<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł 12 lat w kraju Jakutów
Wydawca Drukarnia Fr. Karpińskiego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Fr. Karpińskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Wacław Sieroszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV. Fauna.

Rys. 10. Tusach — stryczek do łowienia zajęcy.

Wszelkiego rodzaju żywe twory są bardzo nierównomiernie rozsypane w czasie i przestrzeni wśród tundr i tajg jakuckich. Nawet ptactwo przelotne napełnia na wiosnę gwarem i życiem tylko wązkie smugi pobrzeży rzecznych oraz nieliczne kotliny jezior wśród głuchych, sennych lasów. Ogromna ilość innych jezior, bagien, moczarów, pełnych wybornego pokarmu lecz nieleżących na szlaku przelotnym, stoi nawet w lecie pustką. Między oazami życia, po pustyniach, błądzą tylko samotni drapieżnicy, przekradając się od rabunku do rabunku, lub koczują małe stada dzikich reniferów i łosiów.
W lecie życie skupia się przeważnie nad rzekami, jeziorami, na śródleśnych łąkach (ałasach), na podlesiach. Na jesieni, gdy stoki gór zaczerwienią się od nieprzebranej ilości wszelkiego rodzaju jagód — jarząbki, kuropatwy, cietrzewie, głuszce wędrują w góry, a w tropy za niemi idą lisy, przychodzi tam niedźwiedź, nęcony słodyczą borówek, wracają z łąk reny, a za renami ciągną wilki.
Wszędzie najuboższe w życie i ruch są, rozumie się, miesiące zimowe. W białych, zastygłych lasach nic wtedy nie drga, głos się żaden nie odzywa, chyba trzaśnie sęczek, złamany ciężarem nawisłego śniegu. Śladów zwierzęcych widać mało. Zające w mrozy śpią zakopane w śniegach; kuropatwy, jarząbki, głuszce i cietrzewie wzlatują na krótko w samo południe na krzewy, aby najeść się pączków; potem znów co rychlej zanurzają się w śniegu aż po szyję. Na powierzchni sterczą tylko ich główki, a czasem jedna tylko główka szyldwacha. Można wówczas wejść nie spostrzeżenie w środek stada i nie zerwie się, tak jest niechętne do lotu, tak pewne, że go dostrzedz niepodobna.
W zimie polowanie zupełnie ustaje. Wprawdzie jakuci północnych płaskowyży stawiają łuki-samostrzały w tym właśnie czasie na lisy, ale w największe zimna, nawet ci dobrze odziani drapieżnicy niechętnie się włóczą i nie wpadają w pułapki. Rybołóstwo przerywa się, gdyż ryba śpi pod lodem w mule, w głębokich odmętach. Wszędzie cisza i nieruchomość zaklętego państwa i tylko czasami, jak duch pokutujący, przelata wśród białych konarów — płowa sójka (garrulus infaustus) (kukaky). W Lutym już stukać zaczynają dzięcioły pstre i czarne i ztąd pewnie nazywają ten miesiąc — miesiącem „szumiącego dzięcioła“. W Marcu zające znów wydeptują szerokie gościńce, reny zaczynają wędrować z doliny w dolinę i coraz częściej można dostrzedz na drzewach cietrzewia, jarząbka lub kuropatwę. Lisy i wilki zdradzają wielkie ożywienie. Pojawiają się wrony, przylatują czeczotki — a w Kwietniu — gile. Śladem tych ostatnich ukazuje się ptactwo drapieżne: orły, krogulce, sowy — nareszcie czajki. W tym mniej więcej czasie budzą się również i wyłażą z nor susły.
Na północy fala życia spóźnia się odpowiednio do fali ciepła. Nietyle zimno ile powłoka śniegów wstrzymuje ją. Śnieżyce wiosenne zmuszają często do powrotu stada gęsi i łabędzi, lecz wracają one tylko wtedy, gdy śniegi spadły na wielkiej przestrzeni i gdy nie widzą przed sobą gołych, czarnych obszarów; w przeciwnym razie lecą pomimo gwałtownego wiatru i zimna[1].
Właściwy przelot ptactwa zaczyna się w końcu Kwietnia. Pierwsze przylatują gęsi, potem łabędzie, naostatku kaczki. Zdarzało się, iż pojedyńcze stadka kaczek przylatywały najpierwsze, lecz zwykle wracały, główne zaś ich pułki lecą po łabędziach. Jednocześnie przylatują żórawie i bociany sybirskie (grus leucageranus)[2]. Z przybyciem kaczek odrazu staje się gwarno. Te ruchliwe, przedsiębiorcze ptaki wypełniają wszystkie kąty, gdzie błyszczy się woda i szeleszczą stare szuwary. Ale główna ich armia trzyma się zawsze koryta rzek. Wskutek tego na płaskowzgórzach niewiele zdarza się gatunków przelotnych kaczek. Największa ilość ptactwa przybywa, gdy rzeki ruszają. Wtedy na wysokościach, nad dolinami, pełnemi łoskotu kruszących się lodów, coraz to przepływają roje skrzydlatych. Powietrze, zda się, drży od ruchu skrzydeł i wrzasku pierzastej gawiedzi. Lecą łabędzie parami lub sznurem, lecą gęsi, tworząc kąt ostry, lecą kaczki ławicą i drobne ptactwo rojem. Lecąc, wydają od czasu do czasu urywane, właściwe każdemu rodzajowi dźwięki, na które z dołu wrzaskliwie im odpowiadają rozśpiewane, rozszalałe stada żerujących i wypoczywających na ziemi krewniaków. Biją się, krzyczą, kochają, jedzą... bezustannie. Noc krótka przerywa zgiełk na parę ledwie godzin; cichnie również w południe. Ptaki gdzieś nikną; nawet orły i krogulce przestają zataczać swe koła. Tylko czajki i wrony nie wypoczywają napozór nigdy; wciąż krążą, wciąż skrzętnie szukają i wciąż żerują. Wszystko to dzieje się na łąkach; w lasach panuje względna cisza. Tokowanie cietrzewi odbywa się w miejscowościach bardzo głuchych i niedostępnych; inne leśne ptaki milczą i tylko dzięcioł kuje, wiewiórka przeskoczy z gałęzi na gałęź, kuropatwa biała wzleci jak kula śniegu na wierzchołek suchego modrzewiu... W części południowej kraju kuka kukułka, w północnej, za granicznym pasmem górskim, jej nie ma.
W początkach Czerwca ptactwo pozostałe w głębi lądu rozbija się na pary i siada na jajach. Stadami ptaki trzymają się tylko nad morzem, gdzie na wyspach niedostępnych dla fal zakładają ogromne kolonie z podziałem miejsc, ulicami, policyą i innemi społecznemi urządzeniami. Na lądzie gromadzą się tylko stada samców aby lenieć t. j. zmieniać pióra skrzydeł. W Sierpniu zbierają się tam dziesiątki tysięcy sztuk. Krajowcy urządzają na nie liczne obławy. Bezskrzydłe łabędzie otacza oddział myśliwców na małych łódeczkach i skręca im szyje. Nie jest to łatwo, gdyż doprowadzone do rozpaczy ptaki szamocą się, nurzają, niekiedy wywracają nawet czółenko, topią je lub uderzeniami skrzydeł przetrącają ręce myśliwcom. Kaczki i gęsi wypłaszają jakuci na brzeg i zapędzają do stopniowo zwężającej się zagrody, w której końcu mieści się dół, nakryty dachem. Podobne polowania dostarczają ogromną ilość mięsa uczestnikom, lecz zwierzyny dużo się marnuje, ginie wdeptanej w błoto, tonie w wodzie, dużo tu zdobyczy psuje się też dla braku rąk roboczych. Na jednego uczestnika obławy często przypada w podziale po 1,500 kaczek. Ptactwo leniejące jest bardzo tłuste i smaczne.
