Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Julian Bartoszewicz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Julian Bartoszewicz |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Zasłużony, nasz dziejopis pochodził z dawnej na Litwie rodziny, o której tak sam pisze: «Bartoszewiczów dom szlachecki polski na Litwie rozdzielał się na 4 herby: Jastrzębiec, Pomian, Łada i Oksza; ci ostatni byli i na Wołyniu. Jastrzębcowie pisali się od wsi dziedzicznej Lemnik, Lemnickimi.» Historyk był z rodu Jastrzębców i dla tego podpisywał się niekiedy pseudonimem Lemnicki, mianowicie w początkach swego zawodu pisarskiego. Jedni Bartoszewiczowie byli katolicy rzymscy, inni ruskiego obrządku. Dziad Juliana Jan Bartoszewicz, dziedzic na Świrniach w pow. Wiłkomierskim, służył w wojsku Rzplitej za Stanisława Augusta, jako rotmistrz powiatu Wiłkomierskiego. Ożeniony z Anną Kuszelewską, miał z nią trzech synów: Zygmunta (ale nie autora gramatyki łac. i historyi literatury), Adama i Aloizego. Adam urodzony w Świrniach 1794 r. (ojciec Juliana), ukończywszy szkołę bernardyńską w Traszkunach, wysłany na uniwersytet wileński, słuchał matematyki pod Janem Śniadeckim i M. Polińskim i pozyskawszy r. 1815 stopień magistra filozofii, wyjechał do Królestwa Kongresowego szukać posady nauczycielskiej. W Białej Radziwiłłowskiej w województwie Podlaskiem istniała podówczas czteroklasowa szkoła wydziałowa, zwana pospolicie akademią na pamiątkę, że była niegdyś filią akademii krakowskiej, a że rektorem jej był uczony Józef Press, także wychowaniec wszechnicy wileńskiej, więc Adam Bartoszewicz, zyskawszy jego poparcie, został r. 1816 kolaboratorem a następnie profesorem szkoły bialskiej, w której wykładał matematykę i język polski, a w czwartej klasie historyę literatury polskiej.
W dniu 8 kwietnia 1820-go r. prof Adam Bartoszewicz poślubił w Warszawie Ame1ię Sengtellerównę, a w d. 17 stycznia 1821-go r. w Białej przyszedł mu na świat syn pierworodny Julian. Z idącym w ruinę wspaniałym zamkiem Radziwiłłowskim, kędy dzieckiem igrał, związały się pierwsze wspomnienia przyszłego dziejopisarza. Opowiadania o świecie naukowym wileńskim zasiały w jego młodocianej duszy ziarno miłości do nauki. Mając lat 5, umiał już czytać i przepisywał bajki, w r. 1827 zaczął chodzić do miejscowej szkółki początkowej, a r. 1829-go wszedł do I-szej klasy szkół bialskich. Nastąpiła później w naukach roczna przerwa, bo profesorowie w grudniu r. 1830-go wstąpili do wojska, tak że Julian dopiero w roku 1832 ukończył klasę drugą. Gdy w r. 1833-im został ojciec jego mianowany przełożonym szkoły obwodowej przy ul. Długiej w Warszawie, Julian przeniósł się z rodzicami do stolicy, gdzie ojciec wysłużył w r. 1850-tym pełną (za lat 35) emeryturę, a syn ukończył r. 1838-go w gimnazyum przy ul. Leszno (w gmachu O. O. karmelitów) ósmą klasę na oddziale filologicznym i tegoż roku po wakacyach, mając 18-ty rok życia, udał się na wydział historyczno-filologiczny do uniwersytetu w Petersburgu.
W miesiąc po przybyciu do stolicy północnej zaczął młody student od d. 5 września prowadzić Dziennik mojego życia, w którym na początku znajdujemy: «Dnia 30-go sierpnia nastąpiło rozpoczęcie nauk; ani jednego dnia nie opuszczam, abym w nim nie był w bibliotece. Do tej chwili przeczytałem 8 tomów Dmuszewskiego, 2 Godebskiego i 1 tom Sowińskiego o uczonych polkach.» Dziennik ten z pewnemi przerwami prowadził Bartoszewicz prawie do ostatnich chwil swego życia, pozostawiając w nim jedno z licznych świadectw bezprzykładnie wytrwałej 30-letniej pracy naukowej, która wypełniła wszystkie dni jego niedługiego żywota, od 19-go roku życia do zgonu w roku 50-ym.
