Życzenie zmarłej/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Życzenie zmarłej |
Wydawca | Gazeta Urzędnicza |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le voeu d'une morte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W Paryżu udał się natychmiast do Jerzego który przyjął go ze zdumieniem, lecz zarazem z całą serdecznością.
Daniel oświadczył mu, że przybywa, by wrócić do wspólnej od tak dawna na kołku wiszącej pracy.
Powziął to postanowienie w drodze. Obowiązkiem jego było starać się o sławę, bo ona tylko mogła zbliżyć go znowu do celu. Jedynie jako sławny, wpływowy, mógł teraz zdziałać coś dla Joanny.
Z zapałem wzięli się przyjaciele do dzieła i w krótkim wykończyli je czasie. Praca ich ściągnęła na siebie ogólną uwagę. Mówiono o niej nietylko w kołach uczonych, lecz nawet w salonach, dokąd rozgłos autorski nieczęsto zaczął dochodzić.
Pewnego dnia na wezwanie Jerzego, udał się z nim Daniel na wieczór do pewnej znakomitej rodziny.
Jedna z pewnych osób, które przybyły po ich wejściu, była Joanna wsparta na ramieniu Lorina. Zmieniła się bardzo; ust jej nie ukraszał już niewinny wesoły uśmiech, a powieki jakby nabrzękłe, zdradzały, że znać aż nazbyt często wydobywał się z pod nich łez strumień.
Lorin ujrzawszy przyjaciół, zadowolony że że tak sławnym dziś ludziom może uścisnąć rękę i poszczycić się w obecności wszystkich, zażyłym z nimi stosunkiem, zawołał:
— Co za traf szczęśliwy, że panów spotykamy. Ale czy też godzi się tak, jak panowie, zaniedbywać starych przyjaciół?
Jerzy zdumiony był tą bezczelnością, Daniel jednak, którego widok Joanny podniecił wyręczył go, mówiąc:
— Jesteśmy bardzo zajęci, niewiadomo nam zresztą, czy bylibyśmy pożądanymi gośćmi.
— Cóż za powątpiewanie? przerwał mu Lorin. Możecie panowie mój dom uważać za swój własny. Niedajcież czekać zbyt długo na siebie.
Cały świat o was teraz mówi; dodał ciszej. Musicie panowie zarabiać kolosalne sumy.
Teraz dopiero przypomniał sobie żonę.
— Moja droga, zwrócił się — o to pan Jerzy Raymond i Daniel Raimbault.
— Pana Raimbault mam przyjemność znać już rzekła Joanna.
— Ach, prawda, z uśmiechem zauważył Lorin. Wycieczkowaliście razem po Sekwanie. Dobrze zrobiłeś, kochany panie Danielu, że dobiłeś się sławy. Ubolewałem nad panem, że musiałeś marnować swe siły jako sekretarz pana Tellier. Musisz pan wiedzieć, że nieborak padł ofiarą apopleksji. Żona jego, jak się dowiaduję, zamierza wstąpić do klasztoru. Zwykły to koniec królowych mody.
Joanna przez cały czas tej rozmowy stała z odwróconą głową, jakby wstyd jej było, że takiego ma męża.
Bo Lorin, dopiąwszy celu, stracił nawet polor szykowności, brutalne zwierzę wyzierało zeń bez żenady. Daniel zauważył, że nawet odzież Lorina nie była już tak jak dawniej wykwintną, a głos jego uległ przyćmieniu.
— Nie omieszkamy skorzystać z tak łaskawych zaprosin, przemówił Daniel, szczerem przejęty współczuciem dla Joanny.
Rozeszli się.
Jerzy zapytał:
— Znasz więc panią Lorin.
— Tak, brzmiała odpowiedź, jest ona kuzynką deputowanego, któremu sekretarzowałem.
— Ubolewam nad nią.
— I słusznie.
— Dziwnie mnie wzruszyła ta pani ze smutnemi oczyma.
Daniel zwrócił rozmowę na inny przedmiot...
Stosownie do przyrzeczenia wybrali się w kilku dni później na wieczór do państwa Lorin.
Daniel dopiero teraz miał sposobność poznać cały ogrom niedoli Joanny.
Dopiero zostawszy żoną Lorina, poznała ona jego istotny charakter. Obawa i gniew rozpoczęły w niej walkę. Była z Lorinem związaną na całe życie — ta myśl doprowadzała ją do rozpaczy.
Wewnętrzna walka musiała ją złamać. W chwili, gdy Daniel obaczył znowu Joannę, była ona bliską wejścia na śliską drogę odwetu przeciw mężowi, który z każdym dniem tył coraz bardziej i stawał się coraz głupszym.
W Danielu zaś przytłumiona miłość odezwała się na nowo z całą potęgą.
W ciągu wieczoru, nie spuszczając Joanny z oka, zauważył Daniel, że pani Lorin spogląda ciągle ku drzwiom przyległego salonu. Stał tam młody, elegancki człowiek, który niebawem zbliżył się do nich. Przybycie jego wprawiło Joannę w jeszcze większy niepokój. Zaczęli oboje rozmowę pełną wzajemnych grzeczności. Daniel, choć czuł, że reguły towarzyskie każą mu odejść, pozostał. Młody jegomość ignorował zresztą zupełnie.
— Czy pani pozwoli złożyć sobie jutro wieczór uszanowanie? zapytał w końcu przyciszonym głosem.
Joanna zbladła, miała już odpowiedź na ustach, lecz obaczywszy surową minę Daniela powstała i nic nie rzekłszy, odeszła.
Dandys wykręcił się na obcasie.
— A więc jeszcze czekać? mruknął przez zęby.
Daniel wszystko słyszał i zrozumiał. Zimny pot oblał mu skronie. Nie mógł dłużej wytrzymać w tej dusznej atmosferze. Wziął Jerzego pod ramię i niespostrzeżenie wyszli.
— Cóż cię tak pędzi? zapytał Jerzy, gdy znaleźli się na ulicy.
— Nie cierpię Lorina, brzmiała odpowiedź.
— I ja go nie cierpię. Byłbym jednak chętnie pozostał, choćby dla obserwowania jego żony... Ale pójdziemy tam jeszcze kiedy?
— Oh niezawodnie!
Ciężka to była noc dla Daniela, równic ciężka jak ostatnia ze spędzonych ongi Mesuit-Ronge. Po długiej walce ze sobą samym zdecydował się na krok stanowczy: napisał list do Joanny.
Nazajutrz rano wyprawił go przez posłańca.