Życie za życie/List XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Życie za życie
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja „Mód Paryzkich“
Data wyd. 1822
Druk Władysław Szulc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST XXVII.
EDWARD DO ALBINY.

Wczoraj na wieczny spoczynek, wśród spiekłej kampanii rzymskiej, odprowadziłem zwłoki Idalii. Tu pochowaną być chciała, w krainie słońca, wśród róż, cyprysów, i oliwnych gajów. Posadziłem na jej grobie róże, cyprysy. Stało się podług jej woli; słońce świeci jasno, rażąco, niemiłosiernie nad jej mogiłą!..
Wracałem do miasta w stanie który ci trudno opisać. Słońce padało mi prostopadle na głowę i paliło mózg. Krew rozpalona krążyła mi w żyłach. Świat ten rozkwitły zdawał mi się urągowiskiem, wszystkie twarze, wszystkie uśmiechy przybierały dla mnie wyraz szyderczy. Szedłem prosto przed siebie jak obłąkany; ból we mnie przemienił się w ogień, nienawiść kipiała, szukając pastwy, — gdy nagle szatan zapewne postawił mi na drodze istotę zapomnianą oddawna, pierwszą sprawczynię nieszczęść moich.
W oknie jednego z pałaców na Corso stała Helena poznałem ją od razu. Czego chciała tutaj ta kobieta o złowrogiem spojrzeniu, jak śmiała znaleźć się na drodze mojej i zjawić się w chwili podobnej? Naraz cała przeszłość stanęła mi w myśli, wszystkie bóle odżyły w sercu, istota moja cała zawrzała. Podniosłem na nią oczy i ujrzałem ramiona z paryjskiego marmuru, te bogate sploty kruczych włosów, i zdało mi się że widzę na jej ustach ów pocałunek Judasza. Jak szalony wbiegłem do pałacu w którym się znajdowała i nie zatrzymałem się aż przy niej. Wiódł mnie jakiś instynkt niemylny.
Na mój widok uśmiech skonał na jej ustach; znać wzrok mój był wymownym bardzo, bo powstała drżąca i cofnęła się ku drzwiom.
Stanąłem przed nią i chwytając jej ręce, zmusiłem by pozostała.
— Czego chcesz odemnie? zapytała z przerażeniem, które próżno starała się ukrywać..,
— A ty czego chciałaś wówczas w górach? pamiętasz? odparłem, cisnąc jej ręce gwałtownie i topiąc w niej krwi spragnione spojrzenie, bo brała mnie piekielna pokusa pomszczenia na niej wszystkiego, co przecierpiałem, co przecierpieć kazałem. Byłem w jednej z tych chwil, w których spełniają się zbrodnie, traciłem panowanie nad sobą, a ta kobieta piękna, żyjąca, wobec żałoby mojej zdawała mi się wyzwaniem. Źrenice moje zapalały się, mgliste obłoki krwi przesuwały się przed niemi, wzrok błędny toczyłem w koło, jakby szukając narzędzia śmierci. Jak raz na stole leżał sztylet ozdobny, rodzaj wschodniego klejnotu, którym bawiła się Helena, przecinając nim kartki książek. Opierającą się przywlokłem do stołu i chwyciłem za sztylet.
Kobieta krzyknęła przeraźliwie, była bladą jak płótno.
— Edwardzie! Edwardzie! wołała przerywanym głosem, wijąc się w rękach moich, ty mnie nie zabijesz!.. To nie jam winna!..
— Chcę cię zabić, mówiłem nieprzytomny, jak ty zabiłaś szczęście moje. Ona umarła, ty zasłużyłaś na śmierć
Osunęła się na kolana pół martwa uderzając czołem o nogi moje.
— To nie jam winna, powtórzyła w śmiertelnej trwodze, Herakliusz...
— Herakliusz? co wiesz o nim? przerwałem i w tej chwili zemsta moja, jak zwierzę rozżarte, porzuciła tę nikczemną kobietę, a zwróciła się do hrabiego. Mów, mów prędko!
— On sprowadził mnie do ciebie, on ułożył to spotkanie, to pożegnanie, wszystko, wszystko. Byłam tylko narzędziem w jego ręku; przebacz mi!
Odrzuciłem ją od siebie ze wstrętem: W tej chwili ta podła istota nie zdała mi się nawet godna dotknięcia mego.
Kobieta, pozbawiona podpory rąk moich które trzymały ją gwałtem, padła na ziemię, omdlała. Nie spojrzałem na nią nawet i odtrąciwszy nogą jej ciało, leżące mi na drodze, wyszedłem jak burza, szukając jego.
Jeśli w myśli mojej pozostała kiedy jaką wątpliwość usunęły ją słowa Heleny; teraz człowiek ten był potępionym stanowczo. Przeczucia moje były słuszne, a jakkolwiek przypuszczenia szły daleko, fakta przeniosły je jeszcze. Ta myśl uspokoiła mnie niejako; teraz widziałem jasny cel przed sobą. Rozwaga wróciła mi naraz i gdym doszedł do mieszkania Herakliusza, byłem chłodny i nieubłagany jak przeznaczenie.
