Życie Mahometa/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Washington Irving
Tytuł Życie Mahometa
Pochodzenie Koran (wyd. Nowolecki)
Wydawca Aleksander Nowolecki
Data wyd. 1858
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXX.

Wojna w górach. Obóz nieprzyjacielski w dolinie Autas. Bitwa w przesmyku Honein. Zdobycie obozu. Podział łupów. Mahomet u grobu matki.

Tymczasem groźna burza zbierała się w górach. Takefici, Hawazyni, Joszmici i Saadyci połączyli się z kilku innemi plemionami górali, w celu zwalenia potęgi grożącéj podbiciem całéj Arabji. Między Saadytami spędził dzieciństwo swoje Mahomet, w ich dolinie oczyścił anioł jego serce. Takefici stojący na czele sprzymierzonych posiadali warowny w górach gród Tayef, gdzie oddawano cześć sławnemu bóstwu Al‑Lat. Mahomet zachował w sercu urazę za przyjęcie jakiego doznał w Tayef.
Wodzem sprzymierzonych był; Malek­‑Ibn­‑Auf naczelnik Takefitów: Z jego rozkazu konfederaci zebrali się w dolinie Autas między Ilonein a Tayef leżącéj. Znając doskonale ich zmienność kazał im bogactwa rodziny przywieść z sobą. Obóz nie liczący cztery tysiące ludzi zdolnych do broni, zapchany był tłumem kobiet i dzieci, oraz trzód i sprzętów.
Planowi założenia obozu silnie opierał się Doraid wódz Joszmitów. Był to sędziwy doświadczony wojak, przeszło sto lat liczący, wyschły jak skielet, prawie ślepy; tak był wątłym na siłach iż go w lektyce przywieść musiano. Mimo to przeważny głos zabierał w radzie.
Żądał, by niewiasty i dzieci próżno zaprzątające miejsce, odesłano do domów natychmiast; nieusłuchano go.
Mahomet ruszył na nich w dwanaście tysięcy wojska; w polu prorok rzadko dosiadł konia, przenosząc nader ulubionego muła Daldal. Ufny w przemagające siły, zapuścił się niebacznie w góry i wszedł na posępną dolinę leżącą na pograniczu krainy Honein. Żołnierze bezładnie puścili się w skalisty przesmyk; wtém rażeni zostają gradem strzał i pocisków. Malek i jego wojownicy, dzikie wydając okrzyki, zjawiają się na szczytach skał.
Przelękli się Muzułmanie, podali tył i pierzchli bezładnie. Próżno silił się prorok ich powstrzymać, każdy pragnął czemprędzéj umknąć z okropnej doliny.
Widok ten rozradował ninawistnych Mahometowi.
„Na Boga” wołał Abu­‑Safian, „chyba fale morza ich wstrzymają.”
„Czarodziéjska potęga proroka kończy się” mówił drugi.
Mahomet uniesiony rozpaczą pchnął muła w zastępy wroga, ale Al­‑Abbas pochwycił mu cugle i wydał grzmiący okrzyk. Na jego głos potężny, wstrzymali się uciekający, a nie widząc za sobą pogoni, zwrócili się i stawili czoło schodzącemu z gór nieprzyjacielowi. Wszczął się bój morderczy. „Rozpala się ogień” zawołał prorok radośnie, słysząc chrzęst zbroi i szczęk oręża. — Pochyliwszy się zaś z siodła, podjął garść pyłu i cisnął ją na nieprzyjaciół wołając: „Gińcie niech was ten pył oślepia.”
Zmieniła się postać rzeczy; górale pierzchli. Malek i Takefici schronili się do swojego miasta, reszta uciekła do obozu Autas. Mahomet rozłączywszy się w dolinie Honein wysłał Abu­‑Amira z silnym oddziałem na zdobycie obozu. Hawazyni bronili się dzielnie. Abu­‑Amir poległ, ale siostrzeniec jego Abu­‑Musa objął po nim dowództwo, i przechylił zwycięztwo na stronę Muzułmanów. Obóz wraz z niesłychaną liczbą łupów, wpadł w ręce zwycięzców. Abu­‑Musa wiodąc mnogich jeńców, wrócił trymfując do doliny Honein. Jedna z branek, Al­‑Szyma córka jego mamki Halemy, cisnęła się prorokowi do nóg, błagając go o wolność. Próżno usiłował Mahomet rozpoznać w zgrzybiałej staruszce towarzyszkę lat dziecięcych; ale Szyma obnażywszy ramie przekonała go pokazując mu bliznę od rany którą jéj bawiąc się zadał.
