Życie Mahometa/Rozdział XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Washington Irving
Tytuł Życie Mahometa
Pochodzenie Koran (wyd. Nowolecki)
Wydawca Aleksander Nowolecki
Data wyd. 1858
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIX.
Zdobycie Mekki.


Mahomet gotował się do tajemnéj wyprawy na Mekkę; nieobjawiając nikomu celu téj wyprawy, zwołał sprzymierzeńców do Medyny. Przecięto kommunikację wszelką na drogach wiodących do Mekki, by Korejszyci o ruchach nieprzyjaciela nie powzięli języka, Mimo wszelkich ostrożności, o mało wszystkie jego plany zdradzonemi nie zostały. Haleb jeden z wychodźców, chcąc przysłużyć się swéj rodzinie pozostałéj w Mekce, wysłał przez śpiewaczkę Sarę list uwiadamiający Korejszytów o ruchach Mahometa. Sara dawno już puściła się w drogę, gdy ta zdrada doszła do uszu proroka; pchnął tedy za nią w pogoń Alego z pięcioma jezdnymi, którzy ją wkrótce dognali, ale mimo najściśléjszego przetrząśnienia, nie znaleźli przy niéj listu. Nakoniec Ali, dobywszy miecza pogroził jéj śmiercią jeśliby dłużej fatalne pismo ukrywać chciała. Ulękła się groźby śpiewaczka, wyjęła list między splotami włosów schowany i oddała go Alemu.
Haleb gdy mu wyrzucano zdradę przyznał się do winy; prorok jednak pomnąc na męztwo jakiego dał dowody w bitwie nad strumieniem Beder, przebaczył mu.
Mahomet opuścił Mcdynę na czele dzicsięcio­‑tysiącznéj armji Omar przewodniczący pochodom wojska, wiódł je szlakiem skalistym, i zakazał uderzać w kotły lub trąby.
W drodze połączył się z Mahometem, Al­‑Abbas wuj jego zbiegły z rodziną swą z Mekki; prorok przyjął go łaskawie, choć z wymówką za opóźnienie. „Jesteś ostatnim z wychodźców” rzekł: „jak ja jestem ostatnim z proroków.” Al­‑Abbas odesłał swą rodzinę do Medyny, sam zaś towarzyszył siostrzeńcowi. Nim się nieprzyjaciel dowiedział o tém, zdążył już oddział do doliny Mar­‑Azaran. Noc zapadła, w milczeniu rozbijali żołnierze namioty, rozpalali ognie.
Tymczasem Al­‑Abbas, jakkolwiek szczery prozelita, bolał nad ciosem grożącym Mekce, postanowił tedy nakłonić korejszytów do poddania się. Korzystając z ciemności nocnych, dosiadł białéj mulicy Faldali, i ruszył cichutko do miasta. Wtém doleciał do jego uszu tentent koni; podjazd wracał do obozu wiodąc z sobą dwóch jeńców. Byli niemi, Abu­‑Safian i jeden z jego officerów. Poprowadzono ich do ogniska Omara; ten poznał Abu­‑Safiana przy blasku łuczywa. „Chwała Allahowi” zawołał: „wpadłeś mi wreszcie w ręce, tym razem nie ujdziesz bezkarnie.” — Na szczęście jeńców nadbiegł Al­‑Abbas, wziął ich w swoję opiekę aż do sądu w tej mierze Mahometa. Omar ruszył żwawo do namiotu proroka, ale Al­‑Abbas wziąwszy w tył za siebie Abu­‑Safiana, zaciął muła i popędził na przód. — Mahomet odłożył do dnia następnego wyrok, tymczasem jeńców oddał pod straż wujowi. Gdy nazajutrz stawiono Abu­‑Safiana przed prorokiem, „No i cóż?” spytał go się „nadszedł czas uznać jedynego Boga!”
„Wiedziałem o tem wprzód” odrzekł jeniec.
„Teraz nadszedł czas uznać nmie za jego proroka” dodał Mahomet.
„Milszym mi jesteś niż ojciec i matka” odrzekł na to Abu­‑Safian, „ale do drugiego uznania nie jestem jeszcze gotów.”
„Dość tego” zawołał Omar; „wyrzecz się bałwanów lub zginiesz!”..
Al­‑Abbas wierny przyjaciel, w porę przybył w pomoc Abu­‑Safianowi, i błagał siostrzeńca o zwłokę.
Widząc jednak krytyczne swe położenie jeniec nie ociągał się więcéj z uznaniem proroka.
Abu­‑Safian w razie gdyby się miasto poddało, uzyskał dlań łagodne warunki. — By mógł dać korejszytom, wyobrażenie o siłach nieprzyjaciela, był przytomny przeglądowi wojska. — Karność i dzielna postawa wojowników zdziwiła Abu­‑Safiana; Niesposób oprzeć sic takiéj potędze, zawołał „zaprawdę Al­‑Abbasie, siostrzeniec twój potężne ma wojsko.”
