Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Adam Jerzy ks. Czartoryski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Adam Jerzy ks. Czartoryski |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Urodzony. w Warszawie (14 stycznia 1770 r.), Księcia generała ziem podolskich i Fleminżanki najstarszy męski potomek, od kolebki zdawał się do najwyższych być powołanym przeznaczeń. Po wojewodzie ruskim, już niegdyś cichym do tronu kandydacie za przedostatniego bezkrólewia, po ojcu, za ostatniego wprost dezygnowanym do korony, on w trzeciem pokoleniu duchowej dostąpił udzielności. Nie szukać w nim rysów ducha rodowych. Po pradziadzie przez matkę, kanclerzu litewskim, jeśli wziął rozum stanu i senatorską powagę, nic nie wziął z dumy, zaciętości, ani prywaty; po rodzicach, jeśli żywą swojską tradycyę i uczuciową wrażliwość, nic ze zmysłowej gorączki, ani lekkomyślnego sceptycyzmu doby oświecenia. Wychowanie, jakie odebrał w pierwszych zwłaszcza latach dzieciństwa, najdoskonalszem nie było. Kochała go bardzo matka, księżna Izabela, lecz ówczesnym na modłę «Emila» miłości macierzyńskiej sposobem egzaltowanym i nierównym, ówczesnem oraz pojęciem kobiety politycznej, skłonnej w synu najstarszym oglądać nasamprzód naczelnika rodu i stronnictwa. Powierzone dziecko opiece kamerdynera Francuza, w zacisznej Różance nad Bugiem, w starym Wołczynie podkanclerskim, dość samotnie pierwsze spędzało lata; później dopiero, w Warszawie w Pałacu Błękitnym, w sielankowym powązkowskim przybytku, pod okiem rodzicielskiem chowane, a więcej bawione, Dwunastoletni generałowicz doznał niebawem pierwszej i ostatniej łaski królewskiej, kiedy po śmierci księcia wojewody ruskiego, wziął opróżnioną chorągiew kawaleryi narodowej, z patentem rotmistrzowskim (1782 r.). Jednak już wtedy dobrze był świadom rozbratu między swoją rodziną, a Stanisławem Augustem, a nawet aż do zbytku miał sobie wpojone tak wcześnie urazy i uprzedzenie rodowe i stronnicze, z których jemu samemu później otrząsnąć się wypadło.
Zabrany przez ojca dla objazdu obszernych włości, zostawionych w spadku przez księcia Augusta, zobaczył Wołyń, Podole, Ukrainę. Po powrocie, w Puławach porządniejszym już trybem kształcony w naukach, od Kniaźnina wprowadzony do ojczystego piśmiennictwa, do klasyków od Grodka, przecież na ogół i nadal pod cudzoziemskich przeważnie metrów zostawiony kierunkiem. Wszakże, wszelką w tym względzie jednostronność wychowania znosił i zbawiennie dopełniał wysoki nastrój swojskiego i obywatelskiego ducha, nasycający powietrze puławskie. Zdrowy to i silny był duch, hodowany tutaj z coraz głębszą i czystszą świadomością przez księżnę Izabelę, odzywający się jednozgodnem echem w codziennych sprawach, rozmowach, nawet rozrywkach puławskich, widomie wcielony w łagodnej Karpińskiego, żywej Niemcewicza, poważnych Potockiego Stanisława i Ignacego i w tylu innych szanownych i niezapomnianych postaciach. Niezatarte nigdy wrażenia wyniosła z takiego środowiska młoda dusza księcia Adama Czartoryskiego. Dla rozejrzenia się w nowym świecie wyprawiony za granicę (1786 r.) odwiedził siostrę, księżniczkę Maryę, od niedawna z najnieszczęśliwszego wyboru poślubioną księciu Wirtemberskiemu, objechał Niemcy, poznał osobiście najcelniejsze ich umysły: Herdera, Wielanda, Goethego. Po dwóch leciech, zawieziony przez matkę do Paryża, w gościnę do ciotki, marszałkowej Lubomirskiej, spotkał się tam z człowiekiem niemałego wpływu na późniejsze własne i kraju losy, a mianowicie z księdzem Piatolim. Wtedy też po raz pierwszy tknął się roboty politycznej, głównego swego w przyszłości powołania. Następne dwa lata w Anglii spędzone (w kraju nie obcym Familii, skąd niegdyś stolnikowi litewskiemu przyszła niefortunna Wiliamsa protekcya), liczne w towarzystwie Londynu i Edymburga nawiązane stosunki utrwaliły w księciu Adamie szacunek i ufność dla tego państwa, ważny w następstwie czynnik jego pojęć i działań politycznych, niezawsze pomyślny i niejednokrotnie omylny, bo jednostronny a przez doświadczenia późniejsze znacznie zobojętniony i sprostowany. Rosnące raptownie sejmu Czteroletniego wypadki młodego podróżnika sprowadziły z powrotem do kraju, gdzie utworzył. własny szwadron, w dywizyi małopolskiej, sam mianowany ordynansem do boku jej dowódzcy, a swego szwagra, księcia Ludwika Wirtemberskiego.