W jesieni, na krótko przed wędrówką powrotną, ptaki urządzają ogromne zloty i próbne podróże. Znów po bagnach i jeziorach zaczyna się ruch, ale nie ma on tej siły i życia co na wiosnę. Ptaki są trwożne, gnębi je jakaś troska i niepokój. Niektóre gatunki ptaków niewiadomo kiedy i którędy wracają na południe. Gęsi, znane nad Leną jako odmiana „niemych”, na wiosnę lecą gęsto i nizko nad wodą, setki ich pada od strzał myśliwych; na jesieni wcale ich nie widać. Są takie morskie gatunki, które Bóg wie jak i kiedy przylatują nad morze. Po odlocie ptactwa znów pustka i cisza zalega rzeki, jeziora; znów martwo, wody marzną i zasypują je śniegi. Życie słabo błyska w zaroślach, gdzie kuropatwy, jarząbki, zające, lisy, wilki i reny błądzą samotnie lub małymi oddziałami.
Wyliczę pobieżnie rodzaje i gatunki stworzeń, żyjących w krainie jakutów lub nawiedzających ją peryodycznie. Obszerniej powiem tylko o tych, które mają wpływ na życie tubylców.
Owady.  Wszystkie prawie rodziny mają tu swoich przedstawicieli. Chrząszcze jakuci nazywają „chomurdos“. Maak znalazł wśród nich 121 gatunków odmiennych od europejskich. Z błonkówek wspomnę o pszczolinkach (andrena), trzmielach ziemnych (bombus verticosus), mrówkach czerwonych, z motyli — o bielinkach, pawiku dziennym, królewcu, admirale, tylko dla tego, że wzmianki o nich znajdują się w poezyi jakutów. O niektórych muchówkach muszę pomówić szczegółowiej.
Komary (byrdach) zasługują na specyalną uwagę. W miejscowościach błotnistych roją się one w takich ilościach, że liczyć się z nimi muszą zwierzęta i ludzie. Niektóre zwyczaje zwierząt np. wędrówki zbiorowe renów z lasów na tundry lub wysokości, gdzie „wieje wiatr wieczny”, wywołane zostały prześladowaniem komarów. Najdokuczliwsza ich pora trwa 4—5 tygodni od pierwszych dni Czerwca do początków Lipca. Są one wtedy plagą miejscowości odludnych, wilgotnych tajg i błot. Ludzie unikają wychodzenia z domów i siedzą w izbach wciąż pełnych gryzącego dymu. Bydło też nie je, nie śpi, lecz chowa się w dymie, wychudłe i strasznie podrażnione. Komary bezwarunkowo są w stanie udusić i zagryść człowieka, któryby w lecie utracił możność rozniecenia ognia. Widziałem młodego tęgiego buhaja, który nieroztropnie oddalił się od ogni ochraniających stada; kąsany, duszony oszalał, wpadł w krzewy, a gdy wrócił do domu cały zbroczony krwią, zdechł natychmiast; nozdrza, gardło, nawet płuca miał pełne owadów. Podanie niesie, że jakiś bogacz jakucki kazał żonę niewierną wraz z jej kochankiem rzucić razem związanych na pożarcie komarom i ludzie ci umarli w strasznych męczarniach (Wierchoj. uł. 1882 r.). W podróży jest to straszna plaga, bardziej utrudniająca przebycie pustyń tutejszych niż góry i topiele. Widziałem na powierzchni rzeki Bytyntaja i na wodach jezior kołymskich ogromne, grube kożuchy z potopionych przez wiatr komarów. Jakuci twierdzili, że wskutek tego ryba będzie tłusta i łowna. Middendorff wspomina o podobnem zjawisku w Tajmyrze[3]. Za królestwo komarów słusznie uważane są błotniste tajgi i tundry północnych płaskowyży. Tylko na suchych stepowych równinach Jakucka, gdzie po raz pierwszy według starych podań osiedli jakuci, prawie niema komarów. Mniej ich również tam, gdzie skupia się więcej domostw, a tem samem dużo jest ogni i dymu. Widocznie działanie ich zabija lub osłabia owady. Komary odegrały niemałą rolę w rozwoju społecznych urządzeń i zwyczajów jakuckich, gdyż nie pozwoliły plemionom i rodom ich rozpełznąć się szeroko po pustyniach, rozluźnić węzłów rodowych.
— „Odejść na nowe miejsce!? Łatwo powiedzieć!... Z komarami rady tam sobie człowiek nie da... zagryzą bydło“... tłomaczyli mi jakuci, gdy wyrzucałem im, że kłócą się i procesują o kawałek ziemi, mając tyle jeszcze miejsc niezajętych.
Komary dręczą wszelkiego rodzaju zwierzęta. Bydło przestaje dawać mleko, tabuny koni przychodzą do jurt ratować się od owadów w dymach umyślnie rozpalonych ogni. Najbardziej cierpią reny, które nie mają się czem opędzać i nie znoszą dymu. Trzeba je zamykać w ogrodzeniach i zmuszać do stania w dymie. Podanie jakuckie mówi, że przez komary, dzikie stepowe konie stały się swojskimi, zmuszone „chronić się w dymie ludzkich ogni“. I obecnie za najlepszy środek do zwabienia w jedno miejsce koni w porze komarów służy palenie ogni. Ellej, praojciec jakutów, uważany jest za wynalazcę dymokurów dla bydła. Jak się zachowują wobec komarów leśne zwierzęta nie wiem, ale to wiem, że reny po szyję zanurzają się w wodę, a niedźwiedź napadnięty przez nie leci jak oszalały, ryczy, wywraca koziołki i bije się po pysku łapami aż do krwi. Wiadomo, że kąsają i piją krew tylko samki komarów. Od ukąszenia ich, ciało puchnie, a ludzie bardzo pokąsani dostają rodzaju gorączki, bólu głowy, nawet wymiotów[4]. Mrozy zabijają komary. Upał je osłabia. Żywiołem ich jest powietrze wilgotne i ciepłe. Przed wiatrem, który tłucze je i zabija, chowają się nizko przy ziemi w trawach, a odważniejsze lecą za swą ofiarą, chroniąc się za jej ciałem. Na południowych płaskowzgórzach we dnie mniej komarów, gdyż skrzydełka im schną na słonecznym skwarze, lecz na północnych płaskowyżynach oraz w okolicach błotnistych tną one w dzień i w nocy. Jest to zaiste plaga egipska tych miejscowości.
Prócz tego dokucza tu bydłu wiele złośliwych much i bąków, szczególniej w upały. Konie nieraz od ich napaści szaleją, rozbijają wozy, narzędzia rolnicze; bydło rogate gzi się, wskakuje do izb przez drzwi otwarty, wbiega na płaskie dachy budynków.
Z bydlęcych pasożytów, których tu moc wszelkiego rodzaju, do poważnych nieprzyjaciół pasterstwa zaliczyć trzeba gzy (hypoderma bovis, oestrus tarandi, gastrus equi). Wszystkie składają jajka w sierści rozmaitego bydła. Wylęgłe liszki dwóch pierwszych przebijają skórę bydląt rogatych, krów lub renów i umieszczają się pod nią, gdzie żyją przez całą zimę i wiosnę 9 do 10 miesięcy, karmiąc się krwią ofiar. Widziałem zwierzęta, których boki i grzbiet pokryte były gruczołami tych robaków, których ruchy sprawiają nieznośne swędzenie szczególniej w dnie gorące. Bydlęta często giną z wycieńczenia. Koni pasożyty te się nie imają ale za to trzeci, zadołaz, (gast. equi) zapełza przez nozdrza lub pysk do środka ofiary i dręczy ją całą zimę niemiłosiernie.
Pasożyty domowe jak pchły, pluskwy, karaluchy jakuci poznali za pośrednictwem rosyan i przyswoili ich rosyjskie nazwy. Tylko wesz była im dawniej znaną i ma jakucką nazwę „byt“. Bronią się jakuci od pasożytów, wymrażając w zimie pościel i odzież od czasu do czasu. Aby zniszczyć pluskwy wynoszą się z domów i w najstraszniejsze mrozy trzymają je w ciągu paru tygodni otworem, potem zlekka ogrzewają i zamrażają powtórnie. Od pierwszego zamrożenia giną tylko dorosłe osobniki, od powtórnego giną i zarodki.

Rys. 11. Kobyłka.