Podniósł ją z kolan łaskawie, i dał do wyboru: przytułek w własnym domu, lub wolność wrócenia do swoich.
Przy podziale branek powstała trudność. Mogliż Muzułmanie, żyć z niewiastami zamężnymi, nic popełniając grzechu cudzołóztwa? W porę tedy przybyło objawienie z nieba. „Nie poślubicie zamężnych kobiet, jeśli nie są brankami wojennymi i jeśli się na to niezgadzają.” Według więc tych słów, niewiasty zamężne mogły się stać żonami tych, co jo pojmali w niewolę.
Zostawiając w bezpiecznem miejscu jeńców i łupy, ruszył Mahomet w pogoń za Takefitami. Miasto ich i panujący nad nim zamek, za silnie obwarowane były, by je bez mozolnego oblężenia zdobyć można było.
Sporządzono tedy tarany i kusze pod okiem Salmana­‑al­‑Farei i wzięto się do łamania murów. Oblężeni dzielny stawiali opór, rażąc napastników gradem pocisków i potokami roztopionego żelaza.
Mahomet tymczasem, ogłosiwszy wolność niewolnikom zbiegłym z miasta, pustoszył sady i okoliczne winnice. Oblężenie trwało dwadzieścia dwa dni. Prorok przerażony złowróżbnym przez Abu­‑Bekera wytłumaczonym mu snem, chciał już odstąpić, ale żołnierze szemrać poczęli, nakazał więc szturm jeneralny do jednéj z bram. Jak zwykle spotkano i teraz zacięty upór; przekop zasłał się trupami, Abu­‑Safian, mężnie potykając się, stracił oko, muzułmanie odparci zostali.
Po téj stanowczéj rosprawie zwinął prorok obóz, przyrzekając żołnierzom w inną porę wrócić pod mury niezdobytego teraz miasta. Wojsko pociągnęło w dolinę, w któréj złożono łupy. Zdobycz podawana jest przez arabskich dziejopisów na 24,000 wielbłądów, 40,000 owiec 400 uncji srebra i 6,000 jeńców.
Niedługo potem przybyło do obozu poselstwo Hawazynów z uznaniem władzy i prośbą o zwrót rodzin i mienia. Halema, sędziwa karmicielka Mahometa przywlokła się z nimi. Wspomnienia lat dziecinnych mocno wzruszyły proroka. Co wam droższem spytał posłów, wasze mienia czy rodziny? Żony i dzieci, odpowiedzieli.
„Dobrze” odrzekł prorok; co domnie i Al­‑Abbasa wyrzeczemy się jeńców, lecz trzeba drugich do tego nakłonić. Stawcie się przedemną po południowéj modlitwie i oczekujcie: „Błagamy posłannika Bożego, by skłonił swój lud do wydania nam żon i dzieci; błagamy towarzyszy jego, by się wstawili za nami.”
Hawazyni poszli za tym rozkazem. Mahomet i Al­‑Abbas natychmiast zrzekli się jeńców, przypadających im w podziale, za ich przykładem poszli drudzy, z wyjątkiem dzikich plemion Tamin i Faza; ale i tych do tego kroku nakłonił prorok, przyrzekając im sześć razy większy dział niż innym z łupów w pierwszéj wyprawie zdobytych.
Mahomet wysłał poselstwo do Maleka, ofiarując mu wrazie poddania się i przejścia na wiarę Islamu wolność i zwrot utraconego mienia. Malek ujęty taką szlachetnością, pospieszył stanąć pod jego sztandary wraz z pewną liczbą sprzymierzeńców.
