Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część czwarta/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
SOJUSZ.

Wielebny ojciec Cabocini, jezuita z Rzymu, który wszedł do Rodina, był to mały, najwyżej trzydziestoletni człowieczek, tłuściutki, pucołowaty. Niedowierzający, ostrożny, okiem i uchem baczny na wszystko, jak stary wilk, który zwietrzą i przewąchuje wszelki napad, zasadzkę, podejście. Rodin jak żyw nigdy jeszcze nie był tak ściskany i całowany; coraz bardziej lękając się podstępu kryjącego się pewno pod tak gorącemi pocałunkami, jezuita francuski usiłował wszelkiemi sposobami uniknąć dowodów przesadnej czułości jezuity rzymskiego, ale ten nie zwalniał, nie puszczał go, i całował dopóki sił starczyło. Nareszcie dobry ojciec Cabocini zadyszany musiał odczepić się od szyi Rodina, który zmęczony temi pieszczotami, rzekł gderliwie:
— Sługa uniżony, mój ojcze, sługa uniżony... niema potrzeby całować się tak mocno...
Lecz mały jezuita, słowa nie odpowiedziawszy na tę przyganę, wlepiwszy weń jedyne oko, zawołał z gorącem uniesieniem:
— Nakoniec oglądam to cudne światło naszego świętego zgromadzenia, mogę przycisnąć je do swego serca.. tak... jeszcze, jeszcze.
I dobrze odetchnąwszy, mały ojciec znowu przyczepić się chciał do Rodina; ale ten żywo usunął się, rękami zasłaniając się, jak od napaści.
Już Cabocini byłby upadł przed Rodinem ma kolana, gdyby mu ten nie był przeszkodził, przytrzymawszy go za ręce i mówiąc z niecierpliwością:
— A to już byłoby bałwochwalstwem, wielebny ojcze, dajmy pokój mym przymiotom, a mówmy o celu podróży waszej wielebności: jakiż on jest?
— Ten cel. mój kochany ojcze, ten cel napełnia mię radością, szczęściem, czułością; starałem się okazać waszej wielebności tę czułość memi pieszczotami, bo serce moje jest przepełnione, przez całą drogę ledwie je mogłem powstrzymać, gdyż zawsze ono tu dążyło, do waszej wielebności, kochany ojcze; ten cel unosi mnie, zachwyca... ten cel... mnie...
I Cabocini wydobył z pugilaresu pismo, zapieczętowane trzema pieczęciami, pocałował je z uszanowaniem, a potem podał Rodinowi, który je wziął i, podobnież pocałowawszy je, odpieczętował z wielkim niepokojem.
Podczas czytania pisma, żadnej nie było widać zmiany w rysach twarzy jezuity, był zupełnie spokojny, obojętny, chyba tylko prędsze bicie arteryj skroniowych zapowiadać się zdawało jego wewnętrzny niepokój. Z tem wszystkiem, schowawszy list do kieszeni, Rodin ozięble spojrzał na przybysza i rzekł mu:
— Stanie się tak, jak każe nasz najdostojnieszy ksiądz generał.
— Tak więc, wielebny ojcze — zawołał Cabocini, z nowem wylaniem — to więc ja mam być cieniem światła waszej wielebności, drugim nim samym; ja to będę miał szczęście nie oddalać się od niego we dnie ani w nocy, krótko mówiąc, być jego socjuszem, albowiem, po daniu waszej wielebności mocy nie posiadania socjusza przez jakiś czas, stosownie do życzenia waszej wielebności i w najlepszym zamiarze dla dobra naszego zgromadzenia, nasz najdostojniejszy ksiądz generał uważa za rzecz przyzwoitą przysłać mię z Rzymu do pełnienia tych obowiązków przy waszej wielebności; jest to łaska niespodziewana, która mię napełnia wdzięcznością dla naszego księdza generała i czułością dla waszej wielebności, mego kochanego, godnego ojca.
— Doskonale zagrano — pomyślał sobie Rodin — ale mnie nie tak łatwo podejść; i tylko w królestwie ślepych jednooki może być królem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.