Ale do największych wrogów człowieka śmiało zaliczyć tu można konika polnego t. zw. tutaj „kobyłkę“ (asynga). Pleni ich się tu dużo gatunków, lecz najgorszy i najliczniejszy jest nieduży, buro-zielony. Zdarzają się lata, kiedy koniki polne zupełnie niszczą, pożerają zasiewy jak szarańcza. Po ich przejściu pola czernieją jak świeżo zorane. Chmary koników napełniają wówczas łąki, zdarza się nawet, że rzucają się na lasy i objadają liście. Po takim roku zwykle giną na lat kilka, a raczej ilość ich zmniejsza się do zwykłych rozmiarów.
Pająków (achyj ogus) jest tu do 100 gatunków. Jakuci szanują pająka.
Z robaków wymienię: dżdżownicę (lumbricus tenestris), włośnika (gordius seta o. F. Müller), pijawkę zwykłą (nephelis vulgaris) i tasiemca (taenia).
O włośniku opowiadają jakuci, że powstał z końskiego włosa, spadłego do wody. Jego ruchom i owijaniu się w koło kości przypisują bóle chorych na reumatyzm stawowy. Aby go otruć, przykładają do miejsc napuchłych sublimat (Wierchoj. 1881 r.).
Na tasiemca chorują ogromnie ryby. Bunge twierdzi, że rybi soliter nie może żyć w człowieku, że musi przejść przez bydlę. Jakuci dostają go, spożywając niedogotowane mięso i wnętrzności bydlęce. Tasiemiec wśród jakutów jest bardzo powszechny. Nie leczą się nań, wstydzą się go, gdyż wyrażenie „robaczywy“ uważają dla człowieka za bardzo hańbiące. Byłem świadkiem zgonu kilku osób od rozwiniętego tasiemca. Tasiemca są tu dwa powszechnie znane gatunki.
Płazy. Żaby jakuckie prowadzą bardzo nędzne życie, a jest ich dwie odmiany: skroniówka (rana tempararia) i cruenta (bacha, alczach). Zimę żaby, zdaje mi się, spędzają razem z rybami w ile odmętów jeziornych; przynajmniej ilekroć jakuci czerpali ztamtąd senną rybę, wydobywali prawie zawsze pół żywe, strasznie wychudłe żaby. Jakuci brzydzą się żabami i szydzą z nich jako z istot nieczystych, blizkich „siłom podziemnym“. Opowiadają o nich, że „jeździła niegdyś konno na burunduku, miała uzdę z zeschłej trawy, bicz z sitowia“, nagle burunduk w drodze wbiegł na drzewo i żaba spadła. „Córa wodna jechała, mówiła: przyjacielu mój, przyjacielu kjarpiastir — kjarpiastir siądź na swego długiego wierzchowca i spotkaj mię w pościeli ze mchu pod powłoką z błota... wtem nagle krzyknęła z przestrachu: Uj-łach! i wpadła do wody“. Nie słyszałem kwakania żab jakuckich lecz przysłowie jakuckie porównywa ich głos do dźwięku jakuckiej drumli (chamys)[5].
Z gadów żyje tu tylko mała szara jaszczurka — żyworódka (lacerta vivipara) (tajmyt-kilgeria). Widziałem ją nawet w Wierchojańsku. Zimę spędza w ziemi zmarznięta na kość. Nawet w lecie można sztucznie jaszczurki tutejsze zamrozić w lodowni, a ogrzane stopniowo wracają do życia. Jakuci boją się jaszczurki i uważają spotkanie z nią za zły znak. Ale bardziej jeszcze lękają się żmii (vipera berus) (mochoj), jedynej przedstawicielki wężowych, która zdarza się nawet pod 60° szer. pół. Podanie jakuckie mówi o jakiejś rzeczce Mai (Mui?) dopływie Leny czy też Olokmy, po za którą na północ przejść węże nie mogą. O wężach często wspominają bajki jakuckie, ale w rzeczywistości bardzo tu rzadko udaje się je spotkać.
Ryby.  W niezliczonych tutejszych wodach roi się też niezliczona moc rozmaitej ryby. Karasie i drobna rybka jadalna — psterka (mundu) (phoxinus perenurus) wypełniają jeziora. Łapią je niewodami zwłaszcza pod lodem w ogromnych ilościach. Widziałem karasie z Wilujska ważące po 5 funtów. Munduszka jest drobna, wzrost jej nie przewyższa trzech cali. Obie dostarczają co najmniej połowy ryb, spożywanych rocznie przez jakutów. Uważane są za gorsze gatunki, do których należą również: jaszcz, okuń, miętus olbrzymi[6], jelec, krasnopiórka, szczupak. Tego ostatniego na północy nie uważają nawet za rybę. Ma przykry smak i zapach; dochodzi 10 i więcej funtów wagi. Do szlachetnych gatunków należą: sterlet (acipenser ruthenus), lipień (thymallus vulgaris), jaź (idus melanotus) oraz 8 gatunków łososiowatych: czyr (salmo nasus), moksun (sal. moksun), nelma (s. leucichtys), omul (s. autumnalis), brzol (sig) (s. lavaretus), tajmeń (s. fluviatilis), głębiel (s. coregonoides) i branatka (s. branatus).
Śledź (clupea harengus) (kiundiubej) przypływa w wielkich ilościach w drugiej połowie Sierpnia do ujść rzek wpadających do Oceanu Lodowatego. Jest smaczny i dość duży. Płynie zdaje się ze wschodu, gdyż ilość i wielkość jego zmniejszają się na zachód: w ujściach Jeniseju ma 5—6½ cali, a w ujściach Kołymy — przeciętnie do 10 cali.
Do bardzo rzadkich ryb należy rodzaj piskorza (gobites), który zamieszkuje bystre, kamieniste rzeki. Odmiana ta dotychczas jest nieznana zoologom. Jakuci zwą go rybą-sznurem (bye-bałyk) dla zwięzłości i mocy jego ciała.

Rys. 12. Bye-bałyk (wielkość naturalna)

O wielkich rybach morskich jak wieloryb, które czasami odwiedzają brzegi jakuckie, krajowcy wiedzą bardzo mało, a o foce, morsie oraz innych pletwonogich opowiadają powszechnie znane bajki „jako o ludziach morskich z zębami i ogonami ryb“ lub „wodnych dziewicach“. W czasie połowu jakuci unikają wymawiania nazw ryb drapieżnych, „mających zęby“ jako to: szczupaka, tajmania... W potrzebie używają rozmaitych omówień.
Do ryb zimujących, miejscowych należą: karaś, munduszka, szczupak, okuń, płoć, sterlet, tajmeń, lipień, kiełb olbrzymi, branatka i łososie jeziorne. Inne ryby przypływają z morza na lato.
Ptaki.  Z ptaków zimują tu tylko: kuropatwa, głuszec, jarząbek, sójka, kruk, sowa śnieżna, a w miejscowościach rolniczych wróbel i czeczotka. Reszta odlata.
Z drapieżnych uderza swą wielkością orzeł białogłów (haliaetos albicilla) (baryłas), którego skrzydła w rozmachu mają od 6—7 stóp. Pojawia się tu w Marcu lub początkach Kwietnia, a znika w końcu Września. Wije olbrzymie gniazda na szczytach drzew nad brzegami jezior, które go karmią swą rybą i ptactwem wodnem. Jakuci przedstawiają go w bajkach jako ptaka głupiego, chciwego i pyszałka. Nie jest wcale rzadkością. Maak twierdzi, że jest to jedyny gatunek orła, spotykanego na północy, ale krajowcy odróżniają jeszcze orły większe z ciemnem, pięknem upierzeniem, które nazywają „zwierzem-panem“ (tojon kył). Uważają go za wybranego ptaka, sługę najwyższego bóstwa. W znanej bajce o „Przelocie ptaków“ po zdradzie białozora, ptaki obierają sobie królem tego właśnie orła. Widziałem kilkakroć tego potężnego drapieżcę brązowego koloru z ciemnemi plamami na grzbiecie i pstrem, rdzawem podbrzuszem. Siadał zwykle na starem, samotnie stojącem drzewie lub krążył wysoko nad ziemią. Stada drobnego ptactwa, wron, grzebieluch, jaskółek upędzały się za nim z świergotem i wrzawą. Nie zważał na nic i zataczał śliczne koła, nie ruszając prawie skrzydłami. Nie pozwalał się zbliżyć na strzał, ulatał bez pośpiechu ale zawsze w porę. Miał, o ile sądzić mogłem, niemniej niż sążeń w rozmachu skrzydeł, a czuby starych modrzewi gięły się pod jego ciężarem jak cienkie gałązki. Był to piękny ptak. W Namskim ułusie para takich orłów co rok odwiedzała lasek, tuż obok mojej sadyby. Krajowcy uważali to za szczęśliwą wróżbę. Nad Oceanem Lodowatym widziałem w tundrze orły bynajmniej niemniejsze, które z oddali wydawały mi się czarnymi. Godzinami nieraz siedziały na szczytach niewysokich pagórków i wypatrywały zdobycz. Zawsze były bardzo ostrożne i nie pozwoliły zbliżyć się na strzał.
