Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Samuel Bogumił Linde
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Samuel Bogumił Linde |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
Niema chyba wykształconego polaka, któremuby już w dzieciństwie o uszy się nie obijało nazwisko znakomitego twórcy najbogatszego skarbca mowy polskiej. Nazwisko Linde stało się u nas taką samą niemal powagą i wyrocznią w dziedzinie języka naszego, jak w całym świecie cywilizowanym biblia w dziedzinie etyki praktycznej, a niegdyś Arystoteles w dziedzinie filozofii, Powagi tej Linde, t. j. słownik jego dotychczas nie utracił i nie prędko jeszcze zapewne utraci, Taka popularność i taka powaga jest udziałem tylko dzieł pomnikowych.
Twórca jego Samuel Bogumił Linde był potomkiem rodziny pochodzenia szwedzkiego osiadłej w Toruniu.
Tu się urodził 24 kwietnia 1771 roku z ubogich rodziców wyznania ewangelicko-augsburskiego. Nauki początkowe i gimnazyalne odbywał w mieście rodzinnem, poczem udał się w 1789 na wyższe studya do Lipska, gdzie wstąpił do uniwersytetu, na wydział teologiczny. Ponieważ jednak do filologii «najwięcej czuł skłonności», uczęszczał i na wykłady filologiczne. Za poradą profesora Dathe’go postanowił wreszcie poświęcić się studyom nad językami wschodniemi, inny jednak profesor uniwersytetu, sławny filolog August Wilhelm Ernesti, skierował go gdzieindziej i zdecydował mu przyszłe jego powołanie; za staraniem mianowicie Ernestiego otrzymał Linde katedrę języka i literatury polskiej w uniwersytecie. Było to niespodzianką dla Lindego, nie czuł się bowiem przygotowanym do wykładów.
Zabrał się więc usilnie do pracy i począł studyować polszczyznę na gramatyce Monety, na książce do czytania Vogla i na słowniku francusko-polsko-niemieckim Trotza, «bo to jedyne były książki polskie, na które się wówczas w Lipsku zdobyć mogłem.» Po obronie rozprawy w języku łacińskim i otrzymaniu stopnia doktora filozofii w 1792 r., rozpoczął w uniwersytecie wykłady Platona i Cycerona i jednocześnie otworzył kurs języka polskiego.
Niebawem szczęśliwa okoliczność dopomogła Lindemu w pracy nad przyswojeniem sobie gruntownie języka polskiego.
Pracował właśnie (w tym samym roku 1792) nad przekładem «Powrotu posła» Niemcewicza na język niemiecki, gdy wchodzi do niego dwóch znakomitych polaków, którym leżący na stoliku «Powrót posła» obok próbki przekładu natychmiast wpadł w oczy. «Na zapytanie moje, — powiada Linde — czy może nie jest im znany osobiście autor tak dowcipnego dzieła, usłyszałem z wielkiem mojem ukontentowaniem z ust jednego odpowiedź: «Jam to pisał» — i od tej chwili, która w życiu i przedsięwzięciu mojem była stanowczą, swoją mnie zaczął zaszczycać przyjaźnią znakomity nasz ziomek Niemcewicz.»
Wprowadzony przez niego i przez Weissenhofa do domów najznakomitszych polaków, podówczas w Lipsku przebywających: do Ignacego i Stanisława Potockich, do Kołłątaja, Kościuszki, «żył w Lipsku jak w Polsce,» «Przez takowe miłe i uczące obcowanie postępowałem w jednej godzinie więcej w języku, niżeli przez półroczną mozolną pracę nad Trotzem, Voglem i Monetą. Niemcewicz odczytywał ze mną tłómaczenie moje «Powrotu posła», objaśniając miejsca dla mnie wtenczas ciemne, nietylko co do języka, ale jeszcze więcej co do rzeczy i stosunków krajowych.» Zapoznał się niebawem z «Gramatyką narodową» Kopczyńskiego, która jeszcze bardziej pobudziła go do głębszych studyów nad polszczyzną, Praca ta stała się dla niego, jak sam przyznaje, «po ukończonych akademickich kursach niemieckich drugim niejako kursem polskim.»
