Życiorys Elżbiety z hr. Krasińskich Jaraczewskiej
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życiorys Elżbiety z hr. Krasińskich Jaraczewskiej |
Pochodzenie | Zofia i Emilia |
Wydawca | Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère) |
Data wyd. | 1845 |
Druk | F. A. Brockhaus |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała książka |
Indeks stron |
Gdy pierwsze wydanie powieści narodowych, Elżbiety z Hr. Krasińskich Jaraczewskiej, już wyczerpanem zostało, a smak czytającej publiczności, wykształcając się coraz bardziej, coraz też więcej je ocenia, uznano przeto potrzebę uczynienia drugiego wydania, przy którem dołączamy wizerunek szacownej Autorki, i krótki rys jej życia. Zbyt wcześnie zmarła, bo w czterdziestu zaledwie latach, rzadkiemi zdolnościami obdarzoną była. Od dziecinnego wieku, zadziwiała swoich nauczycieli, bystrością dowcipu i pojęcia; nauka była dla niej potrzebą i rozrywką: była popędem umysłu chciwego postępu, polotem duszy wznieść się pragnącej. — Godnem jest zastanowienia, iż wszystkie władze umysłowe, równie wygórowane w niej były. Łączyła bowiem przy niezmiernie żywej i bystrej wyobraźni, nadzwyczajną zdolność czynienia trafnych spostrzeżeń, i zadziwiającą pamięć. Nie uważać, nie pojąć, i zapomnieć, było dla niej niepodobnem. Na kilka lat przed śmiercią, chcąc się sama przekonać ile sobie przypomnieć może anegdot historycznych i innych, podyktowała z pamięci przeszło dwa tysiące, co się zdaje trudnem do uwierzenia.
Lubo życie pani Jaraczewskiej nie przedstawia żadnych szczególnych wypadków, i należałoby się może ograniczyć na kilkósłownem skreśleniu, jej nader krótkiego literackiego zawodu, pozwolę sobie nadmienić choć nawiasowo, o jej prywatnych stosunkach. — Jakże tu nie wspomnieć o jej gruntownej, i pełnej miłości bliźniego pobożności, o stałości w uczuciach, o poświęceniu w przyjaźni, łagodnej szczerości, łatwości i słodyczy w pożyciu, i niezrównanej przyjemności w towarzystwie. Rozmowa jej niewypowiedzianie zajmująca, dowcipna, bogata w postrzeżenia, w ożywione obrazy, porównania szczęśliwe, samoistny, i trafny sposób tłomaczenia się, wszystko to dodawało jej ponęty i blasku; ale blask ten złagodzony zawsze pobłażaniem i uprzejmością, przyświecając wszystkim, nie raził nikogo, gdyż tak jak wszystkie osoby, prawdziwą posiadające wyższość, pani Jaraczewska miała wiele istotnej wybaczającej prostoty. Żadna rozmowa, jakkolwiek szczytna, nie przewyższała jej pojęcia: żadna jakkolwiek pozioma, nie zrażała jej dobroci. Lubo pozbawioną była wszelkich wdzięków powierzchownych, kilka razy jej się była nadarzyła sposobność pójścia za mąż. Zdawało się atoli że pragnie pozostać wolną, od mnogich obowiązków i kolei innego stanu. Doszedłszy do lat dwudziestu dwóch, i chcąc niejako ustalić swoją przyszłość, postanowiła wstąpić do kanoniczek w Warszawie, i wyrobiła sobie nawet u nich przyjęcie. Lecz Opatrzność inne miała dla niej widoki. W tymże samym czasie, przyjaciel jeden rodziny Krasińskich, umyślił ją wyswatać z dawnym swoim kolegą z wojska, Adamem Jaraczewskim, którego szczerze kochał i szacował. Z początku wahała się nieco, gdyż obawiała się wikłać w owe rozliczne związki ziemskie, wśród których tak rzadko umysły wyższe i serca zbyt draźliwie czułe znajdują szczęście. — Wahanie to przecież wkrótce ustało, gdyż się głęboko przywiązała do zacnego człowieka, rzeczywiście ją cenić umiejącego. Nie długo po ślubie, udała się z mężem na ciągły pobyt, do majętności w Lubelskiem położonej, gdzie przez kilkanaście lat przemieszkiwała.
