<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Amyntas
Podtytuł Komedya pasterska
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na commons
Inne Cała komedia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT IV.
SCENA I.
Daphnida, Sylvia, Chór.
Daphnida.

Bodaj to nieba sprawiły życzliwe,
Żeby tak każde nieszczęście fałszywe
Twoje bywało, jako były wieści,
Któremi nas płacz postrachał niewieści.
Ja-m cię dopiero za umarłą miała,
Tak mi Nerina śmierć twą opisała,
A ty, Sylvio, chwała Bogu, zdrowa.
Ach! bodaj była nie przerzekła słowa
I była niema, a ten chudak głuchy!

Sylvia.

Wierz mi, że mało już było otuchy
O zdrowiu moim i nie bez przyczyny
Te się postrachy wszczęły u Neryny.

Daphnida.

Mogła wżdy myślić; ale i te trwogi
I co się wdało w takowy raz srogi
I jakoś z niego wyszła, chciéj powiedziéć.

Sylvia.

Tak się to działo, ponieważ chcesz wiedziéć:
Bieżąc za wilkiem, tak-em w las głęboki
Zabiegła, że gdy przyszło błędne kroki
Nazad powracać, straciwszy ślad jego,
Nie mogłam trafić do miejsca pierwszego.
I tak obłowu próżno niosąc władzę[1],
Kiedy po gęstwie i ścieżkami błądzę,

Postrzegłam tego wilka i poznała
Po strzale, która za uchem tkwiała
Z mego postrzału; a on z inszych wielą
Ścierw jakiś dziki z paszczękami dzielą.
I on mię postrzegł i jakoby chciwy
Pomsty za ranę od mojéj cięciwy,
Rzucił się na mię z paszczęką zjuszoną.
Ja-m téż dostała i ręką ćwiczoną
Cisnęłam oszczep. Ty wiesz, jako wielu
Przechodzę w téj grze, jeśli chybiam celu?
A przecie w ten czas, choć zbliska rzucony,
Nie słuchał ręki oszczep ustalony,
I lubo w szczęściu, lubo w ręce wina,
Rany nie odniósł wilk, ale drzewina.
A on tym wściekléj, najeżywszy siwy
Łupież, do mnie się brał i tak mi krzywy
Łuk mój ubieżał, że, nie mając broni,
Przyszło uciekać; ja wprzód, on w pogoni
Tuż za mną idzie. W takowéj przygodzie,
Gdy zbieram prędko nogi na odwodzie,
O włos mię własna chusta nie zdradziła,
Bo się od włosów po powietrzu wiła,
Zawadziwszy się na krzaku chrapawym.
Czuję, że mię coś węzłem niełaskawym
Trzyma za głowę; ale że o zdrowie
Idzie, dodaję i nogom i głowie,
Choć z bólem, mocy, i tak z onéj siły
Wraz się i chusta i włosy rozwiły,
I tam została; a mnie strach, co[2] oczy
Zwyczajny miewa, dodał nóg ochoczy.
I tak mnie bez wszéj poganiał zabawy,
Żem uszła, wilka pozbawiwszy strawy.
P oym do domu idąc już bez trwogi,
Z tobą się, siostro, potkała w półdrogi;
Ale zmieniono i dziwno mi było,
Czemu cię moje potkanie trwożyło?

Daphnida.

Już-ci ty żyjesz, chwała Bogu, ale...

Sylvia.

Cóż ale? albo tak się gniewasz cale
Na moje zdrowie, że-ć żal, żem ja żywa?

Daphnida.

Radam, żeś zdrowa, ale siła krzywa!
I jako to mię cieszy, żeś na woli,
Tak mię cudza śmierć frasuje i boli.

Sylvia.
.

A czyjaż to śmierć?

Daphnida.

Amynty nędznego!

Sylvia.

Ach, przebóg! jakoż umarł?

Daphnida.

Nie wiem tego.
I to niepewnie wiem, czyli umarł, czyli,
Czyli żyw. Tak, wierzę, że mię nie omyli
Ta moja bojaźń...

Sylvia.

A jakaż przyczyna
Téj śmierci?

Daphnida.

Sama śmierci twéj nowina.

Sylvia.

Nie rozumiem cię...

Daphnida.

Jako powziął smutny
I uwierzył mu (?) twój koniec okrutny,
Żeś zginąć miała od zwierza na lesie,
Pewnie mu to śmierć niechybną przyniesie!

Sylvia.

