Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Ludwik Kondratowicz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ludwik Kondratowicz |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Ludwik Kondratowicz, urodził się 29 września 1823 roku we wsi Smolhowie na Polesiu w dawnem województwie Mińskiem, a na chrzcie św, otrzymał drugie imię Władysław; połączywszy je z herbem rodzinnym Syrokomla, utworzył sobie pseudonim literacki, którym do końca życia się posługiwał. Rzadko kiedy warunki otoczenia wpłynęły tak wybitnie na rozwój talentu i charakter poety, jak w tym wypadku. Wyszedł on ze sfery tego drobiazgu szlacheckiego, którego pełno jeszcze dotychczas na Litwie. Szare, pracowite życie przy ciągłej trosce o chleb powszedni i jutro, zbliżało zaścianki, okolice i folwarczki szlacheckie do sfery pracy i życia ludu wiejskiego, Tradycye przeszłości, trochę więcej wykształcenia i ogłady, a najwięcej może niezależność ekonomiczna — oto były te cechy, które szaraczkową szlachtę Litwy od ludu wiejskiego dzieliły. Zresztą łączyło wszystko, nawet ubóstwo niekiedy, rola, praca, kościół. W takich warunkach urodził się Syrokomla. Ojciec jego Aleksander był komornikiem, jak dawniej mówiono, czyli geometrą w dobrach Radziwiłłowskich, a później drobnym dzierżawcą folwarczku Marchaczewszczyzny. Nie chował się zatem przyszły poeta na łakociach, lecz uganiając po łąkach i pastwiskach leśnych z rówiennikami z chłopskich sadyb, dzielił z nimi zabawy, życie i chleb razowy. W 10-m roku poszedł do szkody do Nieświeża, a stamtąd do Nowogródka, gdzie 5-ą i ostatnią klasę ukończył. Z tym zasobem wiedzy — bardzo maluczkim, wrócił do Marchaczewszczyzny, a następnie powędrował wraz z ojcem na drugą dzierżawę do Załucza. Ze szkół, pod względem wiedzy, wyniósł nie wiele. Alwar i dyscyplina «z sarnią nóżką, a w niej z pod kopyta czworo konopnych sznurków jak kwiatków» — oto były najdzielniejsze środki naukowe, Na szczęście Alwarem kierowała wyrozumiałość, a dyscypliną — miłość. Charakter i ducha tej szkoły pięknie i wiernie odmalował Wł. Syrokomla w poematach: «Urodzony Jan Dęboróg» i «Szkolne czasy.» Nauka chromała tam często, ale księża potrafili między uczniem a szkołą zadzierżgnąć tak silny węzeł moralny, że żaden z młodzieńców nie chował do profesorów goryczy w duszy.
W Marchaczewszczyźnie i Załuczu, pracując przy ojcu, uzupełniał czytaniem braki szkolne. Trwało to wszakże tylko do r. 1842. Na małej dzierżawie ojcowskiej nie było dla niego przyszłości. Staropolskim przeto zwyczajem poszedł po chleb do Radziwiłłów, przyjmując obowiązek biurowy. W zarządzie dóbr w Nieświeżu. Tu rozbudziła się w nim zdolność poetycka. Wesoły w gronie kolegów, sypał ulotnemi wierszykami na prawo i na lewo. Wierszyki te zwróciły nań uwagę głównego zarządzcę dóbr Radziwiłłowskich, Krzemieńczanina, Adolfa Dobrowolskiego, Pożałował młodzieńca, nudzącego się trochę przy pracy biurowej, i polecił mu zrejestrowanie akt zamku Kopylskiego. Praca ta dostarczyła mu później trochę materyału poetyckiego. Obcowanie z ludźmi rozumnymi i wykształconymi, jak Dobrowolski, Rychter i inni, i rozczytywanie się w literaturze poważnej, kształciło umysł młodzieńca. Poezya rozpościerała nad nim skrzydła swoje coraz szerzej. Pomimo przyjaźni i uznania kolegów, jakie go otaczały, «wlókł dni powszednie biedny biuralista.» («Wspomnienia Nieświeża»), Uczuwał lot skrzydeł i krępujące więzy codziennego życia.