Od maja 1792 roku w randze podpułkownika przedniej szarży uczestniczył w kampanii Litewskiej; świadek porażki pod Mirem, odwrotu na Grodno, brał udział w wielu drobniejszych potyczkach, aż do ostatniej pod Grannem, gdzie krzyż Virtuti Militari sobie zasłużył (lipiec). Po przystąpieniu króla do Targowicy do dymisyi się podał (sierpień). Wówczas to nadeszła stanowcza chwila w jego młodem życiu. Dla poratowania skonfiskowanych dóbr rodzicielskich wypadło mu z młodszym bratem Konstantym jechać do Petersburga.
W lutym 1795 roku przybył do Grodna, gdzie zabawił aż do kwietnia, serdecznie przyjęty od księcia Repnina, który tymczasem swemi wpływami przyjazne gotował przyjęcie w stolicy młodym książętom. Opatrzeni w jego polecenia, prowadzeni przez życzliwe rady jego siostrzeńca, Kurakina, radzili sobie, jak mogli, na śliskich posadzkach petersburskich (od maja 1795 r); zaliczeni do gwardyi, łaskawie na audyencyi powitani od cesarzowcj Katarzyny, niebawem mieli sobie wydany ukaz nadańczy, powracający na ich imię, nie rodziców, zabrane majątki w liczbie czterdziestu kilku tysięcy dusz chłopskich, jedynie z wyjątkiem starostw: Latyczowskiego i Krzemienieckiego (20 sierpnia). Tak minął rok cały na petersburskim bruku. Wtem z wiosną 1796 r. zaszedł wypadek przełomowego znaczenia dla całej przyszłości księcia Adama Czartoryskiego.
Był on swego czasu przedstawiony najstarszemu wnukowi cesarzowej, Wielkiemu Księciu Aleksandrowi Pawłowiczowi, od którego zawsze doznawał łaskawego obejścia, nie mając zresztą sposobności ani poznać, ani zejść się z nim bliżej. Pewnego razu Wielki Książę, spotkawszy Adama Czartoryskiego przypadkiem, kazał mu stawić się oznaczonego dnia i godziny w pałacu Taurydzkim, gdzie przemieszkiwał z młodą małżonką, Wielką Księżną Elżbietą. «Od tego dnia i rozmowy — powiada w pamiętnikach swych książę Adam Czartoryski — rozpoczęło się moje serdeczne oddanie się Wielkiemu Księciu, mogę powiedzieć, że się rozpoczęła przyjaźń nasza, jej pobudki i cały szereg szczęsnych i nieszczęsnych wypadków, których łańcuch trwa dotąd i przez długie lata da się spostrzegać.
Rozmowa trwała godzin trzy. Wielki Książę powiedział mi, że moje i brata postępowanie nasze poddanie się trybowi życia, który dla nas najnieprzyjemniejszym być musiał, spokój i obojętność zjednały nam jego szacunek i zaufanie, że miał sympatyę dla uczuć naszych, odgadywał je, podziwiał i twierdził, że czuł potrzebę odkrycia nam swojego rzeczywistego sposobu myślenia; że nie mógł znieść tej myśli, iż moglibyśmy sądzić inaczej, niż na to istotnie zasługiwał. Powiedział mi wtenczas, że najlepsze nosi życzenia w duszy dla Polski. Przebiegając podczas tej rozmowy wzdłuż i wpoprzek ogród Taurydzki, spotkaliśmy kilka razy Wielką Księżnę. Powiedział mi, że żona była powiernicą jego myśli, że ona jedna znała i podzielała jego uczucia, że oprócz niej, ja byłem pierwszą i jedyną osobą, której mówił o tem, że mogę więc pojąć, jak to rozkosznie mieć kogoś, z kim można mówić otwarcie z zaufaniem zupełnem.
Rozmowę tę przerwały wtedy słowa przyjaźni z jego, a zadziwienia i wdzięczności z mojej strony, obok zapewnień zupełnego poświęcenia.
