznił się z światowéj potęgi, tak starał się aby jéj nie miała jego rodzina. Bogactwa spływające nań z haraczów i łupów, obracał na pobożne i litościwe cele; częstokroć w kassie były pustki.
Wedle dziejopisa Omara­‑Ibn­‑Al­‑Hareta umierając nie zostawił nawet złotego denara, ani srebrnego dirhema, niewolnika, lub niewolnicy, nic prócz siwéj mulicy Daldal, i broni. „Allah“ głosi podanie Arabskie, „dawał mu klucze wszystkich skarbów ziemi, ale on nie korzystał z tego.“
To właśnie zaparcie się siebie, i ta żarliwa pobożność przebijająca się we wszystkich zmianach jego losu, dozwala trafnie ocenić charakter Mahometa. Modlił się ciągle. „Ufaj w Bogu,“ mawiał w chwilach rozpaczy i próby. Na miłosierdziu Bożém opierał całą swą nadzieję przyszłego szczęścia. Raz spytała go Ajesza: „Proroku, czyż nikt nie wstępuje do Raju, tylko przez łaskę Bożą?“
„Nikt — nikt — nikt,“ odpowiedział. „Ależ ty proroku nie będzieszże z tego wyłączony?“ „Nie wejdę do Raju, jak za łaską Bożą,“ odrzekł jéj prorok uroczyście.
Pokora, z jaką zniósł śmierć syna swego, daje dowód tego spuszczenia się zupełnego na wolą Pana; trwał w niém przez całe życie, aż do ostatniej godziny.


DODATEK.


W jednym z pierwszych rozdziałów daliśmy tyle ogólnych uwag o wierze Mahometa, ile nam się zdawało potrzebném do wyjaśnienia opowiadania. Teraz choćby nam powtarzanie zarzucić miano, dołączamy rys jéj więcej szczegółowy.
Islamizm dzieli się na dwie części: na wiarę i na obrządki. Część pierwsza dzieli się na sześć artykułów: 1, na wiarę w Boga; 2, w jego aniołów; 3, w jego pismo, to jest w Koran; 4, w jego proroków; 5, w zmartwychwstanie i sąd ostateczny; 6, w przeznaczenie. Rozbierzmy je kolejno.
Wiara w Boga. Mahomet wpajał w wyznawców pojęcie jedności Bóstwa, stwórcy wszechświata, wszechwładnego, miłosiernego, wiecznego. To pojęcie właśnie główną sprzeczność z wiarą Chrystusa i pojęciem Trójcy stanowi.
Wyznawano je wznosząc jeden palec w górę i wołając: „Laelah ella Allah.“ Niema Boga nad Boga; dodawano następnie „Muhammed Raszil Allah,“ Mahomet jest prorokiem Boga.
Wiara w Aniołów. Wiara w aniołów i duchów niegdyś najstarożytniejszych narodów Wschodu, przebija się jasno w Koranie. Są to eteryczne istoty stworzone z najczystszego żywiołu, z ognia; istoty te najdoskonalszéj piękności, nie mają płci, zkąd wolne są od ułomności i namiętności śmiertelnych.
Aniołowe dzielą się na liczne kasty, stosownie do spełnianych obowiązków i łask jakie u Boga mają; jedni oddawając mu cześć obchodzą tron jego, drudzy wieczne śpiewają hymny na cześć Jego, inni znów są to skrzydlaci gońcy lub pośrednicy ludzi.
Najdostojniejsi są czteréj archaniołowie.
Gabrjel anioł objawień, spisujący wyroki Boga; Michał rycerz walczący za wiarę; Azrael anioł śmierci; Izrafil co ma uderzyć w trąbę ostatecznego sądu.
Najświetniejsze kiedyś między niemi miejsce zajmował anioł buntowniczy Azazil. Gdy Bóg rozkazał aniołom oddać cześć Adamowi, on nie był Bogu posłuszny. „Mamże ja, ten, któregoś stworzył z ognia, bić czołem istocie ulepionej z gliny?“ zawołał. Za czyn tak krnąbrny został wygnany z Raju i przezwany Eblisem to jest rozpaczą. Mszcząc się swego upadku czycha wciąż na zgubę ludzi, stawia sidła, szepcze pokusy i nieczyste myśli.
Aniołowie, zwani Moakkibaci, podrzędniejsze zajmują miejsce; każdy śmiertelnik ma z nich jednego po prawéj, drugiego po lewéj stronie, oni śledzą jego uczynki, słyszą każde słówko.
Za nadejściem nocy odlatują do nieba z pisaném sprawozdaniem, a inni zastępują ich miejsce. Każdy dobry uczynek, głosi podanie, dziesięćkroć naznacza anioł prawy; skoro zaś człowiek zgrzeszy, mówi do towarzysza: „Zechciéj na siedm godzin zapomniéć o grzechu; może on się spostrzeże, poprawi i uzyska przebaczenie.