«Nieraz — opowiada dalej — Ignacy i Stanisław Potoccy raczyli próby moje polskie własną ręką poprawiać, w potrzebne do tego dzieła, nie szczędząc kosztów, mnie opatrywać, a tak nietylko z językiem, lecz i z literaturą jego mnie obeznawać. Z uczonym podkanclerzym Kołłątajem nie jeden rozdział Tacyta i Liwiusza tłómaczyłem, jak mogłem, na polski, korzystając ze światłych i gruntownych tego męża uwag nietylko co do języka, ale i co do samej treści; z nim niektóre nawet Kanta pisma czytając, usiłowałem najważniejsze myśli, ile można było, w polskim języku wyrażać.»
W tym samym czasie zawarł Linde w Lipsku znajomość, która wkrótce przeszła w ścisłą przyjaźń, z autorem «Sztuki rymotwórczej» Franciszkiem Ksawerym Dmochowskim. Otrzymawszy od niego rękopis dzieła «O ustanowieniu i upadku Konstytucyi polskiej 3 maja» (napisanego wspólnemi siłami przez Kołłątaja, Ignacego Potockiego i Dmochowskiego), przetłómaczył je na język niemiecki.
Przekład ten wyszedł jednocześnie z oryginałem (1793).
W czasie tych prac i stosunków z polakami w Lipsku powziął Linde zamiar ułożenia słownika języka polskiego, Gdy więc Kołłątaj i jego współpracownicy wyjechali z Lipska do Polski dla przygotowania powstania, podążył wkrótce za nimi i Linde, Chciał albowiem pogłębić swoje wiadomości w dziedzinie polszczyzny i zebrać potrzebny materyał do swego dzieła. Wśród pracy w bibliotece Załuskich przetrwał Linde całe oblężenie w 1794 r. Wypadki polityczne przerwały jego prace, opuścił więc Warszawę i udał się za radą Ign. Potockiego do Wiednia, do Józefa Maksymiliana Ossolińskiego.
Tu przy boku tego uczonego bibliofila pracował w dalszym ciągu nad słownikiem. Ossoliński nie szczędził mu rad i pomocy, zrobił go swoim bibliotekarzem i wspierał go w przedsięwzięciu, jak mógł. Linde porządkował mu bibliotekę, z polecenia jego odbywał częste wycieczki po kraju i zbierał wszędzie rzadkie książki, które zwoził do Wiednia. W tym celu przetrząsał biblioteki klasztorne i prywatne, tropiąc, gdzie mógł, białe kruki. Zwiedził w ten sposób, jak sam pisze, «siedmiokrotnie różne strony dawnej Polski.» Przyzwyczajony do pracy systematycznej i wytrwałej, nie tracił ani chwili czasu nawet podczas tych podróży, «Miałem co czytać, miałem skąd robić wyciągi, Czytałem w drodze, na popasach, na noclegach.» Zachęcał go też ciągle Ossoliński.
Zasługi Lindego około pomnożenia zbiorów biblioteki Ossolińskiego są wielkie, chociaż sam on skromnie i zlekka tylko napomyka o tem, W przerwach pomiędzy temi wędrówkami opracowywał w Wiedniu swój słownik i przygotowywał go do druku. W stolicy Rzeszy Niemieckiej żył «jak wśród Polski, bo prawie z samymi ziomkami,» Obcował ze Stanisławem Małachowskim, ze Staszycem, z generałem ziem podolskich Adamem Czartoryskim i wielu innymi polakami, w Wiedniu podówczas bawiącymi, którzy wspierali go swemi radami i pomocą.
Najskuteczniej dopomógł mu Czartoryski, przeznaczając pewien fundusz na utrzymanie pomocnika w pisaniu. Nietylko z ziomkami, wszedł tu Linde w stosunki z uczonymi słowianami różnych narodowości, przedewszystkiem z «naczelnikiem całej literatury słowiańskiej», znakomitym slawistą Józefem Dobrowskim, Znajomości te bardzo mu się przydały, ułatwiły mu bowiem zapoznanie się bliższe z różnemi narzeczami słowiańskiemi, z czego nie omieszkał skorzystać w swym słowniku.