W tym czasie trafił się zwykły w drodze młodego człowieka wypadek, który stanowczo zwrócił w inną stronę kierunek życia budzącego się poety: Syrokomla zakochał się w młodziutkiej kuzynce Adolfa Dobrowolskiego, pannie Paulinie Mitraszewskiej. Mówiono później, że kochał inną kobietę, a chcąc zapomnieć gorycz odebranej odmowy, «serce żądne kochania oddał pierwszej miłej dzieweczce, którą spotkał, i poprzysiągł być jej towarzyszem do zgonu,» («Wł. Syrokomla» J. I. Kraszewskiego). Domysł to niesłuszny, o ile wnosić wolno z tego, co sam o sobie później pisał. On miał lat 21, ona mało co więcej nad 16, kiedy pobrali się w r. 1844. Oboje nie mieli środków do życia i musieli ich szukać w pracy. Jako dar przedślubny otrzymał Syrokomla egzemplarz «Historyi literatury polskiej» Wiszniewskiego. Cieszył się z tego daru więcej niż z posagu — i słusznie, bo znalazł w nim skarb nieprzebrany dla żądnego wiedzy umysłu. Książka ta stała mu się impulsem do napisania później historyi literatury. Na razie stosunki ułożyły się w ten sposób, że ojciec Syrokomli ustąpił synowi dzierżawę na Załuczu, a sam przeniósł się do sąsiedniej wioski Tulonki. Rozpoczęło się nowe życie bardzo pracowite i płodne. Zamknięty w dwóch izdebkach wiejskiego dworku, dzielił czas między poezyą i zatrudnieniami rolniczemi bez skarg, bez narzekań ze spokojem pełnym poetyckiej pogody. Trochę książek i zasób wrażeń i obrazów, zaczerpniętych z życia, starczyło mu za skarby. Cieszył się, że może się «zaczytać, zamarzyć, umrzeć dla materyalnego świata.» W tej dobie swego życia pisał: «szczęście domowe, miłość ludzka za domem — to moje skarby, to uprzyjemnienia pobytu w pustem i głuchem Załuczu, to moje natchnienia literackie, słowem: wszystko moje.» Nie byłby tak pisał, gdyby szczęścia nie czuł w sobie, gdyby nie kochał szczerze.
Z tego też ustronia powoli począł nawiązywać stosunki literackie; rozpoczęło się współpracownictwo jego w «Gwieździe» kijowskiej, w «Tygodniku petersburskim» i innych pismach, a za pracą szedł rozgłos. Zatrudnienia rolnicze, twarde warunki walki o chleb powszedni, nie zdołały wszakże złamać w nim żywiołowej siły poezyi, tkwiącej w jego duszy, ani go zniechęcić do szukania pokarmu dla duszy i umysłu. Trochę szkolnej łaciny, wykutej z Alwara, dopomogło mu do zapoznania się z poezyą łacińsko-polską XVI w.; tu też powziął plan przekładu poezyj Janickiego, Sarbiewskiego, Szymonowicza i in. Z tego też zacisza wyszły pierwsze próby, które dały poznać Syrokomlę jako poetę: W «Pamiętniku» Podbereskiego ukazał się Błogosławiony Sadoch, a w «Gwieździe» kijowskiej, redagowanej przez Zenona Fisza: Pocztylion, Trzy gwiazdki, Chodyka i in, (1844—1849). Na Załucze przypada najpłodniejszy okres twórczości poetyckiej Syrokomli i pracy literackiej. Z próbek przekładów poetów polsko-łacińskich powstało 6 tomików, wydanych u Józefa Zawadzkiego (1851—1852). Wydawnictwo to objęło Poemata Klemensa Janickiego, Rymy łacińskie Jana Kochanowskiego, Ziemie Czerwonej Rusi (Roxolania) S. Klonowicza i Poezye księdza Macieja Sarbiewskiego; dodatkowy tomik VI mieścił Pienia liryczne Smoguleckiego, koresp. Sarbiewskiego ze Stanisł. Łubieńskim, biskupem Płockim, i wreszcie przedruk Roxolandii z edycyi Piotrowczyka 1584 r. Jakkolwiek znawcy utrzymywali, że zbyt mała znajomość łaciny Syrokomli nie pozwoliła mu zrobić dobrego przekładu, to jednak zasługa spopularyzowania tych poetów — niewątpliwa i wielka — należy się Wł. Syrokomli.