Jako moje śmierć udano fałszywie,
Tak snadź i jego. Obaczysz, że żywie!
Boć nam ten żywot słodki, i kto w głowie
Ma rozum, woli, niż śmierć, dobre zdrowie.

Daphnida.

Ach! nie wiesz jeszcze, czy nie chcesz dać wiary,
Co może w sercu zawzięty bez miary
Ogień miłości, w sercu, które czuje
Ludzkość i z niéj się nie cale wyzuje,
Jak twe kamienne; bo gdybyś wierzyła,
Wzdybyś miłością tego nie gardziła,
Który cię nad zmysł, jako świadczyć muszę,
I nad swe zdrowie kocha i nad duszę.
Ale ja wierzę i wiem, bom widziała
W ten czas, gdyś sroga przed nim uciekała —

A uciekałaś okrutna w téj dobie,
Kiedyś go miała przycisnąć ku sobie —
Widziałam, mówię, że w ten czas zarazem
Ostrym chciał piersi przepędzić żelazem.
I to chciał szczyrze, co tak siłą ruszył,
Że i zanadrze krwią i suknie zjuszył.
I gdybym była nie skoczyła rzésko
I nie zraziła, pewnie to igrzysko
Takby był skończył, żeby własną sprawą
Serce był przebił, które niełaskawą
Ostrością swoją wprzód-eś ty przebiła.
Ale-ć ta miła ranka próbą była
Dalszéj rozpaczy zwątpionéj stałości!
I snadź ta rana, co nie doszła kości,
Na to jest tylko tak zadana zrazu,
Że wolną drogę pokaże żelazu.

Sylvia.

Nową rzecz słyszę.

Daphnida.

Widziałam zaś potem,
Z jakim się o twéj dowiedział kłopotem
Fałszywéj śmierci, i jako go siły
Odbiegły wszytkie; i jak się wróciły,
Tak zaraz bieżał zjadły i szalony
Stracić ten żywot od ciebie wzgardzony.
I już gdzieś leży bez pulsów i tchnienia.

Sylvia.

I wierzysz temu?

Daphnida.

Niémasz w tym wątpienia.

Sylvia.

Ach! czemu-żeś się po nim nie puściła
I tak żałosnéj straty nie zbroniła?
Pódźmy, szukajmy, bo jeśli dla srogiéj
Śmierci méj chciał się zbawić dusze drogiéj,
Toć za tym zdrowiem i szczęsnym powrotem
Zdrów być powinien, witać się z żywotem.

Daphnida.

Goniłam ja go, ale takim skokiem
Bieżał, żem ścignąć nie mogła i wzrokiem.
Jakoż go szukać, bo kędy nie wiemy?

Sylvia.

Ach! zabiję się, kiedy nie znajdziemy,
I sam przyczyną będzie iobie śmierci!

Daphnida.

Pewnie cię, sroga, frasuje i wierci,
Że-ć twojéj śmierci i sławy i dziéła
Jegoż właściwa ręka zazdrościła;
I snadź-byś sama wolała przez dzięki,
Żeby od twojéj legł okrutnéj ręki.
I stąd ci jego tak niemiła strata,
Że nie z swéj sprawy skończył i zszedł z świata,
Ale pociesz się; jakkolwiek umiera,
Twoja go srogość sama w grób zawiera.
Dla ciebie kona[3]; wie to każdy i ja;
Przez ręce twoje miłość go zabija!

Sylvia.

Ach! zabijasz mię! ach, ten żal niemały,
W który[4] mię ta śmierć i te słowa wdały,
Pomnaża pamięć mojéj surowości,
Którą-m ja słowem chrzciła poczciwości.
Jakoż i była, ale nazbyt mściwa
I jadowita i nielutościwa.
Teraz to wiozę i nie w czas to czuję
I przeszłych swoich postępków żałuję.

Daphnida.

Cóż to ja słyszę i jakie to dziwy,
Że cię taki wzgląd rusza lutościwy?
Co to ja widzę? Sylvia łzy leje?
I pyszna dziewka dla kogoś boleje?
Ale ten twój płacz czy płacz to miłości?

Sylvia.

Nie miłości, nie, ale płacz litości.

Daphnida.

Posiłek-to jéj; tak za sobą chodzą,
Jak po błyskaniu pioruny nadchodzą.

Chór.

I owszem, kiedy miłość w sercu cicha
Chce się wkraść pannom, z których ją wypycha

Poczciwość, w ten czas w litości ubierze
I w kształcie skruchy, który na się bierze,
Ukradkiem, zdradą i niejawnym szykiem
Pod jéj się u nich rozgaszcza płaszczykiem.