Kazałem zameldować się hrabiemu; był w domu. Znając mnie musiał czekać tych odwiedzin i przygotować się na nie.
Przyjął mnie natychmiast ze zwykłą sobie wytworną grzecznością. I jam dostroił się do tej miary.
Hrabia pierwszy zabrał głos; widząc że nie zajmuję wskazanego mi krzesła, wyciągnął do mnie rękę.
— Panie Edwardzie, wyrzekł głosem któremu chciał nadać dźwięk sympatyczny, dotknęło nas wspólne nieszczęście. W obec jej mogiły zapomniejmy o przeszłości, bądźmy przyjaciółmi.
Przyglądałem mu się bacznie: twarz jego żółtszą była niż zwykle, dojrzałem na niej źle ukryty dreszcz trwogi i rozradowałem się w głębi ducha. Ten człowiek nie był zabitym moralnie, nie był zrozpaczonym jak ja; straciwszy ją, odsnował znowu zerwaną nić żywota, zdolnym był jeszcze pragnąć i używać. Zemsta moja była zupełną; on się mnie lękał.
— Panie hrabio, odparłem chłodno, cofając rękę, nie jestem, nie będę nigdy przyjacielem twoim. Pomiędzy nami leży rachunek krwi. Milczałem pókim miał nadzieję, bo życie moje należało do niej. Dzisiaj przyszedłem upomnieć się o przeszłość. Wiem wszystko. Widziałem nawet Helenę.
Usta jego poruszyły się, chciał przemówić, ale nie uczynił tego; zrozumiał że słowo każde daremnem będzie. Na czole mojem była nieubłagana stanowczość i twarz jego pokryła się trupią bladością, ale odzyskał szybko panowanie nad sobą.
— Jak pan chcesz, odparł, usiłując zdobyć się na dawną wykwintną niedbałość; podobnych rzeczy nie odmawiam nigdy. Przyślij mi pan swoich sekundantów, a ja ze swojej strony uprzedzę moich przyjaciół. Pozwól sobie tylko zrobić uwagę, że świat pytać będzie o przyczyny zajścia naszego; świat wyrzuca ci wiele rzeczy i jedno wiecej dorzuci potępienie.
Miał słuszność; dzięki faktom i uczuciom których nie pojmowano, dzięki dumie mojej, a może i zręczności rozsiewanych potwarzy, byłem zgubiony w opinii. Cokolwiek uczynić mogłem, potępiano mnie z góry. Poszepty te dochodziły aż do mnie nawet, ale cóż mi to znaczyło?
— Panie hrabio, wyrzekłem, świat nie wie o tem co zaszło pomiędzy nami. Obraza była tajemną, niech i zemsta nią pozostanie. Ja nie chcę zwykłego zadośćuczynienia marnym pojęciem obrazy lub honoru. Porzućmy próżne udawania. Obadwaj nienawidzimy się, jeden drugiemu ustąpić powinien, nie z drogi, ale ze świata. Ja żądam pojedynku na śmierć i życie; niech los rozstrzygnie kto z nas umrzeć powinien.
Hrabia wzdrygnął się mimowoli.
— A jeślibym odmówił? odparł zwolna. Mylisz się pan, ja nie mam nienawiści do pana. Przyjmuję zwyczajny pojedynek, ale mam prawo odrzucić twoje warunki. To szaleństwo!
Zbliżyłem się do niego, stanąłem naprzeciwko i patrzyłem mu prosto w oczy.
— Domyślałem się tej odpowiedzi, wyrzekłem, i dlatego przyszedłem tutaj osobiście. Ja pana zmuszę popełnić to szaleństwo.
— A to jakim sposobem? zapytał cofając się.
— Prostą logiką, której pan masz wiele.
— Słucham, mówił hrabia, coraz widoczniej zmieszany.
— Ja nie mam już nic do stracenia; śmierć moja jest jedyną szansą życia jaka panu zostaje, bo inaczej, jeśli odmówisz mi pojedynku jaki proponuję, gdziekolwiek będziesz, zabiję cię lub zabić każę.
Są postanowienia, które nie potrzebują zapewnień ni przysiąg, których prawdę czyta się w oczach. Hrabia zrozumiał to i pokonany, poddał się losowi.
— Przyszlij mi pan sekundantów, odrzekł głucho, przyjmę każde warunki.
Za kilka dni załatwię ostatnią czynność która mnie tu wiąże. Czekam na Jana, ale jeżeli opóźni swój przyjazd, ktokolwiek inny zastąpić go musi. Za kilka dni Idalia musi być pomszczoną, lub ja żyć przestanę. Albino Albino, kto mnie powie czego szukam w tym pojedynku, krwi jego, czy własnej śmierci; bo ja tego sam nie rozumiem. Od czasu rozmowy mojej z Herakliuszem, spadł na mnie spokój ciężki, grobowy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.