Odszedłem wzruszony do głębi, nie wiedząc, czy to był sen, czy rzeczywistość. Podbił mnie łatwy do zrozumienia urok. Wielki Książę zdał mi się być jakąś uprzywilejowaną istotą, zesłaną na ziemię przez Opatrzność dla szczęścia rodu ludzkiego i mojej Ojczyzny. Powziąłem dla niego przywiązanie bez granic, które we mnie nie zgasło.»
Ośmnastoletniego Wielkiego Księcia z dwudziestosześcioletnim Adamem połączył od tej chwili węzeł najściślejszej przyjaźni. Czy jednakże młodszy przyjaciel odsłonił przed starszym w tych nawet chwilach uniesienia wszystkie ciężary, jakie wówczas przysłaniały mu duszę? Raczej powątpiewać należy, skoro w tych wszystkich rzeczach niezmiernej wagi, odkrytych w najnowszych dopiero czasach przez badaczy rosyjskich, nie zostało ani śladu we wspomnieniach ks. Adama. Bądźcobądź serdeczna przyjaźń Wielkiego Księcia znacznie ułatwiła i osłodziła Czartoryskiemu dalszy jego pobyt nad Newą. Tak doczekał się objęcia rządów przez cesarza Pawła, który przyjacielowi syna wyraźną z początku objawiał życzliwość; był przy koronacyi w Moskwie obecnym; z radością widział uwolnionych przez Pawła rodaków; był świadkiem opłakanego końca Stanisława Augusta w Petersburgu. Często i zawsze z jednakową serdecznością obcował z W. Ks. Aleksandrem. Nie goniąc bynajmniej za wyłącznością wpływu, w tym to czasie podczas koronacyi cesarza Pawła w Moskwie, za zezwoleniem Wielkiego Księcia do sekretu jego wspaniałych i liberalnych zamysłów przypuścił dwóch młodych przyjaciół Rosyan: Pawła hr. Strogonowa, głowę istotnie zapaloną i szlachetną, i Mikołaja Nowosilcowa, duszę wielce ambitną. Razem we czworo odbywano narady i konferencye, na których najwyższe zagadnienia społeczne, państwowe i międzynarodowe roztrząsano sposobem zgoła akademickim. Przerwał te niewinne ćwiczenia nagły rozkaz cesarza Pawła (1798), wyprawiający Czartoryskiego z poselstwem do króla sardyńskiego Karola Emanuela II.
Wyraźna niełaska, upozorowana misyą do monarchy, wygnanego z własnej stolicy, dobrodziejstwem podobno była dla księcia Adama, którego dłuższy w Petersburgu pobyt z rozlicznych względów nie był do zazdrości. We Florencyi posłowi cesarskiemu od króla i królowej Klotyldy najlepsze zgotowano przyjęcie; lata, tutaj nasamprzód, potem na południu Włoch spędzone, a nie bez żywszych niektórych wrażeń, nie do najpiękniejszych zapewne, lecz może najpogodniejszych w życiu księcia Adama Czartoryskiego należą. W Neapolu znienacka zaskoczyła go wiadomość o zejściu cesarza Pawła i pisany w tydzień potem list cesarza Aleksandra, krótki, gorączkowy, wzywający do natychmiastowego powrotu do Petershurga (29 marca 1801). Książę niezwłocznie pośpieszył w drogę. Nad Newą zastał położenie nie wyjaśnione jeszcze, nie utrwalone. Jak mógł, uspokajał monarchę, podnosił go na duchu i towarzyszył cesarzowi na koronacyę do Moskwy.