Dżiny czyli genjusze są to istoty również jak aniołowie stworzone z ognia, ale ulegające śmierci i ułomnościom ludzkim.
Mimo upadku i wygnania swego, Eblis czyli szatan, utrzymał swe panowanie nad temi duchami, których orjentaliści dzielą jeszcze na srogie i olbrzymie Dziny, i na lekkie, wiotkie, żyjące wonnościami Pery. Prócz tych istnieją pół duchy, Takwiny czyli przeznaczenia; są to skrzydlate niewiasty cudnéj urody, broniące śmiertelników od sideł szatana.
Cały ten systemat duchów i aniołów jest zlewem przesądów hebrajskich, magijskich i pogańskich czyli sabejskich.
Wiara w Koran. W siódmem niebie od wiecznych czasów istnieje olbrzymia księga, w którą anieli wpisują wyroki Boże; przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Z niéj to anioł Gabrjel udzielał światło Mahometowi, objawiał mu jéj wyjątki. Jako słowa Boga są w pierwszej osobie.
O ich ułożeniu mówiliśmy wyżéj. Kompilacja ta stanowi religijne prawo Mahometan, kodex cywilny, kryminalny. Zaszczytnie jest miéć kopję tej księgi wspaniale oprawną. Napis umieszczony na okładce wzbrania nieczystemu dotykać się jéj; czytając należy ją trzymać wyżéj pasa. Muzułmanie składają na niej przysięgę; w trudnych okolicznościach pierwszy lepszy ustęp jakim przy otwarciu księgi wpadnie im w oczy, za prognostyk biorą.
Prócz Koranu czyli spisanego prawa, zdania i rady, które Mahomet w rozmaitych wypadkach zebrał, są w księdze zwanej Sunna.
Mahometanie zarówno ją czczący jak Koran, stanowią sektę Sunnitów; ci zaś co ją odrzucają zwą się Szeidami albo Szyitami.
Sekty te krwawo prześladowały się wzajem. Sunnici noszą białe, Szeidzi czerwone turbany; zkąd pierwsi zwą ich pogardliwie Kussylbakami to jest Czerwonemi głowami.
Czwarty artykuł wiary odnosi się do proroków.
Liczba ich dochodzi do dwudziestu tysięcy; sześciu góruje nad innymi, ich zsyła Bóg na ziemię by prawdy śmiertelnym głosili.
Piąty artykuł wiary odnosi się do zmartwychwstania i sądu ostatecznego. Pojęcie tego okropnego dnia czerpane jest z podań żydów i chrześćjan, jak naprzykład straszny grobowy trybunał.
Gdy Azrail spełnił swój obowiązek i zwłoki spoczną w mogile, staje nad niemi dwóch strasznych sędziów, czarne anioły Munkir i Wenekir. W czasie badania dusza łączy się napowrót z ciałem. Zmarły, powstawszy z grobu, zda im sprawę z swego żywota, odpowie na pytania jedności Boga i posłannictwa Mahometa tyczące się. Jeśli zmarły okaże się godnym nagrody, dusza lekko uwalnia się z więzów ciała i ulatuje przez usta; jeśli zaś zasługuje na karę, wyszarpuje się z niego z okropnemi katuszami.
By to badanie ułatwić, składają Mahometanie umarłych, bez trumny, obwiniętych całunem, w sklepione groby.
Czas upływający od zgonu do zmartwychwstania zwie się Beczak, to jest przedział. Cały ten perjod ciało spoczywa w grobie, dusza zaś śni i marzy o przyszłym losie.
Dusze proroków wzlatują natychmiast do Raju.
Dusze zaś męczenników i walecznych poległych w boju, przemienione w zielone ptaszki, bujają żywiąc się owocami, pijąc z rajskich strumyków. Dusze śmiertelnych błąkają się koło swych mogił.
Ztąd pochodzi zwyczaj u Muzułmanów modlenia się na grobach zmarłych.
Wielu Muzułmanów utrzymuje iż dusze wiernych przemienione w białe ptaszki gnieżdżą się pod tronem Allaha; dusze zaś niewiernych, strącone przez aniołów w pieczary podziemne, czekać tam będą sądu ostatecznego.
Dzień zmartwychwstania poprzedzą okropne przepowiednie i zjawiska. Księżyc sic zaćmi, słońce wschodzić będzie na zachodzie, niknąć zaś na wschodzie; wojny nastąpią okrutne, jak również powstanie nieporządek i upadek wiary; przybędzie Antychryst, Gog i Magog pustoszyć będą ziemię, dym zaciemni przestwór, człowiek przechodzący obok mogiły pozazdrości zmarłym cichego snu.