Daphnida.

Miłości-to płacz, bo sowito ciecze.
Milczysz, Sylvia, już cię miłość piecze.
Kochasz, lecz niewczas; ciężko-ć okrutnicy,
Że kochasz, ale kochasz po próżnicy.
Pojzrzy, Amynta, jaką miłość karę
Za znieważoną zesłała twą wiarę.
Tyś, jako pszczoła (która żyć przestanie,
Żądło wpuściwszy i swój w cudzéj ranie
Żywot zostawia), przez ostatnią sprawę
Miłości twojéj i śmierci postawę
To serce przebił i miłości skruszył,
Któregoś żywą usługą nie ruszył.
Och! jeśli kędy blisko zawieszony
W powietrzu błądzisz, duch z ciała zwleczony,
Pojzrzy, Amynta, na téj łzy, i niemi
Pociesz trosk swoich, któreś czuł na ziemi.
Kochałeś, póki żył, a zaś jak sobie
Skróciłeś życia, kochają się w tobie.
I tak się to-ć zda, że boskie wyroki
Po śmierci u niéj naznaczyły wzroki
Łaskawsze i że ona tak trzymała,
Że-ć za krew tylko łaskę przedać miała.
Dałeś jéj tedy dostatnią zapłatę,
Kupiwszy miłość jéj za zdrowia stratę.

Chór.

Droga zapłata temu, co zapłacił,
I ten, co przedał, tym się nie zbogacił.

Sylvia.

O! bodaj jego żywot na odmiany
Za miłość moje mógł mi być oddany!
I owszem-bym ja za onego życie
Mogłabym swoje dać zdrowie sowicie.

Daphnida.

Nierychłoś mądra, próżno dobrotliwa,
Kiedy-ć pożytku stąd nic nie przybywa.

SCENA II.
Ergast, Chór, Daphnida, Sylvia.
Ergast.

Tak mam i serce żalem napełnione
I zmysły nowym przypadkiem strapione,
Że co usłyszę, gdzie obrócę oczy,
Słuch mi nowy strach, wzrok żałość przytoczy.

Chór.

Cóż tak smętnego z sobą też przynosi,
Co żal swój słowy i postawą głosi?

Ergast.

Śmierć wam godnego pasterza przynoszę,
Amynty, mówię.

Sylvia.

Ach! co mówi, proszę!

Ergast.

On zacny pasterz, jeśli kto tuteczny!
On tak przyjemny, udatny i grzeczny,
On, z którym Nimfy i leśne Dryady
I mądre Muzy bawiły się rady,
Umarł, zerwany w kwieciu swéj młodości,
A jeszcze jaką śmiercią, o żałości!

Chór.

Powiedz nam wszytko, prosimy, że i my
Nasze lamenty z twojemi złączymy,
Płacząc miłego, wziętego przed laty
Pasterza, i w nim spólnéj naszéj straty.

Sylvia.

Nie śmiem się przymknąć ku takiéj nowinie,
Słuchać, co słyszeć przecie nie ominie.
Okrutne serce! ach! serce z opoki,
Czego się lękasz? Pomkni rącze kroki
Przeciw tym nożom, które w cię te słowa
I słuszna skarga wrazić jest gotowa!
Tu ty się pokaż, jeśli cię nie zranią.
Słusznie cię, słusznie z zbytnich hartów ganią.
Pasterzu! ja-ć téż przychodzę po części
Pomagać żalu i słusznéj boleści.
Jakoż mię barziéj, niż mniemasz, obchodzi,
Barziéj dolega, niż się wierząc godzi.

Ja ten żal biorę, jako sobie winny,
A ty go nie taj i bądź w tym uczynny.

Ergast.

Wierzę-ć[5], o Nimfo, bo i ten chudzina,
Niż mu ostatnia zamknęła godzina
Godne żyć usta, przy samym wytchnieniu
W tym skończył żywot i mowę[6] imieniu.

Daphnida.

Zaczni-że tedy; wszytek orszak prosi.

Ergast.