Przez ten tak długi przeciąg czasu, ani na chwilę Pani Jaraczewska nie pożałowała swego wyboru. Mąż jej był wzorem prawości, rzetelności, i wszelkich szlachetnych przymiotów, cechujących prawdziwie polską duszę. Kochając go też nad życie, nie zatęskniła nigdy w swem miłem zaciszu, do obfitszego w rozrywki świata. Prócz licznych umysłowych zatrudnień, które jej żywość wyobraźni koniecznemi czyniła, dogadzała tudzież wrodzonej tkliwości serca, zajmując się przedewszystkiem powodzeniem swoich włościan, i kształceniem ich moralności. Wiedząc iż w każdym stanie, religija jest najpewniejszem źródłem oświaty i szczęścia, postarała się naprzód o gorliwego Proboszcza. Pamięta on zapewne dotąd, i poświadczyć może, iż pobożna jego Kollatórka, chcąc mu osłodzić i ułatwić, pierwsze w pięknym lecz ciernistym zawodzie kroki, uczestniczyła częstokroć jego Apostolskim pracom i staraniom, czy to w odwiedzaniu chorych, czy w pocieszaniu strapionych, czy w pojednywaniu waśniących się. Mając wzgląd tudzież, na szczupłość funduszów okolicznych księży, nie dozwalającą im nabywania dobrych i pożytecznych książek, utworzyła swemu Proboszczowi małą lecz wyborową biblioteczkę, złożoną z najlepszych dzieł duchownych, i religijno-moralnych, z upoważnieniem pożyczania tychże za rewersem, wszystkim sąsiednim kollegom. Przez kilka lat wciąż pomnażała ten zbiór szacowny, i na kilkanaście dni jeszcze przed śmiercią, kupiła w tym celu kilka pobożnych książek, gdyż czynić dobrze i działać użytecznie, było zawsze dla niej, zajęciem chwili obecnej, i lubem przyszłości marzeniem.
Mieszkanie jej na wsi, choć chędogie, miłe, podobnem było niekiedy do szpitala; wszyscy bowiem chorzy z jej włości, a często nawet i z obcych, przychodzili lub przysyłali prosić o lekarstwa i wsparcie, których nieodmawiała nikomu. Obwodowy doktor, zgodzony rocznie, objeżdżał raz w tydzień wszystkich jej włościan, a gdy tego potrzeba wymagała, i gwałtowniejsze grassowały choroby, nie tylko bywał codziennie, ale i innych z okolicy doktorów i chirurgów przywoływano. Prócz tego, była jeszcze i domowa apteczka, zawierająca wszystkie lekarstwa, jakich tylko zapotrzebować można w nagłych przypadkach, i początkowych słabościach, a której zaopatrzenie, nie małych także wymagało nakładów. Lecz nie na tem się ograniczała dobroć Pani Jaraczewskiej; znała to iż jedynie uprzejmość serca, umila dar ręki, i że biednemu każde słowo staje się pociechą, każdy dowód troskliwości dobrodziejstwem. Sama przeto odwiedzała i pielęgnowała chorych, nieobawiając się częstokroć, najniebezpieczniejszej zarazy i osładzając nie raz umierającym, ostatnią z życiem walkę, odmawianiem tkliwych i z serca płynących modłów. Że zaś jej czynna i przemyślna dobroć, umiała każdej chwili nadać użytek, i wszystkie nawet rozrywki, w dobre przeistaczać uczynki, celem prawie codziennym jej spacerów, było rozwożenie lekarstw cierpiącym, pożywienia głodnym, wsparcia potrzebnym, pomocy i radości wszystkim.