Po powrocie do Petersburga na życzenie cesarza wznowił przerwane konferencye poufne dotąd. Oprócz Czartoryjskiego, Nowosilcowa i Strogonowa, przyjęty był niebawem Wiktor hr. Koczubej, człowiek uczciwy i pewny. Nie były to już dawniejsze rozprawy wielko-książęce, platoniczne i bezcelowe, lecz rodzaj prywatnej rady przybocznej, komitet ocalenia publicznego,» jak żartobliwie wyrażał się cesarz Aleksander. Zebrania te odbywały się regularnie dwa do trzech razy w tygodniu; na nich roztrząsano sprawy pierwszorzędnej wagi dla całego kierunku spraw państwowych a nawet europejskich przy tej robocie czysto już politycznej, nie nauczycielskiej, jak dawniej, niesłychanie trudnem i drażliwem stawało się położenie księcia Adama, jakkolwiek miał on za sobą takich ludzi, jak Koczubej i Woroncowowie, patryoci rosyjscy, samego cesarza Aleksandra najzaszczytniejsze świadectwa, a przedewszystkiem zachowane całkowicie piśmienne pomniki całej swojej w Petersburgu nieskazitelnej działalności politycznej. Działalność ta nasamprzód sposobem nieurzędowym w tej radzie prywatnej wyraziła się pod postacią rozumnego udziału w zbawiennych pracach w dziedzinie administracyi, prawodawstwa i oświaty. Jednak po zaprowadzeniu ministrów przez ukaz wrześniowy 1802 roku Czartoryski długo wahał się wstępować do rządu; ofiarowaną sobie zrazu od cesarza tekę spraw zagranicznych odstąpił Koczubejowi; dopiero w 1803 roku po objęciu przez tego ostatniego spraw wewnętrznych poddał się usilnym naleganiom Aleksandra i został towarzyszem ministra spraw zagranicznych przy kanclerzu A. R. Woroncowie, po którym niebawem z początkiem następnego roku, lecz i nadal w roli towarzysza, objął zarząd naczelny tegoż ministeryum. Dwa przecież za zgodą cesarską kardynalne położył warunki: iż będzie zwolniony od pobierania pensyi i orderów i że zachowa osobistą swobodę postępowania. Obecnie obok obowiązków ministra i inne jeszcze, bliższe swemu sercu, miał sobie powierzone. Mianowany kuratorem okręgu naukowego Wileńskiego (15 kwietnia 1803), ujął w swoje ręce ster wychowania publicznego w ośmiu guberniach zachodnich, to jest na całej przestrzeni przyłączonych podówczas do Rosyi ziem dawnej Rzeczypospolitej. Zarazem szereg dobroczynnych uchwał Monarszych, pamiętne ukazy edukacyjne z tegoż roku ustalały organizacyę władz i zakładów wychowawczych na Litwie i Białorusi. Językiem wykładowym we wszystkich bez wyjątku szkołach ogłaszały język ojczysty i podawały je wszystkie jednolitej opiece akademii Wileńskiej. Czartoryski mógł na takich zasadach rozległą a owocną działalność rozwinąć, mając nadto przydanego sobie nieoszacowanego pomocnika w osobie Tadeusza Czackiego, wizytatora szkolnego dla trzech gubernii południowych: Kijowskiej, Podolskiej i Wołyńskiej. W rzeczy samej z dwudziestoletniego jego kuratorstwa kraj obfitego doczekał się plonu. Pomnożono na tym obszarze liczbę szkół okręgu Wileńskiego do czterystu pięćdziesięciu, uczących do tysiąca, ilość uczniów doszła do dwudziestu kilku tysięcy; otwarto takie zakłady, jak szkoła Krzemieniecka, gimnazyum Podolskie, a nadewszystko niezapomniana akademia Wileńska, wyniesiona na nieznany dotychczas stopień blasku i świetności i będąca z nauki i, co główna, z ducha koroną zaiste całej budowy szkolnej i duchową macierzą Mickiewiczowskiej generacyi. Po wszystkie czasy we wdzięcznej pamięci swoich ziomków utrwalił się tych dzieł niepożytych sprawca, a co dziwniejsza, nawet od obcych wziął później hołd zasługi; z ogłoszonych dzisiaj suchych dokumentów urzędowych jego postać z taką wyłoniła się powagą, iż przez wszystką prasę rosyjską doby dzisiejszej ogłoszony został za jedyny, godny naśladownictwa wzór rzetelnego opiekuna nauk i szkolnictwa. W tym samym atoli czasie, kiedy obszerne pole płodnej pracy domowej otwierało się przed naszym kuratorem wileńskim, trudniejsze nieskończenie zadania czekały petersburskiego ministra spraw zagranicznych.
Wstępując do rządu, «znalazłem się — powiada Czartoryski — w położeniu żołnierza, który, rzucony przez przyjaźń i przypadek do obcych szeregów, gorliwie pełni swą służbę, dla honoru: dla swego towarzysza albo pana.» Zresztą wyznaje z prostotą, która czyni zaszczyt jego szczerości, choć bynajmniej nie podnosi męża stanu, zaś Walenrodowej legendzie z przeciwnego znów końca odbiera podstawę, «nie miałem wówczas żadnego jasnego pojęcia, żadnego określonego planu, co do rodzaju usług, jakie na nowem mojem stanowisku mógłbym wyświadczyć Polsce.» Nie było jednak bez wpływu na jego decyzyę ówczesne położenie europejskie. Zawiodły pokładane pierwotnie na Rzeczypospolitej francuskiej nadzieje; dokonał w jej imieniu nowy rząd konsularny niespodziewanego zwrotu ku Rosyi w ostatnich latach panowania Pawła; doszła konwencya francusko-rosyjska (1801 r.) wydająca legiony; rozbita druga koalicya; pokój Lunewilski zawarty.