W końcu zagrzmi trąba Izrafila.
Zadrży, słysząc to ziemia; runą miasta i zamki, góry zrównają się z polem. Zaćmi się sklep niebios, stopnieje firmament, księżyc, słońce i gwiazdy strącone zostaną w głębinę morza. Ocean wyschnie lub zakipi w swoich otchłaniach.
Przestrach ogarnie świat cały, ludzie odbiegną od żon, rodziny i braci, matki porzucą niemowlęta, dzicy mieszkańcy lasów i puszcz trwożnie gromadzić się będą.
Drugie odezwanie się trąby jest hasłem zniszczenia. Na jéj odgłos w jednéj chwili padną trupem ludzie, wszystkie stworzenia nieba i ziemi, aniołowe i genjusze; kilku tylko wybranych pozostanie przy życiu. Ostatni skona Azrail, Anioł śmierci!
Potém nastąpi ulewa według jednych czterdzieści dni, według drugich czterdzieści lat trwać mająca.
Trzeci odgłos trąby oznajmi sąd ostateczny.
Przestrzeń dzieląca niebo od ziemi zapełni się duchami dążącemi do swoich mogił. Roztworzy się ziemia; nastąpi chrzęst trupich kości; rozpadnięte członki zespolą się razem, dusze w nie wstąpią. Niewierni pełzać będą po ziemi, wierni zaś stąpać z czołem wzniesioném ku niebu. Prawdziwie pobożnych uniosą do nieba mlecznéj białości skrzydlate wielbłądy z złotemi siodłami.
Nastąpi badanie. Tuż obok stać będzie Anioł Gabrjel z potężną szalą. Pyłek maluczki dostateczny będzie do jéj przeważenia. Jeśliś skrzywdził drugiego, zapłacisz mu dobremi uczynkami twemi; jeśli ich nie masz, przyjmiesz na karb twój cząstkę odpowiednią jego grzechów.
Po próbie szali nastąpi próba mostu.
Tłum cały będzie przechodzić za Mahometem przez most Al­‑Syrat, nad otchłanią Gehenny, to jest Piekieł, a wązki jak ostrze miecza.
Niewierni i występni pogrążą się w most przepaściach; zbawieni zaś, przebywszy go z pomocą cudownego światła lotem błyskawicy, wejdą do państwa raju.
Myśl ta wzięta jest od Hebrajczyków i Magów. Gehenna jest krainą okropności, tam drzewa za konary mają wijące się węże, za owoce, łby szatanów.
Piekło dzieli się na siedm piekieł, jedno straszniejsze od drugiego. W pierwszém są Ateusze. W drugiém Manicheanie, wierzący w dwa pierwiastki Bóstwa; w trzeciém Braminowie Indyjscy; w czwartém Żydzi; w piątém Chrześćjanie; w szóstém Gwebry, a w siódmém Hypokryci.
Straszny anioł Tabek, to jest kat, rządzi tą krainą. Piekło i opis jego katuszy dały pole do zaciętych sporów, doktorów wiary. Jedni utrzymują, a lud podziela ich zdanie, że żaden z wiernych nie będzie cierpieć wiecznie; występki swe odpokutuje cierpieniami trwającemi od dziewięćset do dziewięć tysięcy lat. Drudzy utrzymują, że Bóg, zmiłowawszy się nad potępieńcami, położy kres ich katuszom.
Ci co jak Chrześćjanie pośrednika w Chrystusie mają, uwolnieni będą najpierwéj. Nie dla nich jednak uciechy raju! Łaska ograniczy się na ustaniu mąk.
Między Gehenną a Rajem, w przestworze zwanym Al­‑Araf, umieszczeni zostaną, dzieci, obłąkani i idjoci, również jak ci których szala ni na tę, ni na owę nie przeważyła się stronę; za pośrednictwem Mahometa jednak ci będą mogli wpuszczeni być do raju. Mieszkańcy Al­‑Arafu rozmawiać mogą z błogosławionymi i potępionymi. Al­‑Araf rajem jest względem Gehenny, a piekłem względem Raju.
Al­‑Dżainat czyli ogród. Wyszedłszy szczęśliwie z badań i prób, prawowierny ochładza się w stawie proroka. Jest to cudne wonne jezioro, miesiąc drogi obwodu mające, a zasilane rajską rzeką Al­‑Kauter. Wody jego miodowéj słodyczy, zimne jak lód, przejrzyste jak kryształ, kto raz ich skosztuje, ugasi na wieki pragnienie. Bram Raju strzeże i otwiera anioł Ruszwan. Jak Gehenna jest krainą łez i rozpaczy, tak Raj jest dziedziną wesołości i rozkoszy. Grunt jego ubity jest z najdelikatniejszej mąki owsianéj, skropiony wonnościami, zasiany w miejsce piasku i kamieni perłami i hjacyntami.