«Pobyt w Wiedniu — powiada Linde —był dla mnie trzecim w życiu kursem naukowym, t. j. polsko-słowiańskim.» Przygotowawszy już znaczną część słownika do druku, ogłosił w kilku czasopismach naukowych plan jego i zamierzał już rozpocząć w Wiedniu wytłaczanie swego wiekopomnego dzieła, gdy niespodziewanie otrzymał od rządu pruskiego propozycyę urządzenia zakładanego w Warszawie liceum i przyjęcia jego dyrekcyi.
Sprowadziwszy czcionki, papier i zecerów z zagranicy, Linde rozpoczął druk słownika w drukarni księży pijarów 1806 r., lecz wkrótce «dla bliższego dozoru i dla większego pośpiechu» poświęcił część własnego mieszkania na drukarnię, gdzie też już od połowy pierwszego tomu słownik się drukował. W korekcie pomagali mu zacni księża pijarzy. Tom I wyszedł już w końcu 1807 roku. Całość drukowała się w przeciągu lat 8-miu, tom VI-ty i ostatni ukazał się w r, 1814-ym. Przez ten czas słownik był razy kilka zagrożony i druk jego przerywany czy to z powodu wypadków politycznych, czy z braku funduszów na dokończenie druku rozrastającego się nad zamiar dzieła. Tak w r. 1806, gdy francuzi weszli do Warszawy, Linde o mało co nie został wyrzucony z rozazu Napoleona z pałacu Saskiego wraz z liceum, biblioteką i drukarnią i tylko wdanie, się Stanisława Potockiego przeszkodziło temu.
Podczas następnych wojen w 1807, 1809 i 1812 roku odrywano mu zecerów do wart, do okopów.
Ostatecznie zmuszony był znowu przenieść swój warsztat słownikarski do drukarni ks. pijarów. Wyczerpały się nareszcie fundusze wydawnicze i dzieło miałoby już utknąć na połowie ostatniego tomu, gdyby nie czynna pomoc Jana Śniadeckiego, ówczesnego rektora wileńskiego uniwersytetu, który wyjednał od Wincentego hr. Tyszkiewicza, referendarza litewskiego, sumę potrzebną na dokończenie druku. W roku 1814 Słownik języka polskiego szczęśliwie doprowadzony został do końca.
Już w ciągu druku Słownika i po ukończeniu jego spotykały Lindego w uznaniu jego pomnikowej pracy i zasług różne odznaczenia i zaszczyty. Akademie i towarzystwa uczone w kraju i zagranicą obrały go swoim członkiem: między innemi akademia praska, getyngeńska, berlińska, królewiecka, Instytut francuski w Paryżu, później Akademia Nauk w Petersburgu, która, przesyłając Lindemu dyplom na członka swego, uczyniła to poraz pierwszy cudzoziemcowi. Uczeni cudzoziemcy przesyłali mu listownie słowa uznania i podziwu z powodu «Słownika.» Namiestnik Królestwa Polskiego Zajączek wręczył mu wielki medal złoty z napisem: Za Słownik polskiego języka ziomkowie 1816. Przedtem, w r. 1810, po wyjściu trzech pierwszych tomów Słownika obdarzył go medalem złotym z napisem: Virtuti et ingenio, król Saski i zarazem ksiażę Warszawski.
Za Księstwa Warszawskiego Linde był naprzód członkiem Izby edukacyjnej, zmienionej niebawem w Dyrekcyę edukacyi narodowej, a później jej dyrektorem. Jako dyrektor nadzorował wszystkie szkoły w księstwie. Za Królestwa Polskiego należał do urządzicieli uniwersytetu warszawskiego (założonego w 1817 r.)[1] i czas jakiś wykładał w nim psychologię i gramatykę powszechną. Wielkie zasługi położył około urządzenia biblioteki uniwersyteckiej. W r. 1819 pomnożył jej zbiory o 40,000 tomów, sprowadziwszy je osobiście ze zniesionych podówczas klasztorów.
Pomimo tych prac i zajęć nie zaniedbywał Linde swych obowiązków jako rektor liceum. Spełniał je gorliwie i systematycznie. Pod tym względem zasługi Lindego, jako kierownika zakładu naukowego i pedagoga, nie zostały należycie ocenione. Wiadomo, że liceum pod kierunkiem Lindego było zakładem wzorowym i wychowało wielu zasłużonych obywateli, Między innymi uczniem jego był, jak wiadomo, Zygmunt Krasiński.