Studya nad epoką Złotego wieku otworzyły mu drogę do badań rozwoju umysłowości polskiej z tego okresu, z czego się wyłonił projekt napisania Dziejów literatury polskiej, projekt, przekraczający nietylko skalę wykształcenia Wł. Syrokomli, ale i jego zasoby biblioteczne. To też, pomimo trudów, braków i zmartwień, doprowadził je tylko do w. XVII. (Wilno 2 t., 1851—1852). Nie posiadała ona cechy suchej erudycyi, lecz była raczej poetycką próbą odtworzenia minionego życia, o ile fale jego odbijały się w poezyi i nauce; stąd też brakło jej gruntowności i ścisłości, lecz posiadała natomiast urok świeżości, płynącej z oryginalności własnego sądu. Zrażony do tej pracy, która go zbyt wiele trudu kosztowała, porzucił ją, a jął się przekładów — dla chleba. Stąd powstała Historya rewolucyi francuskiej Ponjoulat’a (t. 2 Wilno, 1851), Coyer’a Historya Jana Sobieskiego (Wilno, 1852). Oprócz tego przełożył: Historyę wtargnięcia polaków na Wołoszczyznę 1523 r., Jakóba Sobieskiego Pamiętnik wojny Chocimskiej, Dzieje narodu polsk. Maksym. Fredry, Kromera Polskę i innych.
Śmierć ukochanej córki wyrzuciła go nareszcie ze wsi na bruk Wileński. Zdawało mu się, że uciekając od nielubionego rzemiosła rolnego, w mieście znajdzie spokój, łatwiejszy zarobek lepsze środki pomocnicze, że wreszcie wpływem swoim pogodzi swarliwych literatów wileńskich. Przeniósł się tedy do Wilna. Wszakże nadzieje zawiodły go srodze. Spokoju nie znalazł — ale znalazł nowe pokusy, które go z równowagi małżeńskiej wytrąciły, rzucając na łup plotek, domysłów i obmów; większy zarobek pochłonęło życie, a naiwne jego poglądy na możność zażegnania swarów, ukołysania ambicyjek literackich, dowodziły tylko, z jak czystem sercem do miasta i do świata literackiego się zbliżył.
Opuścił je wszakże już w r. 1853 i osiadł we wziętej w dzierżawę Borejkowszczyźnie pod Wilnem, przyznając się do winy słowami: «Nie umiem żyć w mieście.» Pożałował może Załucza, gdzie powstały, jeżeli nie najpiękniejsze, to niewątpliwie najświeższe i najlepsze jego utwory poetyckie. Tu zrodziły się jego gawędy, ujęte w osobny tytuł Gawędy i rymy ulotne, a także niedościgniony prostotą i szczerością Urodzony Jan Dęboróg. Wł. Syrokomla wchodził w życie pełen idealnej, można powiedzieć, wiary w ludzi i dobro, tymczasem stykanie się z rzeczywistością nagą i smutną obrywało mu codziennie piórka złudzeń. Powiew poezyi rozpływał się w mętnej atmosferze życia, skrzydła jej opadały wobec potrzeb codziennych i zamiast podnosić go ku wyżynom, wyczerpywały siły na chleb powszedni. «Panem careo» stało się godłem życia — i tem chyba tylko da się wytłómaczyć ta moc przekładów i robót, nie mających nic wspólnego z poezyą. Z Borejkowszczyzny czynił niekiedy wycieczki po Litwie lub do Warszawy, Krakowa, Poznania, przyjmowany wszędzie z zapałem. Pod koniec życia stale zamieszkał w Wilnie, gdzie w niedostatku materyalnym umarł 15 września 1862 roku.