O czteroletnim pobycie Juliana na Uniwersytecie petersburskim koledzy jego opowiadali, że przez ten cały czas, nie wydalając się nigdy za obręb miasta i na wykłady uczęszczając rzadko, dni całe przesiadywał w olbrzymiej bibliotece po Załuskich. Zamiłowany w dziejach, znalazłszy tu niewyczerpane do nich źródła, wiedząc, że po ukończeniu uniwersytetu opuścić musi Petersburg i bibliotekę, trawiony tradycyjnem przywiązaniem ojca i dziada do przeszłości rodzimej, gorzał żądzą poznania wszystkich źródeł do wiedzy historycznej swego kraju. Nęciły go wtedy zwłaszcza źródła rosyjskie do historyi polskiej, bo wiedział, że za powrotem do kraju nie będą mu tak łatwo dostępne. Studyował więc wszystko bez wytchnienia i gromadził potężne stosy notatek do stosunków między dawną Polską, Litwą i Moskwą. Jakoż ze wszystkich historyków polskich w XIX-ym wieku, Bartoszewicz jeden, być może, źródła te i stosunki poznał, zbadał i odczuwał najdokładniej.
Zwykle milczący, cichy, zamyślony i zatopiony w pracy przez dzień cały do tego stopnia, że siedząc w bibliotece najczęściej zapominał o objedzie, gdy wieczorem znalazł się w gronie młodzieży i wśród zdań ścierających się nawzajem, mówił wtedy wiele i z zapałem; zamglone jego oko rozjaśniało się niezwykłym blaskiem, a niepłynna wymowa nabierała dziwnej siły i czucia. Wypowiadając i broniąc przekonań swoich z dzielną odwagą słowa, a zasypując przeciwników potokiem argumentów rzeczowych, najczęściej przekonywał ich lub pokonywał zwycięsko. Było wówczas zdumiewającem, skąd w tak wątłym i cichym młodzieniaszku bierze się tyle ognistych uczuć i wielkodusznego hartu. Był to charakter jego ducha, który nie osłabł w nim do chwili zgonu. Na młodzież koleżeńską, pomimo że z niej najmłodszy, wywierał silny wpływ przykładem poważnej pracy, szlachetnych zasad i nieskazitelnego życia, reprezentując sobą jakby tradycye filaretów wileńskich. Z jego inicyatywy powstała wówczas w Petersburgu biblioteczka studencka, utrzymywana ze składek koleżeńskich, a razem z Janem Barszczewskim, późniejszym autorem Szlachcica Zawalni, i innymi kolegami założył Bartoszewicz noworocznik Niezabudkę, który pod redakcyą tegoż Barszczewskiego przez lat kilka wychodził w Petersburgu i pomieszczał pierwsze prace literackie młodego Juliana.
Opowiadając później o pobycie swoim w Petersburgu, wspominał Bartoszewicz, iż pod wpływem niektórych dzieł filozoficznych i ogólnego prądu w pojęciach ówczesnej młodzieży zachwiał się mocno w swoich uczuciach religijnych, przestał się modlić i bywać w kościele. Takim powrócił (r. 1842) do kraju. Ale jedna chwila spowodowała w młodym historyku przełom stanowczy. Oto, gdy po czteroletniej niebytności obiegał Warszawę w dniu niedzielnym, witając dawne kąty, i zaszedł do jednego z kościołów, pod którego sklepieniem z piersi zgromadzonego licznie ludu rozlegało się «Święty Boże!» — Julian, który tak uroczystego śpiewu już dawno nie słyszał, zapragnął gorąco być jedną duszą z krwi i kości z tym ludem i padłszy na kolana, płakał i śpiewał z nim razem, dziękując Bogu za szczęśliwy powrót pod dach rodzicielski i nad brzegi Wisły ukochanej.
W tymże roku mianowany został Bartoszewicz nauczycielem języka łacińskiego w gimnazyum gubernialnem warszawskiem, mieszczącem się podówczas w pałacu Kazimierowskim, i odtąd zaczął pisywać do gazet i czasopism warszawskich liczne artykuły, które niebawem wyróżniając się szeroką wiedzą historyczną i nowemi poglądami, zwróciły uwagę czytającego ogółu na młodego historyka. Zrazu myślał rzucić się dla popularyzowania dziejów ojczystych na drogę pisania powieści historycznych, ale jego umiłowanie w wykrywaniu prawdy ścisłej przeszkadzało mu do pisania prawd tylko przybliżonych, jakiem i są powieści historyczne, zresztą uczony badacz dawnych praw polskich Antoni Przeszkodziński stanowczo odwrócił młodego profesora od powieści.