Z pomniejszych drapieżników 6 gatunków należy do sokołów, 2 do jastrzębi, jeden do rarogów, jeden do kań. Jakuci otaczają czcią wszystkie ptaki drapieżne, nie zabijają ich i mięsa ich nie jedzą oraz nigdy nie pozwalają sobie obrazić ich obelżywem porównaniem lub przezwiskiem.
Sów też nie jedzą i nie zabijają, boją się ich, ale w tym strachu niema zachwytu z jakim mówią „myśliwiec“ (bulczut), gdy spostrzegą orła lub sokoła uganiających się za zdobyczą. Sów i puhaczy jest tutaj aż pięć gatunków.
Z innych ptaków: łażców jest 4 gatunki (dwa dzięcioły, kukułka i jaskółka jerzyk), wróblowych 29, gołębi 1 gatunek.
Tych wszystkich ptaków, za wyjątkiem gilów, jakuci nie jedzą. Jaskółkę (hirundo rustica) uważają za ptaszka Matki Boskiej i nie pozwalają dzieciom psuć jej gniazda. W legendzie o stworzeniu świata zły duch zamienia się w jaskółkę i rzuca na rozkaz Boga na dno oceanu pod muł. Opowiadano mi także o piórach, wystrzelonych z ogona jaskółki przez złego ducha. Dziwna rzecz, że wszystkie wogóle ptaki ze wspomnianych rodzin są tu nadzwyczaj milczące i nigdy nie urządzają po lasach koncertów.
Gołębie, zwykłe leśne gołębie (columba torquata), popielato-siwe, krępe, grube widziałem ledwie parę razy na południowym płaskowyżu na polach. Bardzo ostrożne, zrywały się i odlatywały za najbłahszym powodem.
Kury. Jarząbek (tetrao bonasia) (boczugras) w wielkich ilościach żyje w górach, w leśnych dolinach. Kuropatwa biała (lagopus albus) (chabdżi) wraz z zającem dostarczają główną część zdobyczy jakuckim myśliwcom. W lecie jasno-brunatna, pstra, w zimie biała kryje się znakomicie w trawach i śniegu. Kuropatw rozróżniają 2 gatunki: kuropatwę górską, mniejszą z koralową wkoło oka obwódką i kuropatwę leśną, która trzyma się przeważnie krzewów olchowych, łozin i brzeziny. W zimie karmi się pączkami roślin liściastych, w lecie nasionami i jagodami. Łapią ją jakuci za pomocą małych płotków, w których co kilka kroków zostawiają otwory dla przejścia. W każdym otworze jest napięty stryczek z włosienia. Ptak przechodząc ściąga stryczek (tirgen) piersiami i dusi się. W podobny sposób łapią jarząbki, cietrzewie, nawet głuszce, a na wodzie kaczki. Kuropatwa uważana jest za ptaka czarowników i szamanów, pojawienie się jej koło domu nic dobrego nie wróży.
Głuszców dwie tu są odmiany: 1) głuszec właściwy, czarny, duży (tetrao urogalloides) (chara ułar), 2) głuszec smolarz mniejszy i jaśniej upierzony (tetrao urogallus) (czakyr ułar) żeruje i mieszka przeważnie na leśnych wysmałach.
Cietrzewi (tetrao tetrix) (kurtujach) było ta niegdyś mnóstwo. Obecnie rzadziej spotkać go można niż głuszca smolarza. „Tokowiska znikły, łowcy wymarli“, skarżyli się jakuci, „ale niegdyś była obfitość i głuszców i cietrzewi. Polowanie na nie jest tajemniczem polowaniem. Myśliwcy ukrywali się, wzajem za sobą śledząc. Za „kiesę“ (100 rs.) dobry myśliwy nie odkrył by miejsc swoich, dopiero przed śmiercią mówił o nich swemu synowi“. (Namski uł. 1892 r.).
Z brodźców wymienię tylko: żórawia białego (grus leucogeranus) (kytałyk) ptaka bardzo rzadkiego, którego mięso uważane jest za przysmak. Jakuci czczą go narówni z łabędziem, jako wcielenie pierwiastku dobra i piękna.
Żóraw szary (grus cinereus) (turuja), ptak bardzo uspołeczniony, przylatuje dużemi stadami, odlatuje pierwszy, natychmiast za drobnem ptactwem. Bardzo ostrożny, mięso ma smaczne i poszukiwane przez jakutów.
Siewka sybirska (charadrius morinellus) (chonu barach), kogucik polny. W głębi lądu bawi tylko przelotnie. Lato spędza nad brzegami morza w tundrach. Gromadzi się w nieduże stada od 60 do 100 sztuk. Łowią go jakuci w wielkiej ilości tak jak kuropatwy, we włosienne stryczki, zastawiane na południowej stronie wzgórków nad wodą, w ulubionem miejscu odpoczynku tych ptaków. Zadziwiająca jest przyjaźń tych kogutków z kulikami. Te ostatnie, bardzo ostrożne i spostrzegawcze, zawsze pierwsze przenikliwym piskiem dają znać o zbliżeniu się psa, bydlęcia, człowieka, w ogóle o niebezpieczeństwie lub zmianie w otoczeniu. Koguciki bardzo zajęte wewnętrznemi sprawami gromady, ciągłemi bójkami, miłostkami, przechwałkami, wiecznie napuszone i zapatrzone w przeciwników, a poszukiwane dla smacznego mięsa, myślę, wyginęłyby szybko, gdyby nie czujne straże kulików.
Naliczyć tu można w czasie przelotu z górą 19 gatunków brodźców dużych i małych. Wszystkie jakuci nazywają „ptactwem nadbrzeżnem“ (kytył czyczacha), albo „błotnem“ (badaran czyczacha). Mięso ich jedzą ale specyalnych na nie polowań nie urządzają. Łapią je zwykle dzieci i wyrostki lub strzelają do nich strzałami o czterech szeroko rozwidlonych ostrzach.
Wodne. Łabędź śpiewający (cygnus musicus) (kuba) i łabędź mały tundrowy (c. Bewickii). Na południu zjawia się tylko przelotnie i bardzo rzadko zostaje na lato. Na północnych płaskowyżach na brzegu morza zbierają się ich ogromne gromady. Jakuci bardzo lubią ich mięso; na leniejące urządzają obławy, strzelają, szczują psami. Ze skórek łabędzich, na których po usunięciu piór został puch tylko, szyją ciepłe i bardzo lekkie koszulki. Skórka kosztuje pół rubla. Ptak to „błogosławiony“, wcielenie bogini płodności, Aisyt, opiekunki jakutów.
O gęsi szarej (anser grandis) (chongor kas), która przylata tu w wielkiej ilości, często wspominają pieśni i bajki jakuckie. Na południowych płaskowyżach, wogóle dalej od morza niema w lecie gęsi. Tylko gatunek zwany „kazarki“ (anser albifrons) (łygłyj) wysiaduje jaja w ustronnych dolinach niedużych rzeczułek górskich.