Strumyki, płynące winem lub mlekiem, przesuwają się wzdłuż brzegów kwiecistych, łożyska ich są piżmowe, brzegi z kamfory, pokryte mchem szafranowym.
Tu rośnie Taba, drzewo życia, tak olbrzymie, że ktoby chciał cień jego przebiedz, musiałby sto lat pędzić na bystronogim rumaku.
Szaty mieszkańców tej rozkosznéj krainy lśnią klejnotami; na głowach noszą, złote korony wysadzane perłami i djamentami, mieszkają w pałacach i jedwabnych pawilonach. Każdy z nich ma sto sług na rozkazy, noszących za nimi misy i puhary z wyśmienitemi potrawami i napojem.
Może on ucztować bez nasycenia, pić bez upojenia.
W powietrzu brzmić będzie śpiew Izrafila i niebianek; sam szmer gałęzi stanowić będzie cudną melodję.
Prócz tych uciech używać będzie wszelkich rozkoszy miłosnych; prócz żon, które miał na ziemi a które połączą się z nim z dziewiczemi wdziękami, otaczać go będą, Hur­‑al­‑Yonny, to jest Huryski, tak zwane dla swoich czarnych oczu; są to istoty wiecznie piękne, posiadające dar odnawiania swojéj dziewiczości. — Po 72 Hurysek wypada na prawowiernego. Miłosne ich stosunki będą. owocne lub bezowocne stosownie do jego woli, potomkowie w godzinę dorastać będą.
By tém łacniej używać tych rozkoszy, wierni zmartwychwstawać będą w 30 roku życia, to jest w sile wieku; wzrostu Adama; władze ich będą nadludzkie, nic będą w niczém doznawali przesycenia.
By inne uciechy opisać, użył Mahomet textu pisma Świętego mówiąc, że będą takie jakich oko nie widziało, ucho nie słyszało, i myśl ludzka nie objęła.
Szóstym i ostatnim artykułem wiary jest Przeznaczenie. Na niém opierał prorok pomyślność swego oręża.
Według niego każde zdarzenie naprzód obmyślone przez Boga, wpisane jest do księgi przedwiecznéj. — Los każdego człowieka, godzina jego śmierci, ma być oznaczona naprzód; żadna potęga i rozum ludzki nie zmienią jéj. — Ufni w to Muzułmanie śmiało biegli do boju, śmierć na polu bitwy wyrównywała męczeństwu, wtedy czekały ich rozkosze Raju, a wrazie zwycięztwa bogate łupy.
Doktrynę tę odmawiającą ludziom wolnéj woli, ustrzeżenia się grzechu, uniknienia kary, jako niezgodną z sprawiedliwością i miłosierdziem Bożém, odrzuca wielu Muzułmanów. Powstało ztąd kilka sekt, które nie są za prawowierne uważane.
Doktryna przeznaczenia była jednym z objawów szczególnie w porę nadeszłych. Było to po krwawym dniu pod Ohud, pamiętnym śmiercią Hamzy i tylu walecznych. Wlała ona odwagę w serca zniechęconych towarzyszy.
Prócz tego Mahomet oznajmił im słowa anioła Gabrjela, donoszące mu o przyjęciu w siódmém niebie Hamzy, z zaszczytną nazwą Lwa Boga i jego proroka. Spoglądając zaś na pole zasłane trupami dodał: Będę wszystkim poległym w sprawie Bożéj świadczył, gdy powstaną w chwale zmartwychwstania.
Mogłoż być co trafniéj obmyślaném do nadania popędu przesądnym żołnierzom na drogę zwycięztw i podbojów; zwyciężą, czeka ich bogata zdobycz, — legną, uciechy Raju.
Siłą olbrzymią darzyło ramie wiernych; ale z chwilą kiedy następcy proroka złożyli krwią dymiący oręż do pochwy, poczęła doktryna przeznaczenia zgubny swój wpływ wywierać.
Zdenerwowani spoczynkiem, rozkoszami dozwolonemi przez Koran, Muzułmanie uważali każde niepowodzenie za wyrok Allaha.







  1. Beni-Sad (dzieci Sada) wraz z Katanami pierwotnemi są Arabji mieszkańcami. Ich dolina znajduje się w łańcuchu gór ciągnącym się do Taye. (Burchard, Beduini: tom 11 str. 47).
  2. Koran rozdział 11.
  3.  Z wyrazu arabskiego „Kora“ (nauczać, głosić).
  4. Koran rozdział V.
  5. W dniu tym, obchodzą wyznawcy Koranu święto Nowego Roku.
  6. To zwoływanie z Minaretów nazywają Azan.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Washington Irving i tłumacza: Anonimowy.