Rozejrzeliśmy się w kruciuchnym zarysie w życiu Wł. Syrokomli, teraz rzućmy okiem na jego poezyę i jej charakter.
Wspomnieliśmy już poprzednio o pobycie poety w Wilnie. Pobyt ów wywołał zetknięcie jego ze sceną, a propozycye różne popchnęły go na pole dramatopisarstwa. Nie posiadał on do tego żadnych warunków w swoim charakterze i temperamencie. Natura kontemplacyjna, zamknięta w sobie, trochę marzycielska; brak mu było siły dramatycznej, a tkwiący w głębi duszy liryzm, nadawał jego utworom bądź rozwlekłość, bądź sentymentalne niekiedy zabarwienie. Nawet tkwiąca na dnie tych dramatów szlachetna tendencya nie o wiele mogła je ożywić. Patos i moralizatorskie zapędy brały górę nad żywością akcyi i energią dramatyczną. Do tej kategoryi utworów należą Możnowładzcy i sierota (1858), w którym autor przedstawił walkę Chodkiewiczów i Radziwiłłów o rękę i posag Olelkowiczówny; Comes de Wątory (1856), satyra dyalogowana na chudopacholskie państwo; w Wiejskich politykach (1860—1862) poeta zajmował się próbą rozwiązania kwestyi włościańskiej. Wyrok Jana Kazimierza (1859) byłby niezły w pomyśle: — ojciec zabija syna za zdradę kraju, — gdyby nie miękkość i liryzm poety, który nie potrafił wywołać grozy w duszy widzów i słuchaczy.
Z większych poematów wspomnieć należy: Starosta Kopanicki (1857), gdzie autor przedstawił apoteozę wierności przysięgi, złożonej królowi, ale barwami i czynami tak blademi, że, w czytaniu przynajmniej, przechodzi bez wrażenia, Stare wrota — zwykłą gawędę, rozsnutą na tomik, Nocleg Hetmański, Zgon Acerna (1855), smutną i rzewną legend o śmierci Klonowicza, w której dużo znaleźć można własnych bolów i goryczy poety; najciekawszą jednak i najgłębszą pod względem pomysłu jest gawęda p. t. Filip z Konopi. Treść do niej zaczerpnął ze znanej przypowieści, a myśl z doświadczeń wileńskich wysnutą, — «czasem nie godzi się pod karą szyderstwa być wyższym od współczesnych» — zobrazował w sposób wzruszająco dramatyczny. «Syrokomla — pisze Spasowicz o tej gawędzie — rozszerzył i zgłębił pierwiastkowy pomysł i z człowieka. który się wyrwał z konceptem ni w pięć, ni w dziewięć, zrobił męża żądnego rzeczy wielkich i dobrych, ale niemiłych współczesnym i dla wieku całego będących nie w porę.» Nie była to wszakże wielka satyra historyczna, lecz wielka tragedya ludzka, której treść stanowił rozdźwięk, istniejący między piękną duszą człowieka, a pospolitem jego otoczeniem. W Janku Cmentarniku (1856) wziął ten sam temat, tę samą myśl, tylko rozsnuł całą akcyę koło idei Napoleońskiej i bohaterowi, którego współcześni nie rozumieli, kazał w sposób rzewny, lecz pospolity zakończyć życie.
Wspomniałem już poprzednio, że wybitną cechą poezyi Wł. Syrokomli był liryzm. W tym jednym rysie tkwiły niepospolite zalety jego talentu poetyckiego, ale też i jego wady. Miękkość i sielankowość cechowała wszystkie jego utwory, nawet dramat. Jest to tak dalece prawdą, że ile razy przekroczył po za tę linię swego talentu, tyle razy z pod pióra jego wychodziły rzeczy blade. Im bardziej wysilał się poeta na stworzenie utworów o szerszym zakresie, szczególnie historycznym, tem tworzył rzeczy słabsze. A do najsłabszych może należy poemat Margier (1852—1854), do którego Syrokomla największą wagę przywiązywał. Osnuł go na tle walk Litwy z Krzyżakami i oblężenia zamku Pullen na Żmujdzi, gdzie zginął bohater powieści wraz z 4000 litwinów. Treść, nadająca się do bohaterskiego traktowania, zmalała i rozpłynęła się w sentymentalnym liryzmie Syrokomli. Rozpacz nie znalazła u poety pierwiastku dramatycznego. Wkońcu czuć tu także echa poezyi A. Mickiewicza.