Byłem na ten czas tam, gdzie się podnosi
Nasza równina w pozorne pagórki,
Gdziem znaczne stawiał na zające sznurki,
Kiedy Amyntas przebiegał, lecz taki,
Że widome niósł poruszenia znaki.
Twarz była insza i krok pomieszany
I wszytek pełen niezwykłéj odmiany.
Bieżałem za nim, gdzie on dogoniony
Rzekł mi: „Ergaście, uczyń mi przysługę,
Pódź ze mną za tę z gór bieżącą strugę,
A bądź mi świadkiem jednéj mojéj sprawy;
Ale wprzód na cię, jeśliś to łaskawy,
I na twą wiarę wkładam węzeł tęgi
Pewnych obietnic i świętéj przysięgi:
Że i zdaleka staniesz i przeszkody
Żadnéj nie wniesiesz do téj — to przygody“.
Ja (bo któżby był kiedy sobie wróżył,
Że się w nim umysł taki wściekły srożył?)
Mówiąc, jako chciał, za nim słowo w słowo,
Zaprzysiągłem się strasznie i surowo,
Wzywając bogów, których my pasterze
Nad wiejskich ludzi boimy się szczerze.
Po téj przysiędze spiesznie postępował,
A ja-m téż za nim téj ścieżki pilnował;
A żeśmy przyszli tam, gdzie przykre skały,
Nasze się pola ku niebu wydały
I gdzie się góra najwyższa być zdała
I nieprzystępną przepaścią przerwała.

Tuśmy stanęli, a mnie z téj uboczy
Tak przykréj aż mrok[7] poszedł jakiś w oczy.
I cofnąłem się, ale on wesoły
I z méj[8] bojaźni z uśmiechem napoły
Szydząc, pomknął się jakoby z igrzyskiem
Na samę krawędź i, na brzegu śliskiem
Stojąc, tak mi rzekł: „O gdyby, o gdyby
Według méj woli działo się, bez chyby
Wilków drapieżnych zwoływałbym, żeby
Nakarmili mną wygłodniałe gęby.
I by tak łatwo było o paszczęki
Zwierzęce, jako o śmierć z swojéj ręki
I o przepaści, tębym obrał sobie
Śmierć, która mnie już umorzyła w tobie,
Kochana dziewko, żeby jedneż wrota
I sposób śmierci puścił nas z żywota,
I żeby kości moje rozwleczone
Tak były, jako członki twe pieszczone.
Lecz że mi zwierza długo czekać i wy,
Nieba, trzymacie żywot nieszczęśliwy,
Już się téj śmierci trzymać nie zaszkodzi,
Która odmianę prędkością nagrodzi,
Idę za tobą jak najśpieszniéj mogę
I towarzystwa-ć, Sylvio, pomogę,
Jeśli-ć się tylko nie uprzykrzę i tym.
Jakoż zdałbym się być w szczęściu sowitym
I umierałbym bez wszelkiéj ciężkości,
Gdybym był pewien, że z mojéj stałości
Cieszyć się będziesz za moim przybyciem,
I żeś skończyła gniew twój oraz z życiem.
Sylvio! witaj! Już idę za tobą!“
To rzekszy, rzucił tak potężnie sobą,
Że głową na dół leciał miedzy skały,
A ja-m na górze został skamieniały.

Daphnida.

Ach, przebóg!

Sylvia.

Ach! ach!

Chór.

A ty alboś drzemał,
Żeś go od spadku takiego nie wstrzymał?
Czyli-ć przysięga dana przeszkodziła?

Ergast.

Nie to, i taby była ustąpiła,
Boć też podobno nie ma w takim razie
Być i przysięga sama na przekazie.
Ale[9] gdym postrzegł, co myślał teskliwy,
Skoczyłem k’niemu zaraz nieleniwy.
Jednak nieszczęście obu nas tak chciało,
Że mi się tylko porwać go dostało
Za bawełnicę, którą miał u pasa.
A ta, jak słaba na ciężar zawiasa,
Wagą i pędem ciała rzuconego
Zerwana, pana zdradziła swojego.

Chór.

A ciało kędy?

Ergast.

Nie wiem i nie chciałem
Patrząc tam na dół i strasznym podziałem
Skruszonych członków trapić wzrok żałosny.
Ciało tam w sztukach.

Chór.

O, przypadku sprośny!

Sylvia.

Ach! jużeś teraz z kamienia, Sylvija,
Kiedy cię powieść taka nie zabija!
Jego zabiła śmierć moja fałszywa,
Co nim gardziłam[10] a ja-m jeszcze żywa.
Choć już prawdziwa śmierć tego pożyła,
Któremu-m milsza nad ten żywot była,
Ale-ć żyć nie chcę, i jeśli odrazu
Żal mię nie zniesie, zlecę to żelazu,
Albo téj chustce, co nie bez przyczyny
Nie poszła z panem w tamte rozwaliny,
Ale została mścić się krzywdy jego,
Mścić śmierci jego i zabójstwa mego.
Nieszczęsna chustko! niech cię nie obchodzi,
Że z tobą trochę zabójca pochodzi

Pana twojego, bo cię nie z kochania
Trzyma, lecz żebyś była i karania
I pomsty śrzodkiem! Ach! bodajbym była
W świętéj miłości z twym Amyntą żyła!
Lecz że już trudno, więc za twą pomocą
Chociaż pod wieczną złączę się z nim nocą.

