Życzenie zmarłej/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życzenie zmarłej |
Wydawca | Gazeta Urzędnicza |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le voeu d'une morte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Prawie od sześciu miesięcy toczył Lorin walkę sam z sobą i roztrząsał na wszystkie strony kwestję, czy ma się ożenić z Joanną. Zakochany w niej nie był. Młoda dziewczyna olśniła go raczej, niż podbiła dumnym swym urokiem i świetnym sarkazmem. Powiedział więc sobie, że taka żona przyniesie mu zaszczyt, a obok tego dzięki Joannie silniej zakorzenić się będzie mógł w towarzystwie.
Jedna tylko myśl go trapiła: zbyt wysokie koszta tej transakcji. Długo wahał się, zanim powiedział sobie, że jest już dość bogatym, by „palnąć głupstwo“.
Powziąwszy wreszcie stanowczą decyzję, wyszukał pana de Rionne, o którym wiedział, że jest już doszczętnie zrujnowany.
— Mój panie, powiedział mu, przybyłam celem pomówienia w ważnej sprawie. Mam nadzieję, że sprawa moja dozna ze strony pana przychylnego przyjęcia.
Pan de Rionne przypuszczał już, że ustami Lorina przemawia zakapturzony wierzyciel.
Gość tymczasem ciągnął dalej:
— Rzecz jest następująca. Mając zaszczyt należeć do częstych gości u państwa Tellier, poznałem pannę Joannę de Rionne... Owóż ośmielam się, prosić pana o jej rękę.
Minęła dobra chwila, zanim czuły papa ochłonął ze zdumienia. W ciągu tego miał Lorin sposobność opowiedzieć, kim jest, jakie posiada bogactwa i co jeszcze zdobyć może.
Twarz pana de Rionne rozpromieniała się coraz bardziej. Co za gratka: Nie żądano od niego pieniędzy; owszem dawano mu nadzieję nowego źródła kredytu.
A pan de Rionne znajdował się w fatalnych stosunkach. Długi cisnęły go okropnie, znikąd zaś żadnego grosza wycisnąć już nie mógł. Wszyscy go opuścili; nawet kamerdyner Louis drapnął, odkąd nie mógł okradać swego pana, który sam był już goły, jak turecki święty. Z kamerdynerem zaś wzbogaconym nieprawnymi zyski umknęła także nadobna Julia, ostatnia, acz niezbyt już ponętna osłoda pana de Rionne.
Miałże-by on nie korzystać z tak wybornej sposobności do wyratowania się z biedy? Niemniej jednak z wielką powagą odegrał rolę ojca troskliwego o los córki. Pragnął jedynie jej szczęścia.
Postanowiono udać się zaraz nazajutrz do Mesuil-Rouge. Zamiar ten, jak czytelnikowi już wiadomo, nie spełzł na niczem.
Po przybyciu i powitaniu, którego świadkami byliśmy, została Joanna zawezwaną do konferencji.
Daniel przez całą noc nie zmrużył oka. Straszna walka duchowa wrzała w jego piersi. Pocieszał się, że Lorin skłamać, ale pociechę tę sam rychło uznał jako złudę. Był przekonany że małżeństwo dojdzie do skutku, a myśl ta przejmowała go niewysłowionem bolem.
Świtający poranek wlał weń nieco otuchy. Słyszał jedynie Lorina; może przecież była to tylko jedna z jego przechwałek?
W gabinecie zastał już pana Tellier, który ani jednem słowem, ani jedną miną nie okazał jakoby zaszło coś nadzwyczajnego. Pan de Rionne był w wybornem usposobieniu i otaczał córkę ciągłymi objawami czułości, a pani Tellier co chwila wybuchała nerwowym śmiechem. I ona bowiem spędziła noc bezsennie, rozgoryczona, z powodu, że Lorin, którego obdarzała najwyższymi dowodami łaski, tak łatwo zdecydował się na małżeństwo. Pociechą dla niej była jedynie myśl, że Joanna zniknie nakoniec z jej pobliża. Ta dziewczyna jest widocznie niebezpieczna; lepiej już, że zabierze jej Lorina, nieźliby miała dalsze spustoszenia czynić w kole przyjaciół pani Tellier.