„Tak jest” odrzekł Abbas, wróć więc do swoich i odwiedź ich od próżnéj z apostołem Bożym walki”.
Abu­‑Safian podążył do Mekki, zwołał mieszkańców i przestrzegł ich opowiadając o siłach wroga. Przykład jego pociągnął wielu za sobą.
Mahomet tymczasem nie przewidując skutku jego namów, przygotował swe szeregi do boju. Za danym hasłem, środkowa kolumna ruszyła ku miastu, po skrzydłach posuwały się pomniejsze roty.
Alemu powierzono święty sztandar; miał go zatknąć na górze Hadżun, i strzedz do przybycia proroka.
Wodzowie otrzymali rozkazy unikania rozlewu krwi.
Mahomet prowadził tylną straż, jadąc na ulubionym wielbłądzie Al­‑Kaswa. Na górze Hadżun obok sztandaru zatkniętego rozbito mu namiot; tu zsiadł z wielbłąda, zrzucił szkarłatny kaftan, a w jego miejsce oblókł strój pielgrzymi i czarny zawój. Wtem rzuciwszy okiem w dolinę, dostrzegł Kaleda na czele jazdy mordującego nieprzyjaciół.
Konnica jego z dzikich złożona Arabów, do wściekłości przywiedzioną została gradem strzał któremi ją przywitali Korejszyci; widząc to wódz ich, rzucił się na wrogów, którzy podali tył i pierzchli w nieładzie. Na karkach Korejszytów wcisnęli się Muzułmanie do miasta, i tylko szybkie rozkazy proroka uprzedziły rzeź mieszkańców.
Ruszył Mahomet do bram Mekki, mając Abu­‑Bekera po prawéj, Osmana zaś syna Zeida po lewéj ręce. Słońce ciskało pierwsze swe promienie, gdy w pielgrzymim stroju, z słowami Koranu na ustach, jako zwycięzca wjeżdżał do rodzinnego miasta „Do Boga należą zastępy nieba i ziemi; Bóg jest potężny i mądry, Sprawił widzenie Apostoła swego, w którem mu przyrzekł wprowadzić do Mekki swobodnie.”
Nie zsiadając z wielbłąda udał się Mahomet prosto do Kaaby, okrążył ją siedm razy, lecz gdy gotował się wejść wewnątrz świątyni, zawarł przed nim drzwi Otman­‑Ibn­‑Talha jéj odźwierny. Uniesiony gniewem Ali, wyrwał mu z rąk klucze, ale prorok kazał je zwrócić sędziwemu stróżowi; Otman tak czynem tym był ujęty, iż przeszedł natychmiast na wiarę Islamu.
Należało oczyścić teraz przybytek z hańbiących go bałwanów. Skruszono ich trzysta sześćdziesiąt. Najpotęzniejszém z tych bożyszcz miał być Hobal, sprowadzony z Balka w Syrji a posiadający władzę zsyłania deszczów.
Ściany świątyni, pokrywały malowidła aniołów w postaciach cudownych kobiet. — „Aniołowie” zawołał z oburzeniem prorok „nie są tacy; dla uciechy i w nagrodę wiernych są w niebie Huryski, aniołowie zaś Boscy są za czyste istoty, by kalać się myślą niewiast ziemskich.
Malowidła starto natychmiast. — Nawet gołębice misternie wyrżnięte z drzewa, skruszył prorok własnemi rękoma.
Z Kaaby udano się do studni Zem­‑Zem. Studnia ta jako pamiątka Agary i Izmaela nie tkniętą została. Za zbliżeniem się Mahometa do studni, podał mu wuj Al­‑Abbas dzban pełen wody.
Na pamiątkę tego pobożnego czynu, naznaczył go stróżem czaszy przy studni; dostojeństwo to święte piastuje dotąd ród Al­‑Abbasa.
W południowéj godzinie, z wierzchołka Kaaby zwołano wiernych na modlitwę. Po odprawieniu wszystkich tych obrządków, zajął prorok miejsce na wzgórzu Al­‑Safa, u którego stóp przeciągali mieszkańcy Medyny, składając mu przysięgę na wierność, oraz wyrzekając się bałwanów. — Chwilę tę przepowiedział Koran, „Bóg zesłał apostoła z religją prawdy, by ją wyniósł nad wszystkie inne. Zaprawdę ci co mu przysięgają; przysięgają temu samemu Bogu.” Stojąc u szczytu potęgi i chwały, odrzucił prorok wszelką cześć oddawaną królom. „Czemu drżysz?” spytał człowieka zbliżającego się doń lękliwie, „czego się lękasz? nie jestem królem, ale synem korejszyckiej niewiasty.”