Kaczek przylata z górą 20 gatunków. Rozsypane w niezliczonej ilości po cały kraju, wszędzie wiją gniazda, napełniają życiem i gwarem najgłuchsze zakątki. Nad morzem jest prócz tego dużo takich gatunków, które nawet w czasie przelotu nie zjawiają się na lądzie. Kaczki oraz jaja kacze służą za przedmiot handlu i stanowią lwią część zdobyczy jakuckich myśliwców.
Mewy, czajki i rybitwy[7] uważają jakuci za ptaki szamańskie, nie polują na nie i mięsa ich nie jedzą.
Z ośmiu gatunków czajek, największa i najpiękniejsza, zupełnie biała pagophila eburnea, z różowym na skrzydłach odcieniem, pojawia się w głębi lądu, tylko w czasie przelotu. Inne, prócz czajki małej (sterna minuta) i mewy srebrzystej (larus argentatus), są wszędzie dość pospolite. Ich ruchliwe, białe wianki, wijące się nieustannie w powietrzu, ich okrzyki nagłe, piskliwe i żałosne nabierają dziwnej tajemniczości wśród milczących tajg i nieruchomych jezior czarnych. Nie ździwiło mię, wyznaję, gdym się dowiedział, iż czajka należy do ważnych ptaków szamańskich, że szaman nieraz krzyczy „jak czajka“, że wyobrażenie tych ptaków jest niezbędne przy większych szamańskich misteryach.
Czworonożne.
Nietoperza (vespertilis) jest tu jeden tylko gatunek lecz i ten na północ od 60° szer. już się nie spotyka. Jakuci zwą go „tyngi“ albo „uromczi“.
Owadożerne. Slepuszka leśna (sorex vulgaris) (sir kutujach) mieszka w całym kraju.
Kret (talpa europaea) spotyka się tylko na południu, w dolinie Niżniej Tunguski. Znany jest jakutom, którzy skórkę jego uważają za talizman, broniący od burego niedźwiedzia.
Gryzonie. Wiewiórka zwykła (sciurus vulgaris) (ting) żyje w całym kraju, przeważnie w wysokopiennych lasach górskich. Ponieważ w miejscowościach ulubionych przez wiewiórki mało jest łąk więc, aby je upolować, pasterze jakuci puszczają się pieszo w dalekie wędrówki. Zwykle na jesieni wychodzą z domu na 2—3 miesiące, łącząc się w małe partye. Strzelają do wiewiórek z gwintówek i łuków, łapią je na stryczki i w potrzaski, stawiane na gniazdach. Futerko wiewiórki lekkie, popielatego koloru jest „za zimne“ na odzież tutejszą, ale w ogromnych ilościach idzie na wywóz do Europy. Niegdyś z Jakucka wywożono z górą pół miliona skórek wiewiórczych, obecnie ilość ich spadla do 100,000 sztuk. Cena skórki wacha się od złotego do dwóch złotych. Na północy skórka wiewiórcza służy za monetę przy załatwieniu różnych handlowych operacyi; ilością wiewiórczych skórek wyrażają nieraz jakuci cenę przedmiotu. Tunguzi i jakuci olokmińscy jedzą mięso wiewiórcze, ale wogóle jest ono uważane za pokarm nieczysty.
Polatucha (pteromys volans) (maskałai) ma jasne błękitnawe futerko, mieszka w całym kraju w lasach iglastych i modrzewiowych. Połać futra polatuchy, składająca się z 60 skórek kosztuje od 5—8 rubli.
Burunduk (tamias striatus) (mochotoj, muruku), malutkie pręgowate, koloru kory drzewnej, podobne do wiewiórki zwierzątko. Można go spotkać wszędzie po lasach, nawet na bardzo dalekiej północy. Zasypia na zimę we Wrześniu, a budzi się w Kwietniu. W miejscowościach rolniczych robi wielkie szkody na polach. Siedząc na ziemi nachyla łapką kłosy, do których dostać nie może i napełniwszy ziarnem pyszczkowe woreczki unosi je do nory; chętniej jeszcze odwiedza suszące się na polu snopy. Przez noc jest wstanie zrabować około 10 funtów zboża. Jednocześnie pod snopami znajduje schronienie od ptaków drapieżnych, głównych swych wrogów. W czystem polu nie czuje się bezpiecznym i niechętnie oddala się od lasu. Śmiały, bitny, stacza nie bez powodzenia walki z psami i kotami. Ludzi wcale się nie boi: dostrzegłszy ich włazi czemprędzej na drzewo i wydaje wojownicze ćwierkanie. Niema zabawniejszej figury nad tego małego złodzieja, złapanego na gorącym uczynku: ogon butnie nastroszony, wąsy zadarte do góry, mina zuchwała, pyszczek nadęty, pełen ziarna. Robi wycieczki na gumna i nawet do spichlerzy. Nor nie kopie, domu nie buduje, tylko korzysta z dziupel i dziur pod korzeniami drzew. Na zimę zbiera znaczne zapasy korzeni i ziarn, ale znaleźć jego składy dość trudno, gdyż przebiegłe zwierzątko nigdy nie ucieka w kierunku swej rzeczywistej kryjówki. Złapane łatwo się oswaja; ulubioną zabawą dzieci jakuckich jest polowanie na burunduka.
Mysz polna (arvicola rutilus i a. obscurus) (czyngyrkan), spotyka się w wielkiej ilości na polach i łąkach, przedostaje się nawet do domów i spichlerzy. W zimie, w najtęższe mrozy maluchne to zwierzątko biega po wierzchu głębokich śniegów, zostawiając ślady drobne, równe, jak szereg paciorków, jedyne często naówczas znaki życia wśród zmartwiałych obszarów. Znajdowałem również w gęstem zbożu gniazda myszy (mus minutus), przyczepione do związanych razem w garść kłosów. Na południu w miastach i wsiach są myszy i szczury domowe, które, prawdopodobnie, zjawiły się tu ze zmianą bytu koczowniczego na osiadły. Na północy na tundrach w nieprzeliczonej ilości pleni się leming (arvicola) i mysz kopytkowa, służące za główne pożywienie dla lisów białych i popielatych, ważnych przedmiotów tamtejszego handlu i myśliwstwa.
Szczur polny (mus rattus) (kutujach) i wodny (arvicola amphibius) (küter). Oba są wszędzie, za wyjątkiem morskiego pobrzeża. Pierwszy urządza na południu wielkie szkody, w ogrodach wykopuje kartofle, nawet dużej wielkości rzepę próbuje zatoczyć do swej nory. W miejscowościach nie rolniczych oddaje usługi człowiekowi w latach głodu, gdyż naówczas szukają nor jego i zabierają mu dość znaczne zapasy słodkich korzeni. Szczur wodny równie chętnie okrada ogrody, gdy leżą niedaleko jeziora lub rzeki. W uł. Bajagantajskiem zaskoczyłem takiego jegomościa w czasie wyprawy; uciekł jak błyskawica i dał nurka pod wodę szybciej niż zdążyłem zmierzyć i strzelić. Na miejscu zostały rozrzucone grzędy i wykopane kartofle. Długi czas nie mogłem wyśledzić złodzieja i podejrzewałem sąsiadów. Szczur wodny ma ładne futerko, z którego biedniejsi jakuci szyją sobie czapki, a mięso jego w Wilujsku ci najbiedniejsi nawet jedzą.
Szczekuszka północna (lagomys hyperboreus) (czis. chaja albo tas ku tujach) zamieszkuje kamieniste piargi i stoki gór.