W obawie by we wspaniałomyślnych uniesieniach nieroztrwonił Mahomet owoców ostatnich zwycięztw, otoczyli go wkoło żołnierze domagając się podziału łupów. Prorok cisnąwszy na nich gniewnem okiem, zawołał: „Czyście mnie widzieli kiedy skąpym, obłudnym, zdradliwym?” wyrywając zaś włos z sierści wielbłąda dodał: „O Allahu! nigdym o ten włos nad mój dział nie przywłaszczył sobie zdobyczy; a i tę na twą chwałę rozdałem”
Nastąpił więc podział, prorok część swoją rozdał między osoby, których przychylność zjednać sobie pragnął, oraz między korejszytów. Abu­‑Safian w nagrodę za oko, które pod Tayef utracił, otrzymał 100 wielbłądów i 40 ok srebra. W równym stosunku obdarowani zostali Akrema, Ibn­‑Abu­‑Jal i drudzy wojownicy. Abbas­‑Ibn­‑Mardas niezadowolniony z swego działu, począł w satyrycznych rymach uskarżać się. „Weźcie tego człowieka, zawołał Mahomet, i utnijcie mu język.” Porywczy Omar chciał natychmiast wyrok ten spełnić, ale drudzy, lepiéj pojmując myśl proroka, powiedli Abbasa do zdobytego bydła i kazali mu najlepsze sztuki wybierać sobie. „Co? zawołał radośnie śpiewak, w tenże to sposób chciał prorok mnie uciszyć? Na Allaha, nic nie wezmę.” Mimo to posłał mu prorok sześć wielbłądów w darze. Od téj chwili poeta składał tylko rymy pochwalne na cześć Mahometa.
Łaskawość proroka dla korejszytów zbudziła zazdrość w Ansarjanach.
„Patrzcie,” mówili między sobą, jak obdarza zdrajców, tyra czasem my od tak dawna wiernie niebezpieczeństwa z nim dzielimy, cóż nad nasze działy dostaliśmy? Czemże zasłużyliśmy na to?”
Dowiedziawszy się o tem prorok wezwał ich do swego namiotu. „Słuchajcie, zawołał, waśniliście się, nie pogodziłżem was? zbłąkaliście się, nie naprowadziłżem was, na ścieżkę prawdy. Byliście ubodzy, nie wzbogaciłżem was?” Milczeli, on mówił daléj:
Przyszedłem do was okrzyczany za kłamcę a jednak uwierzyliście we mnie; prześladowano mnie wyście mi przytułek dali; wygnano mnie, wyście mnie pod wasz dach przyjęli; nic skąpiliście pomocy gdym jéj potrzebował. Możecież przypuszczać, że nie czuję tego? żem niewdzięcznik? Żalicie się, że obcym a nie wam daję. To prawda, daję im ziemskie dary, by pozyskać ich światowe serca. Wam coście mi byli wierni, daję mnie samego. Oni wracają do domów pędząc trzody wielbłądów i owiec; wy wracacie z prorokiem Bożym między wami. W imie tego co ma w swem ręku mą duszę: gdyby miał świat pójść w jedną, a wy drugą stroną, to bymposzedł z wami. Kogóż więc hojniéj obdarzyłem?”
Słowa te wycisnęły łzy sprzymierzeńcom.
„Proroku Boży!” zawołali „zadowalnia nas nasz dział!”
Teraz udał się Mahomet do Mekki, nie jako zwycięzca jednak, ale jako pobożny pielgrzym; następnie naznaczywszy Imanem Moada­‑Ibn­‑Dżabala, a namiestnikiem miasta szesnasto­‑letniego młodzieńca Otaba, ruszył z powrotem do Medyny. Za przybyciem do wioski Al­‑Abwa serce proroka gorąco pragnęło oddać cześć popiołom matki; cóż kiedy własne jego prawa, zakazywały wylewać łzy na mogiłach osób zmarłych w bałwochwalstwie.
„Błagałem pana by mi dozwolił płakać na grobie matki” zawołał i Pan wysłuchał mnie, ale gdym prosił o dozwolenie modlenia się nad nią, odmówił méj prośbie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Washington Irving i tłumacza: Anonimowy.