Chór.

Nie trap się zbytnie, znać i on to czaję
I barziéj szczęście, niż ciebie winuje.

Sylvia.

Czegóż płaczecie, żałośni słuchacze?
Jeśli mnie, niech mię nikt, proszę, nie płacze.
Niegodnam łezki, niegodnam litości,
Bom w sercu nigdy nie miała téj gości.
Jeśli Amynty, znak-to żalu słaby,
Któremu same wydołają baby.
I ty, Daphnido, jeśli dla mnie toczysz
Te łzy, któremi[11] i me serce moczysz,
Przestań ich; raczéj ostatniéj usługi
Pomóż mi, proszę, żeby mię kto drugi
W tym nie uprzedził, żebym pochowała
Nieszczęsne członki i ostatki ciała.
Ta sama sprawa, lubo żałobliwa,
Rękę mi jeszcze od śmierci wstrzymywa.
Niech mu tę serce nagrodę oddawa
Za miłość jego, gdyż inszéj nie stawa.
A choć okrutna ręka nie jest godną
Na oczy jego sypać ziemię chłodną,
Choć mu się krzywda stanie i w pogrzebie
I[12] że taż ręka zabiła i grzebie,
Wiem jednak, że mu ten postępek miły
Będzie i będzie wdzięczen téj mogiły.
Kocha on we mnie (jako to przy skoku
Śmiertelnym dał znać) i w podziemnym mroku.

Daphnida.

Ja-ć z tobą pójdę, gdzie się chcesz obrócić,
Ale ty nie myśl życia sobie skrócić.

Sylvia.

Dotąd-em złości méj żyła i sobie;
Ostatek daję dni moich żałobie

Po wiernym słudze, i tak będę żyła,
Póki go moja nie zawrze mogiła.
Ale nic dłużéj nie bawiąc pod niebem,
Oraz to skończę żywot mój z pogrzebem.
Pasterzu, powiedz, gdzie ten padół bieży
I gdzie to ciało roztrącone leży?

Ergast.

Tą się spuść ścieżką, a za małą chwilę
Dojdziesz.

Daphnida.

Wiem ja, jeśli się nie mylę.

Sylvia.

Boże was żegnaj, a na wieczne czasy,
Pasterze, łąki, rzeki, pola, lasy.

Chór.

Tak nas ta żegna, jakoby koniecznie
Rozstać się z nami umyśliła wiecznie.

SCENA III.
Chór.

Co śmierć rozwiąże, to miłość skrępuje.
Téj strzała z kosy tamtéj tryumfuje.
Różne ich dzieła: śmierć ludzie kaleczy,
A miłość leczy.
Miłość przyczyną niezmyślonéj zgody,
Niebieskie ziemi przywraca pogody,
Który, kto pilen życzliwéj przestrogi,
Równa się z bogi,
Których ta miłość sprowadza na ziemię,
Powinowacąc z niemi ludzkie plemię.
Skąd sam Jupiter do lichego domu
Wchodzi bez gromu.
Ty sam, Kupido, uniżasz i bogi
I podłe wznosisz pod niebiosa progi,
Że się z ziemskiemi ziemskie przy twéj pieczy
Równają rzeczy.





  1. Czy istotnie w rękopiśmie jest władzę, zaręczyć nie można; mnie się zdaje, iż początkowo było mając żądzę, i że pisarz tylko, który na tylu miejscach błądził, ową uczynił zamianę. Z włoskiego nie można się niczego domyślić, gdyż właśnie ten wiersz jest dodatkiem tłómacza.
  2. W rkp. z oczy.
  3. W rkp. tylko pierwsza zgłoska jest wyraźnie ko, druga zaś inkaustem zalana.
  4. W rkp. którą.
  5. W rkp. wierząc.
  6. W rkp. mowie.
  7. W rkp. a zmrok.
  8. W rkp. z mem.
  9. W rkp. Alem.
  10. W rkp. gardziła.
  11. W rkp. któremu.
  12. W rkp. ze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.