Liryczna cecha talentu poety jest tak przeważającą i powszechną, że nawet sarkazm i satyra nie są wolne od niej. Do takich utworów należą: Lalka, gawęda dziecinna, wiersz Na wyzwolenie włościan i in. W Lalce zgromił surowo współczesne obyczaje w stosunku do chłopów, przedstawiając w dyalogu dziecka z lalką z jednej strony «panów,» a z drugiej «lud inszy, chłopami nazwany, którym Pan Bóg z niebiosów przykazał surowie, by pracowali na pany.»
Papa kocha swe konie, mama swego szpica,
A chłopów każdy łaje każdy kijem kropi.
Doprawdy, że aż szkoda... skąd taka różnica?
Niegrzeczni muszą być chłopi!
Ot i wczoraj, gdy papa zasnął po obiedzie,
Pytam się, czy to pięknie i co za potrzeba?
Weszli, zbrudzili pokój, krzyczą jak niedźwiedzie:
«Chleba, panoczku, chleba!»
Więc kazano ich obić — i słusznie obici.
W chwili, gdy śród szlachty agitowała się prawa uwolnienia włościan z poddaństwa, a tylko niewielka część pośród nich rozumiała doniosłość tego wielkiego zdarzenia dziejowego, Syrokomla w wierszu Na wyzwolenie włościan wybuchnał tak słusznym i tak głębokim gniewem przeciwko zaślepionym, że nie wahał się wykrzyknąć:
O, wstyd mi Wilna, nie chcę być litwinem!
I hańba mojej herbowej pieczęci!
W nagrobku obywatelowi wyraził także swoje oburzenie z powodu próżniaczego życia szlachty, żyjącej wygodnie kosztem cudzej pracy. O nie jednym możnaby było powiedzieć, niestety:
Bił chłopów pałką,
Poił gorzałką,
........
Popijał piwo,
Zbierał grosiwo,
Czasem od święta
Ciął się w karcięta
........
I z niestrawności
Doszedł wieczności.
Wł. Syrokomla przyznawał się do szlachectwa i jeżeli nie wykształceniem, to piękną duszą przerastał znacznie współczesnych braci—szlachtę, wady ich widział, a podnosząc piękne strony, nigdy nie poszedł za głosem pochlebstwa lub przesądów kastowych. Stąd też, chociaż był poetą-szlachcicem, kochał nie tylko przeszłość, ale i w teraźniejszości wszystko, co małe, smutne, pokrzywdzone, dobre a ciche, i w obronie tego gorąco stawał. Szlachcic demokrata, jakbyśmy dziś nazwali, opozycyonista postępowy, cieszył się jednak mirem i szacunkiem u tych, których gromił i wady wytykał, gdyż większość szlachecka — bo tylko o takiej w owe czasy, jako o wykształconej części narodu, może być mowa — czuła, że w słowach jego była miłość i prawda.
Wychowany w sferze ludowej i drobiazgu szlacheckiego, znał dobrze ten świat, jego myśli, uczucia, duszę i owe niziny społeczne, że tak powiem, malował z upodobaniem, prawdą i ciepłem, Kościół wiejski, księża, wiarusy Napoleońscy, organiści, drobni dzierżawcy, chłopi, życie tego świata, pogrzeby, chrzciny, — oto tematy Wł. Syrokomli. Możnaby je ująć w dwa wyrazy: życie ludu. Poezya romantyczna wzięła to życie ze strony cudownej, fantastycznej lub idealnej, Syrokomla tylko rzeczywistość malował. Budził współczucie dla niedoli wiejskiej, o sprawiedliwość i szacunek dla pracy chłopskiej i duszy wołał, a wyprzedzając współczesne prądy społeczne, stał się skowronkiem, zwiastującym nową wiosnę, nowe życie. Samodzielność myśli i uczuć poety pozwoliła mu śród epoki naśladowców pozostać samym sobą. Gdy w poezyi współczesnej błąkał się mesyanizm i mistycyzm, u Syrokomli brak zupełnie pierwiastku nadzmysłowego. Był on głęboko religijny, ale bez fałszywego patosu.