W dowód atoli iż życie odosobnione, ciche, pożyteczne, i dobroczynne, lepiej jeszcze przechowuje świeżość i żywość wyobraźni, jak roztargnienie światowych zabaw, czas ten poświęcany ciągle przez Panią Jaraczewską wypełnianiu najszczytniejszych cnót chrześcijańskich, był oraz epoką objawienia się jej piśmiennego talentu, który w dojrzalszym już wieku od razu świetnym zajaśniał blaskiem. Zbyt tkliwa, zbyt może draźliwem obdarzona czuciem, zbytnie czuła na wpływ potocznych choćby najdrobniejszych okoliczności, nie zdolna przytem przepomnieć minionego smutku, ani się nie trapić przewidywanem zmartwieniem, póki młodszą była, nie mogła dosyć przytłumić nieustannego odmętu w sobie, ażeby skreślić wyrazami, zbyt obfite wrażenia i myśli. Lecz gdy się jej życie niejako urzeczywistniło i uspokoiło, nie tak lat napływem, jak raczej ciągłem poświęcaniem się celowi wyższemu nad kłopotliwe drobnostki tego świata, ogień trawiący jej wyobraźnią, w błogie zamienił się światło, a zbyt gorące uczucia, w ożywione obrazy. Wady i śmieszności rażące ją dawniej w ludziach, stały się w ówczas zajmującym przedmiotem jej uwag życzliwych. Przedsięwzięcie pisania, nie pochodziło u niej z chęci wsławienia się, ani tworzenia urojonych marzeń, ale jakby z potrzeby przypomnienia sobie, i opowiedzenia drugim słyszanych i widzianych wypadków. To co się zaś w jej pismach moralnego i nauczającego znajduje, nie było tyle skutkiem rozmyślnej dążności, jak naturalnym połyskiem jej duszy. Użyteczność wypływała z jej pomysłów, jak woda wytryska z łona ziemi, jak powietrze krzepi i orzeźwia, jak świeci i ogrzewa słońce. Przyrodzoną jest bowiem cnotliwych istot własnością, że lubo się nie zajmują wrażeniem jakie sprawują na drugich, każden ich czyn jest wzorem, każde słowo nauką, każde odezwanie się, lepszego świata oddźwiękiem.
Straciwszy już wtedy wzrok prawie zupełnie, w skutku niepohamowanego niegdyś oddawania się czytaniu, zmuszoną była, przyjąć sekretarza, któremu dyktowała wysnuwające się z jej wyobraźni powieści; ale nie mógł nigdy wydążyć, gdyż to dyktowanie było zawsze, jakby nieustannem, i szybko się rozwijającem opowiadaniem. Konieczne zaś przerwy, wynikające z niepodobieństwa pisania z takim pośpiechem, rodziły w rozpromienionej wyobraźni Autorki, tysiące myśli i porównań, których żadne pióro jakkolwiek skore, schwytać, i skreślić nie zdołało, a których największą część w przepisaniu, opuszczać trzeba było. Nadzwyczajna ich mnogość, przeciążała przejrzystość jej utworów, jak zbytnia obfitość kwiatów i owoców, wysila urodzajne drzewa.
Najpierwszą powieścią Pani Jaraczewskiej, jest Zofija i Emilija. Dyktowanie tego dziełka, zabrało jej tylko trzy tygodnie, a jednak postępowała naprzód nieśmiało, w tym pełnym dla niej rozkoszy zawodzie. Podług nagannego większej części Dam polskich zwyczaju, nie nawykła była do pisania w rodowitym języku, musiała więc zrazu sama siebie przetłomaczać. Lękała się także, owego pierwszego pojawienia świata, i tak jak osoba wchodząca do licznego i nieznanego towarzystwa, nie pewną była uprzejmego przyjęcia, a chęć powstrzymania uskrzydlonej wyobraźni, nadała może temu pierwszemu utworowi, cechę jakowejś poważnej układności, w pośród której odbijają się atoli, świeże obrazy, trafne spostrzeżenia, i pełne tkliwości ustępy. Wtedy, otworzyło się dla Pani Jaraczewskiej, nowe i urocze życie, i wtedy nawet jej szczęście uzupełnionem zostało; tak jak żeby świat w jej duszy odbity, rzeczywistością był dla niej, a życie istotne, snem tylko przemijającym; godziny od dyktowania zbywające, snem się jej tylko zdawały. Wrodzona jej uprzejmość jedynie ją skłaniać mogła, do uczestniczenia zajęciom i rozrywkom otaczających ją osób, ale je tylko podzielała sercem i dobrocią; myśl jej była gdzie indziej. Dyktowała zwyczajnie bez przerwy, ale i bez natężenia umysłu, od dziewiątej z rana do obiadu; po objedzie znowu do wieczora, a nigdy jedna osoba nienastarczała pisać; — ją, tylko odpoczynek męczył.
Po Zofji i Emilji, wydawała małe dziełko ulotne, pod nazwą: «Upominek dla dzieci»; jest to wprawdzie fraszka, ale wdzięczna i miła, jak ten błogi wiek życia, a przytem pełna prawdy i doświadczenia, jak to wszystko co z pod jej pióra wyszło.