Kiedy «Biblioteka warszawska» po dziewięciu latach swego istnienia, czując potrzebę koniecznego ożywienia, zwróciła się r. 1850 o wsparcie piórem do młodszych pisarzy, Bartoszewicz stał się najczynniejszym pracownikiem w jej odrodzeniu i już do śmierci, t. j. przez lat 20 był stałym jej współpracownikiem. W r. 1851 historyk nasz wydał pierwsze oddzielne swoje dzieło, Królewicze-biskupi i jednocześnie objął ster założonego przez Henryka Rzewuskiego ówczesnego «Dziennika warszawskiego,» z którego uczynił pierwszą w Warszawie redagowaną na sposób europejski gazetę. Stworzył bowiem w niej feljeton oryginalny, umieszczał mnóstwo artykułów naukowych, życiorysów, rozbiorów krytycznych, korespondencyj poważnych z kraju i zagranicy, a zmuszając tym sposobem inne dzienniki do naśladownictwa, zreformował dziennikarstwo warszawskie. Pod licznemi artykułami własnemi albo wcale się nie podpisywał, albo tylko znakiem gwiazdki. Kiedy r. 1856-go «Dziennik warszawski» zmienił swą nazwę na «Kronikę wiadomości krajowych i zagranicznych,» Bartoszewicz był do r. 1858-go jej redaktorem.
Konstanty Świdziński, poświęcając w testamencie swoim chlubną wzmiankę Bartoszewiczowi, mianował go wraz z Aleksandrem Przezdzieckim naukowym opiekunem przyszłego zakładu naukowego pod nazwą Muzeum imienia Świdzińskich, a kilka lat zaciętego sporu i procesu ze strony Aleksandra Wielopolskiego ze Świdzińskimi i Bartoszewiczem przyniosły naszemu dziejopisarzowi wiele bardzo przykrości. W r. 1859 pojawiły się w Warszawie dwie ważne publikacye, a mianowicie: «Encyklopedya powszechna» Orgelbrandów i «Tygodnik ilustrowany.» W obu Bartoszewicz wziął udział bardzo znaczny. Twierdził on, że, aby zbudować przyszły gmach dziejów naszych, potrzeba pierwej zgromadzić na ten gmach dostateczne materyały, t. j, wyczerpujące monografie wszystkich ludzi historycznych, sejmów, praw, instytucyj, urzędów, wojen, miejscowości i t. d. Widząc straszliwy niedostatek podobnych cegieł na fundamenty i ściany gmachu dziejowego, Bartoszewicz sam poświęcił pracę całego życia na ich przysposobienie i na tem to polu przygotowawczem położył olbrzymie zasługi dla nauki polskiej. Żaden bowiem z dziejopisarzy poprzednich nie zdołał zgromadzić ani części tego drobiazgowego biograficznego materyału, co Bartoszewicz w ciągu nie tak zresztą długiej, bo niespełna 30-letniej, ale za to bezprzykładnie mozolnej i wytrwałej pracy. Dość powiedzieć, że w samej 28-mio tomowej encyklopedyi Orgelbrandów znajduje się 1291 artykułów Bartoszewicza, które obejmują 3,650 stronic drobnego druku, co przy zwykłym formacie i druku wypełniłoby tomów kilkanaście. A przecie wszystko to są rzeczy źródłowe, daty, szczegóły i wiadomości z archiwów, dokumentów i starych druków przez autora mozolnie wyszukane i wypisane. A cóż dopiero, gdy zważymy, że po za encyklopedyą Orgelbrandów mamy jeszcze drugie tyle artykułów historycznych Bartoszewicza, wydrukowanych w ciągu ćwierćwiecza przez wszystkie prawie czasopisma polskie krajowe i zagraniczne. Był on swego czasu tem dla dziejopisarstwa, czem Kraszewski dla powieści.