W r. 1831 zasiadał Linde, jako deputowany miasta Warszawy, na sejmie. W r. 1833 był dyrektorem gimnazyum, prezesem komitetu, czuwającego nad zakładami żeńskiemi, i członkiem Rady wychowania publicznego. W r. 1835, zmęczony uciążliwą pracą, uwolnił się od obowiązków publicznych i oddał się wyłącznie pracy naukowej, W r. 1842, gdy obchodzono 50-tą rocznicę jego doktoratu filozofii, otrzymał Linde od Rady edukacyjnej w Królestwie polskiem medal złoty, na cześć jego bity.
Umarł d. 8 sierpnia 1847 roku w Warszawie, pozostawiając bez majątku kilkoro dzieci. Pochowany na cmentarzu ewangelicko-augsburskim pod Warszawą.
Oprócz głównego swego dzieła Słownika języka polskiego ogłosił Linde kilkanaście prac pomniejszych, przeważnie w języku polskim. Z tych najważniejsze są: Prawidła etymologii, przystosowane do języka polskiego (1806), przedrukowane na czele «Słownika» i rzecz O statucie litewskim (1816). Niektóre rozprawy swoje pomieszczał w programach liceum, jako zaś członek warsz, Towarzystwa Przyjaciół Nauk od samego jego założenia w r. 1801, ogłosił parę rozpraw i sprawozdań w «Rocznikach» Towarzystwa. Ostatnie lat kilkanaście swego życia pracował nad słownikiem porównawczym języków słowiańskich, ale nie zdążył go wykończyć.
Głównem jednak dziełem Lindego, które na wieczne czasy imię jego potomności przekazało, jest pomnikowy 'Słownik języka polskiego. Przed ukazaniem się jego żaden naród cywilizowany nie mógł się poszczycić podobnym skarbcem mowy swojej.
Słownik Lindego był pierwszym słownikiem w literaturze europejskiej, na taką skalę i taką metodą naukową opracowanym. Linde pierwszy z leksykografów europejskich zastosował w słowniku metodę historyczną i porównawczą, zestawiając formy językowe z różnych okresów rozwoju języka i porównywając je z odpowiedniemi formami innych języków pokrewnych. Planem więc i układem swego słownika wyprzedził o pół wieku przynajmniej późniejsze stanowisko językoznawstwa i nawet niemcy i francuzi w lat kilkadziesiąt dopiero po nim zdobyli się na podobne słowniki (Grimm, Littré). W naszej literaturze przed Lindem istniały tylko glosaryusze i słowniki praktyczne, bez metody naukowej układane (Mączyńskiego 1564 r. łacińsko-polski, Knapskiego 1632 polsko-łacińsko-grecki, Szyrwida 1629 polsko-łacińsko-litewski, Trotza 1779 polsko-niemiecko-francuski). Dziś wprawdzie słownik Lindego pod pewnemi względami jest już nieco przestarzały, autor bowiem uwzględnił tylko druki i pisarzy z w. XVI, XVII i XVIII, rękopisów i języka z przed XVI w. nie tknął wcale, pisarzy zaś wieku XIX wyzyskać nie mógł, ale pomimo to słownik jego pozostanie zawsze dla bogactwa przykładów i cytat nieocenionem dziełem dla każdego miłośnika mowy ojczystej[2].
Najtrafniej ocenił sam Linde znaczenie i wartość swego dzieła: «Tuszyć sobie mogę, iż słownik mój będzie pierwszą przyczyną i zasadą doskonalszego zbioru i rozbioru języka naszego i pobratymczych, a może i nie bez wpływu na ogólną naukę zgłębiania mowy ludzkiej.»
- ↑ Bielowski (w «Żywocie S. B. Lindego») mylnie nazywa Lindego pierwszym rektorem uniwersytetu warszawskiego; pierwszym i zarazem ostatnim rektorem tego uniwersytetu był ks. Wojciech Szwejkowski, pijar (zm. 1838 r.).
- ↑ Po wyczerpaniu pierwszego wydania «Słownika» Zakład Narodowy imienia Ossolińskich we Lwowie, dla którego biblioteki Linde tyle się zasłużył, sporządził wydanie jego drugie (1854—1861), zużytkowawszy poprawki i notaty autora, w rękopisie pozostałe.