Życie neurastenika/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Octave Mirbeau
Tytuł Życie neurastenika
Wydawca LUX
Data wyd. 1924
Druk Rekord
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les 21 jours d'un neurasthénique
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

Dziś rano był u mnie Karol Fistoul. Między mnemi opowiedział mi, że pułkownik, baron de Presales, spędza dnie i noce przy grze w baccarat. Administracja Kasyna wydaje mu na każdą stawkę po luidorze i on wypłaca te pieniądze bankierom...
— Nic nie poradzisz, — objaśnia Karol Fistoul: — z szacunku dla armji. Przytem, zalicza się to do ogólnych wydatków.
Wczoraj odważny pułkownik, widząc że wygrywa, rzucił na stół bilet stofrankowy i wesoło oznajmił:
— Stawiam sto franków.
Krupier zmięszał się, nie wiedząc co robić.
— Lecz, pułkowniku, — zamruczał.
— No, cóż. Czy pan nigdy nie widział banknotu stufrankowego, niech djabli wezmą!
Lecz dyrektor, stojący podczas tego akurat z tyłu walecznego wojaka, schylił się do niego, uderzył lekko w ramię i rzekł szeptem:
— Pułkowniku, pan się unosi, pan się unosi.
— Pan myśli? — odrzekł pułkownik: — ach, niech djabli wezmą! i zwrócił się do krupiera:
— Stawiam tylko jednego luidora.
Jak widzicie, to prawdziwy typ żołnierza.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kilka lat temu, generał Archinar zechciał dodać do swoich laurów trochę sławy literackiej i zamieścił w „Gazette Euroéene“ szereg artykułów, w których wykładał swój plan kolonizacji. Plan był prosty, lecz potężny. Zwróciłem uwagę na następujące wyjaśnienia:
— „Ażeby zmusić kochać siebie, trzeba zwyciężać winnych lub niewinnych.
Dalej;
„Szabla i bagnet lepsze są od wszelkich traktatów.
„Zabijając bez litości wielką ilość“.
Znajdując te idee dość oryginalnemi, chociaż i nie nowemi, udałem się do tego znakomitego żołnierza celem interwiewowania go. Lecz dostać się do wielkiego zdobywcy było niełatwo, i musiałem prowadzić długo przedwstępne pertraktacje. Na szczęście zaopatrzyłem się w wyższych sferach w listy i rekomendacje, przed któremi powinien był skłonić się nawet taki niezwyciężony bohater. Dla tego też generał opierał się tylko dla oka, i skończył tem, że przyjął mnie. Serce biło mi silnie, kiedy wchodziłem do niego.
Muszę powiedzieć, że przyjął mnie z tą miłą stanowczością, która u wojskowych nazywa się szczerością. Otulony w czerwony burnus, siedział na skórze tygrysiej i palił wielki kaljan. Krótko i urwanemi zdaniami, jakby wydając rozkazy, prosił mnie, ażebym usiadł na zwykłej skórze baraniej; ze drżeniem usłuchałem go, rozmyślając przytem o hierarchicznej różnicy obydwuch skór, i wyprowadzając z tego mało pocieszające wnioski.
— Cywilny? Wojskowy? Co? kto pan jest? zasypał mnie pytaniami generał.
— Terrytorjalny! odrzekłem uspokajająco.
Generał wydał pogardliwy okrzyk, i prawdopodobnie, musiałbym dobrze zapłacić za moją dwuznaczną odpowiedź, gdyby w tej chwili nie wszedł do pokoju mały murzynek, w dziwnym kostjumie, z tacą, zastawioną znaczną ilością butelek i kieliszków. Była to admiralska godzina bohaterów.
— Camedi? Curaçao? Co? spytał mnie krótko znakomity wojak.
— Oczyszczonej, generale.
To odważne oświadczenie przyjęte było pochwalającym uśmiechem, i zrozumiałem, że udało mi się zdobyć przychylność jego, a, być może, i szacunek wielkiego cywilizatora Sudanu.
Podczas gdy generał przygotawywał napoje, oglądałem pokój. Było w nim bardzo ciemno. Materje wschodnie ozdabiały okna i drzwi. Na ścianach błyszczała broń. Na kominku, między dwoma wazonami z kwiatami, w których pyszniły się oskalpowane czaszki, stała wypchana słomą głowa jaguara, trzymającego w swych strasznych kłach szklanną kulę z malutkim cyferblatem. Lecz ściany szczególnie pociągały moja uwagę. Okryte były skórą, jakąś szczególną, drobno-groszkowaną, błyszczącą czarną skórą z zielonkawym i bronzowym odcieniem, widok której, nie wiem dlaczego, nieprzyjemnie podziałał na mnie. Skóra ta wydawała dziwny, silny i oryginalny zapach, lecz nie mogłem określić, czem ona pachnie. Zapach sui generis, jak mówią chemicy.
— A, pan patrzy na moją skórę? zauważył gen. Archinar. Twarz jego odrazu rozjaśniła się i z widoczną rozkoszą wdychać zaczął powietrze, przesiąkła zapachem tej skóry i piołunówki.
— Tak, generale.
— I dziwi się pan jej?
— Przyznaję się, generale.
— To skóra murzyna, mój chłopcze.
— Skóra.
— ...murzyna... Tak... Nieprawdaż, wspaniała myśl?
Czułem, że zbladłem, i aż słabo mi się zrobiło z powodu niespodziewanego wstrętu. Lecz zrobiłem wysiłek nad sobą, ażeby przezwyciężyć tą chwilową słabość. Zresztą łyk piołunówki szybko przywrócił równowagę moim organom.