Suseł (spermophilus eversmanni) (erge) słusznie uważany jest na równi z konikiem polnym, za bicz tutejszego rolnictwa. W końcu Września zapada w śpiączkę zimową, z której budzi się w początkach Kwietnia. Zbiera bogate zapasy ziół słodkich, ziarna i korzonków jadalnych. Powiadają, iż pierwsze parę lat w miejscowościach, gdzie rolnictwo tylko co się pojawiło, nie robi szkód na polach, ale poznawszy smak zboża, niszczy je w ogromnych ilościach. Przekłada nad wszystko pszenicę, potem jęczmień, najmniej żyto, którego wysoki wzrost utrudnia zdobywanie ziarna, a kwaskowaty smak widocznie odstręcza zwierzątko. Gęste zboża łatwiej opierają się napaściom susła i burunduka gdyż trudniej im je pochylać; rzadkie bywają wycięte i połamane tak szybko, iż najpilniejszy dozór nie jest wstanie ich obronić. Susły z wielką łatwością kopią długie podziemne nory, korytarze, zwykle o kilku wyjściach, w których przy lada niebezpieczeństwie zręcznie się kryją. Postrzelić susła, stojącego na dwóch łapach u nory jest dość trudno, gdyż na błysk ognia znika pod ziemią jak nurek pod wodą i śrót w puste miejsce uderza. Nory kopią zwykle w blizkości pożywienia, zmieniają je chętnie i przenoszą się z miejsca na miejsce. Stoki wzgórz uprawnych szczególniej są przez nie lubiane. Na zimę obierają zwykle tereny niedostępne dla wód wiosennych. Duże powodzie tępią susły, gdyż zalewają im schronienia; wtedy spostrzedz można walki pomiędzy właścicielami ocalałych nor, a najeźdźcami chcącymi je zagarnąć. Tępią susły za pomocą potrzasków, stawianych w otworach legowisk, szczują je psami, a przedewszystkiem dręczą ciągłem zamykaniem kołkami i chrustem wyjścia ich z podziemi. Prześladowany suseł, choć zawsze się na wolność wykopie, ucieka jednak z takich miejsc i aby rabować zasiewy, potrzebuje więcej niż dotychczas czasu i ostrożności. Ale zagwoźdźione nory wymagają pilnego doglądania, gdyż zwierzątka korzystają z najmniejszej nieuwagi rolnika i otwierają je natychmiast. Tam gdzie susłów nie prześladują, rozmnażają się one bardzo szybko i tworzą obszerne kolonie, przez które przejść trudno, tak nieraz blizko jest nora od nory. Ich ostre, ostrzegające gwizdanie rozlega się co chwila z pod nóg podróżnika. Czasem można zobaczyć ciekawy obrazek: dużą, spaśną suślicę, stojącą słupka, a w koło 4—5 suślątek; wszystkie nieruchome patrzą uważnie ale bez trwogi, pewne, że w porę uciec zdołają. Psy skradają się ku nim ostrożnie i zręcznym rzutem odpędziwszy od nory sprawiają krwawe rzezie. Są miejscowości, gdzie mieszkańcy byli zmuszeni przestać siać pszenicę i jęczmień, gdyż susły niszczyły zasiewy do szczętu. W ogrodach rabują kartofle, rzepę, ale rzecz dziwna, zboża w snopach, a nawet w pokosach nie ruszają. Jakuci z pogardą mówią o susłach, mięso jego niesmaczne i cuchnące jedzą tylko biedacy, urągliwie przezywani „suślarzami“; futerko żółte z siwym grzbietem i białem podbrzuszem, dość ładne i ciepłe, podlega też pogardzie. Dziwne jest rozrzucenie susłów po kraju. Na lewem porzeczu Leny jest ich niezwykła obfitość, na prawym wcale ich niema. Są w Wierchojańskim okręgu, daleko od Leny, po prawej jej stronie, za pasem górzystym, wysokim, a w Kołymsku pod tą samą szerokością na wschodzie — ich niema...
Zając bielak (lepus variabilis) (kobak, tabyskan) narówni z wiewiórką wiecznie koczuje. Najchętniej przebywa w leśnych, górskich dolinach; w zimie zbiega w doliny rzek i kryje się w zaroślach rokity. To zjawia się w wielkich ilościach, to znów znika. W 1884 r. w Wierchojańsku był na zajęce urodzaj; właściciele 100 pułapek przynosili codzień po parę sztuk, a dwa lata przedtem sam miałem pułapki i widziałem u innych, że w tę samą ilość łapało się po parę sztuk ledwie co tydzień. Jakuci twierdzą, że zające pojawiają się w wielkiej obfitości co 10 lat; zwykle jednak, na podgórzach, gdzie zajęcy więcej, przeciętny łowiec łapie w zimie w stryczki lub zabija z łuków samostrzałów około 300 zajęcy. Stryczki robią się w zimie z włosa białego, na jesieni — z ciemnego; przywiązują je do rodzaju żórawi, które odczepione z dołu podrywają zwierzę do góry. Stryczek zaczepia się o krzaki i ustawia na ścieżce zajęczej tak nizko, aby biegnąc, zwierzątko trafiło weń głową, a piersiami pociągnęło i odczepiło (rys. 10). W Listopadzie stryczki zastępują łukami, a w Marcu potrzaskami. Zające są bardzo ostrożne: spostrzegłszy włos śpieszą umknąć przez inny otwór; dlatego z obu stron pułapki urządzają zwykle myśliwcy gęste małe płotki, aby ścigane przez lisy zające nie miały wyboru. Futro zajęcze jest najtańszem, najcieplejszem futrem północy. Bez niego pustynie te nie mogłyby być zamieszkane; kołdrę zajęczą musi posiadać najuboższy nawet jakut. Podróż w zimie i noclegi w śniegu niemożliwe są bez zajęczych kołder. I w mieszkalnych jurtach, gdzie w czasie nocy temperatura spada niżej zera, kołdra ta jest jedyną ochroną od ostrego reumatyzmu. Skórka zajęcza kosztuje od 5—10 kop., kołdra z 30 grzbietów (najcieplejsza i najtrwalsza część futra) wystarcza do okrycia się nawet w drodze. Jakuci uważają zająca za zwierzę wszystkożerne, upewniali mi, że on chętnie obgryza porzucone w lesie zapasy ryby i skubie padlinę. Na dowód pokazywali w r. 1883-cim w bardzo śnieżną i surową zimę trupy renów i koni na drodze, bardzo licznie odwiedzane przez zające. Istotnie dokoła śnieg był udeptany jak klepisko przez te zwierzątka i na ciałach widać było ślady zębów długich, ostrych, odmiennych od zębów gronostajów, lisów i wilków.
Drapieżne. Lis (canis vulpes) (sasył). Futro lisie od niepamiętnych czasów zaliczone było przez jakutów do futer szlachetnych, a polowanie na lisa do łowów „zacnych“ i korzystnych. Zachowali oni nawet jeden bardzo stary sposób polowania, uprawiany w Syberyi tylko w stepach: ściganie lisów konno z psami. Tylko pościg tu odbywa się bardzo wolno: myśliwiec goni zwierzę, aż je śmiertelnie zmęczy albo do nory zapędzi. Wtedy je w jesieni wykopuje, a w zimie wykurza. Lisy koczują zwykle za zającami, to giną to zjawiają się. Zresztą lisy zamieszkują i takie okolice, gdzie zajęcy bardzo mało. Tam za pożywienie służą im jarząbki, kuropatwy, cietrzewie. Za wyjątkiem skalistych, wysoko wzniesionych wąwozów, lisy spotykają się wszędzie. Rozróżniają trzy odmiany lisa: czerwony lis — ogniówka, pstry lis (kërëmës) i czarno-bury (chara sasył). Jedzą lisy wszystko: padlinę, jagody, rybę, korzonki, nawet trupy swych współbraci złapanych w potrzaski. Łowią je w rozmaite sidła, stryczki, zabijają z luków-samostrzałów. Futerko czerwonego lisa kosztuje od 2—5 rubli, pstrego (siwego) od 6—15 rubli, czarno-burego 25—50 rubli. Widziałem skórki czarne z siwizną na grzbiecie, które na miejscu kupiono po 150 rubli sztukę, a bogaty kupiec irkucki pokazywał mi futerko, ocenione na 1000 rubli. Lisy takie obecnie są niezmierną rzadkością. Skórka lisa zastępuje na północy w handlu zamiennym większą monetę.
Lis biały (canis lagopus) (kyrsa). Na południowym płaskowyżu niema go wcale. Jest on mieszkańcem tundr nadmorskich, zkąd na pogranicze lasu przychodzi tylko w zimie; nie przekracza w swych wędrówkach 68° szer. półn. Gór nie lubi. Maak twierdzi, że białe lisy niekiedy przychodzą aż nad Wiluj i Czonę. Mieszkają w norach: są bardzo płodne, krwiożercze i żarłoczne. Podróżnicy bardzo cierpią w tundrach od bezczelnej ich śmiałości; bywały wypadki, że wyciągały zapasy żywności z namiotu z pod głowy śpiących. Zwykłe białe lisy są znacznie mniejsze od lisów kolorowych i cena ich skórki wacha się od 30 kop. do kilku rubli.