Co się tyczy Lorina to ten grał z całem przejęciem rolę konkurenta.
Najuważniej jednak obserwował Daniel Joannę. Miała ona minę prawdziwej Paryżanki, zadowolnionej z tego, iż się ubiegają o nią. Zbyt wielkiej radości nie zdradzając, wskazywała jednak zachowaniem, iż pochlebiają jej konkury Lorina. Był on w jej w oczach wcale niezłym kandydatem na męża; dla czegoż miałaby go odrzucać. Małżeństwo wyobrażała ona sobie ze stanowiska wyłącznie salonowego.
Daniel zrozumiał sytuację i powiedział sobie, że obowiązkiem jego jest nie dopuścić, by ów związek doszedł do skutku.
Wieczorem nadarzyła mu się sposobność do pomówienia z Joanną.
— Pani wychodzi za mąż? zapytał nagle.
— Tak, odparła, zdumiona wzruszeniem, jakie drżało w jego głosie.
— Czy pani dobrze znasz pana Lorin?
— Naturalnie!
— Znam go od lat dwunastu i wcale nie żywię dlań szacunku.
Joanna dumnie podniosła głowę. Chciała coś odpowiedzieć ale Daniel przerwał jej szybko:
— Pozwól mi pani mówić, wierz mi pani że to małżeństwo nie może przyjść do skutku. Ja niechcę, żebyś pani wyszła za tego człowieka.
Przemawiał w tonie stanowczym, jak ojciec urażony oporem dziecka.
Joanna spojrzała nań z dawnem lekceważeniem.
— Litości, błagał, zastanów się pani, nie doprowadzaj mnie do rozpaczy.
Joanna wybuchła pustym śmiechem. Rozbroiło ją zuchwalstwo biednego sekretarza.
— Gotowabym pomyśleć nakoniec, rzekła uszczypliwie, że pan sekretarz zakochał się we mnie.
A potem łagodniej już, ze współczucia, przyjaźnie dodała:
— Bez głupstw, mój poczciwy przyjacielu! Nie rozstawajmy się w niezgodzie.
Odeszła. Daniel stał jak wryty, mechanicznie powtarzając sobie szydercze słowa Joanny. „Gotowabym nakoniec pomyśleć, że pan sekretarz zakochał się we mnie“.
Tak, to była prawda nieszczęsna prawda; on ją kochał! Cała jego uległość dla Joanny, całe to oddanie się, nie było niczem innem jeno miłością.
Do późna w nocy, błąkał się po parku, nie zważając na zimno przejmujące i wilgoć, która unosiła się w postaci gęstej mgły w powietrzu. Po rozpaczy nadeszło oszołomienie z którego wyrwał go dopiero ranek. Powiedział sobie Daniel, że niema już tu nic robić; walka skończyła się — jego pogromem. Jakoż istotnie wyjechał, wyprzedzając na kilka godzin powrót gości do Paryża.
Dwa miesiące spędził w zupełnym odosobnieniu. Raz jedyny pojawił się w pałacu przy ul. D’Amsterdam, by panu Tellier podziękować za życzliwość, jakiej doznawał z jego strony.
W przeddzień ślubu wyjechał nad morze. Tam błądząc po wydmach z rozpaczą w sercu doszedł do przekonania że mimo klęski doznanej nie śmie Joanny opuścić.
Wszak mówiła umierająca jej matka: „Gdyby wyszła za mąż za złego człowieka, to walcz dalej w jej obronie. Z trudem tylko znosi kobieta brzemię samotności i trzeba szczególnych starań, by pod tym ciężarem nieupadła. Cokolwiek zajdzie, nie opuszczaj jej.“
Nazajutrz rankiem wybrał się Daniel do Paryża z powziętą już decyzją. Tak! On i nadal nie zaniecha walki o szczęście Joanny.