— Rzeczywiście, to świetna myśl, — potwierdziłem.
Generał Archinar — ciągnął dale}?
— Przynajmniej murzyni przesianą drętwieć w bezczynności, i kolonje nasze przydadzą się nam jeszcze. Wszelkiemi siłami staram się to dowieść. Popatrz na tą skórę, młodzieńcze, pomacaj ją... Prawdziwy safjan, nieprawdaż? Nie ustąpi najlepszej skórze kordobańskiej.
Wstaliśmy ze skór i obeszliśmy pokój, starannie przyglądając się pasom skóry, okrywającej ściany pokoju. Generał co chwila powtarzał?
— Świetna myśl, co? Pomacaj pan... Piękne... trwałe... nieprzemakalne... Dobre źródło dochodu!..
A ja, robiąc minę, że pragnę poznajomić się z korzyściami tej nowej gałęzi garbarstwa, zadawałem mu pytania techniczne;
— Wiele potrzeba skór, generale, na to, ażeby obciągnąć taki pokój?
— Przypuszczalnie sto dziesięć... ludność całej wioski. Lecz, ma się rozumieć nie używa się ich w całości. W skórach tych, szczególnie w skórach kobiet, są bardzo cienkie i giętkie części, z których można wyrabiać safian, artykuły zbytku... naprzykład portmonetki, walizki, nesesery podróżne... i nawet rękawiczki. Żałobne rękawiczki. Hal... ha!... ha!...
Uważałem za swój obowiązek roześmiać się, choć ściśnięte gardło moje protestowało przeciwko takiej wesołości.
Po szczegółowem obejrzeniu usiedliśmy znów na tych samych skórach i generał, pobudzany przezemnie do więcej szczegółowych wyjaśnień, — rzekł tak:
— Choć nie lubię gazet i dziennikarzy, jednakże mimo to zadowolony jestem, że pan przyszedł, gdyż pan rozgłosi o moim systemie kolonizacyjnym. Opowiem panu wszystko w dwóch słowach. Pan wie, że nie lubię rozgłosu. Idę prosto do celu. Uwaga!... Mojem zdaniem, ludzi można oświecać tylko jednym sposobem, — zabijając ich... Poddawajcie zawojowane narodu jakiemu się tylko wam spodoba rządowi... protekcji, przyłączeniu... i t. d., i t. d... i mimo to ci łotrzy, którzy nigdy nie chcą siedzieć spokojnie, będą dla was zawsze źródłem nieprzyjemności... Wybijając ich hurtem, uwalniam się od dalszych kłopotów... Wyraźnie?... Tylko... trupy przeszkadzają... Mogę wytworzyć epidemję... No, więc ja garbuję je... wyrabiam z nich skóry... I pan sam widzi, że otrzymuje się przecudna skóra... Powiem krótko.., z jednej strony zdławienie powstań... z drugiej... korzystny handel... Oto mój system... Co pan powie na to?...
— Co dotyczy się skóry, — zauważyłem: — to w zasadzie zgadzam się z panem... lecz mięso, generale?.. co pan zrobi z mięsem?... Pan je jada?
Generał pomyślał chwil kilka, — potem odrzekł:
— Mięso... Na nieszczęście, murzyn nie jest jadalny: niektórzy z nich bywają nawet trujący... Lecz mimo to, myślę, że można by z mięsa tego przygotawać przepyszne konserwy... dla wojska. Zobaczemy... Robię rządowi taką propozycję... Lecz rząd jest bardzo sentymentalny... Tu generał stał się więcej zaufanym:
— Zrozum, młody człowieku, że nasza uczuciowość nas gubi... Naród nasz — to zmokłe kury i beczące jagnięta. Nie umiemy użyć środków energicznych... Co zaś dotyczy się murzynów... to na wyrzynanie ich nie zwraca się szczególnej uwagi... gdyż zdaniem publiczności, murzyni to nie ludzie, a zwierzęta... Lecz, żeby nam się tak zdarzyło zadrasnąć jakiego białego? O, la, la!.. to była by historja.. Lecz powiedz pan sumiennie... na cóż nam, naprzykład, potrzebni są aresztanci i katorżnicy? Utrzymanie ich kosztuje bardzo drogo, a co oni nam dają?... co?... Pan myśli, że więzienia i wszelkich innych zakładów poprawczych, nie możnaby przemienić na prześliczne, komfortowe koszary?... A skóra przestępców!... Wszyscy antropolodzy powiedzą panu, że lepszej od niej trudno byłoby znaleźć... Lecz idź pan, rusz białego!...
— Generale, — przerwałem mu: — przyszła mi genjalna myśl...
— Mów pan.
— A może by można było pomalować wszystkich białych na kolor czarny, ze względu na sentymentalizm narodowy...
— Tak, a potem...
— Potem zabijać ich... i wyrabiać z nich skóry...
Generał zamyślił się i stał się poważnym.
— Nie!... — odrzekł: — nie potrzeba oszukaństwa... Taka skóra byłaby fałszowaną... Jestem żołnierzem, uczciwym żołnierzem... Teraz idź pan... muszę pracować...
Dopiłem swój kieliszek, na dnie którego pozostało jeszcze kilka kropli piołunówki, i wyszedłem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Lecz bądź co bądź przyjemnem i pochlebnem jest widzieć od czasu do czasu podobnych bohaterów... w których waloną jest dusza ojczyzny...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Octave Mirbeau i tłumacza: anonimowy.