Gdy się coraz więcej rozwijało jej literackie powołanie, a pochlebne pierwszych dzieł przyjęcie, dodało jej nieco odwagi, w przeciągu dni dwunastu, podyktowała, poprawiła, i do druku wydała powieść: «Wieczór adwentowy», która się najwięcej powszechnie podoba. W rzeczy samej, obok ożywionego, i wiernego obrazu Staropolskich Patryarchalnych obyczajów, przedstawia niektóre typy, prowincyonalnego pożycia teraźniejszych czasów; a wszystko tak dokładnie, takim pozorem rzeczywistości nacechowane, że każdy ze starszych tego dzieła czytelników, znajduje w niem wspomnienia młodych lat swoich. Każdemu się zdaje, że znał którąś z działających w niem osób, że jakowąś część swoich własnych odczytuje pamiętników: że tak było w istocie, i inaczej być nie mogło. Co zaś do scen prowincyonalnych tegoczesnych, te są tak malowniczo i trafnie oddane, że nawet posądzano Autorkę, iż w czasie tyloletniego pobytu na wsi, nieustannie w około siebie szukała wzorów. Jednak, osoby nierozłącznie z Panią Jaraczewską przestające, sumiennie ręczyć mogą, że zbyt gruntownie dobra i uprzejma, ażeby chciała kogokolwiek wyszydzić, nie skreśliła w tych powieściach, ani jednego osobistego portretu, i nie chciała wytknąć niczyich wyłącznie wad i śmieszności. Obrazy jej wynikały jedynie z odbitych ogółowych wrażeń, z badawczego umysłu, i wiernej pamięci.
Pomimo że już w tenczas, dochodziły Panią Jaraczewską, pochlebne o jej pismach zdania, tak daleką była od zarozumiałości, i tak się nigdy z niczego nie chlubiła, że w zamieszkanej przez nią okolicy, długo po wydaniu pierwszego jej dzieła, nie domyślano się, że jest Autorką. Jakkolwiek przecież była obojętną na swoją słynność literacką, dwie błahe, i na pozór nic nieznaczące okoliczności, ucieszyły ją niezmiernie. Znajdując się w Warszawie, wkrótce po wydaniu swej pierwszej powieści, przechodziła raz przez Krakowskie przedmieście. Szedł naprzeciwko niej jakiś młody człowiek, zatopiony w książce zapewne dopiero kupionej. Na twarzy jego, żywe malowało się zajęcie, i w skutku też pewnie tego zajęcia, niepostrzegając nadchodzącej z przeciwnej strony osoby, potrącił ją niechcący, i o mało nie wywrócił. Wstrzymała się jednak, i spojrzawszy poniewolnie w czytaną tak namiętnie książkę, poznała swoją własną: «Zofiję i Emiliją.» Trudno sobie wystawić, jak ją ten mały wypadek ucieszył, i z jakiem upodobaniem opowiadała go wszystkim. Lecz czyż radość tak pełna łagodnej prostoty, nie świadczy zarazem, jak mało była wymagającą, i jak jej piękna dusza cenić umiała choćby najprzelotniejsze współczucia oznaki.
Drugi raz znowu, będąc na wsi, gdzie prawie powszechnie przyjętym na prowincyi zwyczajem, daleko liczniejszy dwór miała aniżeli tego wygoda i potrzeba wymagały, mając wieczorem jakiś rozkaz do wydania, kazała zawołać jednego z swych ludzi, lecz go nie było w przedpokoju. Wymieniła drugiego, nie było go także, trzeciego toż samo; chłopców nawet służących przy kredensie nie było. Zadziwiona i nieco zafrassowana tem pospolitem ruszeniem, kazała poszukać zbiegów, i znaleziono ich wszystkich zgromadzonych w kuchni, przy stole, w około kucharza, najbieglejszego pewnie z pomiędzy nich literata, który z wielkiem zadowolnieniem całego grona, czytał głośno: «Wieczór adwentowy.» Była to druga chwila prostodusznej radości, i każden to wyrozumie, że Autorka snadnie Panią Domu przebłagała.