Główniejsze dzieła jego wydane osobno są następujące: 1) Królewicze biskupi, żywoty czterech kapłanów: Fryderyka Jagiellończyka, Jana z książąt litewskich, Jana Olbrachta i Karola Ferdynanda Wazy, 2) Panowie niemieccy na dworze Stanisława Augusta, 3) O pomysłach historycznych Augusta Bielowskiego, 4) Bezkrólewie po Janie III Sobieskim, 5) Znakomici mężowie polscy w XVIII wieku, 6) Kościoły warszawskie, 7) Pogląd na stosunki polskie z Turcyą i Tatarami, 8) Historyczne pamiątki znakomitych rodzin i osób dawnej Polski, 9) Codex diplomaticus Poloniae. Tomus III, 10) Królowie polscy, 11). Arcybiskupi gnieźnieńscy i prymasi. Wizerunki z Galeryi łowickiej, 12) Hetmani polni koronni i Wielkiego Księstwa Litewskiego, 13) Historya literatury polskiej potocznym sposobem opowiedziana, 14) Album malownicze Kijowa, 15) Urywek wspomnień Józefa Rulikowskiego, 16) Pamiętniki Krzysztofa Zawiszy, wojewody mińskiego 17) Historya szpitala Dzieciątka Jezus. Już po zgonie dziejopisa syn jego Kazimierz wydał w Krakowie niektóre dzieła ojca w 10-ciu tomach, pomieściwszy w nich Historyę pierwotnej Polski, Annę Jagiellonkę, Szkice z czasów saskich, Studya historyczne i literackie i t. d. Oprócz prac wydanych, pozostawił Bartoszewicz ogrom notatek, kreślonych pismem nadzwyczaj nieczytelnem na małych kartkach, które tylko sam, gdyby żył dłużej, mógłby spożytkować.
W przekonaniach swoich Bartoszewicz był gorliwym katolikiem, twierdząc, że każdy prawdziwie dobry katolik musi naśladować Chrystusa w miłości bliźnich, maluczkich i ubogich bez względu na to, do jakich należą klas społecznych. Był więc nieprzyjacielem wszelkiej kastowości i przywileju, że tak powiemy, był katolickim demokratą w całem tego słowa znaczeniu. Nader chętnie pomimo ogromu pracy przyjmował u siebie uczącą się młodzież, której zachęt, rad i wskazówek naukowych nigdy nie szczędził. Młodzież otaczała go też niezwykłą czcią i uznaniem. Starszych ludzi wtedy tylko chętnie widział u siebie, kiedy przybywali w interesie nauki, po rady, wskazówki i wyjaśnienia. Sam czysty i szlachetny jak kryształ, lubił tylko podawać rękę ludziom równie zacnym i zbliżonych przekonań. Dla innych bywał szorstkim, błędów ich nie umiał pobłażać i przebaczać, pyszałków lub przesadnie ugrzecznionych nie cierpiał, chwiejnym nierad rękę podawał, ostrą prawdę ciskał w oczy, opozycyi w ludziach niedouczonych nie znosił, przywłaszczających tytuły unikał i nie lubił. Stąd obok wielu przyjaciół miał również wielu niechętnych dla siebie, jeżeli nieraz uderzał szorstkością pióra, to jednak nie kierowały nim nigdy zawziętość ani nienawiść, ale tylko silne przekonanie, uniesienie gorące i oburzenie na czyjś fałszywy pogląd, brak zasad i t. d. Niesłychana sumienność Bartoszewicza w badaniach sprawiała, że nie umiał przebaczać innym najmniejszych pomyłek i półsądów.
Pracownik ukuty prawdziwie ze stali, w pracy dla ziomków poświęcony bezgranicznie, nie znał żadnych w życiu codziennem rozrywek, nie wyjeżdżał prawie nigdy za rogatki Warszawy. Dopiero gdy na zdrowiu począł mocniej szwankować, dał się namówić dwa razy do dalszych wycieczek na Podlasie. Tam to w Jeżewie pod Tykocinem u przyjaciół swoich przepędził porę wakacyjną w r. 1868 i 1869, ale znalazłszy na miejscu obszerne archiwum historyczne, czas letni przepędzał także na pracy wśród papierów. W roku 1870 rozwijająca się choroba nerkowa nie pozwoliła mu już pojechać na lato do Jeżewa, co z żalem w listach swoich wspominał. Zmarł w dniu 5 listopada tegoż roku, a kilkonasto-tysięczny tłum inteligencyi warszawskiej odprowadził zwłoki jego na Powązki. Żył za krótko dla badań przeszłości, za wiele dla cierpień, jakie w życiu przenosił.