Miał Czartoryski już dawniej z tradycyi swego domu zaszczepioną głęboką dla Francyi nieufność; teraz pod wpływem rokowań paryskich i lunewilskich, na widok armat, wymierzonych na wysyłane do S. Domingo szczątki legionów, zrodziło się w nim nieuleczalne uczucie wstrętu i niewiary dla osoby i dążeń Bonapartego. Było to uczucie zrozumiałe, lecz w pewnej tylko mierze słuszne i rozumne, bowiem zaostrzone do zbytku i jednostronnie uogólnione, nie pozwoliło księciu Adamowi zrozumieć wielkiego człowieka w Napoleonie, nie pozwoliło mu w kilku stanowczych momentach natrafić na właściwy punkt ciężkości narodowego i europejskiego położenia. Przez walkę z Francyą konsularną służyć razem Rosyi, Polsce i Europie — to była pierwsza jego myśl przewodnia, odkąd objął zarząd spraw zagranicznych w Petersburgu. Wtedy myślał cesarza Aleksandra uczynić «arbitrem pokoju powszechnego,» a oswobodzenie Greków i Słowian bałkańskich, związek z Anglią, polubowne z Austryą porozumienie się i wiele innych jeszcze rzeczy znajdowało miejsce w tych obszernych marzeniach raczej niż planach, które z samego swego założenia zwracały się nietylko przeciw Francyi, lecz i w wyższej może mierze przeciw Prusom. Niebawem te nieokreślone pomysły zaczęły staczać się z dziedziny spekulacyi na grunt polityki bieżącej. Rozstrzelanie księcia d’Enghien’a dało Czartoryskiemu pobudkę do zerwania stosunków dyplomatycznych z Francyą. Własna jego inicyatywa, a więc i odpowiedzialność w tej sprawie nie była jednak bynajmniej tak wyłączną, jak możnaby sądzić z jego własnego memoryału w tym przedmiocie na radzie ministrów (5-go kwietnia 1804 r.), oraz z jego pamiętnikarskiej relacyi; przeciwnie, z późniejszego jego pisma do cesarza Aleksandra (kwiecień 1806 r.) niewątpliwie wynika, iż ten krok tak stanowczy był przedewszystkiem dziełem samego cesarza.
Bezpośredniem, nieuniknionem tego kroku następstwem była trzecia koalicya. Już w listopadzie 1804 roku wyprawia Czartoryski Nowosilcowa do Londynu z najobszerniejszą, wielce znamienną instrukcyą; w kwietniu następnego roku podpisuje w Petersburgu traktat sprzymierzeńczy z Anglią, do którego w sierpniu przystępuje Austrya. Rozpoczynała się tedy walka ogromna, a nieunikniona. Czartoryski nie był zgoła ani jej sprawcą, ani podżegaczem, przecież jej konieczności zawczasu świadomy, zawczasu też umyślił na wielkie skierować ją tory i wielkie z niej wyciągnąć konsekwencye nieodmiennie w tem samem głębokiem przekonaniu, znów omylnem może, lecz znów najrzetelniejszem, iż wyświadcza nieobliczoną przysługę zarówno swemu monarsze, jak i swojej ojczyźnie. Odrobić narzucone dzieło Fryderyka II i Józefa II, zespolone odłamy połączyć pod berłem cesarza Aleksandra; od Gdańska aż do Karpat stworzyć jedną wysuniętą awangardę, wznieść jedną tamę nieprzestępną, osłaniającą bezpiecznie odtąd żywiołowe siły Rosyi, wykuć pierwsze ogniwo łańcucha, który kiedyś dokoła Rosyi skupi wszystkie rozstrzelone szczepy starożytnej rodziny słowiańskiej, uczynić wreszcie cesarza rosyjskiego z tytułu «protektorem Słowian i Wschodu,» z istoty panem Europy i świata, — to były w liniach wytycznych wspaniałe plany, wspaniałe marzenia księcia Adama w przededniu Austerlitz’u i Tylży. Obliczone na pomoc Anglii odbudowanie Austryi i porażka Francyi przedewszystkiem mierzyły swojem ostrzem w Prusy.
Wszakże rozliczne ważne błędy, a z nich dwa kardynalne, mieścił ten rachunek; nie oceniał potęgi Napoleońskiego geniuszu i przeceniał możność cesarza Aleksandra. We wrześniu 1805 r. opuścił Czartoryski Petersburg w towarzystwie cesarza, śpiesząc na zachód za armią. Jeszcze po drodze w październiku, siedząc przez dwa tygodnie w Puławach, nigdy łaskawszego, jak wówczas, momentu dla swych planów nie widział. Z Puław groźną zapowiedź przemarszu wyprawiał do Berlina i nawiązywał stanowcze z Wiedniem rokowania (do Razumowskiego pisał 9 października). Atoli po kilku dniach nagła nastąpiła odmiana.