Pewny swej prawdy, nie troszczył się wiele;
W sobotę jadł z postem, a święcił w niedzielę.
Wierzył tak, jak chłop wierzy dotychczas, rozumiejąc stosunek Pana Boga i świętych do ludzi — po ludzku. (Z powodu imienin Tyszkiewicza, o św. Eustachym).
Wysoko rozwinięty pierwiastek etyczny u Syrokomli, ile razy poeta zetknął się z ludem wiejskim w poezyi lub w obronie jego stanął, nadawał mu piętno szlachetności. Stąd też gawędy jego były zupełnie odrębnym typem od W. Pola. W. Pol, nawskroś szlachcic, patrzący na chłopa trochę krzywo, w gawędach swoich lub typach przedstawiał najczęściej wiernego sługę, u Wł. Syrokomli natomiast występuje zawsze brat i człowiek; u tamtego przeważa siła, u tego — miłość.
Szarpiąc się codziennie z ciężkiem życiem, Wł. Syrokomla, człowiek rozumny, prawy, zdolny, ale nie posiadający systematycznej wiedzy i wykształcenia w żadnym kierunku, przerabiał dary Boże na chleb powszedni, a ile razy szedł wbrew własnym popędom, za prądem literackim — tworzył rzeczy słabe; ale tworzył także niepożyte, ile razy szedł za głosem talentu, własnego uczucia lub obywatelskiego obowiązku. Nie darł się na wyżyny Parnasu poniżaniem innych, siedział przy ziemi, którą kochał, przy ludziach, których duszę rozumiał, a troskom i bolom wspólczuł; nikomu nie dworował, nie służył, nie pochlebiał. Pióro swoje zachował czystem, jak i sumienie, do końca życia. Tryskały z niego przez duszę poety nieraz ból, skarga, smutek, miłość ziemi i ludzi, żal, czasem spłynęła kropla goryczy — ale nigdy trucizna, żółć zawiść, złość. W biedzie i nędzy życia zachował gołębią duszę. W Melodyach z domu obłąkanych mógł śmiało napisać o sobie:
Po obłokach się kołysał,
Wiersze pisał,
Czytał w książkach w noc i we dnie
Jakieś brednie;
Dał każdemu wieść się w pole
Jak pacholę,
A jeżeli rzec nawiasem,
Płakał czasem...
W chwilach rozmowy ze samym sobą odczuwał wartość tej odrobiny talentu, z którą na świat przyszedł, na szczyty myśli nie wzlatał jednak, nazywał siebie lirnikiem wioskowym, lecz «hardość śpiewacza» nie pozwalała mu przed nikim pochylić «ni pieśni, ni głowy.» Do «liry» swojej przemawiał serdecznie:
Ludzie łzami mię poją,
Tyś dla mnie ulgą bożą, a gdy w grób mię położą,
Ty będziesz chlubą moją.
Ej, rozgłośnie, rozgłośnie twoje echo urośnie,
Zolbrzymieją me słowa;
Pójdą z kraju do kraju, do samego Dunaju,
Do samego Kijowa.
I nie pomylił się, Roiło mu się śród bolów i walki o chleb, takiej samej, jaką prowadzili jego sąsiedzi siermiężni, że kiedyś «ludzi gromada» sławić go będzie za to, że śpiewał proste wiejskie pieśni, że biedotą nie pogardzał, że w obronie jej stawał, że ją kochał i «skonał, grając na lirze.»
Można było dosłownie powiedzieć o nim:
Głodną śmiercią literata
Zszedł ze świata...
Nikt nie pomyślał, ażeby śpiewakowi niedoli ludzkiej kupić bodaj na dom własny kawał ukochanej przez niego ziemi. Najchętniej pomagamy tym, którzy bez pomocy obejść się mogą.