Najdroższych futer z gatunku lisa białego dostarcza największa i najrzadsza odmiana „błękitna“; futerko kosztuje koło 7 rubli.
Wilk (canis lupus) (börö). Zwierzę to oraz jego futro cenią jakuci bardzo wysoko. W bajkach i pieśniach często jest mowa o futrze „z łap wilczych z czarnemi pręgami“. O bohaterze pewnej sagi powiedziano, że „poszedł prowadzać łosia za chrapy, niedźwiedzia za pęciny nóg, wilka, z wilków najlepszego, z czarnemi pręgami na przednich łapach, wieść za nos“.
Wilka trują pigułkami ze strychniny lub sublimatem ale częściej zabijają z łuków-samostrzalów. Na tundrze, wogóle na północnych płaskowyżach, gdzie dużo jest stad dzikich i swojskich renów, wilki przeważnie trzymają się w pobliżu nich i robią wielkie wśród tych zwierząt spustoszenia. Duszą i rozpędzają ich setki. Na bydło rogate i na konie, a zwłaszcza na te ostatnie napadają nadzwyczaj rzadko. Wciągu lat dwunastu parę razy ledwie słyszałem o takiej napaści. Ale niezawsze tak jest. Wrangiel w swej podróży podaje: „21 Sierpnia zimny ostry wiatr N.W. napędził obfitego śniegu, który zniszczył niezebrane jeszcze w stogi kopy siana i nagle lato zamienił na zimę. Nieszczęśliwi mieszkańcy stracili większą część zapasów, zebranych usilną pracą. Nadomiar nastały silne mrozy, z lasów wyszło mnóstwo wilków, które w ciągu miesiąca zadusiły 80 krów”. W tundrze wilki łączą się w większe gromady, ale w lasach błądzą zwykle pojedyńczo lub parami: Największe stado, jakie widziałem składało się z 10 sztuk; było to w Marcu na wielkiem jeziorze Kałgyn między Indigirką i Ałazejem. Nasz nieliczny poczet koni i jeźdźców przepuściły wilki mimo, nie zdradzając ani zbytniego strachu ani zainteresowania. Jakuci nie boją się wilków, twierdząc, że one nigdy nie rzucają się na ludzi; na obronę stad reniferowych posyłają małe dzieci, które palą ognie i bębnią w żelazne patelnie. Wilk jest ulubionym synem Ułu-tojona, najpotężniejszego z duchów i bogów szamańskich. W zaklęciach czarnoksięzkich imię jego używane jest często i z czcią wielką.
Ryś (felis lynx) (bödör lub iś) jest też bardzo szanowany przez jakutów. Futra jego używają do ozdabiania czapek kobiecych oraz strojów weselnych. Kupcy przywożą futro rysie z południa, gdyż ryś nadzwyczaj rzadko przychodzi do obecnej ojczyzny jakutów; cenią go i znają z dawnych wspomnień. Maak wymienia zaledwie parę wypadków pobytu tu rysia.
Rosomak (gulo borealis) (siögen) częściej zdarza się od rysia. Opowiadali mi jakuci, że siedem lat temu zabili rosomaka w Namskim ułusie około miejscowości Kamystach (80 wiorst na północ od Jakucka). Middendorff jest zdania, że rosomak dociera niekiedy do 71° sz. pół. Niedyś trafiał się tu dość licznie i robił wielkie szkody w stadach renów. Polują nań konno z psami i gwintówką.
Borsuk (meles taxus) spotykany niegdyś nad Witymem i Leną na południu od zlewu tych rzek, trzymał się zwykle w pobliżu kopalń miki.
Wydra (lutra vulgaris) (yty) nadzwyczaj rzadki gość i to wyłącznie na południowym płaskowyżu.
Gronostaj (mustela errainea) (kymas, bielelach) należy do zwierząt najbardziej tu rozpowszechnionych, szczególniej na północy. Zamieszkuje cały kraj: góry, płaskowzgórza i tundry. On również to pojawia się w wielkich ilościach to znika. Zamieszkuje nory lub dziuple drzew. W zimie nie śpi, zbliża się do mieszkań ludzkich, chętnie odwiedza śpiżarnię, je wszystko, kradnie kawały miąsa i ryby znacznie przewyższające go wielkością. Jest bardzo zwinny, śmiały i ciekawy. Rozjuszony napada nawet na ludzi i były wypadki śmiertelnego zraniania człowieka przez gronostaja; stara się on wskoczyć na kark i przegryźć żyły. Łapią go w potrzaski (czerkan). Skórka na miejscu kosztuje 2 do 5 kop. Jest to najdrobniejsza moneta w tutejszym handlu zamiennym.
Łasica (mustela vulgaris) (mungur) kałanek (must. sibirica) (sołongdo), kuny czarne, należą do zwierząt rzadkich, pokrewnych gronostajowi; skórki dwóch ostatnich gatunków są bardzo poszukiwane.
Soból (mustela zibellina) (kiś, sarba). Niegdyś spotkać go można było w całym kraju, obecnie tylko w dorzeczach Wityma i Kirengi. Przedewszystkiem znikł z Jakuckiej płaskowyżyny. Słynne sobole jakuckie pochodziły przeważnie z dorzeczy Olenioka, Anabary, Kołymy, Anadyru, wreszcie z Ałdanu, Witymu, Wiluja, Olokmy. Teraz o sobolu pozostało tam tylko wspomnienie: „Było ich niegdyś tyle, że na podwórza wpadały do ludzkich sadyb!“ mówili mi Kołymscy jakuci (Kołym. uł. 1883 r.) Jasak płacili jakuci sobolami — do dziewięciu soboli od łuku (myśliwca). Dobry łowiec w rok pomyślny mógł w zimie upolować około 100 sztuk[8]. Polowano na sobole konno, albo piechotą zawsze z psami, które zapędzały zwierzątka na drzewa; w sidła wpada ono rzadko. Za najlepsze uchodziły zawsze sobole Witymskie. Obecnie jakuci nie trudnią się prawie polowaniem na sobole i większość skórek dostarczają tunguzi. Widziałem małe przedziwnej piękności skórki, za które na miejscu płacono po 400 rubli.