Oddawna już rosyjską wogóle, a szczególnie politykę księcia Adama długoletni w Berlinie poseł rosyjski Allopeus zdradzał. Teraz nadto do stanowczej misyi berlińskiej wbrew życzeniu Czartoryskiego wybrany został młody Dołgorukij, który, krzyżując razem z Allopeusem zamiary ministra nienawistnego, ostrzeżenie zamiast ultimatum zanosi do Potsdamu. Uprzedzony król pruski, dotknięty jednocześnie pogwałceniem granicy zachodniej przez Francuzów, dobrowolnie otwiera wschodnią Rosyanom (Fryderyk Wilhelm do Cesarza Aleksandra 9 października). Natychmiast z serdeczną wdzięcznością i wylaniem się zapowiada cesarz rychły swój przyjazd do Berlina (cesarz Aleksander do Fryderyka Wilhelma 19 października), gdzie zaprzysiężono dozgonną przyjaźń nad trumną Fryderyka Wielkiego, utworzono tajną konwencyę potsdamską i Prusy do koalicyi zostały przypuszczone (3 listopada).
Najfałszywszem było oczywiście temi dniami położenie Czartoryskiego w stolicy pruskiej, dokąd musiał podążyć za Aleksandrem, «Minister spraw zagranicznych — są słowa przenikliwego naocznego świadka ówczesnego W Berlinie, posła austryackiego Metternicha, — odgrywał rolę urzędowego tłómacza, kiedy istotną negocyacyę prowadził cesarz.» Od tej chwili właściwie pierwotne plany księcia Adama doznały śmiertelnego ciosu; on sam od tej pory z zachowaniem jeszcze przez czas jakiś pozorów władzy, w rzeczywistości został zupełnie odsunięty od steru. Klęska austerlicka (w grudniu) dopełniła miary; beznadziejnym jej świadkiem był Czartoryski; a chociaż, będąc jednego w tym względzie zdania z Kutuzowem, aż do końca najusilniej wydania bitwy był odradzał, przecież główną winę nieszczęścia sobie, dalszemu niby autorowi całej wyprawy, ma przypisaną, a skutkiem tego doznaje najdotkliwszych dowodów niełaski i nieufności Monarszej. Kilka jeszcze miesięcy przy udziale Piatolego prowadzi Czartoryski pertraktacye z Berlinem; jednocześnie z rzadką otwartością i odwagą w obszernych pismach do cesarza (kwiecień 1806) dobitnie odsłania widoczną sprzeczność postanowień Monarszych, wykazuje logikę i czystość własnego postępowania; usilnie wreszcie domaga się dymisyi, którą dopiero po długiem wahaniu cesarza otrzymuje zaledwie w czerwcu, zastąpiony przez Budberga. Ze smutkiem bezgranicznym przypatruje się Tylży, gdzie swoje własne pomysły widzi połowicznie urzeczywistnione przez Napoleona. Na wyraźne życzenie cesarza przesiaduje odtąd w Petersburgu w głębokiem rozdwojeniu wewnętrznem, odcięty od prac i oczekiwań Księstwa Warszawskiego. To są lata jedyne w jego życiu, kiedy fatalność położenia najwięcej podrażniła w nim czujny zmysł psychologiczny.
W zapisce, osobiście doręczonej cesarzowi (8 lipca 1808), ostrzegał go przed niechybnem w przyszłości zerwaniem z Francyą, a nawet «przed odbudowaniem Polski przez Napoleona.» Następnego roku czasu kampanii austryackiej nie był zdaje się obcy przedstawieniom, napróżno przez Sanguszkę czynionym księciu Józefowi Poniatowskiemu. Radował go a niepokoił, podnosił a przytłaczał obraz rosnącego Księstwa, jak otwarcie wyznawał cesarzowi Aleksandrowi w poufnych rozmowach (listopad, grudzień 1809 r., kwiecień 1810 r.). gdzie przecież najwidoczniej cesarz mniej mówił, więcej słuchał. Po ostatniej z tych audyencyi opuścił Czartoryski Petersburg, dokąd już więcej nie miał powrócić.