Gdy przed nim stanęli dumni i groźni niegdyś naczelnicy korejszytów, rzekł im surowo; „Cóż z rąk moich spodziewać się możecie?” „Litości” odpowiedzieli „litości! wspaniałomyślny bracie, litości synu wspaniałomyślnego rodu!” „Niech i tak będzie” zawołał pogardliwie prorok. „Precz z moich oczu. Jesteście wolni!” Między niewiastami składającymi przysięgę była Henda żona Abu­‑Safiana. — Przebrawszy się, tuszyła sobie nie będzie poznaną, ale gdy prorok przenikliwe oko w nią wlepił, padła na kolana wołając: „Zmiłuj się nademną! „Litości, ja jestem Henda.” Mahomet przebaczył jéj.
Między skazanymi na karę był Waksa, niewolnik Etjopski, zabójca Hamzy; ale wówczas spieszną ucieczką uniknął kary. Teraz stawił się niepoznany przed prorokiem, i uczynił wyznanie wiary; późniéj przebaczono mu.
Drugim skazanym był Abdalla­‑Ibn­‑Saad, młodzieniec słynny z dowcipu, równie jak z czynów wojennych. — Jako biegły pisarz użytym był przez proroka do spisywania objawów Koranu; w pracy téj często dopuszczał się dobrowolnych zmyłck, z których późniéj równie jak z proroka szydził.
Gdy to odkryto uciekł do Mekki. Po zdobyciu miasta czaa jakiś okrywał się u mlecznego brata, który go wreszcie przywiódł przed oblicze proroka. W sercu proroka toczyła się walka. Przestępca zdradził jego zaufanie, wystawił na pośmiewisko, godził na podstawę jego apostolskiego posłannictwa i dogmatów wiary. Czas jakiś milczał prorok chcąc zmieść bułatem głowę zbrodniarsa; w końcu przebaczył mu. Nawrócenie i poprawa Abdalli były zupełne. Zasłynął w wojnach Kalifów jako najbiegléjszy jeździec. Skonał powtarzając rozdział setny Koranu pod tytułem „Rumaki wojenne.”
Trzecim skazanym był Akrema­‑Ibn­‑Abu­‑Jal, który po ojcu odziedziczył nienawiść względem proroka. — Widząc nieprzyjaciół panami miasta, porzucił śliczną żonę Hakimę, dosiadł ścigłego konia i uciekł. — Żona przeszedłszy na wiarę Islamu wyjednała mu u Mahometa przebaczenie; zginął walcząc zaszczytnie pod sztandarem proroka.
Mahomet niechcąc urazić wiernych sprzymierzeńców, postanowił przebywać w Medynie. Nie poprzestając zaś na oczyszczeniu Kaaby, wysłał mnogie oddziały wojska w sąsiednie strony, by burzyć bałwany i lud nawracać na prawą wiarę. — Nikt pod tym względem nie wyrównywał żarliwemu Kaledowi. W Naklah przedarł się przez gaj poświęcony Uzzie, i zwalił jej bałwan z podstawy.
Widząc to ochydna z rozczuchranemi włosami jędza sunęła się z wrzaskiem ku niemu; Kaled rozpłatał ją jednén cięciem miecza: Gdy to opowiadał prorokowi, niepewny czyli złego ducha, czy téż kapłankę zgładził ze świata: „Była to sama Uzza” odrzekł mu Mahomet.
W podobnymże celu wybrał się Kaled z Abda­‑Iramanem do krainy Tehama na czele trzystu pięćdziesięciu Arabów z pokolenia Suleim. Trzeciego dnia pochodu przebywali krainę zamieszkałą przez plemie Dżadsima. Większa część mieszkańców przeszła była na Islamizm, i szczupła tylko liczba trwała w błędach bałwochwalstwa. Poprzednio plemie to zamordowało wuja Kaleda, ojca Abda­‑Iramana i kilku suleimitów powracających z Arabji szczęśliwej. — Za zbliżeniem się tedy jego, obawiając się odwetu, mieszkańcy wzięli się do broni.
Na widok bojowego szyku radością uderzyło serce Kaleda. Grzmiącym zapytał ich głosem, czyli byli Mahometanie lub nie? „Muzułmanie” odpowiedziano mu. „Czemuż więc tak zbrojno biegniecie na nasze spotkanie?” „Mamy w waszych szeregach wrogów i bojemy się ich napadu.” Kaled rozkazał im zsiąść z koni i złożyć broń; niektórych schwytano i skrępowano natychmiast, reszta uciekła. Biorąc ich ucieczkę za przyznanie winy, popędził za niemi Kaled i wielu położył trupem.
Dowiedziawszy się o tem prorok, wzniósł ręce do nieba biorąc Boga za świadka swéj niewinności. Kaled surowo zgromiony został. W jego miejsce wysłany Ali, zwrócił mieszkańcom wolność i zagrabione mienie. Kaled zaś ściągnął oburzenie wszystkich na siebie.
„Patrz” mówił do Abda­‑Iramana „pomściłem śmierć twojego ojca” — „Powiedz raczej” odrzekł mu tenże z oburzeniem „żeś pomścił śmierć twego wuja, splamiłeś twą wiarę czynem godnym bałwochwalcy!”



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Washington Irving i tłumacza: Anonimowy.