Czwartem, ostatniem, i pewnie najszczytniejszem dziełem Pani Jaraczewskiej, jest powieść: «Pierwsza młodość, pierwsze uczucia.» Podyktowanie tej powieści, w przeciągu miesiąca uskutecznionem zostało, a jednak ileż w niej trafnie odmalowanych charakterów, ile zajmujących wypadków, głębokich myśli, poetycznych porównań! ileż dojrzałego doświadczenia, jak głęboka znajomość ludzi, i jak pociągająca dążność, ku religijnemu celowi! Dzieło to, było najupodobańszym Autorki utworem; nazywała je zwykle «testamentem swego rozumu i serca» jakby przeczuwała że śmierć zawczesna ograniczy wkrótce jej ulubiony zawód. Niepodobna atoli wysłowić, ile się jeszcze w tej żywej wyobraźni, snuło i gromadziło pomysłów do nowych utworów, i jak bogatego plonu spodziewać się można było, z tak nadzwyczajnej obfitości.
Lecz jak okropnie pomyśleć, że światło najjaśniej przyświecające, zgasnąć może raptownie, i że nawet im świetniejszym odznacza się blaskiem, tem się prędzej trawi i niknie! W chwili właśnie, gdy niepojęte rozkosze, wypływające dla Pani Jaraczewskiej z jej umysłowych zatrudnień, dopełniły miarę jej doczesnego szczęścia, przez rozprzestrzenienie widnokręgu jej ziemskiego życia, nasycenie tej wyobraźni, tak łaknącej mocnego zajęcia, i ustalenie równowagi, w tej tak płomienistej duszy, wypadki zaszłe niespodziewanie, w końcu 1830 r. zmusiły ją rozstać się z mężem, którego kochała nad życie, a już nie miała więcej oglądać. Rozłączenie to, było tak rozdzierające, że je opisać niepodobna. Powiedzieć można iż odtąd niejako umierać poczęła, i resztę dni swoich, smętnie już tylko przebolała.
Przyjechawszy wtedy do Krakowa, gdzie już przed zamężciem swojem przemieszkiwała kilkakrotnie, uspokoiła się nieco na pozór, i znowu uprzyjemniała chwile osobom z ktoremi żyła zabawiając wszystkich swoją dowcipną wesołością, podczas gdy ją skrycie, najokropniejsze dręczyły obawy. W kilka miesięcy potem, dowiedziała się, że jej mąż skończył nagle na cholerę. Jakby piorunem rażona, zdawała się przez jakiś czas, pozbawioną przytomności i czucia, i tak zatrważająca osłupiałość spostrzegać się w niej dawała, że przewidzieć można było iż (jak sama mówiła) życie jej, w korzeniu podciętem zostało. Obawiając się atoli, ażeby żal jej nieutulony, nic ciężył drugim, usiłowała się okazywać, równie wesołą jak wprzódy, lubo jej biedne serce, tak było rozdartem, i rozkrwawionem, że życie ranami jego uchodziło.
W skutku tej niszczącej wewnętrznej tęsknoty, i tego zewnętrznego nadludzkiego przezwyciężenia się, zagrożoną została wkrótce, najokropniejszą słabością, bo, rakiem w piersi. Choć starannie przed nią ukrywano, czego się obawiano dla niej, gwałtowne i dojmujące bóle, których już doznawała, ostrzegły ją aż nadto, o zbliżającem się niebezpieczeństwie. Ile zaś razy ukazała się jej wyraźnie zastraszająca przyszłość, wznosiła oczy do Nieba, mówiąc pokornie: «Niech się nademną spełni wola Pana Boga!» — Nie tylko bowiem w miłem z przyjaciołmi obcowaniu, szukała ulgi w swych dolegliwych wszelkiego rodzaju cierpieniach; dusza jej sięgając wyżej, szczytniejszych i rzeczywistszych szukała pociech, w gruntownej, i wzniosłej pobożności, której przez cały ciąg życia, tak wierną była. To też i Bóg, ulitował się nad nią, skracając jej męczeństwo, i wtedy gdy obecność śmiertelnej wprawdzie, ale długo trwać mającej choroby, obawę wszelkiej innej usuwać się zdawała, nerwowa gorączka, przecięła raptownie to życie, tak wydziedziczone ze szczęścia na ziemi, tak pożyteczne dla ludzi, tak pełne zasług dla Nieba.
Zgasła 28 Września 1832 roku.
Kraków d 15. Maja 1845 r.