Niebawem ciężko dotknęło go zaczęte śledztwo przeciw Czackiemu i spowodowało prośbę o dymisyę z kuratorstwa Wileńskiego (27 listopada 1810 r.), W odpowiedzi odebrał najniespodziewaniej najzaufańsze, najłaskawsze pismo cesarskie ważnego dziejowego znaczenia (7 stycznia 1811 r.), gdzie z nadzwyczajną otwartością odsłania przed nim cesarz niewzruszone postanowienie śmiertelnej z Napoleonem rozprawy, spowiadał się z sił swoich i planów strategicznych, żądał zaś natomiast najobszerniejszego współdziałania w ziemiach podbitych, a w szczególności w Księstwie Warszawskiem.
Nadszedł wielki rok 1812.
W chwili, gdy, jak się zdawało, nie podobna było wątpić o tryumfie Napoleona, książę Adam w szlachetnem piśmie do Matuszewicza (10 czerwca 1812 r.) piękny dał wyraz swoim podniosłym pobudkom. «Gdyby — pisał tutaj — przeznaczenia mojej ojczyzny były jeszcze niepewne, gdyby dla jej zbawienia trzeba było poświęcić najwięcej szanowane względy, nie powinienbym się wahać. Któż nie widzi, że wszystkie prawdopodobieństwa geniuszowi zwycięstwo rokują, przeciwnie cesarzowi Aleksandrowi wszystkie grożą nieszczęścia. Byłożby więc szlachetnie i byłożby do usprawiedliwienia przydawać niepewnym pośpiechem do tylu klęsk gorycz, jakąby uczuł, na widok niewdzięczności człowieka, którego szczególniejszemi obsypywał względy?» Nie przestawał zarazem kołatać o dymisyę w Petersburgu, Stale odmawiał jej cesarz, lecz z zupełnem uznaniem dla nieskazitelnego charakteru przyjaciela, w tych nawet chwilach krytycznych oświadczał się oddanym mu dozgonnie całą duszą i sercem,» (Cesarz Aleksander do Czartoryskiego 13 kwietnia 1812 roku).
Z przymusowej bezczynności wkrótce wyrwała Czartoryskiego katastrofa Napoleońska. Natychmiast z Sieniawy podniósł głos za nieszęśliwym krajem, nasamprzód ofiarując koronę Wielkiemu Księciu Konstantemu, albo też dziedzictwo najmłodszemu W. K. Michałowi, potem już bez tych zastrzeżeń (do cesarza Aleksandra 21 października i 18 grudnia, do Nowosilcowa 24 grudnia). Odebrał odpowiedź w punktach głównych z wyjątkiem sprawy dziedzictwa niezmiernie przychylną, choć wogóle nader rozważnie skreśloną (5 stycznia 1813 r.), poczem pospieszył na spotkanie cesarza do Kalisza (w lutym), na krótko wrócił do Warszawy, gdzie rozejrzał się w położeniu i nastroju ogółu, i stąd wymowne ponawiał przedstawienia (4, 7 maja); powtórnie złączywszy się z cesarzem (w czerwcu), towarzyszył mu w tryumfalnym pochodzie ku zachodowi. Przed samem wkroczeniem do Paryża w obszernym memoryale (19 marca 1814 r.) wyłuszczył szczegółowo swoje poglądy na przyszłe urządzenie kraju, mianowicie oświadcza się za instytucyą namiestnictwa oraz sekretarza stanu przy osobie Monarchy, zaleca środki, przywracające powagę duchowieństwa, podnosząc zarazem jego oświatę i przywiązanie do rządu; zaleca inne dla podźwignienia edukacyi publicznej, skarbowości, przemysłu i handlu, dokładniejszego zabezpieczenia własności prywatnej; zaleca wreszcie zniesienie kodeksu Napoleona i zastąpienie go tymczasem przez dawniejsze prawa krajowe.
Nacechowane te rady serdeczną o dobro publiczne troską, nie wszędzie już jednak dotrzymują kroku współczesnym ducha publicznego nabytkom; wskazywały też już z góry przyszłą nieuniknioną w niektórych punktach różnomyślność ich autora i opinii krajowej. Podczas kongresu Wiedeńskiego Czartoryski, mianowany członkiem Rządu tymczasowego warszawskiego, w charakterze półurzędowego niejako przedstawiciela księstwa był powołany do boku cesarza do Wiednia wobec najdrażliwszych, najzawilszych najtrudniejszych stanu zagadnień.
W przeciągu ubiegłych lat dziesięciu położenie zmieniło się z gruntu. Dzieło wielkie, którego przed laty dziesięciu był umyślił dokonać przy pomocy Anglii, za zgodą Austryi, wbrew Prusom, podejmował obecnie przy pomocy Prus, wbrew Austryi, przeciw Anglii. Powrót Napoleona z Elby, walki stu dni i powtórna do Paryża wyprawa, przyłożyły się do ułatwienia, lecz i do umniejszenia tego dzieła.