Niedźwiedź (ursus arctos) (äsë) on również zamieszkiwał niegdyś kraj cały. Teraz spotkać go można jedynie w górach, w miejscowościach głuchych, w lasach zapadłych. Przekłada nad wszystko porzecza i górskie doliny. Jezior i błot nie lubi. Na gęsto zaludnionych płaskowzgórzach między Leną i Amgą nie widują go nigdy. W ułusach Olokmińskich, Kołymskich, Wierchojańskich, Wilujskich są miejscowości bardzo przezeń uczęszczane oraz całe ogromne okolice, gdzie wcale nie bywa. Znają tu dwie jego odmiany: czarny, mały, często z białem podgardlem, ma opinię złego i bury, ogromny, który czasami bywa „poczciwy“. Jakuckie niedźwiedzie, mniejsze wogóle wzrostem od swych bajkalskich krewnych, stokroć są od nich gorsze. Napadają nietylko na bydło rogate, na konie, ale nawet na ludzi, co należy do nadzwyczaj rzadkich wypadków nad Bajkałem. W 1886 r. w Sierpniu w miejscowości Ebe w III Bajagantajskim ułusie pojawiła się niezwykła ilość niedźwiedzi „kokujskich“ (Wilujskich), jak mówili Jakuci, wypędzonych z miejsc rodzinnych pożarami lasu. Napaści ich wywołały wśród mieszkańców popłoch. Po nocach palono wszędzie ognie, ludzie nie śmieli wychodzić z domów bez broni, nawet do spiżarni kobiety bez obrońców nie odważały się zaglądać. Jednego niedźwiedzia zabito w piwnicy, gdzie usnął najadłszy się masła i mleka. Widziałem puste domostwo zrewidowane przez niedźwiedzia, który wszedł przez małe okienko, mające trochę więcej niż stopę kwadratową, a wyszedł przez wybite drzwi. Jakuci dowodzą, że niedźwiedź wszędzie przelezie, gdzie tylko jest w możności wsadzić jednocześnie łapę i głowę. Bajagantajscy jakuci z początku nie przedsiębrali nic przeciw napastnikom i tylko gdy porwały i pożarły rybaka, a na innego napadły, urządzili zbrojną obławę i w przeciąga krótkiego czasu zabili 8 niedźwiedzi. W Kołymskim ułusie za mej bytności niedźwiedź też napadł na człowieka; innym razem porwał nieledwie z progu jurty mego ucznia, dziewięcioletniego chłopaczka. A w rok potem niedźwiedzica z piastunem zastąpiła drogę wracającemu z polowania nauczycielowi P. R., który wybawił się odeń tylko celnymi strzałami. Podobnych wypadków mógłbym wiele przytoczyć, ale jednocześnie musiałbym przytoczyć wiele przykładów wręcz przeciwnych. Wciąż prawie włóczyłem się z bronią po tych samych niedźwiedzich miejscowościach i nigdy zaczepiony nie byłem, choć niedźwiedzi z dość blizka widziałem. Nad Kołymą rybacy i rybaczki nieraz spotykają na brzegu leżące niedźwiedzie, które spokojnie pozwalają im przejść mimo. W 1885 roku stadło niedźwiedzie stale przychodziło na noc pod miasto Średnio-Kołymsk i kładło się spać po drugiej stronie rzeki, naprzeciwko Zarządu policyjnego. W okolicach Wierchojańska z dawien dawna błądziły dwa niedźwiedzie, które szkody nie robiły żadnej ale ludzi nie bały się i nawet niebardzo ich unikały. W Kołymskim ułusie niedźwiedzie chętnie oglądają sieci, więcierze i rabują składy ryby. Jakuckie niedźwiedzie jedzą wszystko: wszelkiego rodzaju jagody, korzonki, zioła słodkie, jaja ptasie, myszy, owady, bydło rogate, konie, reny, psy żywe oraz ich padlinę, a nawet wygrzebują trupy ludzkie z mogił. Aby złapać rybę, czatują po całych dniach na głazach, wystających z wody i zręcznie łapą wyrzucają zdobycz na brzeg. Pogrążają się we śnie niedźwiedzie tutejsze we Wrześniu co najpóźniej — w Październiku, a budzą, według zdania jakutów, w początkach Maja, ale w górach Wierchojańskich widziałem ślady niedźwiedzia już w Kwietniu. Jakuci rzadko polują na niedźwiedzie, zwykle łowią je w duże potrzaski (kulema), gdzie na przynętę kładą kawał padliny. Maak powiada, że nad Wilujem Suntarscy myśliwcy zabijają rocznie od 15—20 niedźwiedzi każdy. Jakuci niezmiernie lękają się i czczą niedźwiedzia, uważają go za „księcia zwierząt i lasów“ twierdzą, że pochodzi od odmieńca-człowieka, unikają wzywać imienia jego głośno; dużo krąży wśród nich opowiadań myśliwskich, świadczących o rozumie, przebiegłości, okrucieństwie i rycerskości tego zwierzęcia. W bajkach gra przeważną rolę.
Skóra niedźwiedzia kosztuje na miejscu 8—20 rubli.
Przeżuwacze. Piżmowiec (moschus moschiferus) (mëkczëngë) i kozula (cervus capreolus i c. pyrargus) (turtas) spotykają się w górach, przeważnie na południu, chociaż do Wierchojańska tunguzi przywożą gruczoły piżmowców, zabitych według ich zeznań w górach przyległych. Gruczoł piżmowca kosztuje na miejscu od 50 kop. do 1 rubla.
Koziorożec (aegoceros argaliovis nivicola) (czubuku), bardzo dziki i ostrożny przebywa wyłącznie na nagich, skalistych szczytach. Często można widzieć ich straże stojące na ostrych, kamienistych szpicach. Tunguzi chętnie na nie polują, lubią ich mięso, a ogromne rogi używają do wyrobu rozmaitych przedmiotów.
Łoś (cervus alces) (tajach, ułu-kył). Niegdyś przebywał tu wszędzie, obecnie kryje się w głuchych kątach, przeważnie w przedgórzach, w lesistych i bagnistych dolinach. Jakuci umyślnie na łosie prawie nigdy nie polują, a zabijają je przy sposobności często na łowach na dzikie reny.
Renifer (cervus tarandus). Tylko w Kołymskim ułusie, w półn. części Wierchojańskiego oraz nad Oleniokiem, Anabarą i Chatangą jest go tyle, że służyć może jako cel zbiorowych łowów i źródło stałego dochodu. O niezliczonych stadach renów, które co jesień w pochodzie z południa na północ dostarczały pożywienia i odzieży myśliwcom, czekającym na nie u przepraw przez rzeki, pozostały tylko podania. Zaliczyćby to można obecnie do bajek, gdyby nie świadectwa naoczne podróżników zeszłego i nawet początków tego stulecia. Teraz reny dzikie błądzą niedużemi stadkami po 5—15 sztuk; przeważnie w górskich dolinach. W lecie karmią się trawami, ziołami, młodymi pędami drzew liściastych, w zimie jagielem. Dzikie reny mają futro ciemniejsze od domowych, wśród nich niema białych i pstrych. Rogi mają twardsze, nogi smuklejsze. kształtem wydają się bardziej zbliżonymi do jelenia zwykłego. Jakuci polują na nie w jesieni, gdy przychodzą nad jeziora jeść rośliny wodne; wtedy podpływają ku nim cichutko, na małej pierodze i znienacka uderzają w bok dzidą. Na jesieni myśliwcy naciągają na dróżkach renów łuki-samostrzały. Na wiosnę ścigają je na łyżach. We Wrześniu i Październiku mięso rena jest najsmaczniejsze, futro najtrwalsze; futro dzikiego rena uważane jest za lepsze od futra renów domowych. Skóra niewyprawna kosztuje na miejscu od 1 do 3 rubli.









  1. Gdym w 1880 r. w końcu Kwietnia dostał się z ogrzanych, prawie wolnych od śniegu, płaskowzgórzy południowych w zawiane, uśnieżone wąwozy gór Wierchojańskich, wydało mi się rzeczą bardzo zagadkową, poco lecą na północ przez zamiecie i zimne mgły stada gęsi, łabędzi i kaczek. I tylko po przebyciu kilkunastu mil gdym dostał się na sam szczyt gór Wierchojańskich i zobaczył w dole obszerną krainę prawie czarną, pełną strumieni rozbudzonych wód zrozumiałem, iż warto było ptakom przelecieć pas zaśnieżony, szeroki co najwięcej mil 30. Gdym oglądał ten kraj przeznaczony dla mnie na długi pobyt, z kłębiącej się w wąwozach śnieżycy wyleciało stado dzikich gęsi i z radosnym krzykiem pomknęło w dal, gdzie świeciło słońce i widniał pogodny błękit nieba. Grzbiet gór był granicą, na której spotykała się burza z pogodą. Nawet wiatr, który rwał kamienie z południowego stoku, na północnym wiał łagodnie i topił śniegi. Podobnych przykładów, gdy grzbiet górski dzielił pogody, widziałem później niemało.
  2. Beiträge zur Kenntniss des Russischen Reiches; III Folge, Band III, Expedition nach den Neusibirischen Inseln und dem Jana-Lande; Berichte der Reisenden, dr. A. Bunge und barn. E. Toll. s. 114.
  3. Reise. Część II, dział V str. 196.
  4. Sam po takim skąsaniu miałem dreszcze i przewlekły ból głowy.
  5. Chudjakow. Zbiór Wierchoj. bajek i pieśni, str. 27.
  6. Dorasta wielkości 4 pudów.
  7. Mewa śmieszka (larus ridibundus), mewa mała (l. minutus), czajka mała (sterna minuta) i rybitwa (s. longipeunis).
  8. Obecnie taką ilość wiewiórek upolować trudno.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.