W naszem Królestwie Polskiem obdarzony godnością senatora, wojewody i członka rady administracyjnej, aczkolwiek przygotowany raczej na objęcie władzy namiestnikowskiej, z gorliwością, bynajmniej nieostudzoną doznanym może zawodem, przykładał się wielostronnie do spraw i potrzeb publicznych. W częstych pismach do Monarchy, zawsze jednakowo otwarty i śmiały, dawał mu wierny obraz uczuć i usposobień narodowych. Rychło sobie uświadomił i odczuł dotkliwie głęboką zmianę, dokonaną około 1819 r. W dawnym towarzyszu dążeń i nadziei młodzieńczych, komisarzu cesarskim Nowosilcowie spotykał na każdym kroku nieubłaganego wroga. Skutkiem misyi Nowosilcowa do Wilna ostatecznie podał się do dymisyi z kuratorstwa, którą nareszcie nie bez zwłoki otrzymał 1823 roku. Najczęściej odtąd, zamknięty w kole rodzinnem, przemieszkiwał w Puławach. Tutaj zastał go list Niemcewicza 17 listopada 1830 r., donoszący o ujawnionem w stolicy wzburzeniu umysłów, i do Warszawy sprowadził księcia na dni kilka przed wypadkami 29 listopada. Wówczas przewodniczy Czartoryski w wydziale wykonawczym Rady Administracyjnej (1 grudnia), potem w Rządzie tymczasowym (4 grudnia), uczestniczy w rokowaniach z W. K. Konstantym w Wierzbnie (2 grudnia), obejmuje wydział spraw zagranicznych w Radzie Najwyższej (21 grudnia), obrany prezesem nowego Rządu (30 stycznia 1831 roku), trwa na tem stanowisku do wypadków sierpniowych, poczem składa władzę (17 sierpnia), skutkiem czego nie okazał się mężem, jakiego wymagało położenie, jakkolwiek po wszystkich strasznych tego roku przejściach występował jako obywatel najlepszej wiary i woli.
Przecież boleści najdotkliwszej nie oszczędziły mu losy, kiedy, opuszczając konno Warszawę (22 sierpnia), na Elektoralnej ulicy słyszał świst ścigających go kul polskich.
W Paryżu, w oddalonej dzielnicy miejskiej, w starożytnym pałacu Lambert zamieszkał z małżonką Anną z Sapiehów, poślubioną 1817 roku, z dwojgiem młodych synów i małą córką. Wypadki 1846 roku spowodowały czasową konfiskatę jego dóbr galicyjskich, odwołaną dopiero za wstawieniem się rządu francuskiego. O monecie, z jego wizerunkiem wybitej, rozgłośnie wówczas Metternich obwieszczał (do Apponijego 18 marca 1846 r.).
Wolniejszego na obczyźnie czasu chętnie zażywał dla prac naukowych i literackich, których część po dziś dzień w rękopisach spoczywa.
W ogłoszonych różnych pracach politycznych przejrzystą i umiarkowaną ujawnia wymowę; «W pochwale Woronicza» (1830) nie wznosi się po nad poziom zwykłej prozy warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk; «w Żywocie Niemcewicza» (1830 r.) nie tyle treścią rzeczy, ile doborem przyłączonych dokumentów zajmuje. «Essai sur la diplomatie» ukończone w 1823 roku, ogłosił drukiem w 1830 r. (w drugiem zwiększonem wydaniu w zbiorze «Bibliothéque diplomatique» w r. 1864); spotykamy tu obok słusznych zapewne, lecz ogólnikowych rozmyślań moralnych najwięcej urywkowych z kongresu wiedeńskiego wspomnień. Ale najtrwalszy pomnik piśmienny
w pośmiertnych dopiero «Pamiętnikach» niedokończonych, niestety, i ułomkowej korespondencyi (1865—1887, wydanie angielskie 1888 r.)
sobie wystawił.
Umarł 15 lipca 1861 r., w 91-ym roku życia. Był wzrostu niskiego, lecz imponującej postawy, twarzy ściągłej, okolonej noszonym z angielska zarostem, o rysach regularnych, za młodu niewieściej miękkości, a później, jak gdyby skamieniałych, rozjaśnionych do końca wyrazem łagodnego zadumania w niezwykle pięknem, głęboko osadzonem oku. Z temperamentu raczej w sobie skupiony, niż udzielający się na zewnątrz, wrażliwy bardzo, nieraz nadczuły, lecz wstrzemięźliwy i spokojny, z umysłu raczej rozważny niż bystry, trafnego, lecz powolnego pojęcia, z jasnem o ludziach i rzeczach, wszakże często spóźniającym się sądem.